Jak tu żyć?

undefinedFot: pixabay.com

Czy wolność jest dzisiaj możliwa? Do myślenia na tym zagadnieniem zainspirował mnie stary, popularny, można powiedzieć, że nawet kultowy polski film. Gdy podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia ze znudzenia wertowałem po programach telewizyjnych, przypadkowo natrafiłem na taką scenę…

Roman Mańka: Bohaterowie „Samych swoich”, Pawlak i Kargul, przyjechali do Ameryki, w pokoju w którym zamieszkali, w chicagowskiej wili grał telewizor, utrudniając rozmowę; w pewnym momencie zirytowany tym faktem Pawlak, krzyknął do wnuczki: „wyłącz to!”; młoda ciekawa świata Ania, chcąc spełnić żądanie dziadka przekręciła pokrętłem, jednak telewizor nie przestał pracować, zaś każdy kolejny ruch Ani powodował zmianę kanału. Widzący skonfundowanie gości, Amerykanin polskiego pochodzenia, mówiący po polsku, który podczas amerykańskiej eskapady Pawlaków i Karguli „robił” za przewodnika – wyjaśnił: „tu jest 10 programów”; na co zdumiony Pawlak odparł: „Boże jak tu żyć…?”.

Płot Pawlaka i Kargula
W tej na pozór niewinnej, trywialnej scenie kryje się o wiele głębszy motyw, a jednocześnie zasadnicze pytanie: czy dynamiczne rozciąganie pluralizmu medialnego (a mówiąc szerzej, również pluralizmu kulturowego i pluralizmu w ogóle) nie zabija wolności? Czy zamiast ją rozszerzać, nie ogranicza jej? Czy w warunkach wielości alternatyw, których nie jesteśmy w stanie intelektualnie przeanalizować, gdyż przekracza to nasze możliwości poznawcze, przypadające na jednostkę czasu, możliwy jest wybór świadomy, racjonalny, odpowiedzialny; czy też jedynie bazowanie na automatyzmach, odruchach, nawykach?
W tle czai się pytanie jeszcze bardziej fundamentalne: czy rozwój techniczny, szybkie tempo przemian cywilizacyjnych, forsowanie ideologii afirmujących totalną, absolutną wolność, nieustanne mnożenie wariantów wyboru, prowadzące wręcz do stanu hipertrofii możliwości – nie dehumanizuje człowieka, czy nie przyczynia się do atawizmu, a więc czegoś w rodzaju regresji ewolucyjnej (niby rozwoju, a w rzeczywistości uwstecznienia)?
W czasach Pawlaka i Kargula było jedynie 10 kanałów telewizyjnych, i to jeszcze w najbardziej rozwiniętym cywilizacyjnie kraju świata, uchodzącym za bastion wolności i demokracji, czyli w Stanach Zjednoczonych. W analogicznym okresie w Polsce funkcjonowały jedynie dwa programy telewizyjne, a tak naprawdę – w sensie dostępu dla masowej publiczności – jeden. Dla Pawlaka już 10 to było stanowczo za dużo, tymczasem dzisiaj wielokanałowe telewizje satelitarne proponują w ofercie 150, 200, 300, i więcej programów. Warto też powiedzieć, że w czasach kiedy serca widzów podbijali „Sami swoi” nie było Internetu, nie istniały media społecznościowe, ludzie nie posługiwali się telefonami komórkowymi, nie korzystali z smartfonów, iphone(ów), ipade(ów), oraz wszystkich innych zdobyczy techniki. A jednak odpowiedź na pytanie: w którym okresie było więcej wolności albo w którym wolność była bardziej prawdziwa czy może realna (?), nie jest rzeczą prostą i jakby się mogło wydawać z góry przesądzoną. Choć od razu trzeba zastrzec, iż sformułowane tu w ujęciu dwubiegunowym zestawienie, zostało dla celów analitycznych uproszczone, poznawczo skonfrontowane, wyostrzone, aby zapewnić czytelność obrazu i odpowiednio uwypuklić kontrast.

