Jak z wroga zrobić przyjaciela?


Polskie władze od kilku lat domagają się od Niemiec reparacji z tytułu II wojny światowej.Jednocześnie Izrael żąda od Rzeczpospolitej przekazania mienia bezspadkowego pozostawionego przez Polaków wyznania mojżeszowego, w następstwie ataku III Rzeszy na Polskę. Mimo, że pierwsze roszczenie wydaje się zasadne, a drugie może jawić się jako absurdalne, to finał tych sporów, z uwagi na złożone relacje międzynarodowe, wcale nie jest przesądzony.

Jerzy Mosoń: Warszawa wciąż jednak nie zdecydowała się na sojusz, który mógłby przechylić szalę zwycięstwa na jej korzyść. Choć temat niemieckich odszkodowań dla państwa polskiego jest cały czas żywy to z kolei dyskusja dotycząca przekazania polskich nieruchomości Izraelowi, ewentualnie wypłacenie za nie ekwiwalentu pieniężnego wraca ilekroć strona polska stara się unormować stan prawny w obszarze prawa własności. Nie inaczej jest i tym razem.

Decyzja nawet bezprawna będzie ważna. Wystarczy 30 lat
Polski Parlament postanowił wreszcie, bo aż sześć lat po orzeczeniu w tej sprawie Trybunału Konstytucyjnego zająć się zmianą ustawy – Kodeks postępowania administracyjnego. W czerwcu br. Sejm głosami m.in. PiS i Lewicy, przy braku sprzeciwu i wstrzymaniu się od głosu niemal wszystkich posłów Koalicji Obywatelskiej, przyjął ustawę normalizującą m.in. stosunki własnościowe. Nowe prawo, wprowadza czasową granicę 30 lat, przewidując, że po tym okresie nie będzie można stwierdzić nieważności decyzji wydanej w postępowaniu administracyjnym z rażącym naruszeniem prawa, która była podstawą nabycia prawa lub stwarza uzasadnione oczekiwanie nabycia prawa. Oznacza to, że organ administracji publicznej procedujący w sprawie statusu prawnego np. kamienicy ograniczy się do stwierdzenia wydania decyzji z naruszeniem prawa oraz wskaże okoliczności, z powodu których nie stwierdził nieważności decyzji. Zmiany będą dotyczyć przede wszystkim spraw własnościowych, czyli także problematycznych nieruchomości.

Trudno zakwestionować martyrologię Żydów, lecz żądania wysuwane wobec Polski są absurdalne.

Izrael chce rekompensaty od dawnej Ojczyzny
Decyzją polskiego Sejmu oburzył się szef izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Yair Lapid, który oświadczył na Twitterze, że „polski parlament uchwalił ustawę zabraniającą zwrotu mienia żydowskiego lub zadośćuczynienia za nie ocalałym z Holokaustu i ich potomkom.” Rzeczywiście, jeśli ustawa przejdzie szczęśliwie całą drogę legislacyjną to de facto roszczenia dotyczące mienia żydowskiego odebranego w czasie II wojny światowej nie mogłyby podlegać dalszemu procedowaniu, wszak wojna skończyła się ponad 70 lat temu. Również Ambasada Izraela twierdzi w wydanym komunikacie, że: „procedowana obecnie zmiana ustawy w rezultacie uniemożliwi zwrot mienia żydowskiego lub ubieganie się o rekompensatę za nieocalonym z Zagłady i ich potomkom oraz społeczności żydowskiej, dla których Polska przez stulecia była domem”.

Niszczejące kamienice otrzymają szansę
Dotychczas obowiązujące zapisy kpa sprzyjały powstawaniu sytuacji patowych: nie można było zarządzać wieloma nieruchomościami, ponieważ zawsze istniało ryzyko, że na pewnym etapie postępowania czy inwestycji zgłosi się z roszczeniami ich domniemany spadkobierca. Ta niepewność prawa utrudniała nie tylko inwestycje, ale też tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego. Nadto wpływała na zmniejszenie podaży nieruchości na rynku, co przy dużym popycie na grunty inwestycyjne przekładało się to na wzrost cen metra kwadratowego. Taki stan prawny nie mógł zatem trwać w nieskończoność. A czy rzeczywiście nowelizacja przepisów kpa tak mocno wpłynie na możliwości prawne ubiegania się o zwrot majątków potomków polskich Żydów?

