Internet a demokracja

undefined

fot. Jenny Rollo/freeimages.com

Wiele można mówić o problemach współczesnej demokracji w dobie globalizacji oraz dynamicznego rozwoju instrumentów komunikacji. U progu XXI w. pojawiły się dysfunkcje, w jakiś sposób zagrażające systemowi demokratycznemu, które wcześniej nie były znane. Jak radzić sobie w nowych czasach? Co zrobić, aby osiągnięcia najnowszej techniki wzbogacały oraz wzmacniały porządek demokratyczny, a nie wprowadzały do niego elementów destruktywnych?

Geneza

Jak wiemy kolebką demokracji jest Grecja, ustrój ten powstał w tzw. „złotym okresie Aten”, następnie system demokratyczny został rozwinięty przez Starożytny Rzym, wchodząc jako kanon do kultury zachodniej cywilizacji, a zarazem stając się jednym z najważniejszych pierwiastków tożsamościowych Europy. Często właśnie Stary Kontynent, aczkolwiek zaistniały w nim epizody totalitarne, z których potrafił się otrząsnąć, jest przedstawiany jako synonim demokracji, co ważne opartej na prawie. W rozumieniu semantycznym, a więc określającym znaczenie poszczególnych terminów wobec rzeczywistości, demokracja oznacza ni mniej nie więcej niż rządy ludu, stanowiąc system oparty na tzw. reżimie większości, czyli pośrednich bądź bezpośrednich rządach większości obywateli. Słowa demokracja i obywatel są niezmiernie ważne i właściwie nierozłączne. Wybitny grecki filozof Arystoteles uważał, że człowieczeństwo może uzyskać swoją pełnię dopiero w życiu publicznym, poprzez aktywne zaangażowanie w sprawy państwa. Demokracja wymaga zatem uczestnictwa, zaś obywatelskość aktywności. Nie ma demokracji bez partycypacji, jak twierdził Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus.
Wydaje się, iż rozwój nowoczesnych środków komunikacji, który dokonuje się na naszych oczach, szeroka dostępność Internetu, powszechność tzw. urządzeń mobilnych wchodzących do codziennego użytku, interaktywność współczesnych mediów, powinny wspierać oraz twórczo rozwijać ustrój demokratyczny, tymczasem niestety demokracja przeżywa obecnie bardzo poważny kryzys. Skąd to się bierze i z czego wynika? Dlaczego systemy demokratyczne zaczynają szwankować?

Problem pierwszy – poppolityka

Z jednej strony można powiedzieć, że demokracja wróciła niejako do korzeni. Internet stał się współcześnie tym, czym w starożytności była Agora czy Forum Romanum, dając życiu publicznemu walor bezpośredniości. Ogół obywateli znów może się zbierać w jednym miejscu, na jednej przestrzeni, aby podjąć najważniejsze decyzje, a precyzyjniej rzecz definiując – poza miejscem oraz poza przestrzenią. Eksterytorialność Internetu przekłada się na społeczną responsywność – dziś każdy obywatel, przynajmniej potencjalnie, teoretycznie, posiada możliwość natychmiastowego udzielenia odpowiedzi, błyskawicznego zareagowania na konkretne decyzje czy poczynania polityczne. Również publiczność, a w ślad za tym i opinia publiczna, ważne instrumenty kontroli społecznej, stały się interaktywne. Podobnie zatem, jak w Starożytnej Grecji czy Starożytnym Rzymie, ludzie zbierają się w jednym miejscu (choć tak naprawdę – poza miejscem), aby podjąć najważniejsze decyzje.
Na pozór demokracja zyskała, zbliżyła się do demokratycznego ideału, obywatele otrzymali bezpośredni oraz permanentny wpływ na bieg politycznych spraw, mogą tego dokonywać za pomocą nowoczesnej infrastruktury komunikacji, jednak właśnie w tym elemencie kryje się ogromne zagrożenie, które zubaża oraz wyjaławia demokrację. Interaktywność jest dla systemów demokratycznych pułapką, wprowadzającą je w obszar anarchii. Zbyt dalekie rozciągnięcie granic demokracji, a także wolności, niepostrzeżenie prowadzi do anarchii. Poza tym otwiera również pole przed praktykami manipulatorskimi: wbrew pozorom masą ludzi, tłumem łatwej jest manipulować. Jak mawiała Margaret Thatcher, wybitna brytyjska premier, legendarna „żelazna dama”: „Nie idź za tłumem, bo nigdzie nie dojdziesz”. A Internet tworzy właśnie tłum.