Zabłądzili w bezkresie wolności
Czy wolność może być jednocześnie zniewoleniem? Filozofowie egzystencjaliści (zarówno spod znaku chrześcijaństwa, katolicyzmu, jak również ateizmu), analizując naturę aktualnych czasów, piszą raczej o zagubieniu niż wolności, co doprowadziło ich do egzystencjalnego pesymizmu, tragizmu, frustracji. Współczesny człowiek jest zagubiony, a nie wolny, jego położenie bliższe jest zniewoleniu niż wolności. Jednostki nie są w stanie rozpoznać sytuacji, nie potrafią dokonać wyboru, poruszając się jakby po omacku w galimatiasie alternatyw.
Wolność istnieje wówczas, kiedy współpracuje z rozumem, kiedy daje podstawy do dokonywania wyboru co najmniej świadomego, a w idealnej postaci – również odpowiedzialnego. Idąc śladem Immanuela Kanta można powiedzieć, że wolność to wolna wola. Jednak aby świadomy, rozumny, odpowiedzialny wybór mógł zaistnieć, przestrzeń musi być przejrzysta, system czytelny, zaś alternatywy rozpoznane, zdefiniowane oraz uporządkowane. Nie osiągniemy wolności w warunkach ontologicznego i epistemologicznego chaosu, w ferworze szumu informacyjnego, gdy nie rozumiemy pomiędzy jakimi wariantami dokonujemy wyboru, między czym a czym wybieramy.
Współczesny rynek medialny ilustruje, jak rozciągany do granic absurdu pluralizm może prowadzić do ograniczania czy wypaczania wolności, a nie jej umacniania i rozwijania. Jesteśmy zagubieni w wielości propozycji, różnorodnych ofert, których nie potrafimy ogarnąć intelektualnie. Jednak to co dzieje się w przestrzeni medialnej stanowi zaledwie fragment współczesnej rzeczywistości kulturowej.