PRL spłaciła amerykańskich Żydów
Obecnie gros spadkobierców polskich Żydów mieszka bądź mieszkało w USA. Szkopuł w tym, że ciężar ich ewentualnych roszczeń już dawno wzięły na siebie Stany Zjednoczone. W dniu 16 lipca 1960 roku w Waszyngtonie, Polska Rzeczpospolita Ludowa zawarła ze Stanami Zjednoczonymi umowę indemnizacyjną, na mocy której USA zobowiązały się do uregulowania roszczeń swoich obywateli w stosunku do Polski. Chodziło o mienie prywatne pozostawione przede wszystkim przez ofiary Holocaustu. W ramach tego porozumienia Polska Ludowa zapłaciła USA astronomiczną na tamte czasy kwotę 40 mln dolarów. Oznacza to, że jakiekolwiek roszczenia amerykańskich Żydów w ogóle nie powinny być rozpatrywane przez polskie sądy.

A co z Izraelem?
Zgodnie z odpowiedzią na interpelację poselską Podsekretarza Stanu Zbigniewa Sosnowskiego, z dnia 18 sierpnia 2011 r. podobnych umów Polska zawarła po wojnie łącznie 12. Takie porozumienie nie zostało jednak podpisane z powstałym w 1948 r. państwem Izrael. Teoretycznie rzecz biorąc, przed wejściem w życie znowelizowanego kpa, potencjalni spadkobiercy właścicieli warszawskich czy łódzkich kamienic legitymujący się paszportem izraelskim mogliby zatem domagać się zwrotu dóbr rodzinnych. Wiadomo jednak, że zdecydowana większość pozostawionych nieruchomości to majątek bezspadkowy, bowiem Niemcy, dokonując Holocaustu mordowali Żydów całymi rodzinami. W tej sytuacji właścicielem dych dóbr, zgodnie z prawem może stać się tylko jeden podmiot.

Mienie bezspadkowe trafia do Państwa
Według polskich przepisów, w tym w szczególności art. 935 kodeksu cywilnego, mienie bezspadkowe przechodzi na Skarb Państwa. Podobne regulacje obowiązywały zarówno w Polsce Ludowej jak i II Rzeczypospolitej, nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w powstałej po I wojnie światowej Polsce jednocześnie funkcjonowały trzy różne porządki prawne. Każdy z nich tak samo traktował losy mienia pozostawionego bez spadkobierców. Taki stan rzeczy jest podstawą odrzucenia roszczeń przez polskie władze jako bezzasadne.

………………..

W braku małżonka spadkodawcy, jego krewnych i dzieci małżonka spadkodawcy, powołanych do dziedziczenia z ustawy, spadek przypada gminie ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy jako spadkobiercy ustawowemu. Jeżeli ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy w Rzeczypospolitej Polskiej nie da się ustalić albo ostatnie miejsce zamieszkania spadkodawcy znajdowało się za granicą, spadek przypada Skarbowi Państwa jako spadkobiercy ustawowemu”.

art. 935 kc

………………..

Amerykanie nie chcą pamiętać o umowach?
Kłopot w tym, że wielu amerykańskich polityków zachowuje się tak, jakby nie tylko zapomnieli o umowie między Waszyngtonem i Warszawą z 1960 r., ale też o takim drobnym fakcie, że Polska jest już państwem niepodległym i sama stanowi prawo na swoim terenie. Tym samym wspierają organizacje żydowskie oraz Izrael w ich roszczeniach względem Polski. W kwietniu 2017 r. Amerykański Kongres przegłosował Ustawę nr 447 odnoszącą się do mienia pozostawionego przez ofiary Holocaustu. Jej twórcy sformułowali wniosek, że jeśli niesłusznie przejętego przez państwo mienia nie da się zwrócić pierwotnym właścicielom w naturze, należy wypłacić odszkodowanie pieniężne. Akt prawny zobowiązał też amerykańskiego sekretarza stanu do udzielenia informacji na temat realizacji ustaleń zawartych w Deklaracji Terezińskiej z 30 czerwca 2009 r. w państwach będących jej sygnatariuszami, w tym Polski. A ta jak najbardziej odnosi się do mienia bezspadkowego.