Interaktywność opinii publicznej oraz jej bezpośredni wpływ na procesy polityczne, co udało się uzyskać dzięki rewolucji cyfrowej i dynamicznemu rozwojowi infrastruktury teleinformacyjnej, pociąga za sobą dwa inne niebezpieczne zjawiska, mieszczące się w ramach poppolityki:

Kruchość legitymizacji władzy, i w istocie zmianę jej źródła. Skończył się czas, gdy władza mogła zabiegać o poparcie obywateli raz na cztery lata, w tzw. cyklach wyborczych; obecnie władza musi starać się o zaufanie wyborców nieustannie, każdego dnia pozyskując ich sympatię. Legitymizacja potrzebuje zatem ciągłego potwierdzania i odnawiania. Rządy stają się coraz mniej trwałe. Wybory dają jedynie legitymizację formalną, wymaganą przez konstytucję, ale to nie oznacza, że realną oraz długotrwałą, gwarantującą trwałość władzy. Wyniki wyborów jest w stanie zakwestionować pierwszy sondaż, zrealizowany w tydzień po wyborach. Wzrost znaczenia mediów oraz ośrodków demoskopijnych, jak również pojawienie się nowych (interaktywnych mediów), z jednej strony wzmocniły i wzbogaciły demokrację, jednak z drugiej strony, prowadzą również do jej regresu. Tzw. równia pochyła, czyli trwały, postępujący, i wyraźny spadek popularności społecznej, jest dla każdej władzy zabójczy, radykalnie obniżając skuteczność rządzenia. Taka władza nie jest wówczas w stanie właściwie niczego zrobić. Może wybrać dwa rozwiązania: albo podać się do dymisji i zarządzić przyspieszone wybory, które wcale nie muszą przynieść „dobrej zmiany:; albo trwać w bezwładności do końca kadencji, nie rządząc lecz dryfując, i nie podejmując żadnych ambitnych projektów politycznych. Kto wie czy w dobie współczesności, media w połączeniu z sondażami opinii publicznej, nie stały się istotniejszym od wyborów źródłem legitymizacji władzy…? (osobiście nazywam to zjawisko demokracją pośrednio bezpośrednią).
Z tym zagadnieniem wiąże się jeszcze inne fundamentalne zagrożenie: destrukcja polityki, wyjałowienie jej treści (dzisiejsza polityka właściwie nie ma treści, pozostała jedynie forma), dewaluacja wartości, a także obniżenie jakości rządów demokratycznych. Proces ten opisał w 2006 r., prezes PiS Jarosław Kaczyński, kiedy podjął decyzję o nakłonieniu Kazimierza Marcinkiewicza do rezygnacji z funkcji premiera: „Nie można sprawować władzy w ten sposób, że robi się sondaż i podejmuje decyzję; później następny sondaż i kolejna decyzja”. Kolejne rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz opierały się właściwie tylko na pomiarach opinii publicznej i dopasowywaniem do tego kierunków procesu decyzyjnego. Rządziły pod publiczkę, rezygnując z wielu koniecznych reform, poza jedną emerytalną.
Kiedy sondaże osiągają rangę ważnego źródła legitymizacji władzy, realnie potwierdzając bądź modyfikując werdykt wyborczy, zwiększa się skłonność polityków do populizmu. Władza musi bowiem niemal codziennie zabiegać o poklask, tymczasem to co popularne wcale nie musi być dobre dla społeczeństwa. Ambitne rządy wymagają dalekowzroczności i podejmowania decyzji czasami wbrew społeczeństwu, na przekór opinii publicznej. Tak właśnie zachowuje się prawdziwa elita. Rządy należy sprawować z myślą o kolejnych pokoleniach, a nie najbliższych wyborach. Rzecz jednak w tym, że w dobie Internetu mało kto chce to robić. Na tym polega wielki kryzys współczesnej demokracji: przedrostek „meta” przed słowem polityka zastał zastąpiony przez „pop”. Dominuje poppolityka. Nikt dzisiaj nie realizuje ambitnych, dalekosiężnych, strategicznych projektów. Pozostała co najwyżej inżynieryjna, techniczna taktyka.
Wzrost interaktywności, osiągany poprzez dynamiczny rozwój infrastruktury komunikacyjnej, jest wprost proporcjonalny do zwiększenia skłonności populistycznych w polityce. Podobnie jak w starożytnych państwach: Grecji czy Rzymie, gdy na Agorze bądź na Forum Romanum zbierał się lud, tak teraz gdy uwaga obywateli koncentruje się poza przestrzenią fizyczną, w Internecie, politycy zabiegają przede wszystkim o aplauz.

