Mistrzowska zagrywka kanclerz Merkel

undefined

fot. John Jackson/freeimages.com

Uchodźcy, a dokładne nielegalni imigranci z Bliskiego Wschodu zalewają Niemcy i Europę. Nie bacząc na problemy, kanclerz Angela Merkel oświadczyła, że „przyjmie wszystkich”. W 2015 r. do Europy przywędrowało przez Bałkany, i przedostało się przez Morze Śródziemne z Turcji, Libanu, i Libii – 1,5 miliona muzułmanów. Według ocen niektórych ekspertów, w ciągu kolejnych 12 miesięcy, przybędzie jeszcze ok. 400 tysięcy.

Jak ścisłe są te przewidywania, trudno powiedzieć. Podobnie niejasne są ustalenia dotyczące dalszych losów migrantów. Ilu z nich zostanie, a ilu wróci? To będzie w dużym stopniu zależeć od tego, jak długo jeszcze potrwa konflikt w Iraku oraz Syrii, i kiedy ostatecznie ustabilizuje się sytuacja w Libii. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak powiedzieć, że gros tych, którzy wylądowali na europejskim brzegu, nie zechce wrócić na Bliski Wschód, nawet jeśli, po tym szaleństwie niszczenia ich dobytku, wciąż mają jakieś domy, do których mogliby wrócić. Uzyskując azyl w Europie osiągnęli szczyt marzeń – bardzo wielu, może nawet większości swoich rodaków, o życiu w bezpiecznym i bogatym świecie Zachodu. Kiedy w okresie najbliższych 3, może 5 lat zacznie się proces łączenia rodzin, to okaże się, że w Europie wielkość 1,5 – 2 miliona rozrośnie się co najmniej do 10 milionów imigrantów. Rodziny arabskie są duże. Wcześniej czy później, imigranci uzyskają prawo do udziału w wyborach, a partie polityczne wspierające ich przyjazd, wzbogacą się o kilka milionów nowych wyborców.

Dodatkowym problemem, na który jakiś czas temu zwrócił uwagę szef niemieckiej agencji bezpieczeństwa wewnętrznego, jest faktyczny brak wiedzy w zakresie, kim naprawdę są uchodźcy (?), ponieważ 70 proc. z nich nie ma żadnych dokumentów. Dodam, że nie miałbym większego zaufania do prawdziwości dokumentów pozostałych 30 proc., bo wiem – z własnego doświadczenia – jak łatwo jest, w świecie z którego pochodzą, o „legalne, ale jednocześnie fałszywe dokumenty tożsamości.”

Zagrożenie dla spójności Europy

Łatwość z jaką RFN otworzyła się na falę uchodźców i stara się wymusić analogiczne zachowanie od mniejszych państw UE, może zaskakiwać, w szczególności – biorąc pod uwagę – komplikacje, jakie ta polityka powoduje dla Unii Europejskiej, z zagrożeniem wewnętrznej stabilności samej organizacji włącznie. Problem uchodźców/migrantów wyrósł na jeden z tych czynników, które mogą nawet zagrozić projektowi Unii Europejskiej, nad którym pracowały dwie ostatnie generacje Europejczyków, odnosząc wielki, choć jeszcze przecież nie ostateczny, sukces. Już teraz widać znaczne umocnienie ruchów prawicowych oraz ksenofobicznych, na dłuższą metę, znacznie bardziej niż migranci, niebezpiecznych dla przyszłości Starego Kontynentu. Niemcy też płacą cenę polityczną i ekonomiczną, a także ryzykują znacznym pogorszeniem poczucia bezpieczeństwa własnych obywateli, czego dowodzą wydarzenia z grudnia 2015 r. w Kolonii, powtórzone później w kilku innych miastach, które były jedynie bladą zapowiedzią nadciągających – dramatycznych – następstw.
Dlaczego zatem Niemcy to robią?