Kosztem może być tylko edukacja
Z zapisów Deklaracji Terezińskiej wynika, że kwoty ewentualnych odszkodowań powinny być przeznaczone na zapewnienie potrzeb materialnych innych, znajdujących się w potrzebie, ocalałych z Holocaustu albo na edukację. Jakkolwiek punkt pierwszy zważywszy na czas jaki upłynął od zakończenia II wojny światowej nie powinien stanowić nadmiernego ciężaru to z kolei cel edukacyjny Polska wypełnia aż nadto, przeznaczając corocznie i od lat ogromne kwoty na uświadamianie współcześnie żyjącym, czym był Holocaust i jakie krzywdy wyrządził. Niemniej, warto też pamiętać o tym, i co podkreślił w swej opinii z marca 2018 r. Piotr Wawrzyk, ówczesny podsekretarz stanu w resorcie dyplomacji: „sama Deklaracja Terezińska nie jest wiążącym aktem prawa międzynarodowego. Opisywany dokument nie nakłada obowiązków i nie przewiduje sankcji w przypadku nieosiągnięcia celów ustanowionych w Deklaracji.” Czyli polskie władze mogą wypełniać jej zapisy i robią to, ale nie muszą.

Polacy są prymusami w edukacji o Holocauście
Inną sprawą jest, czy polska strona jest w stanie udokumentować swe działania edukacyjne, co byłoby wyrazem dobrej woli. Można to zrobić choćby poprzez takie budowanie projektów kulturalnych i oświatowych, by jak najczęściej w pismach formalnych pojawiały się odwołania do Deklaracji Terezińskiej jako inspiracji do ich przeprowadzenia? To jednak sprawa czysto urzędnicza i wymaga dość prostych kompetencji. Wyzwaniem jest natomiast unormowanie relacji z silnym graczem międzynarodowym, jakim jest Izrael, a to nie stanie się bez satysfakcji materialnej bliskowschodniego partnera. Wiadomo też, że przełom w relacjach z Tel-Awiwem warunkuje dobre relacje z USA, szczególnie w sytuacji, gdy wybory prezydenckie w tym kraju wygrał Demokrata Joe Biden, mający mniej przychylny stosunek do Polski niż jego poprzednik Prezydent Donald Trump. Rozwiązać ten klincz mogłyby polskie starania o uzyskanie odszkodowań od Niemiec za zniszczenie kraju w następstwie II wojny światowej. Ale co ma wspólnego jedno z drugim?

Niemcy nie chcą zapłacić odszkodowań
Według Berlina, temat reparacji wojennych został zamknięty deklaracją z 1953 r., w której Polska zrzekła się wobec Niemiec odszkodowań. Niestety dla obecnych starań polskich dyplomatów, rząd Marka Belki w 2004 r. potwierdził to stanowisko. Z kolei, zgodnie z aktualnym podejściem obecnego polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, deklaracja z 1953 roku była „układem między Polską a NRD”, którego obecne władze nie uznają. Pozostaje też pytanie o zachodnie RFN i fakt, że zrzeczenie się przez Polskę roszczeń wobec NRD było pośrednio wymuszone przez Związek Radziecki, który do 1989 r. był faktycznym okupantem Polski. Otwarta jest też kwota reparacji. Co prawda Arkadiusz Mularczyk, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej wspomniał w 2018 r. o kwocie 850 mld dolarów, ale trudno przewidzieć, ile realnie mogłaby zażądać Polska od Niemiec.

Warszawa potrzebuje wsparcia

Trudno jednak dziś wyobrazić sobie sytuację, że osamotniona na arenie międzynarodowej Polska będzie nadal prowadzić spór z Izraelem wspieranym przez Waszyngton i jednocześnie zdoła wywalczyć niemieckie odszkodowania. Warszawa potrzebuje silnego sojusznika. Takim naturalnym partnerem w walce o niemieckie odszkodowania mógły być Izrael, pod warunkiem zapewne, że Tel Awiw otrzyma zapewnienie swego udziału w pozyskanych środkach, w ramach „succes fee”. Polska dyplomacja, dzięki takiemu ruchowi zrealizowałaby jednocześnie kilka celów: Polska przestała by być celem medialnych i politycznych ataków i zyskałaby nowego, silnego partnera, wzmocniłby się Sojusz Północnoatlantycki, a USA mogłyby skupić się na zacieśnianiu współpracy z Warszawą. Do tego zmieniłby się wizerunek Polski, a jej pozycja jako podmiotu prawa międzynarodowego wzmocniłaby się. Co jednak najważniejsze: budżet otrzymałby ogromny zastrzyk finansowy. Większy niż wpływy z Unii Europejskiej. Ile by to kosztowało?