Problem drugi – wielowymiarowa asymetria.

Współcześnie demokracja i polityka nie potrafią załatwić wielu spraw. Porządek państw narodowych nie pasuje do rzeczywistości, nie pasuje do globalnej rzeczywistości. Obydwa układy nie są wobec siebie paralelne. Nieadekwatność przebiega w wielu obszarach. Świat oraz życie społeczne stają się w coraz większym stopniu globalne, tymczasem polityka w dalszym ciągu pozostaje lokalna. Globalizacja powoduje, że mamy do czynienia z jedną ekonomią, jedną kulturą, jednak wieloma politykami; porządek polityczny nie jest w stanie tego objąć, ogarnąć, okiełznać. Wszelkie kryzysy, krachy, czy regresy posiadają globalny charakter, tymczasem polityka wciąż pozostaje lokalna, kreując lokalne strategie, taktyki, projekty, czy programy. Demokracja nadal przebiega w konfiguracji lokalnej, w strukturze państw narodowych, stąd przestaje odpowiadać na wiele ważnych oczekiwań społecznych. Współczesne życie demokratyczne zużywa się poprzez pozory bezpośredniości – Internet oraz cyfrowe warunki komunikacji stwarzają wrażenie jakoby wszyscy obywatele mogli brać udział w debacie publicznej i bezpośrednio wpływać na decyzje władzy, tymczasem prawdziwa władza jest rozproszona i znajduje się w wąskim obszarze doradzających rządom lub korporacjom ekonomicznym zespołach eksperckich, wyspecjalizowanych w diagnozowaniu zachowań społecznych oraz manipulowaniu ludźmi („tłumem” łatwiej manipulować); poza tym demokracja przestaje być przestrzennie dopasowana do targających światem żywiołów, a więc nurtu społecznego życia.
Życie społeczne staje się globalne, zaś demokracja ugrzęzła w koleinach lokalności, w stereotypie państw narodowych, które były właściwe dla XIX i XX w., ale u progu trzeciego tysiąclecia, coraz mniej spraw potrafią załatwić, utraciły jakby zdolność zarządzania społeczno-ekonomicznymi czy społeczno-kulturowymi procesami; bo owe procesy są globalne, w takim biegną formacie, natomiast narzędzia, które miałyby je koordynować – lokalne. Kłopot dzisiejszego świata polega na braku globalnego instrumentarium, które mogłoby uporządkować oraz opanować globalne procesy.
Stąd również wszelkie próby i wysiłki integracyjne są rozsynchronizowane. Najlepszym tego przykładem jest Stary Kontynent i Unia Europejska. Niby powstaje jeden rząd polityczny oraz różne inne ośrodki politycznej władzy, ale nie ma czegoś takiego jak europejska opinia publiczna, która mogłaby pełnić funkcje kontroli społecznej, a jeżeli jest to w bardzo namiastkowej formie, nie istnieje kontynentalna debata publiczna, w której mogłyby wziąć udział szerokie kręgi społeczne. Brak przestrzeni publicznej powoduje, że nie działa racjonalność komunikacyjna, na co zwraca uwagę niemiecki filozof oraz socjolog, Jürgen Habermas, a to z kolei mocno utrudnia budowanie wspólnego europejskiego państwa.

