Fenomen głosowania na „jedynki”

Niedawno na antenie Radia TOK FM miała miejsce ciekawa dyskusja, w której brali udział: Karolina Lewicka, Dominika Długosz, red. Jarosław Gugała oraz prof. Radosław Markowski.

Roman Mańka – Prof. Markowski wprowadził wątek pierwszych miejsc na listach wyborczych oraz możliwość wyboru kandydatów z dalszych pozycji. – „Tłumaczę ludziom jak tylko się da, już chyba powiedziałem to z dziesięć razy, biorąc pod uwagę tylko sam Pani program, nie licząc innych, że listy są otwarte i można głosować również na kandydatów z dalszych miejsc”.

Myślę, że prof.. Markowski nie wyjaśnia jednak tego problemu dobrze, bardziej zaciemniając sytuację niż ją rozjaśniając. Dlatego też w oparciu o własne doświadczenia (trzykrotnie pełniłem funkcję szefa sztabu wyborczego AWS na terenie okręgu konińsko-gnieźnińskiego) postaram się głębiej wyjaśnić problem.

Rytualne głosowanie

Na czym polega przewaga kandydatów z pierwszych miejsce? Kluczową przesłanką nie jest fakt, że są pierwsi, że zajmują najwyższą pozycję, tylko okoliczność, że lista wyborcza jest nieprzejrzysta. Prof. Markowski twierdzi, że listy są otwarte. Mogę się z nim zgodzić tylko teoretycznie, gdyż w praktyce nieprzejrzystość powoduje, że są zamknięte.

Skąd bierze się owa nieprzejrzystość? Z dwóch pokrewnych rzeczy: z chaosu; a także z mnogości kandydatów. W tym kontekście szczególnie destruktywna jest reguła tzw. podwójnej obsady mandatów. Powoduje to, że w okręgu wyborczym, w którym wybiera się do Sejmu 7 kandydatów, każdy komitet wyborczy może wystawić ich aż 14; a w okręgach największych partie mogą zgłosić po 38 kandydatów każda.

W sumie więc w najmniejszych okręgach wyborczych, zakładając że w wyborach startuje 10 komitetów wyborczych, wybieramy spośród 240 pretendentów, a w największych spośród 380.

Na rzecz pierwszych kandydatów na listach w największym stopniu działają dwa faktory: po pierwsze wspomniana już nieprzejrzystość (czytaj: nieświadomość wyborców); po drugie, mechanizm statystyczny. Jest jeszcze trzeci czynnik: rozproszenie w dalszej części listy wyborczej.

  1. Nieprzejrzystość. Paradoksalnie głosy oddane na liderów list, na pierwsze pozycje, są poparciem najmniej świadomym. Jeżeli wyborca „zjedzie” długopisem niżej i postawi krzyżyk przy nazwisku kandydata z dalszego miejsca na liście, zazwyczaj jest to efekt przemyślenia, daje zatem głos bardziej świadomy. Gdy tymczasem na pierwszych na listach głosujemy odruchowo, automatycznie, mógłbym powiedzieć nawet rytualnie, behawioralnie. 

Kiedyś w telewizji „Polsat News”, było to chyba 27 czerwca 2015 roku, w sobotę, powiedziałem, że charakter głosowania na pierwsze pozycje jest do tego stopnia ustrukturalizowany i nieświadomy, że teoretycznie, ale i w praktyce można sobie wyobrazić sytuację, w której do Sejmu zostanie wybrana osoba, która fizycznie nie istnieje. Gdyby takiego „kandydata widmo” udało się zarejestrować w PKW na listach jednej z dwóch największych partii, zostałby on wybrany posłem

Dzieje się tak z powodu dwóch nakładających się na siebie nieprzejrzystości: nieprzejrzystości okręgów wyborczych oraz nieprzejrzystości listy wyborczej. Nieprzejrzystość okręgu wyborczego wynika z faktu jego rozmiarów, wielkości; tymczasem identyfikowalność wyborcza (czy identyfikowalność kandydatów) jest odwrotnie proporcjonalna do wielkości terytorium wyborczego oraz liczby kandydatów na wyborczych listach. Im większy okręg, im większa liczebność listy, tym gorsza przejrzystość, a w ślad za tym identyfikowalność.

Zagubienie i statystyka

W filozofii egzystencjalnej postawiono następujący dylemat: czy wolność polegająca na dużej ilości alternatyw jest jeszcze wolnością czy już zagubieniem… Spróbujmy rozstrzygnąć ten dylemat: otóż wolność może mieć miejsce jedynie w kontekście dwóch innych kategorii: rozumu oraz odpowiedzialności. Zatem warunkiem wolności rozumnej, odpowiedzialnej, a idąc tym tropem dalej również warunkiem demokracji, jest przejrzysty wybór; wybór zamotany, zagmatwany, zamulony nie ma nic wspólnego z wolnością, prowadzi do degrengolady oraz anarchii.