Żydzi chcą miliardów?
Środowiska żydowskie co jakiś czas wskazują kwotę 60 mld dolarów, którą chciałyby uzyskać jako ekwiwalent za utracone majątki – to mniej niż dziesięć procent kwoty, o którą teoretycznie może ubiegać się polski rząd w negocjacjach z niemiecką kancleż. Być może, składając ofertę Tel Awiwowi, należałoby pomniejszyć żądaną kwotę 60 mld USD o wartość majątku, który już polskie władze zdążyły przekazać Izraelczykom w następstwie Ustawy z dnia 20 lutego 1997 r. o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w Rzeczypospolitej Polskiej. Jak również o przeliczone na obecne warunki i już przekazane pieniądze m.in. Stanom Zjednoczonym w ramach umów indemnizacyjnych. To są jednak szczegóły negocjacyjne. Główna idea polega na zbudowaniu na tyle silnego sojuszu by osiągnąć cel.


Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Fuzja Orlenu z Lotosem. Szansa z dramatem w tle

W czerwcu zarząd PKN Orlen ma przedstawić do akceptacji Komisjii Europejskiej partnerów, z którymi – zgodnie z warunkami narzuconymi przez europejskich urzędników – zgodzi się podzielić cennymi aktywami Lotos-u, w ramach fuzji spółek. Połączenie naftowych gigantów, z uwagi na unjne ultimatum to ogromne ryzyko, ale też szansa na to by ta fuzja była tylko etapem w budowie czegoś jeszcze większego.

Jerzy Mosoń: O co toczy się naprawdę gra i jak dużo ryzykuje polski przemysł naftowy, pozbywając się części majątku w imię tworzenia multienergetycznego giganta? Jaką rolę w fuzji polskich spółek może odegrać Budapeszt?

Kandydaci do skubania
Przed Orlenem i Lotosem najważniejsze decyzje w kwestii połączenia sił, z dominującą rolą Orlenu. Wybór kontrahentów nie jest prosty tym bardziej, że za oficjalnymi kupującymi mogą skutecznie chować się rosyjskie spółki, które dotychczas bezskutecznie próbowały podbić polski rynek, czego przykładem są stacje Łukoila, przejęte kilka lat temu przez zarejestrowaną w Austrii Amic Energy, choć wcale nie wolną od relacji z Rosją.

Na drugim planie negocjacji coraz wyraźniej widać także postać charyzmatycznego premiera Węgier Viktora Orbana, który już nie raz pokazał, że w tandemie polsko-węgierskim to on nadaje kierunek. Ale co w zasadzie ma Budapeszt do fuzji polskich spółek naftowych?

Naftowe Bratanki
Kluczem do odpowiedzi na to pytanie jest wciąż żywe marzenie niektórych działaczy Zjednoczonej Prawicy by nie ograniczać się do stworzenia narodowego, multienergetycznego giganta, a porwać się na budowę spółki zdolnej podbić świat. Oczywiście najlepiej z pomocą sojuszniczego Budapesztu. Wiadomo jednak, że bez zyskania supremacji na rynkach Europy Środkowej to idea fix. Kłopot w tym, że od lat na drodze do ekspansji Orlenu w tym regionie stoi właśnie węgierski MOL, który zdecydowanie sprawniej rozpycha się na sąsiednich rynkach niż polski inwestor. Co więcej, nafciarze z kraju Bratanków nie raz dali już do zrozumienia, że nie pozwolą się przejąć polskiej spółce. Co innego biznes w drugą stronę. Czy Węgrzy otrzymają swoją szansę? Co mogą zyskać partnerzy?

Połączenie „Orlenu” z „Lotosem”, to ryzyko, ale także szansa.