Trójkąt bermudzki

Poza tym również integracja polityczna w Europie jest niesymetryczna, nie przebiega w sposób harmonijny. Poszczególne porządki rozjechały się. Silnym dążeniom integracyjnym towarzyszą jednocześnie skłonności dezintegracyjne. Z przykładami tego rodzaju sytuacji stykamy się w Hiszpanii – Katalonia i Baskonia; w Wielkiej Brytanii – Szkocja, tudzież Irlandia Północna; w Belgii – Flandria; nawet w Niemczech stosunek Bawarii do państwa federalnego nie jest jednoznaczny. Europa nie tworzy spójnej formuły: obok integracji politycznej na poziomie ogólnym, ciągle pozostają w grze i ontologicznie istnieją państwa narodowe.
Jednak pojawia się jeszcze inny niebezpieczny problem: wędrujące regiony. Na poziomie najbardziej ogólnym – nazwijmy go kontynentalnym – integracja pogłębia się, konstruowane są (choć enigmatyczne i powolne, ale jednak) struktury oraz instytucje wspólnotowego, kontynentalnego państwa. Jednak już drugi poziom – sublokalny – a przede wszystkim jego trwanie, zaprzecza ogólnemu procesowi integracji politycznej, implikując różnego rodzaju trudności oraz wprowadzając strukturalną niespójność.
Ale najbardziej niebezpieczne jest to co dzieje się na trzecim poziomie (wybitnym lokalnie) – poziomie regionów, które zaczynają ujawniać tendencje do wędrówki w poprzek państw narodowych. Jeżeli nawet nie następuje to w sensie dosłownym (fizycznym), to wędrówka taka ma miejsce w aspekcie demograficznym (migracyjnym). Upowszechnienie Internetu oraz gwałtowny rozwój infrastruktury komunikacyjnej, zarówno teleinformatycznej, jak i transportowej, spowodowało zmianę tej kategorii, którą w socjologii określa się mianem społecznych grup odniesienia, a więc pewnego peryskopu porównawczego; współczesne pokolenia nie porównuję się już dziś historycznie (wertykalnie) z poprzednimi pokoleniami, a więc z tym co mieli ich ojcowie i matki, lecz geograficznie (horyzontalnie), a zatem z warunkami życia, jakimi dysponują ich rówieśnicy z Niemiec, Francji, Włoch, Hiszpanii, Beneluksu, Wielkiej Brytanii, etc. Stąd właśnie wziął się masowy exodus z terenów biedniejszych do bogatszych, z państw rozwijających się do rozwiniętych. Już dziś zagraża on stabilności społeczno-politycznej oraz ekonomicznej niektórych krajów Europy. Na razie ma on tylko demograficzny charakter, ale z czasem, o ile proces się pogłębi, może przejść w format fizyczny, przestrzenny – czyli od państw odrywać się będą całe regiony, przechodząc albo w stan daleko posuniętej autonomii, albo przyłączając się do struktur innych państw.
Mimo dobrodziejstw płynących z przynależności do Unii Europejskiej, otrzymanych dzięki temu ogromnych szans i perspektyw rozwojowych, należy widzieć również negatywne strony i pytać o jej cenę. Myślenie krytyczne zawsze jest najlepsze.

Turyści i włóczędzy. Integracja ujawnia jeszcze jedną dysharmonię: ogromną polaryzację pomiędzy biednymi, a bogatymi. Internet zaiste demokratyzuje stosunki społeczne, nowoczesna infrastruktura komunikacyjna jest dostępna dla (prawie) każdego, ale nie dotyczy to całego obszaru komunikacji – dostępność do środków transportu nie jest już dla wszystkich równa. Powoduje to polaryzację w aspekcie typów wędrówki. Na to zjawisko zwraca uwagę postmodernistyczny filozof i socjolog, prof. Zygmunt Bauman, pisząc w książce pt. „Globalizacja. I co z tego dla ludzi wynika” o dwóch rodzajach migracji – jedną nazwijmy elitarną, a drugą ludową; cytując Baumana: „jedni wędrują jako turyści, a drudzy jako włóczędzy”. W dzisiejszym świecie za dużo jest tych drugich, czyli zbyt liczne są grupy społeczne ludzi przemieszczających się nie z wyboru, w poszukiwaniu wrażeń i doznań estetycznych, lecz z konieczności, w poszukiwaniu lepszych warunków życia (chleba).