Spłycenie
Wspólną rysą dzisiejszych czasów jest brak przejrzystości, zaś to z kolei prowadzi do spłycenia czy używając innego słowa – trywializacji (a nawet wulgaryzacji) komunikacji społecznej, dyskursu, debaty publicznej, eksplikowanej problematyki. W ramach kulturowego pluralizmu ludzie oczekują uproszczonych komunikatów, standaryzacji retoryki oraz działania, rutynizacji postaw. Przy okazji zachodzi stereotypizacja myślenia, schematyzacja postrzeganych faktów. We współczesnym człowieku zabija się kreatywność, a także innowacyjność. Człowiek ma być maszyną, automatem. W imię więc absolutnej, totalnej wolności, którą natarczywie propagują różnego rodzaju doktryny pseudoliberalne, tak naprawdę w człowieku wolność się zabija.
W latach 60 XX wieku amerykański socjolog, George Ritzer, zauważył proces, który nazwał makdonaldyzacją społeczeństwa, następnie opisał i wyjaśnił to zjawisko w książce pod tym samy tytułem. Diagnoza społecznej makdonaldyzacji została sformułowana na podstawie działania restauracji szybkiej obsługi w Stanach Zjednoczonych. Genezy tego fenomenu Ritzer dopatruje się w teoriach racjonalizacji oraz biurokracji Maksa Webera (dążących do stworzenia jednolitych procedur, narzucania pewnej rutyny), natomiast główne jego cechy to: 1) przejście ilości w jakość czy nawet prymat ilości nad jakością; w makdonaldyzacji ilość staje się synonimem jakości; 2) standaryzacja pracy i działania; 3) rutenizacja postaw; 4) rezygnacja z wolnego, oryginalnego, indywidualnego, kreatywnego, krytycznego myślenia na rzecz automatyzacji, a więc tłumienie oddolnych, indywidualnych inicjatyw.
Obok restauracji identyczne reguły obowiązują w korporacjach. Wszystko ma być zrobione szybko, zgodnie z procedurami, rutynowo, i z nastawieniem na czynnik ilościowy jako główną wykładnię sukcesu. Ritzer traktuje makdonaldyzację w kategoriach procesu kulturowego, czyli jednej z głównych cech współczesnej kultury konsumpcyjnej, a praktyki stosowane w restauracjach szybkiej obsługi (zwłaszcza handlowej sieci Mc Donald’s) są jedynie przemawiającą do wyobraźni ilustracją szerszego zjawiska. Zdaniem Ritzera makdonaldyzacja ma miejsce na różnych poziomach życia społecznego: w kulturze, szkolnictwie wyższym, służbie zdrowia, wychowaniu, placach zabaw.
Długo zastanawiałem się nad jedną cechą, która najlepiej definiowałaby makdonaldyzację, obok tych właściwości, które wymienił Ritzer. Doszedłem do wniosku, iż najlepszym definiensem będzie termin: spłycenie; makdonaldyzacja to przede wszystkim spłycenie komunikacji, relacji, interakcji, kultury, polityki, gospodarki, a więc w zasadzie – człowieka. I nastawienie się na szybkość oraz walor ilościowy. Idzie to w parze z oczekiwaniami społecznymi: gdy przestrzeń alternatyw rozbudowana jest zbyt szeroko, stanowiąc swego rodzaju chaos, zaś warianty wyboru poprzez swoją wielość są niezrozumiałe, ludzie żądają uporządkowania, które często osiągane jest za pomocą właśnie spłycenia, rozmaitych uproszczeń.
Pluralizm na rynku medialnym oraz towarzysząca temu presja na szybkość informowania, pociągnęła za sobą wulgaryzację polityki informacyjnej, spłycenie procesów komunikacji, a także faworyzowanie komunikatów spektakularnych, sensacyjnych, dramaturgicznych. Analogiczna sytuacja ma miejsce w wielu innych wymiarach życia społecznego, zwłaszcza w systemach selekcji oraz weryfikacji elit, co wywiera wpływ na kondycję państwa i społeczeństwa, a w szczególności jakość urządzeń instytucjonalnych i kulturę debaty publicznej.
Mamy coraz gorsze elity. Nadmierny pluralizm, jak również przesadne rozszerzenie wariantów wyboru, rozbudowanie przestrzeni alternatyw, w zestawieniu z nieuporządkowaniem oraz nieprzejrzystością systemu, doprowadziły do demokratycznego chaosu, przekształcając demokrację w kratokrację czy oligarchię i radykalnie spłycając treść życia publicznego.
Podobnie jak Pawlak z Kargulem, zagubili się w amerykańskiej rzeczywistości wielokanałowej telewizji, tak współcześni Polacy odczuwają konfuzję wynikającą z funkcjonowania w mnogości alternatyw, spośród których nie są w stanie dokonać świadomego, racjonalnego, odpowiedzialnego wyboru.
Zatem wolność istnieje jedynie w wymiarze formalnym, zaś w aspekcie realnym jest bardziej czymś w rodzaju zamętu, dezorientacji, zakłopotania, oraz zagubienia.

