Ustawa o ograniczeniu handlu w niedzielę, to stosunkowo nowa regulacja polskiego rządu, która obowiązuje od marca bieżącego roku. Pomimo kilku miesięcy funkcjonowania, wprowadzone zmiany nadal wzbudzają wiele emocji.
Patrycja Dziadosz – Zgodnie z uchwalonymi przepisami, w tym roku wszystkie sklepy mogą być otwarte jedynie w pierwszą i ostatnią niedzielę miesiąca. Z kolei od 2019 roku handel będzie możliwy jednie w ostatnią niedzielę miesiąca.
Odwrotny skutek
Podczas wprowadzanie regulacji ograniczających handel w niedzielę, jednym z najczęściej padających argumentów za wprowadzeniem tego rozwiązania, było tłumaczenie, iż ustawodawca zdecydował się na podjęcie takiego kroku, przede wszystkim ze względu na małe, lokalne sklepy. Nowe prawo miało zagwarantować im wielkie zyski i rozwój. Jednak rzeczywistość przyniosła nieoczekiwane skutki. Jak na razie na nowych regulacjach zyskały najwięcej sieci supermarketów, z kolei małe sklepiki stają się coraz mniej rentowne, przez co wizja bankructwa staje się dla nich coraz bardziej realnym zagrożeniem.
Małych sklepów na polskim rynku ubywa z roku na rok. Jednak w bieżącym roku miało nastąpić zahamowanie tego niekorzystnego trendu dla lokalnych sklepikarzy, ze względu na wprowadzenie nowych regulacji ograniczających handel w niedzielę. Zgodnie z brzmieniem ustawy zakazem zostały objęte wszystkie sklepy wielopowierzchniowe, galerie handlowe, supermarkety, hipermarkety, markety budowlane, sieci franczyzowe, delikatesy czy też drogerie. Zakaz nie obejmuje z kolei sklepów w których za ladą w wolna niedzielę stanie sam właściciel lub jego najbliższa rodzina.
Intencją ustawodawcy było zatem założenie, że jeśli w dni wolne od handlu mogą pracować małe sklepy, to po zamknięciu ich wielkich konkurentów, pozyskają one nowych klientów. Sklepikarze jednak apelują, iż skutki wprowadzonych obostrzeń są zupełnie inne. Pomimo wzrostu obrotów w niedzielę, w pozostałe dni tygodnia obroty małych sklepów spadają blisko o 20-30 proc. Dlaczego tak się dzieje?
Promocja dźwignią handlu
Powód jest prozaicznie prosty. Zakaz handlu w niedzielę spowodował lawinę promocji w supermarketach. Wielkie sklepy chcąc odrobić straty wynikające z wolnych niedziel, bijąc się z konkurencją o klientów, którzy zrobią zakupy przez weekendem, organizują coraz bardzie agresywne kampanii promocyjnych. Duże sieci handlowe chcąc odrobić straty, robią wszystko co w ich mocy by przyciągnąć klienta w pozostałe dni. Ich taktyka nie polega jednak na znanej powszechnie tradycyjnej wojnie cenowej, ponieważ w tym wypadku stawką nie jest pokonanie konkurencji, lecz utrzymanie poziomu zysku. Prowadzone w ten sposób kampanie promocyjne dużych sklepów, pomagają im przywiązywać do siebie klientów, ale również przekonywać ich do kupowania rzeczy, których nigdy wcześniej nie potrzebowali. Taka sytuacja jest szczególnie groźna dla małych sklepów, których nie stać na obniżanie cen.
Piątek bez VAT lub tania sobota
Wielkie sieci supermarketów, zamiast tracić, to odnotowują coraz większe zyski, pomimo że ich placówki nie działają w niedziele niehandlowe. A to wszystko dzięki przemyślanym strategiom marketingowym, które w dużej mierze opierają się na atrakcyjnych promocjach przygotowanych na koniec tygodnia. Znacznie podkręcona komunikacja perswazyjna, skłaniająca do lojalności oraz podkreślająca opłacalność zakupu – to tylko niektóre ze stosowanych przez wielkie podmioty handlowe technik. Dodatkowo promocje te są szeroko komunikowane w mediach, dzięki czemu prowadzone przez wielkie dyskonty działania marketingowe przynoszą rezultaty, ponieważ wpływają na zmiany decyzji zakupowych konsumentów, których większość zdecydowała się na robienie zakupów wcześniej, a więc w piątki lub soboty.
Małe sklepy znikną z rynku?
Z najnowszych danych zaprezentowanych przez Euromonitor International wynika, że w tym roku tradycyjne sklepy odnotują spadek obrotów o blisko 5,1 proc. Jak się okazuje, ustawa ograniczają handel w niedziele miała pomóc tradycyjnym, rodzinnym placówkom, a tymczasem jeszcze bardziej pogłębia ich problemy i wypycha je z rynku. Mali przedsiębiorcy narzekają, ze nie są w stanie walczyć z promocjami dyskontów, zwłaszcza w soboty.
Powtórka węgierskiego scenariusza?
Zakaz handlu w niedzielę na Węgrzech trwał równy rok. Sam pomysł, podobnie jak w Polsce od początku budził ogromne kontrowersje. Zamknięcie wielkopowierzchniowych sklepów w jeden dzień w tygodniu, spowodowało ogromną mobilizację Węgrów do robienia w nich zakupów na zapas – dzięki czemu obroty wielkopowierzchniowych sklepów spożywczych wzrosły o blisko 25 proc. w dni poprzedzające wolną niedzielę.
Jednym z głównych powodów wprowadzenia ograniczenia handlu w niedzielę na Węgrzech, była potrzeba wsparcia działalności małych rodzinnych firm. Niestety, nowe zwyczaje zakupowe Węgrów doprowadziły do sytuacji zupełnie odwrotnej od zakładanej. W efekcie kupowania jedzenia na zapas, małe sklepy, które mogły być otwarte w niedziele, zaczęły upadać w zaskakująco szybkim tempie.
Dla porównania, średnia liczba zamykanych małych sklepów oscylowała wokół tysiąca rok rocznie, natomiast w trakcie obowiązywania zakazu zamknięto ich około 5 tysięcy.
Czy w Polsce powtórzy się ten scenariusz? Jeśli małe sklepy swojego modelu biznesowego, poprzez wejście w grupy zakupowe czy też sieci partnerskie lub franczyzowe, to niestety wszystko na to wskazuje, że podzielą losy swoich węgierskich odpowiedników.
Autorka jest absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz dziennikarką amerykańskiej grupy Wydawniczej IDG Poland S.A. Specjalizuje się w analizach rynku medialnego, zagadnienia wpływu mediów na politykę, w swoich publikacjach porusza sprawy społeczno-polityczno-ekonomiczne.