Na to zjawisko można spojrzeć również pod innym, bardziej historiozoficznym kątem. Amerykański socjolog oraz religioznawca, Peter Ludwig Berger, ukazuje rozwój społeczny, a w ślad za tym również i cywilizacyjny, w ramach dychotomii przejścia, swego rodzaju ewolucji od społeczeństwa losu do społeczeństwa wyboru. Pierwszy stan jest deterministyczny, zdominowany przestrzennie, oznacza pewnego rodzaju skazanie na życie w warunkach urodzenia; natomiast drugi rozszerza pułap wolności, ogranicza fizyczno-przestrzenny determinizm, dając możliwość wyboru. Trzeba jednak pamiętać, że korzystanie z postępu technicznego, z większej dostępności środków komunikacji, i związane z tym procesy migracyjne, mogą być również przejawem bytowej konieczności, a więc społeczeństwa losu.
Mimo wszystko jednak rozwój infrastruktury komunikacyjnej demokratyzuje stosunki społeczne, zaś globalizacja i integracja polityczna, pomimo zagrożeń, daje wielu ludziom nowe, lepsze perspektywy życia, rozszerzając pole ich poznawczego (kulturowego) doświadczenia oraz tworząc szansę na życie w warunkach ekonomicznej prosperity.

Problem trzeci – likwidacja debaty publicznej.

Wcale nie jest sprawą oczywistą, czy Internet rozszerza debatę publiczną, teza ta nie jest jednoznaczna i tworzy pewnego rodzaju ambiwalencję. Jak wiadomo, pozory czasami mylą: z jednej strony Internet, a także cała nowoczesna infrastruktura komunikacyjna rozszerzają potencjalną możliwość zainicjowania czy podjęcia dyskusji, zwiększają zakres dostępności do przestrzeni publicznej, ale jest również druga strona medalu: następuje wulgaryzacja dyskursu publicznego, a nawet jego zanik – Internet likwiduje debatę publiczną. Dyskusja przeradza się w awanturę, racjonalna oraz merytoryczna wymiana argumentów, jest zastępowana przez wymianę epitetów, insynuacji, kalumnii, pomówień, oskarżeń, czy innych obraźliwych tekstów. W świecie wirtualnym, gdy brakuje bezpośredniego, fizycznego doświadczenia interpersonalnego, łatwiej się pokłócić. Internet radykalnie zwiększa poczucie anonimowości, co wydatnie sprzyja wulgaryzacji dyskusji publicznej, ale nawet, kiedy dyskurs toczy się w formie oficjalnej, uczestnicy debaty, analogicznie jak na balu maskowym, mogą pozwolić sobie na więcej, gdyż wzajemnie nie widzą swoich twarzy, nie doświadczają wzajemnych reakcji niewerbalnych: swych mimik, rumieńców, układu oczu, ekspresji ciała, itp. To powoduje, że pozwalają sobie na więcej: na bardziej zdecydowane, dosadne, oraz kategoryczne stwierdzenia i wystąpienia. Internet zatem sprzyja radykalizacji postaw, a także proliferacji poglądów ekstremalnych (z tym wiąże się wzrost popularności programów ekstremalnych), które choć często niedorzeczne, to są jednak wyraziste, zaś wirtualny dyskurs sprzyja wyrazistości i jednoznaczności, albowiem lepiej utrwala tożsamość oraz kategoryzuje konkretne osoby w poszczególnych grupach. Internet upraszcza dyskusję. Przestrzeń internetowa nie tworzy wcale obszaru wspólnej debaty publicznej, lecz buduje wyizolowane tunele (kanały), w których lokalizują się ludzie o zbliżonych afiliacjach politycznych. W tunelach tych nie zachodzi pluralizm, gdyż wszyscy się ze sobą zgadzają, jakby nadają na tych samych falach, natomiast między tunelami nie zachodzi dyskurs, tylko awantura. Nie ma zatem prawdziwej debaty publicznej.
Z podatnością Internetu na poglądy radykalne, ekstremalne, zaś komunikaty jednoznaczne, oczywiste, wyraziste, koreluje jeszcze jedna bardzo niebezpieczna rzecz – teatryzacja, a nawet dramaturgizacja świata medialnego, natomiast używając szerszej perspektywy, również społeczno-politycznego. Powstanie całodobowych, 24-godzinnych ośrodków masowego przekazu i kanałów informacyjnych, doprowadziło do swoistego „wyścigu szczurów”, pogoni za informacją; przy czym jest to gonitwa za określonym typem informacji, do których przypisana jest duża spektakularność. Jak żartują socjologowie: dobra widomość to taka, która informuje o fakcie pogryzienia psa przez pana; odwrotna sytuacja nie jest z punktu widzenia strategii informacyjnej dobra. To z kolei powoduje pewien układ wtórny: w pogoni za informacją media uciekają się nie tylko do relacjonowania wydarzeń, obiektywnego i rzetelnego informowania o zdarzeniach, czyli mówiąc ogólniej – opisywania rzeczywistości, ale posuwają się również do jej kreowania, a wiec do tworzenia okoliczności, które bez inspiracji mediów by nie zaistniały – w taki sposób powstaje medialny konstruktywizm, obejmujący coraz większe połacie. W przekazie medialnym dominuje czarny ogląd świata, preferowane są informacje złe, negatywne. Ujmując to w aspekcie aksjologicznym (wartościującym), w strategiach medialnych dominuje nastawienie pragmatyczne hołdujące zasadzie, że dobra informacja, to zła informacja. Zdanie to można czytać z dwóch stron…, również i w taki sposób, że zła informacja, to dobra informacja.