Jak zabija się Janko Muzykanta…
Po roku 1989 zaczęto w Polsce rozszerzać dostęp do wyższych uczelni, postawiono na upowszechnienie wyższego wykształcenia w społeczeństwie. Już nawet analiza czysto semantyczna przesądzała, że jest to kardynalny błąd: coś co ma być wyższe z natury i z definicji musi być elitarne, wąskie; nie może być masowe. To ewidentny przykład makdonaldyzacji, postawiono na ilość kosztem jakości. Uzyskano efekt formalny, w Polsce radykalnie podniosła się statystyka ludzi z wyższym wykształceniem, jednak na efekcie formalnym sprawa się w zasadzie również kończy, gdyż w znaczeniu realnym taka praktyka skutkuje żenująco niskim wykształceniem.
Statystycznie poziom Polaków z wyższym wykształceniem dynamicznie podwyższył się (aż 60 proc. absolwentów szkół średnich wybiera się na studia), realnie radykalnie obniżył (najlepszą egzemplifikacją tej sytuacji jest Ryszard Petru czy Kornelia Wróblewska).
W efekcie polski system szkolnictwa wyższego przez wiele lat reprodukował bezrobocie, był niedopasowany do oczekiwań rynku pracy, psuł jakość kadr w instytucjach państwowych oraz podmiotach prywatnych, sukcesywnie obniżał kondycję intelektualną (a także moralną) elit.
Upowszechnienie wyższego wykształcenia doprowadziło do zamulenia, zafałszowania sytuacji kadrowej: wśród setek tysięcy osób z formalnie wyższym wykształceniem, trudniej jest odnaleźć ludzi naprawdę zdolnych, wybitnych – nie odnajdziemy Janko Muzykanta pośród tłumu Janko Muzykantów, gdyż nie zdążymy wszystkich wysłuchać.
Często też formalny fakt posiadania wyższego wykształcenia wykorzystywany jest jako swego rodzaju alibi, do tworzenia fałszywych kryteriów przy naborze na stanowiska urzędnicze w administracji państwowej czy samorządowej. W praktyce o zatrudnieniu danej osoby decyduje zaś dodatkowe (klientelistyczne) kryterium, niewyartykułowane w specyfikacjach konkursowych. Okoliczność posiadania dyplomu potwierdzającego wyższe wykształcenie, formalnie tłumaczy i uzasadnia fakt zatrudnienia konkretnego pracownika. Poza tym, gdy do konkursu zgłosi się 30 osób z formalnie wyższym wykształceniem, łatwiej jest wśród niekompetencji innych konkurentów, ukryć niekompetencję pracownika, którego chce się zatrudnić z przyczyn pozamerytorycznych. W rzeczywistości w rezultacie redundancji osób z wyższym wykształceniem kanały awansu są zamykane a nie otwierane, zaś nierówności społeczne petryfikowane, a nie usuwane, gdyż młodzież z zamożnych rodzin, świadoma niskiego poziomu wyższego wykształcenia na polskich uczelniach, wybierze studia na niezmakdonaldyzowanych, zagranicznych uniwersytetach.
Wolność dostępu do dobrych, oferujących wysoki poziom wykształcenia placówek, jest więc pozorna.

Bojkot albo „randka” w ciemno
Jednym z najbardziej spektakularnych przypadków niemożliwości dokonania wolnego, świadomego, kompetentnego, odpowiedzialnego wyboru, w sytuacji gdy werbalnie on istnieje – jest polski system wyborczy, w wyborach do Sejmu. Jest to ewidentny przykład rozmnożenia ilości alternatyw przez co zamulono system polityczny, natomiast procedury wyborcze uczyniono nieprzejrzystymi, oczywiście oprócz wąskiej grupy osób wtajemniczonych, posiadających ponadprzeciętne kompetencje polityczne.
Od 1993 roku w wyborach do Sejmu, Sejmików Wojewódzkich, oraz Rad Powiatu funkcjonuje w Polsce system proporcjonalny. Jedną z jego konsekwencji jest tak zwana podwójna obsada miejsc mandatowych, co oznacza że każdy komitet startujący w wyborach może zgłosić 200 proc. kandydatów w odniesieniu do liczby posłów/radnych wybieranych na danym terenie. W 2001 roku radykalnie rozszerzono przestrzenie okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu i Sejmików Wojewódzkich, łącząc w jedną jednostkę wyborczą kilka starych województw, co diametralnie obniżyło rozpoznawalność wyborczą, a więc możliwość identyfikowania kandydatów. W konsekwencji tych procedur w okręgu wyborczym, w którym wybieranych jest 20 posłów, każdy komitet może wystawić po 40 kandydatów. Jeżeli do wyborów, tak jak to miało miejsce w 2015 roku, zgłosi się 8 podmiotów, to w jednym takim okręgu o mandaty ubiega się 320 pretendentów.
Czy w tych warunkach wyborcy mogą dokonać racjonalnego, odpowiedzialnego wyboru? Czy są w stanie zapoznać się z 320. biografiami, przeczytać tyleż samo programów wyborczych, przejrzeć wszystkie ulotki? Nie! W zasadzie mają do wyboru dwa warianty: 1) albo zbojkotować system i nie iść na wybory, gdyż zarówno sam system, jak i istniejące w nim alternatywy są nieprzejrzyste; 2) albo zachować się w zgodzie z pewnym automatyzmem, utartą rutyną, narzuconym rytuałem – iść do lokalu wyborczego i zagłosować w ciemno na pierwszego, ewentualnie drugiego kandydata na partyjnej liście. Jednak głosowanie wg takiego schematu nie jest pełnowartościowo wolne.

