W czasach pokoju amerykański przemysł filmowy jest bardziej dochodowy od zbrojeniówki. Nic dziwnego, że do gry o wielkie pieniądze, schodzące niczym z taśmy… filmowej, włączyli się Hindusi i Chińczycy. Czy Polska ma szanse dołączyć do grupy państw zarabiających na kinie naprawdę duże pieniądze?
Jerzy Mosoń –Przychody ze sprzedaży hollywoodzkich filmów oscylują nawet wokół 30 mld dolarów rocznie. Większość z nich to zyski z zagranicy. Tylko w 2011 roku było to 22.4 mld USD – jak informowało wówczas stowarzyszenie Motion Picture Association of America (MPAA), zrzeszające największe amerykańskie wytwórnie filmowe. Łącznie było to 32.6 mld USD.
Do Ameryki daleko
Polską sztukę filmową łączy z amerykańskim przemysłem filmowym to, że aktorzy i reżyserzy aspirują do rekordowych gaż za produkcje filmowe. Udaje się nielicznym. Część z nich, jak Daniel Olbrychski czy Paweł Deląg, szukają większych pieniędzy za naszą wschodnią granicą. Jednak Rosję i Polskę także coś łączy – relatywnie niska dochodowość produkcji filmowej. Wyjątkiem od reguły jest w Polsce kino światopoglądowe – w 2018 r. był to „Kler”, który wygrał frekwencyjnie dzięki ogromnej promocji i niedobrego klimatu wokół polskich duchownych. Według danych zebranych w końcu października, produkcja ta przyniosła ponad 90 mln zł przychodu. To jak na polskie warunki dużo. Z Ameryką nie ma się co jednak porównywać. Ale nie tylko. Brytyjska seria o agencie Jej Królewskiej Mości Jamesie Bondzie zarobiła na całym świecie ponad sześć miliardów dolarów, a najbardziej dochodowy z serii, „Skyfall”, ponad 1.1 mld USD. Przy tak dużych zyskach można uznać, że kinematografia jest ważną częścią gospodarki i kreowania dochodu państwa.
Hindusi zakochani w kinematografii
Podobnie od lat myślą Hindusi, których wieloletnie inwestycje w Bollywood przyniosły oczekiwany skutek dopiero w 2008 r., gdy produkcja „Slumdog. Milioner z ulicy” okazała się oscarowym hitem, który przyniósł zysk bagatela ponad 377 mln USD. Mało? Przy produkcji, której koszty opiewały na około 15 mln USD, to mistrzostwo świata. Ale Hindusi nie mają co narzekać, że ich pierwszy sukces marketingowy przyszedł tak późno. Przy ludności liczącej sobie grubo ponad miliard i zakochanej w kinematografii, wystarczy nawet własny rynek. Co oznacza być popularną aktorką w Indiach doskonale wie Natalia Janoszek, polska aktorka, która dość długo była niezauważana w Ojczyźnie, a w Indiach w kilka lat zrobiła zawrotną karierę, skąd trafiła do Hollywood.
Za murem też kręcą
Kolejną marketingową siłę budują Chiny, które jednak obrały inną drogę sukcesu niż Indie. „Państwo Środka” postanowiło wygenerować z kinematografii zyski do budżetu, inwestując tak dużo jak Amerykanie. Okazuje się, że najlepszym sposobem było też zatrudnianie amerykańskich aktorów i skopiowanie sukcesu Hollywood. Czy to się udało? Najdroższy film w historii chińskiego przemysłu filmowego, to „Wielki mur” z 2016 r., w reżyserii Zhanga Yimou. Produkcja kosztowała ponad 150 mln USD, a jej gwiazdami zostali m.in. amerykańscy aktorzy Matt Damon oraz Willem Defoe. Dochód z biletów przekroczył jednak 334,9 miliona USD. Warto? Jak najbardziej. Może zatem warto spróbować szczęścia również nad Wisłą?
Autor jest z-ca redaktora naczelnego magazynu Polish Market, ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.