Rzeczy nowe. Pierwsza społeczna encyklika Kościoła katolickiego – Rerum novarum (1891), napisana i wydana przez papieża Leona XIII, mówiła o nowych rzeczach, które pojawiły się na przełomie XIX i XX w. Rewolucja przemysłowa, a więc transformacja ekonomii agrarnej, bazującej na wykorzystaniu ziemi, czyli rolnictwie oraz wytwórczości manufakturowej i pracy rzemieślniczej, w gospodarkę opierającą się na masowej produkcji fabrycznej, przemysłowej, prowadzonej na ogromną skalę, doprowadziła do pogłębiania polaryzacji społeczno-ekonomiczne, wzrostu zjawisk wyzysku, pauperyzmu, oraz zmiany stosunków społecznych. Powstał kapitalizm, którego w pierwszych latach obowiązywania, głównym wyznacznikiem stał się zysk. Później w reakcji na ten system zrodziły się ideologie totalitarne: komunizm oraz faszyzm, co w konsekwencji doprowadziło do dramatycznych doświadczeń ludzkości: I i II wojny światowej. Papież Leon XIII dostrzegając te zagrożenia w gruncie rzeczy postulował stworzenie takiej polityki, która stanowiłaby odpowiedź na niebezpieczeństwa oraz gwarantowała ochronę godności ludzkiej.
W pewnym sensie sytuacja jest podobna. Również współcześnie mamy do czynienia z rzeczami nowymi, które trzeba umieć zauważyć. Kolejną wielką rewolucją, po przemysłowej, jest rewolucja informatyczna, cyfrowa, prowadząc do powstania informatycznego, a nawet jak uważają niektórzy – sieciowego społeczeństwa. Niesie to ze sobą ogromne szanse, ale również poważne zagrożenia, a z pewnością jest rzeczą nową, wymagającą również nowych koncepcji politycznych oraz modyfikacji systemu demokratycznego. Stanowi jeden z tych problemów, który socjologowie London School of Economics and Political Science, Anthony Giddens oraz Ulrich Beck definiowali jako nowe wymiary ryzyka. Beck w Risikogesellschaft – Auf dem Weg in eine andere Moderne, jako jedno z istotnych ryzyk współczesnego społeczeństwa, obok ekologicznego, zdrowotnego i społecznego, wymieniał również ryzyko informatyczne.
Internet oraz dynamiczny rozwój narzędzi infrastruktury komunikacyjnej niesie z sobą ogromny potencjał zwiększenia demokratyzacji oraz pluralyzacji stosunków społecznych, jednak również zapoznaje system demokratyczny, dewaluując jego funkcjonalność. Demokracja wydaje się być niedopasowana do wirtualnego świata, dlatego życie demokratyczne, a w ślad za tym także polityka, wymagają daleko idących zmian, korekt, i modyfikacji, w celu dostosowania do aktualnych warunków cywilizacyjnej egzystencji. Potrzebne są nowe, odważne projekty społeczno-polityczne, adaptujące aktywność ludzką do nowej sytuacji bytowej, poprzedzone trafną oraz precyzyjną diagnozą aktualnego położenia społecznego. W kontekście rzeczy nowych: rewolucji cyfrowej oraz rozwoju komunikacji elektronicznej i powstania społeczeństwa informatycznego, demokracja wymaga poważnej ewaluacji, aby dalej mogła skutecznie służyć dobru wspólnemu. Polityka musi odpowiadać na wyzwania rzeczywistości, które przynoszą poszczególne epoki historyczne.

Roman Mańka

Dodaj komentarz