Nowa postać niewolnictwa
Kultura konsumpcyjna, mimo że często odwołuje się do wolności, w większym stopniu zniewala niż wyzwala. Właśnie to miał na myśli francuski filozof i socjolog, Michel Foucault, pisząc, że dusza jest więzieniem ciała, odwracając zarazem wielowiekowy pogląd Platona, który zwracał się w zupełnie przeciwnym kierunku. Strukturą za pomocą której można zniewolić człowieka jest właśnie dusza. Mając ekspercką wiedzę o jego popędach, afektach, odruchach, impulsach, skłonnościach, dyspozycjach, co jest dane jedynie wtajemniczonym, można wytwarzać pragnienia, na które ludzie będą automatyczne reagować. Jest to przeniesienie, konwersja, wiedzy biologicznej na poziom kultury i dopasowanie wzorów zachowań kulturowych do biologicznych, nieuświadamianych, popędów, które mogą być aktywowane albo nie. Inny francuski filozof, Jean Baudrillard, twierdził za Georges’em Bataille, że pragnienia nie są immanentne, nie istnieją obiektywnie, naturalnie w człowieku, tylko zostały wytworzone (skonstruowane) społecznie (czyli na zewnątrz), a więc że nie są częścią natury tylko kultury, zaś ich wartość nie bierze się z użyteczności tylko fetyszu konsumpcyjnego. Ambitna kultura powinna cywilizować człowieka, hamować oraz ograniczać jego popędy, tymczasem kultura konsumpcyjna dehumanizuje jednostki ludzkie, przenosi na poziom pierwotnych instynktów, reakcji, automatyzmów. Współczesny człowiek to nie jest kreatywny gracz, działający świadomie i podejmujący przemyślane inicjatywy, tylko ktoś kto reaguje, będąc uwodzony kulturowymi pragnieniami. Nie jest więc podmiotem tylko przedmiotem. Nie wchodzi do życia społecznego jako obywatel, a jedynie konsument, który co najwyżej rozpoznaje warunki gry, definiuje je, ale ich nie modyfikuje. W jakimś sensie jest więc niewolnikiem…
Kulturą konsumpcyjną bombardują nas media, ulegamy stopniowo makdonaldyzacji gdyż nasze postawy w coraz większym stopniu podlegają rutynizacji oraz standaryzacji, coraz bardziej też nastawiają się na ilość, a nie jakość. Z punktu widzenia strategów kultury konsumpcyjnej, w programach telewizyjnych czy radiowych nie ważny jest przekaz, treść, motyw, postać serwisów informacyjnych, liczą się jedynie reklamy będące nośnikami oraz motorem wytwarzanych pragnień. W natłoku płynących zewsząd ofert, propozycji, w rozciągłym wachlarzu alternatyw, w nieprzejrzystym chaosie kulturowym oraz szumie informacyjnym, człowiek nie jest w stanie dokonać świadomego wyboru – nie jest więc wolnym obywatelem lecz reagującym konsumentem; nawet polityka, najbardziej chyba obywatelski wymiar aktywności ludzkiej, uległa konsumpcji, stając się polityką konsumpcyjną.
Ludzie z zapałem wybierają kolejne cyfry na telewizyjnym pilocie, zmieniają się kanały, propozycje ofert programowych, pojawiają się różne nowe serwisy informacyjne, jednak to co się nie zmienia, a wręcz powtarza, to co na każdym kanale jest identyczne, to reklamy. Wbrew więc rozmaitym deklaracjom o altruizmie, bezinteresowności, ideowości, humanizmie, w dzisiejszym świecie chodzi przede wszystkim o zysk, o pieniądze.

 

Autor jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz szefem działu analiz społeczno-politycznych Kwartalnika Geopolitycznego „Ambassador”. W przeszłości pełnił funkcję z-cy redaktora naczelnego i szefa działu krajowego Gazety Finansowej, był również komentatorem magazynu Forbes. Z wykształcenia socjolog, ekspert Fundacji FIBRE w zakresie socjologii i politologii, specjalizuje się w filozofii polityki i socjologii polityki, a także interakcjonizmie symbolicznym, analizie funkcjonalnej oraz strukturalnej i w filozofii procesu. Autor książek z zakresu dziennikarstwa śledczego, jak również popularno-naukowych.

Dodaj komentarz