Problem moralnej rekompensaty
Zazwyczaj przytacza się argumenty ekonomiczne i demograficzne, ale wśród migrantów przeważają ludzie słabo wykształceni, o niewielkich kwalifikacjach, których dostosowanie do realiów niemieckiej gospodarki będzie wymagać znacznych nakładów finansowych, i czasu. Ale gdyby decydowała tylko demografia oraz gospodarka, znacznie prościej, a przede wszystkim – mniejszym kosztem można by osiągnąć lepsze rezultaty, otwierając się na migrację chrześcijan z Europy Wschodniej, Bałkanów ,czy Kaukazu. W przypadku imigracji z państw arabskich trzeba szukać innego wytłumaczenia.
Od końca drugiej wojny światowej Niemcy borykają się z moralnym problemem, związanym z dziedzictwem ludobójczej, rasistowskiej polityki III Rzeszy. W ciągu kilku powojennych dekad, Republiką Federalna Niemiec zrobiła bardzo dużo, dla odcięcia się od tej niechlubnej historycznej spuścizny, tyle tylko, że z ograniczonym skutkiem. Jest to bardzo wyraźne w polityce zagranicznej RFN, szczególnie wtedy, kiedy dochodzi do konfliktu interesów między Niemcami oraz państwami Europy, w przeszłości okupowanymi przez III Rzeszę. Najlepszym przykładem są relacje z Grecją, w okresie zaraz po zwycięstwie partii Syriza i rozpoczęciu negocjacji w sprawie greckiego zadłużenia, z premierem tego kraju – Aleksisem Tsiprasem. Greccy politycy, członkowie parlamentu i oczywiście media, natychmiast sięgnęli po oręż propagandowy, odwołując się do niemieckich zbrodni popełnionych w Grecji, podczas drugiej wojny światowej, a także moralnego oraz finansowego zadośćuczynienia, jakie winna jest Grecji, RFN. W praktyce miałoby to doprowadzić do przyjęcia przez Berlin stanowiska Aten, w kwestii zadłużenia wobec państw Unii – głównie Niemiec. Do historii nazizmu oraz konieczności moralnego zadośćuczynienia, nie raz odwoływali się politycy państw Europy Środkowej, w tym Polski, a nawet czołowi politycy państw sprzymierzonych z Hitlerem, podczas wojny, co niegdyś zrobił w Parlamencie Europejskim, były premier Włoch Silvio Berlusconi, z właściwą sobie swadą teatralną.

Legitymizacja przywództwa
Po dekadach ciężkiej pracy i wielkich wyrzeczeń, dzięki którym Niemcy odbudowali swój zdewastowany kraj, i ponownie wyrośli na światową potęgę ekonomiczną, wciąż jednak nie potrafili wydostać się z ciemnej jaskini ponurego nazistowskiego dziedzictwa. Polityka kanclerz Angeli Merkel, wobec uchodźców, radykalnie zmieniła sytuację. Przyjmując wszystkich chętnych, z Syrii, Iraku, Libii, Somalii, Sudanu, a nawet z Maroka, Afganistanu, czy Pakistanu; wręcz zachęcając ich do przyjazdu, przy poparciu – co warto podkreślić – znacznej części (o ile nie większości) społeczeństwa, władze niemieckie zaprezentowały się światowej opinii publicznej, jako najbardziej etyczny, moralny, i otwarty na odmienność rasową oraz cywilizacyjna kraj na świecie. Nikt nie zrobił tak wiele, i tak bezinteresownie, dla tak wielu potrzebujących. W świecie wszechobecnych mediów, epatujących społeczne masy tragedią ludzką, w konwencji raczej emocjonalnej niż rzeczowej argumentacji i poprawności politycznej, był to ruch zaiste mistrzowski.
Dzięki polityce kanclerz Merkel, Niemcy uzyskały to, czego najbardziej im brakowało po 1945 r., a więc legitymizację dla moralnego (nie tylko ekonomicznego) przewodzenia na kontynencie europejskim. Dziś, stojące dotąd w nazistowskim cieniu, Niemcy przekształciły się w apogeum dobra. Ale jak wiadomo, nie ma dobra bez zła… Gdzie zatem jest owo zło?