  1. Mechanizm statystyczny. Drugim faktorem, który mocno działa na rzecz pierwszych kandydatów na wyborczych listach, jest mechanizm statystyczny. Kandydaci z pierwszych miejsc są globalni, nawet jeżeli niczego nie robią to strukturalnie, poprzez strukturę na liście oddziałują globalnie, zaś pozostali pretendenci mają zazwyczaj status lokalnych, często powiatowych.

Kandydat z pierwszego miejsca na liście, nawet przy założeniu braku wysiłku oraz aktywności, będzie zbierał głosy, globalnie, w całym okręgu. Można wyobrazić sobie absurdalną sytuację, że nawet globalne zsumowanie pomyłek, zupełnie przypadkowych skreśleń da mu mandat. We wspomnianym okręgu konińsko-gnieźnińskim jest ok 1000 obwodowych komisji wyborczych. Przeprowadźmy eksperyment intelektualny: wyobraźmy sobie taką oto sytuację, że w każdej takiej obwodowej komisji wyborczej na kandydata z pierwszej pozycji na liście pada pięć przypadkowo oddanych głosów. Jak łatwo policzyć w skali okręgu daje mu to 5 tys. głosów. Jeżeli startuje z ramienia jednego z dwóch najbardziej popularnych komitetów zdobywa mandat, tylko dzięki głosom oddanym przez pomyłkę.

Premia za oportunizm

Jak widzimy na rzecz pierwszych na liście działa znany z ekonomii efekt skali (ktoś tu niedawno pisał, że nie znam się na ekonomii). Nawet gdyby kandydaci z pierwszych miejsc na liście przegrali w każdej obwodowej komisji wyborczej, to w sumie głosów, o ile startują z dwóch najbardziej popularnych partii, zbiorą tyle, ze wystarczy na mandat. Statystyka bowiem powoduje, że liderzy list konsolidują głosy w wymiarze globalnym, całego okręgu i listy, korzystając przy okazji z różnych paradoksalnych czynników, jak np. nieprzejrzystość wyborczej sceny czy niska świadomość wyborców; kandydaci z dalszych miejsc na listach dysponują poparciem rozproszonym oraz lokalnym.

  1. Puenta natury moralnej i merytorycznej. Nie generalizując i doceniając wybitne wyjątki, kandydaci z pierwszych miejsc na listach wyborczych, to najgorsi kandydaci. Niosą ich dwie cechy: konformizm (są pierwsi, bo liżą „tyłki” partyjnym przywódcom, aż szeleści); oportunizm partyjnego aparatu (są spolegliwi, łatwo-sterowalni, chętnie wchodzą w relacje klientelistyczne, uprawiają serwilizm).
  2. Pierwsi na listach to zazwyczaj „klakierzy”. Zajmują wysokie pozycje na listach w wyniku negatywnej selekcji. Zazdrośni o swoje pozycje centralni partyjni liderzy faworyzują ich w myśl zasady: im gorszy tym lepszy, bo nie stanowi zagrożenie i nie tworzy politycznej konkurencji. Niestety wynikają z tego również głębsze konsekwencje takie jak korupcja, nielegalny lobbing, i klientelizm. Same zatem strukturalne determinanty, niezależnie od przesłanek personalnych, czynią z nich, pierwszych na listach, z punktu widzenia systemu politycznego najgorszych kandydatów. Nieprzejrzysty system proporcjonalny sprzyja tym patologiom. Przekonali się o tym Włosi na przełomie lat 80 i 90. XX wieku, kiedy ujawniono potężne afery korupcyjne (afera Tangentopoli ), a przede wszystkim powiązania polityków ze zorganizowaną przestępczością mafijną. W Polsce to też ma miejsce.

Paradoks: największe najpłytszym poparciem

Na rzecz pierwszych kandydatów na listach, strukturalnie oraz kulturowo działa wiele czynników ilościowych i jakościowych. Zazwyczaj to właśnie ich, albo tylko ich, promują media, organizując publiczne debaty z udziałem „jedynek” albo też nadmiernie – kosztem pozostałych kandydatów – eksponując pojedynki „jedynek”.

Pytanie czy to wszystko jest zgodne z zasadami demokracji? Czy stwarza równe szanse udziału w debacie publicznej oraz równe szanse wyboru?

W istocie jedynki otrzymują najwięcej głosów, ale są to głosy najmniej głębokie, nie stoi za nimi pogłębiona refleksja, a tylko automatyzm procesu wyborczego. Poparcie pierwszych na listach ma charakter często nieświadomy i rytualny, a czasami nawet przypadkowy.

W praktyce jest niestety tak, że posłów wybierają przywódcy partii politycznych, zaś wyborcy jedynie ten wybór – często przez aklamację – zatwierdzają. W zdrowym systemie wyborczym ciężar wyboru powinien należeć jedynie do suwerena, do wyborców/obywateli.

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja. 

Dodaj komentarz