Nieudolność i biurokracja

Polska posiada największe w Europie zasoby gazu ze złóż łupkowych, wynoszące nawet 5,3 biliona metrów sześciennych – taka teza została ogłoszona w kwietniu 2011 r. przez analityków amerykańskiego Departamentu Energii, w raporcie Energy Information Administration.

Już rok później Państwowy Instytut Geologiczny powołując się na archiwalne dane zebrane w latach 1950-1990 z 39 otworów rozpoznawczych podał, że zasoby są jednak trochę mniej okazałe – najpewniej wynoszą od 346 – 768 miliardów m3. Szacunki te potwierdzono w 2015 r. Przy rocznym zużyciu około 15 miliardów m3 nawet te okrojone wartości budziły zachwyt. Rozgorzała nadzieja na wolność energetyczną, na emerytury wypłacane z eksportu surowca – jak prognozował ówczesny premier Donald Tusk. Niestety, jedyne co spektakularnie zapłonęło, to właśnie nadzieja.

Papierowy sukces… ma wielu ojców
Pod koniec ubiegłego roku, w grudniu, miał się ukazać najnowszy raport PIG podający ostateczne dane dotyczące zasobów. Dokument nie został jednak opublikowany. Powodem może być przede wszystkim fakt, że nie bardzo byłoby co publikować. Aby oddać rzetelnie w liczbach faktyczną gazonośność polskich skał łupkowych należy wykonać kilkaset odwiertów (minimum 200). Do tej pory udało się zrealizować jedynie 72 – zarówno wykonanych przez polski, jak i zagraniczny kapitał. W 2014 r. było to 15 odwiertów, w 2015 już tylko 4. To zbyt mało aby podawać do publicznej wiadomości wartości wiążące. Opublikowany dwa lata temu raport Najwyższej Izby Kontroli, nie pozostawił suchej nitki, zarówno na administracji publicznej, jak i sposobie prowadzenia badań odwiertów – z dostarczonych do PIG 13 próbek skał 12 nie nadawało się do analizy, a ostatnia nie była właściwie oznakowana. Brakowało podstawowych informacji o pochodzeniu i głębokości odwiertu. Powód? PIG nie został upoważniony do otrzymywania próbek od spółek poszukiwawczych. To aspekty technologiczne całego zamieszania, jednak poszukiwania miały również swoją polityczną stronę.
W okresie największego zainteresowania złożami do odpowiedzialności za nie poczuwało się bardzo wiele instytucji. Jak wiadomo, sukces ma wielu ojców, tylko klęska jest sierotą. Wymieńmy kilku z nich. Koncesjonowaniem i nadzorem zajmowali się przedstawiciele Ministerstwa Środowiska, rzecz dotyczyła surowców, więc zaangażowane zostało również Ministerstwo Gospodarki. Udział w przedsięwzięciu brały spółki Skarbu Państwa, więc i Ministerstwo Skarbu Państwa miało głos. Nie bez znaczenia był wkład Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które delegowało swoich przedstawicieli za ocean, aby tam wypracowywali dobre stosunki z koncernami i przywozili do kraju wnioski ze stosowanych tam dobrych praktyk. Swój kawałek tortu miało również Ministerstwo Finansów, pospołu z Urzędem Regulacji Energetyki. No i ruszyła produkcja! Papierów… Analiz, wniosków, interpelacji, rekomendacji, statystyk, raportów, notatek służbowych. Gdyby to wszystko podpalić, ilość wyzwolonej energii z pewnością byłaby większa niż uzyskiwana ze spalania gazu z odwiertów testowych – dziś to około 11-15 tys. m3 na odwiert dziennie. Może warto?

