Syryjskie salami – rosyjski scenariusz

undefined

fot. dilema/pixabay.com

Tacyt: „Zmieniają kraj w pustynię i mówią, że przynieśli pokój”

Działania Rosji w Syrii, zarówno te dyplomatyczne, jak i militarne, od początku są na Kremlu traktowane jako część rywalizacji ze Stanami Zjednoczonymi. Główny cel Moskwy, jakim jest umocnienie rosyjskiej pozycji w Syrii i całym regionie, oznacza – zgodnie z obowiązującym wśród rosyjskich decydentów myśleniem zero-jedynkowym – osłabienie pozycji USA.

Rosja opowiadała się po stronie reżimu Baszara el-Asada od początku rewolucji i wojny domowej. Z jednej strony, to naturalna konsekwencja wielu dekad sojuszu Syrii z ZSRR, a potem Rosją. Z drugiej jednak, to chęć przeciwstawienia się Zachodowi, który postawił na opozycję. Pierwsza poważna – wtedy tylko dyplomatyczna – interwencja Władimira Putina, uratowała Asada przed rakietowym uderzeniem Amerykanów, jako karą za użycie broni chemicznej. Była jesień 2013 r., a Kreml na dobre stał się ważnym czynnikiem syryjskiej rozgrywki. Zaś Barack Obama nie raz jeszcze miał być oszukany w Syrii przez Putina.

Geopolityczny handel
Rosja rozpoczęła operację wojskową w Syrii 30 września 2015 r. Oficjalną operację, bo wiadomo, że już wcześniej rosyjski wywiad i specnaz wspierały Asada. Dlaczego Rosja interweniowała? Sytuacja ekonomiczna w kraju była coraz gorsza, a na Ukrainie nie udawało się osiągnąć zamierzonych celów. Putin musiał więc pokazać Rosjanom, że mimo to pozostaje potężnym liderem, z którym musi się liczyć świat. Chciał osiągnąć dwa cele. Umocnić się w kraju oraz rzucić wyzwanie Ameryce w regionie, gdzie jest dużo do ugrania, a nie ma konieczności ponoszenia dużego ryzyka. Syria nadawała się na towar w geopolitycznym handlu. Na przykład na zasadzie: my ustąpimy w Syrii, w zamian wy cofniecie się w sprawach Ukrainy. Dlatego realnej wojnie towarzyszy polityczna gra. 14 marca br. Putin nakazał wycofanie z Syrii głównej części wojskowego kontyngentu. A 30 września jego rzecznik oświadczył, że prezydent nie nakreślał ram czasowych operacji rosyjskich sił zbrojnych w Syrii. W międzyczasie zaś było kilka krótszych i dłuższych rozejmów.

Taktyka salami
Głównym, oficjalnie deklarowanym, celem rosyjskiej interwencji wojskowej w Syrii, było „ustabilizowanie” pozycji jedynej legalnej władzy, czyli reżimu Asada – choć nie z sympatii do dyktatora, ale z własnych partykularnych interesów. Od początku Moskwa nie chciała słyszeć o warunku procesu pokojowego, czyli odejściu dyktatora. Proces pokojowy według Rosjan, to taki proces, w którym Asad przy stole rokowań jest najsilniejszym graczem. Na czerwcowym Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Sankt Petersburgu, Putin zgodził się, by przedstawiciele syryjskiej opozycji mogli być włączeni do istniejących władz syryjskich, ale nie ma mowy o bezpośrednim lub pośrednim (jako jeden z etapów transformacji) odejściu Asada. Kreml przekonuje, że Zachód musi przyłączyć się do Rosji w promowaniu stopniowego stabilizowania kraju – „krok po kroku”. Dopiero gdy to się osiągnie, będzie czas rozważyć nowe wybory i ewentualne odejście Asada. Jak mówił Putin: „to jedyna droga aby uniknąć pełnej dezintegracji, która jest najgorszym scenariuszem”.
Rosja cyklicznie, na przemian, przypuszcza ofensywy i zgadza się na rozejmy, które pozwalają pozorować negocjację, a jednocześnie dają czas na stopniowe niszczenie syryjskiej opozycji. Taka swoista taktyka „salami” ma w końcu doprowadzić do sytuacji w Syrii, w której Zachód nie będzie miał alternatywy dla rządów Asada. Zniszczenie rebelii zmusiłoby Amerykanów do zaakceptowania dyktatora jako mniejszego zła wobec – większego: Państwa Islamskiego. W interesie Rosji jest więc obecnie, by dżihadyści nie zostali pokonani zanim rozbici nie zostaną umiarkowani rebelianci. To zaś pozwala wątpić czy Moskwa szczerze chce walczyć z IS. Co zresztą widać też po analizie nalotów: zdecydowana większość skierowana była i jest przeciwko rebeliantom.
Moskwa zapewnia, że ma w Syrii ten sam cel, co USA i koalicja: zniszczenie terrorystów. Tyle że pod tym pojęciem u Rosjan kryje się ktoś inny, niż dla większości świata. Nie chodzi tylko o dżihadystów z Państwa Islamskiego, nawet nie chodzi o islamistyczne skrzydło rebelii. Zarówno Moskwa, jak i Damaszek, „terrorystami” nazywają wszystkich, którzy aktywnie sprzeciwiają się reżimowi Asada.

