fot. Fabrizio Melani/freeimages.com
Jeśli jakakolwiek polska władza sądziła, że sojusze zapewnią państwu bezpieczeństwo, wie już, że to były mrzonki. Jeżeli teraz rządzący liczą na to, że wystarczy w tym celu zbudować obronę terytorialną lub kupić Patrioty, znów się przeliczą. Dziś już nawet bogaty Zachód nie wierzy w dawne „gwaranty” bezpieczeństwa, oparte na racjonalizmie wroga i własnej potędze militarnej. Właśnie dlatego najbardziej rozwinięte państwa świata realizują programy, które pozwolą przetrwać narodom. Czas im się przyjrzeć i czegoś nauczyć. Kupowanie zestawów rakietowych, reanimowanie rodzimych fabryk broni, czy szkolenie strażaków na żołnierzy-amatorów, to działania konieczne, ale bardziej odstraszające słabszych niż znacząco zwiększające szanse w konfrontacji z tymi mocnymi. Przy obecnej sile niszczycielskiej ich amunicji, pytanie czy państwo się obroni, należy zastąpić innym: czy wojnę przetrwa naród?
Destabilizacja od wewnątrz
Oświadczeń wprost potwierdzających powagę sytuacji jest niewiele. Rządy unikają podejmowania dyskusji albo wskutek agenturalnej infiltracji, której następstwem było wykreowanie poprawności politycznej albo w obawie przed sianiem paniki, która mogłaby – zdaniem pesymistów – przyspieszyć bieg wydarzeń. Właśnie dlatego tak długo trzyma się w „zamrażarkach” informacje o napaściach seksualnych, pochodzeniu zamachowców-samobójców, czy sytuacji na Wschodzie. Ma to jednak drugą stronę medalu: powoduje inercję w przygotowaniach obywateli do nieuchronnego starcia, bezczynność tych, którzy nie wiedzą, co się dzieje lub/i ignorujących dostępne fakty. A te są druzgocące: do Europy codziennie trafia kilka tysięcy trudnych do prześwietlenia migrantów, mogących zdestabilizować Europę, w kilka tygodni. Papierkiem lakmusowym sytuacji, w jakim kierunku sprawy mogą się rozwinąć, jest „dżungla w Calais” – idealny obiekt badawczy dla coraz bardziej przerażonego Zachodu.
Atomowy niedźwiedź
Z kolei od Wschodu muskuły pręży Rosja, nie kryjąc już, co jej żołnierze ćwiczą w ramach manewrów. A możliwy do zastosowania arsenał jest imponujący – od desantu po użycie taktycznej broni jądrowej. Oczywiście na pierwszy ogień mogłyby pójść Państwa Bałtyckie i Polska. O powodzeniu akcji ma zdecydować odświeżony „blizkrieg”, którym do dziś fascynują się niektórzy przywódcy. A ten przy bohaterskiej specyfice Polaków, bez zastosowania najgroźniejszej broni mógłby okazać się trudny do osiągnięcia. Paradoks polega na tym, że każde jawne wzmocnienie obronności Polski może być jednocześnie pretekstem do rozpoczęcia działań zaczepnych. Rosjanie już od 2013 r. mówią o prewencyjnym ataku na Polskę, nie wykluczając użycia broni jądrowej. Wiara w to, że takie dywagacje to tylko element gry propagandowej, której celem jest zastraszenie Polaków, może okazać się bardzo kosztowna.
Prawda po cichu
fot. Fabrizio Melai/freeimages.com
Po drugiej stronie – na Zachodzie generalnie cisza, czasem tylko przerywana przez mniejsze państwa traktowane jako enfant terrible „oświeconej” Europy. Choć i w dużej europejskiej polityce zdarzają się już wyjątki. W ostatnich dniach, tak otwarcie jak i niespodziewanie, gabinet kanclerz Niemiec, Angeli Merkel, zaapelował do swych obywateli o zrobienie prewencyjnych zakupów. Szkoda tylko, że temat nie został rozwinięty o kwestię, dlaczego należałoby już gromadzić żywność na zapas…. Po cichu, ale metodycznie, na Wyspach Brytyjskich, czy w USA, od lat trwa jednak praca organiczna, której celem jest uratowanie maksymalnej liczby osób, wobec zbliżającej się hekatomby. Współczesne scenariusze wojenne przewidują już zniszczenie większej części infrastruktury, zatrucie rzek, powietrza. W takiej sytuacji wyzwanie, jakim byłaby obrona państwowości, ustępuje potrzebie ratowania narodu. Kto będzie na to gotowy?
Edukacja przez show
„Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie” – słowa Alberta Einsteina brzmią dziś nad wyraz aktualnie. Jednak i w tym strasznym zdaniu można doszukać się krzty optymizmu. Bez względu na rozmiar tragedii, którą szykują nam szaleńcy, część osób najpewniej przeżyje. O tym jak długo, i czy dzięki temu przetrwa dany naród, zdecydują dawne kompetencje, nie same bunkry, karabiny, czy rakiety. Ale umiejętność wskrzeszenia ognia czy oczyszczenia wody. W obszarze możliwości prymitywnego przetrwania, w krajach anglosaskich powstają zatem produkcje, które poprzez rozrywkę mają nauczyć odbiorców szybko zapominanych umiejętności. Być może prościej byłoby nakręcić filmy instruktażowe, ale widocznie ktoś doszedł do wniosku, że odbiorca jest już tak rozleniwiony, że trzeba do produkcji zatrudnić m.in. byłego komandosa Beara Gryllsa czy amatorów-survivalowców („Naked and afraid”). Faktycznie, mnogość produkcji, a także ich atrakcyjność zachęca niektórych do samokształcenia. Filmy są bowiem tak skonstruowane, że samo obejrzenie programu dla rozrywki, raczej nie wykształci potrzebnych kompetencji. Czy słusznie? Przetrwają jak zwykle – najsilniejsi duchem i umysłem.
Jerzy Mosoń