Niebezpieczne warunki postawione przez Unię
Komisja Europejska w lipcu zeszłego roku zgodziła się na fuzję Orlenu z Lotosem pod warunkiem odsprzedania części dóbr takich jak: zakład Lotos Asfalt czy 80 procent stacji paliw Lotosu (ok. 400 obiektów). Orlen będzie musiał także uwolnić większą część mocy zarezerwowanych przez Lotos w magazynach ropy razem z mocami magazynowymi w terminalu naftowym. Warunkiem fuzji jest także ograniczenie przez Orlen działalności na rynku paliw lotniczych, co wobec planów budowy Centralnego Portu Lotniczego wydaje się wymogiem wyjątkowo dotkliwym względem przyszłych wpływów podatkowych. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej strat i zagrożeń związanych z fuzją. Po wielu wpadkach negocjacyjnych polskich urzędników na arenie międzynarodowej trudno też mieć pewność, że transakcji towarzyszy odpowiednia ochrona kontrwywiadowcza, ale to temat na oddzielną dyskusję.

Kura znosząca złote jaja
Największym kosztem połączenia obu spółek może okazać się konieczność sprzedaży 30 procent udziałów w ultranowoczesnej gdańskiej rafinerii razem z pakietem praw zarządczych. Jak dobre paliwa oddaje klientom obiekt Lotosu najlepiej wiedzą polscy kierowcy, którzy od kilku lat tankują na stacjach tej firmy. Paradoksalnie to właśnie wysoka jakość produktu gdańskiej spółki jest jednym z argumentów za jej przejęciem. Dwa silne, krajowe podmioty oferujące paliwa premium doprowadzają do konkurencji, którą można nazwać rynkowym kanibalizmem, przy czym, długookresowa analiza cen paliw oferowanych klientom w sprzedaży detalicznej pokazuje, że oferta Lotosu jest wyjątkowo konkurencyjna względem propozycji Orlenu. Mówiąc wprost: na stacjach Lotosu prawie zawsze dostaje się taniej produkt podobnej jakości.

Płocczanie mają zatem czym się martwić, bo gdańska rafineria sfinansowana w ramach projektu EFRA (efektywnej rafinacji) wartego 2.3 mld zł może trafić w ręce konkurencji. Do kogo?

Oferenci staną się zagrożeniem
W grze o skarby Lotosu jest kilku graczy: Saudi Aramco, BP, Shell, CircleK,Total, OMV. Ta ostatnia spółka jest o tyle interesująca, że jej udziałowcem jest z kolei International Petroleum Investment Company ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, mający także aktywa hiszpańskiego koncernu Cepsa. W przypadku sprzedaży majątku Lotosu inwestorowi z ZEA Orlen zyska bardzo silnego rywala o prymat w Europie Środkowej w postaci austriackiego OMV, nawet jeśli będzie to tyko jedna z jego składowych majątku gdańszczan. Orlen nie ma bowiem takich zasobów ropy jak inwestor z Bliskiego Wschodu. Ba, Orlen nie jest nawet w stanie konkurować pod tym względem z MOL-em. Nafciarze z Płocka na koniec 2019 r. mieli ok. 11 mln baryłek ekwiwalentu ropy naftowej. Tymczasem MOL już kilka lat temu zgłaszał możliwość wydobycia aż 555 mln baryłek. Do tego rok temu Węgrzy odkryli pod dnem Morza Północnego złoża o wielkości do 71 mln baryłek ekwiwalentu ropy naftowej. O ile jednak wobec przytoczonych faktów deal z inwestorem z Emiratów wydaje się nieprawdopodobny to wspólne cele polityczne Budapesztu i Warszawy sprawiają, że MOL pozostaje w grze, mimo zagrożenia, jakie tworzy dla supremacji Orlenu w regionie.

MOL może zyskać wiele rynków
Obie spółki – polska i węgierska mają się czym wymieniać. PKN Orlen ma sześć rafinerii: trzy w Polsce, dwie Czechach i jedną na Litwie, Węgrzy posiadają cztery zakłady: dwa w kraju oraz po jednym na Słowacji i w Chorwacji. Przejęcie nowoczesnej rafinerii Lotosu ułatwiłoby MOL-owi dalszą ekspansję nie tylko na rynki Europy Środkowej, ale też Zachodniej i Wschodniej Europy. Gdyby Viktor Orban wynegocjował też zakup 400 stacji Lotosu, to MOL wszedłby także na polski rynek i to z mocnym przytupem. Czy jednak niezbyt mocnym? Na co w zamian mógłby liczyć Orlen? Wydaje się, że do wzięcia jest rynek słowacki, który dla Orlenu od dawna jest łakomym kąskiem. W 2020 r. polska spółka otworzyła tam 20 stacji paliw. Kolejne siedem pod marką Benzina-Grupa Orlen ma powstać w tym roku. Rynek słowacki jest jednak stosunkowo niewielki, a rafineria w Gdańsku i 400 stacji Lotosu to wyjątkowy potencjał do tego by zarabiać miliardy euro. Czego zatem może jeszcze zażądać prezes Orlenu Daniel Obajtek w zamian za dobra Lotosu?