Czeczenizacja konfliktu
Putin wydaje się promować czeczeński scenariusz rozwiązania syryjskich problemów. Nie tylko w aspekcie militarnym (niszczenie Aleppo i terroryzowanie ludności cywilnej). Sprowadza się to w aspekcie politycznym do tego, że obecni rebelianci i członkowie opozycji, którzy zaakceptują prorosyjski reżim w Damaszku, będą mogli być włączeni do systemu. A co z twardą opozycją? Z Państwem Islamskim i Dżabat Fatah al-Szam? Powinny być izolowane i wojskowo zniszczone, tak jak nieprzejednana część czeczeńskich bojowników, podczas drugiej wojny czeczeńskiej. Obecne barbarzyńskie naloty i ostrzał bastionów opozycji, służy wybiciu jak największej liczby zwolenników opozycji i zmuszeniu pozostałych do przyjęcia oferty amnestii lub przejściu na stronę radykalnych dżihadystów. Moskwa chciałaby, żeby Zachód, tak jak to było w Czeczenii, albo jej pomógł, albo chociaż się nie mieszał. W Czeczenii zbudowano hybrydowy system z byłym separatystą Kadyrowem na czele, będący mieszanką prorosyjskich kolaborantów, byłych bojowników o niepodległą Czeczenię, kupionych dużą autonomią, ogromnymi dotacjami z Moskwy, i faktyczną niezależnością od federalnych siłowików, a wszystko podlane sosem islamskiego sufizmu. Okrutna pacyfikacja Czeczenii, przy wielkiej aktywności agentów i prowokatorów z FSB i GRU, doprowadziły do rozłamu w szeregach niepodległościowego ruchu czeczeńskiego. Jego świecka, narodowa część trafiła na emigrację i niewiele znaczy, pozostali poszli pod zielony sztandar islamu. Najpierw jako Emirat Kaukazu, potem składając hołd Państwu Islamskiemu.
Warto podkreślić, że stosowanie czeczeńskiej taktyki, akurat w Syrii, nabiera szczególnego znaczenia. Wszak to w tym kraju od kilku lat walczą, po różnych stronach konfliktu, tysiące przybyszów z Kaukazu Północnego. Po stronie rebelianckiej powstały nawet samodzielne czeczeńskie oddziały, weterani rebelii w Czeczenii trafili też na kluczowe stanowiska dowódcze, w szeregach Państwa Islamskiego. Nie brakuje wśród kaukaskich uczestników wojny w Syrii agentów służb rosyjskich. W przypadku Syrii – Kreml ma chyba jednak nieco zmodyfikowany plan, którego najważniejszym założeniem jest utrzymanie konfliktu jak najdłużej. Zdaniem części ekspertów, Rosja chce doprowadzić do tego, że rebelianci zmienią sposób prowadzenia wojny. Zamiast ogromnym kosztem utrzymywać stałe pozycje, przejdą do klasycznych działań partyzanckich i terrorystycznych. Tak jak to się stało w Czeczenii. Dlatego też Aleppo jest niszczone w niemal identyczny sposób, jak Grozny w latach 1999-2000. Później Asad będzie się latami zmagał z kolejnymi enklawami oporu, ale też dzięki temu będzie uzależniony od pomocy Rosji. Radykalizacja opozycji ułatwi Rosji propagowanie tezy, że w Syrii walczy z terrorystami, w obronie legalnej władzy. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow powtarza, że Ameryka „nie oddziela dżihadystów od wspieranych przez siebie umiarkowanych rebeliantów”.