Brak wyobraźni strategicznej
Otóż, koncentruje się ono na tych państwach, które odmówiły przyjęcia uchodźców/migrantów, a największym z nich jest Polska. Jest to przykra konstatacja, ponieważ nasz kraj, na własne życzenie, prezentuje się jako państwo pozbawione elementarnej empatii, nieczułe na cierpienia innych. To bardzo niekorzystna pozycja, za którą będziemy płacić w nadchodzących latach, i to znacznie więcej niż nam się wydaje. Przecież nie kto inny, jak były prezydent USA – Bill Clinton – mąż być może przyszłej pani prezydent Stanów Zjednoczonych, napisał w nawiązaniu do polskiego oraz węgierskiego stanowiska w kwestii imigrantów:
“Poland and Hungary, two countries that would not be free but for the United States and the long Cold War, have now decided that this democracy’s too much trouble. They want Putin-like leadership. Just give me an authoritarian dictatorship and keep the foreigners out. Sound familiar?„
Tekst Clintona wywołał oburzenie polskich władz, a powinien raczej skłonić do refleksji, przynajmniej w odniesieniu do taktyki, jeśli nie do rewizji przyjętej strategii postępowania.
Stanowisko Polski będzie bezlitośnie wykorzystywane w polityce międzynarodowej, w tym europejskiej, tak jak każda inna słabość, bo takie są reguły polityki. Na własne życzenie, przez zupełny brak elementarnej finezji w polityce zagranicznej, oddajemy pozycję ofiary (zabory, wojna, okupacja, powstania, walka z komunizmem), jak również bojownika o wolność, równocześnie przyjmując zamiast tego stanowisko socjopatycznego, europejskiego oportunisty, nieczułego na masową ludzką tragedię. A wszystko to bez istotnej przyczyny. Czy przyjęcie kilku tysięcy imigrantów – którymi mogliby przecież być syryjscy chrześcijanie, jazydzi z Iraku i Syrii, Tamilowie ze Sri Lanki, czy tybetańscy uchodźcy, gnieżdżący się latami w nepalskich obozach, przekazywani władzom chińskim, co kończy się wieloletnim pobytem w obozie pracy – zagroziłoby bezpieczeństwu Polski, czy jakimkolwiek naszym interesom gospodarczym?!

Zrzucili historyczne brzemię
Trudno powiedzieć z całą pewnością, czy dążenie do uzyskania moralnej legitymizacja, było jednym ze świadomie przyjętych celów niemieckich władz, czy tylko obocznym skutkiem decyzji o wpuszczeniu setek tysięcy uchodźców. Ponieważ Niemcy są dobrze zorganizowani, i raczej kierują się trzeźwą oceną sytuacji, można zakładać, że decyzja o otwarciu granic była przemyślana, potencjalne pozytywne oraz negatywne skutki przeanalizowano i uznano, że z punktu widzenia historycznego interesu państwa, otwarcie granic jest opłacalne. Istnieją ogromne szanse, że kanclerz Angela Merkel otrzyma pokojową nagrodę Nobla. Wymienia się ją wśród prawdopodobnych kandydatów do objęcia stanowiska Sekretarza Generalnego ONZ. Bez względu na to, czy sztokholmska nobilitacja stanie się jej udziałem, czy też nie, czy zostanie szefową ONZ, czy poniesie na tym polu fiasko – jej pozycji, jako jednego z najwybitniejszych kanclerzy w dziejach Niemiec, już nic nie zagrozić ani nikt nie podkopie. I nie zmieni tego nawet jej ewentualna przegrana w wyborach parlamentarnych, w przyszłym roku. Bo to dzięki niej, siedemdziesiąt lat po wojnie, Niemcy ostatecznie zrzuciły z siebie ponure brunatne brzemię nazizmu, wyrastając na moralnego (nie tylko ekonomicznego) lidera Europy.

Krzysztof Dębnicki

Dodaj komentarz