Rafineria w Rijece za zakład w Gdańsku
Polskim nafciarzom marzą się Bałkany, gdzie od lat tak chętnie podróżują urlopowicze nie tylko znad Wisły. W 2019 r. Rada nadzorcza oraz zarząd INA – chorwackiej spółki zależnej koncernu MOL – zatwierdziły inwestycję w rozbudowę rafinerii w Rijece, za bagatela 600 mln USD. Dla Orlenu wejście na rynek chorwacki byłoby już bardziej opłacalne niż tylko szerszy dostęp do słowackich portfeli. Czy zatem jest szansa, że dojdzie do wymiany aktywów rafinerii Rijeca i Gdańsk? To byłby na pewno spory krok w kierunku myślenia o kolejnej wielkiej fuzji Orlenu z MOL-em, na równych warunkach. Być może taka wymiana jest przygotowywana od dawna, o czym może świadczyć fakt, że najnowsze inwestycje poczynione w obie rafinerie w zasadzie kompensują się.

Ambicje Orbana mogą być jednak większe
Polscy negocjatorzy muszą jednak uważać, bo Węgrzy mają swoje ambicje i potencjał rozwojowy znacznie większy od Orlenu. Tym bardziej, że MOL świetnie dogaduje się z rosyjskimi partnerami. Atutem polskiej spółki jest za to znacznie większy rynek wewnętrzny. Jeśli jednak stacje Lotosu i rafineria tej spółki wpadną w nieodpowiednie ręce to Orlen będzie mógł przegrać rywalizację nawet tę w Polsce, a stosunkowo niski potencjał wydobywczy uniemożliwi ekspansję na rynki południowej Europy. Komu zatem sprzedać aktywa Lotosu by podręczniki historii nie opisywały fuzji dwóch polskich spółek jako największego błędu w historii po 2020 r.? – to pytanie, które zapewne spędza sen z powiek zarówno prezesowi Obajtkowi jak i premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, wszak Skarb Państwa jest największym akcjonariuszem Orlenu, a po fuzji zyska kontrolę nad całym koncernem.

Bezpieczny inwestor. A może inwestorzy?
Na rynku paliw panuje tak duża konkurencja, że trudno wskazać inwestora bezpiecznego dla Orlenu, tym bardziej, że warunki postawione przez Komisję Europejską sprawiają, że partner, który dotychczas nie był groźny, po przejęciu aktywów Lotosu będzie odbierał Orlenowi znaczną część zysków. Co więcej każdy z potencjalnych kontrahentów ma w pewnych kluczowych obszarach większy potencjał, choćby ten związany z wydobyciem, liczbą stacji paliw, etc. Jednym z rozsądnych rozwiązań wydaje się zatem podział przeznaczonych na sprzedaż aktywów Lotosu. Gdańska rafineria mogłaby trafić np. do Saudi Aramco, za co Orlen otrzymałby dostęp do tańszej ropy, a co za tym idzie mógłby systematycznie rezygnować z zakupu paliwa od rosyjskiego Rosnieftu. MOL mógłby wejść na rynek paliw lotniczych, za co Orlen otrzymałby możliwość rozgoszczenia się na rynkach południowej Europy. Bez mała 400 stacji Lotosu mogłyby z kolei zostać rozdysponowane wśród kilku graczy: Schella, CircleK, a nawet Moyę. Takie rozproszenie aktywów Lotosu pozwoliłoby na względne zabezpieczenie interesów Orlenu. Na to musiałaby się jednak zgodzić Komisja Europejska. A przecież unijni urzędnicy nie po to postawili Orlenowi tak trudne warunki by teraz pójść mu na rękę.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.