Powrót pariasa
Zaangażowanie w Syrii miało otworzyć Rosji, zamknięte po aneksji Krymu, drzwi na światowe salony. I tak się stało. Więcej, Putin awansował z pozycji mediatora na poziom jednego z głównych rozgrywających, i to nawet nie na poziomie regionalnym, ale globalnym. Rosja stała się kluczowym partnerem w staraniach o jakikolwiek rozejm lub pokojowe rozwiązanie. Zachód został zmuszony do negocjowania z Rosją. Minął czas, gdy po aneksji Krymu, Putin był na światowych salonach pariasem. Syria całkowicie zakończyła trwającą około roku międzynarodową izolację Rosji (mowa oczywiście o relacjach z Zachodem i jego sojusznikami).
Teraz celem Rosji jest jeszcze głębsze zakotwiczenie się na Bliskim Wschodzie, rozszerzenie oraz utrwalenie wpływów; z bastionem wojskowym usytuowanym w Syrii. Rosjanie mają tutaj już kilka baz, a 4 października Duma ratyfikowała umowę z Damaszkiem o bezterminowej obecności wojsk rosyjskich w Syrii. Sprowadzenie przeciwlotniczych systemów rakietowych Antej-2500, jedynie potwierdza, że Rosjanie zagościli tu na stałe i za głównego przeciwnika nie uważają bynajmniej pozbawionych lotnictwa i rakiet dżihadystów czy rebeliantów. W Syrii bowiem Moskwa de facto toczy nową zimną wojnę z Zachodem. Zajmując wygodne miejsce w tym kraju, Rosjanie robią duży krok w stronę odbudowy swej pozycji na całym Bliskim Wschodzie, naruszonej najpierw upadkiem Saddama Husajna, a potem Arabską Wiosną i upadającymi kolejnymi przychylnymi jej reżimami: od Libii po Jemen. Współpracą w Syrii Rosjanie odciągają też Iran od ocieplania relacji z Zachodem, do czego droga stanęła otworem po zawarciu porozumienia ws. atomu. No i celem Rosjan jest szachowanie Turcji – do czego wykorzystują kurdyjski straszak.

Front południowy
Konflikt syryjski jest też przez Moskwę uznawany za kolejny front rywalizacji z NATO. Tutaj Putin chce wykazać słabość Ameryki, filaru Sojuszu, by w ten sposób niszczyć reputację Bloku. Putin zawsze postrzegał USA jako odwiecznego wroga numer jeden. W Syrii chce odegrać się za Ukrainę, za Libię, za budowę tarczy antyrakietowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Dyskredytacja wiarygodności USA w Syrii osłabia NATO, a akurat na tym odcinku, jeszcze bardziej osłabiają je zawirowania wokół Turcji. Wydaje się, że po eskalacji napięcia w konsekwencji zestrzelenia rosyjskiego bombowca rok temu, Putin zneutralizował Ankarę. Czemu na pewno sprzyja też rozwój sytuacji wewnętrznej w Turcji.
Nie mniej ważne są militarne aspekty obecności rosyjskiej w Syrii. System przeciwlotniczy S-400, jak i inne zestawy podobnej broni, potwierdziły już skuteczność taktyki „anti-access/anti-denial” (A2/AD), czyli nic innego jak faktyczne stworzenie strefy zakazu lotów. Tym razem nad bardzo dużą częścią Syrii i pobliskiego akwenu morskiego dla samolotów i rakiet Amerykanów oraz ich koalicjantów. To stwarza bezpośrednie zagrożenie dla południowej flanki Paktu. Tym większe, że Rosja umacnia swoją obecność wojskową we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego. Eskadra kilkunastu okrętów uzbrojonych m.in. w rakiety kierowane Kalibr plus oczekiwany lotniskowiec „Admirał Kuzniecow” ze skrzydłem myśliwców, oznaczają nie tylko wzmocnienie militarnej pozycji Rosji na Bliskim Wschodzie, ale też utrwalenie powrotu floty wojennej do czasów z okresu zimnej wojny, gdy okręty pod sowiecką banderą stale patrolowały Morze Śródziemne.