Spadek zainteresowania
Prawdą jest, że tak znaczne zasoby wymagały odpowiedniej otoczki prawnej, która pozwoliłaby inwestorom na prowadzenie prac i oszacowanie potencjalnego ryzyka, w przypadku gdy projekt okazałby się nieopłacalny (na przykład gdyby ceny surowców energetycznych na świecie gwałtownie spadły). Okres spadku cen surowców na światowych rynkach miał pomóc przetrwać inwestorom Narodowy Operator Kopalin Energetycznych. Zadanie NOKE polegałoby na partycypowaniu we wszystkich koncesjach na poszukiwanie i wydobycie węglowodorów, oraz kontrolowaniu, czy złoże jest eksploatowane we właściwy sposób. Przynosiłby to korzyść finansową dla Polski, ponieważ NOKE jako inwestor miałby również udział w zyskach z tytułu wydobycia. Ten nietrafiony i szkodliwy pomysł na szczęście nie został wcielony w życie. Gdyby pomysł został zrealizowany odstraszyłby zagranicznych inwestorów, którzy zainteresowani są prowadzeniem prac w stabilnym otoczeniu administracyjnym. Inwestorów udało się jednak skutecznie odstraszyć i bez powoływania NOKE.
Tworzenie nowego prawa i nowelizacja istniejących przepisów zdecydowanie przeciągały się w czasie, a to, jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, mogło mieć wpływ na organicznie przez inwestorów skali prac poszukiwawczych oraz nakładów inwestycyjnych. Przełożyło się to bezpośrednio na spadek (lub wręcz zanik) zainteresowania kontynuowaniem prac w Polsce. W 2012 r., kiedy poziom zainteresowania polskim surowcem był największy wydano 113 koncesji poszukiwawczych, obecnie pozostało ich 31.
Z Polski wycofały się największe światowe koncerny paliwowe. Wśród nich energetyczny gigant ExxonMobil – stało się to już w 2012 r., kiedy łupkowa euforia była u szczytu. Rok później podobną decyzję podjęły kolejne firmy – Marathon Oil, Thalisman Energy, Chevron, 3Legs Resources i Conoco Phillips. W lutym 2016 r. wycofała się z Polski kanadyjska spółka BNK Petroleum – oficjalnie z powodu nieznalezienia partnera do joint venture.

Rodzimi potentaci też się wycofują

Obecnie cichaczem z posiadanych koncesji wycofują się również gracze krajowi – PGNiG i Orlen Upstream. Jak podaje biuro prasowe PGNiG: w 2014 r. spółka posiadała 15 koncesji, rok później już tylko 11. Ten spadek motywowany jest chęcią inwestowania w projekty bardziej perspektywiczne. W efekcie powierzchnia koncesjonowana polskiego monopolisty spadła z 12 do 10 tysięcy m2. Obecnie PGNiG jest właścicielem 4 koncesji, Orlen 7, Lotos -6. Wśród pozostałych na placu boju znajdują się również San Leon (3), Cuadrilla Resources Limited (1 koncesja) oraz mniej znana spółka PPI Chrobok zarejestrowana w Nowych Bojszowach. Poniżej odpowiednie zestawienie.

 

undefined

Kalkulacja ekonomiczna
Powodem rezygnacji światowych koncernów z prowadzenia prac w Polsce jest również dramatyczny i stały spadek cen surowców energetycznych. W 2012 r. cena za baryłkę ropy oscylowała w granicach 125 dolarów. Trend utrzymywał się na względnie stałym poziomie aż do połowy 2014 r., kiedy gwałtowny spadek cen zmniejszył opłacalność prowadzenia wydobycia. Przy obecnej cenie – 40 dolarów za baryłkę nie opłaca się inwestowanie w nowe złoża surowców, szczególnie takie, których zasoby nie są pewne, a poszukiwanie skomplikowane i obarczone ryzykiem.
Zachodnie koncerny zaczęły wycofywać się z Polski w 2012 r. – wtedy cena baryłki ropy wynosiła jeszcze ponad 100 dolarów. Przy obecnej cenie masowo bankrutują amerykańskie spółki, które w okresie największego boomu łupkowego brały kredyty wydobywcze. Stanowi to ogromny cios dla gospodarki amerykańskiej, która uniezależniając się od dostaw saudyjskiej ropy przyciągnęła inwestorów i producentów przemysłowych z powrotem do kraju. Arabia Saudyjska, wpływając na obniżenie cen, a przez to na opłacalność wydobycia w USA zaciera ręce i liczy dolary wracające na Bliski Wschód. W tak niesprzyjającym środowisku prowadzenie jakichkolwiek dalszych prac w Polsce nie ma sensu. Pozostaje oczekiwanie w nadziei na lepsze czasy i wzrost cen. Nie wiadomo czy wnioski z pierwszej porażki będą wyciągnięte w przypadku ponownej próby wydobycia. Wiadomo, że polski projekt łupkowego źródełka wysechł nie przez gazpromowskie lobby, a przez krajową nieudolność.

 

Inez Szuszwalak-Rojczyk

Dodaj komentarz