Window of opportunity
„Wysiłki pokojowe znalazły się w impasie, a wojska rządowe na razie nie są w stanie samodzielnie osiągnąć przełom w wojnie. Musimy wracać do tego stopnia ingerencji, jaki był do marca tego roku” – powiedział niedawno szef wpływowej rosyjskiej Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej, Fiodor Łukjanow. Jego zdaniem, a można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że takie myślenie dominuje na Kremlu, rozmowy pokojowe prędzej czy później zostaną wznowione, być może po listopadowych wyborach prezydenckich w USA. Do tej pory należy oczekiwać eskalacji działań rosyjskich. Moskwa uznała, że ma niemal wolna rękę w Syrii, zanim władzy za oceanem nie przejmie nowy gospodarz Białego Domu (20 stycznia 2017). Rosja wykorzystuje ostatnie miesiące działania administracji Obamy do wzmocnienia Asada. Chodzi o to, by nowy prezydent USA zastał sytuację, z którą będzie musiał się pogodzić. Putin chce więc jak najszybciej zająć Aleppo. Wtedy Asad kontrolowałby pięć wielkich miast syryjskich: Damaszek, Homs, Hamę, Aleppo, i Latakię. To walka z czasem, bo następca Obamy może chcieć wprowadzić strefy zakazu lotów – opowiada się za tym w kampanii Hillary Clinton czy kandydat na wiceprezydenta republikanów Mike Pence. Pierwsza fala eskalacji walk ze strony Rosjan i Asada, nastąpi do momentu wyborów prezydenckich. Następnie dużo zależeć będzie od tego, kto wygra. Jeśli Clinton – Rosjanie jeszcze bardziej przyspieszą na syryjskim froncie. Aż do stycznia.
Moskwa osiągnęła już w Syrii swoje cele minimum. Wzmocniła militarne położenie Asada i podważyła wiarygodność Waszyngtonu, w oczach opozycji syryjskiej i regionalnych sojuszników. Na tle sprzecznych celów koalicji oraz braku planu po stronie USA (które swoje cele sprowadzają do hasła wojny z IS), pomysł rosyjski wydaje się prosty i skuteczny: zniszczyć „terrorystów” oraz ustanowić kompromisowy przejściowy rząd, nie rozbijając terytorialnej jedności Syrii. Pytanie, czy Putin już nie przelicytował? Zerwanie ostatniego rozejmu przelało czarę goryczy w USA (warunki były i tak bardzo korzystne dla Moskwy), i teraz Rosja nie ma wyjścia: trzeba eskalować konflikt. Tymczasem Asad nie może wygrać tej wojny, bo po pięciu latach walk i stracie ponad 100 tys. żołnierzy i bojowników, reżim nie ma sił, by zająć, a także utrzymać całą Syrię. Do tego Syria wciąż będzie krajem o znaczącej większości sunnickiej. Sunnici będą zaś wspierani przez Turcję, Arabię Saudyjską, Katar. Putin myśli o drugiej Czeczenii, tymczasem grozi mu drugi Afganistan.

Ksawery Czerniewicz

Dodaj komentarz