Fot: Globe/pixabay.com
Zagrożenie islamskim terroryzmem, rywalizacja Rosji z Chinami, rywalizacja o ropę i gaz, wreszcie kryzys ekonomiczny, generujący społeczne napięcia. Wydarzenia minionego roku i to, czego można się spodziewać w obecnym, powodują, że niebawem znów może być głośno o nieco zapomnianej ostatnio Azji Centralnej. Kruszy się powoli porządek ustanowiony w pierwszych latach po upadku Związku Sowieckiego i ogłoszeniu niepodległości przez leżące tu republiki.
Ksawery Czerniewicz – Obszar między Morzem Kaspijskim a Chinami, między Rosją, a Iranem i Afganistanem, w XIX wieku stał się polem rywalizacji dwóch największych imperiów świata: lądowego z morskim. To wtedy na Wyspach Brytyjskich powstał termin „The Great Game” – odnoszący się do Azji Centralnej. Dziś nikt już nie mówi o starciu wpływów rosyjskich z brytyjskimi, ale po upadku ZSRR w Azji Centralnej, znów krzyżują się interesy największych tego świata. Rosja próbuje odzyskać choć część tego, czym dysponowała tutaj do 1991 roku. Głównym rywalem stały się Chiny – szukające coraz mocniej, już nie tylko surowców naturalnych (z gazem na czele) i ziemi, ale też wpływów politycznych oraz bezpieczeństwa. W tle wciąż pozostaje Zachód, choć w ostatnich latach Stany Zjednoczone wyraźnie się cofnęły, a Unia Europejska nie ma siły przebicia. Nie można też zapominać o Iranie, Pakistanie, i Indiach.
Kryzys ekonomiczny
Tymczasem z pięciu postsowieckich republik regionu, już tylko dwie są rządzone nadal przez prezydentów, którzy sprawowali ten urząd w chwili ogłaszania niepodległości. To Nursułtan Nazarbajew w Kazachstanie i Emomali Rachmon w Tadżykistanie. W minionym roku zmarł Isłam Karimow, od ćwierćwiecza despotyczny rządzący władca Uzbekistanu. Ta powolna zmiana warty przebiega w cieniu znów rosnącego zagrożenia islamistycznego, w sąsiednim Afganistanie. Do tego dochodzą rosnący w siłę lokalni islamiści, coraz częściej dokonujący spektakularnych zamachów. Sytuację komplikują lokalne graniczne spory, przybierające chwilami formę krótkotrwałych spięć zbrojnych. Jednocześnie Azja Centralna pozostaje polem ostrej rozgrywki mocarstw, zarówno tych globalnych (Rosja, Chiny, USA), jak i regionalnych (Iran, Pakistan, Indie). W obliczu coraz trudniejszych warunków, w jakich sprawują dyktatorskie rządy (o największym stopniu pluralizmu można mówić w Kirgistanie), satrapowie muszą zaostrzać politykę wewnętrzną, nasilać represje, nie tylko wobec opozycji politycznej, ale też niezależnych dziennikarzy i obrońców praw człowieka. Normą stały się też czystki w szeregach elity rządzącej oraz ciągłe rotacje na najwyższych stanowiskach. Nazarbajew i Gurbanguły Berdymuchammedow (Turkmenistan) pielęgnują kult jednostki, następca Karimowa nieco zmienia kurs Uzbekistanu, wciąż gorąco jest w Kirgistanie, a Rachmon boryka się z islamistami. Wszystkich ich zaś dotyczy problem, którego nie da się rozwiązać represjami – to kryzys ekonomiczny. Tym groźniejszy, że w kryzysie jest też Rosja, gdzie pracuje 6,5 mln mieszkańców Azji Centralnej, wysyłając zarobione pieniądze do domu.
Umarł król. Niech żyje król!
Najbardziej znaczącą i mającą największą rengę informacją z tego regionu, w minionym roku, była śmierć Karimowa, autokratycznie rządzącego najludniejszym krajem regionu (32 mln) od ćwierć wieku. Oficjalnie ogłoszono to 2 września 2016. Jego miejsce zajął dotychczasowy premier Szawkat Mirzijojew, którego szybko – i naruszając konstytucję – ogłoszono p.o. prezydenta. 4 grudnia oczywiście wygrał wybory powszechne, otrzymując 88 proc. głosów. Nie chciał przesadzić, i nie przebił Karimowa (91 proc. w ostatnich wyborach).
Karimow zawsze miał ambicję bycia hegemonem Azji Centralnej, co prowadziło do konfliktów z innymi krajami. Spory dotyczyły na przykład gospodarowania zasobami wodnymi (mającymi w tym zdominowanym przez pustynie i góry regionie znaczenie strategiczne), a przede wszystkim przebiegu granic w Kotlinie Fergańskiej, a także mniejszości uzbeckiej w Kirgistanie. Najważniejsza zmiana po śmierci Karimowa, to otwarcie na sąsiadów i dążenie nowego przywódcy do poprawy stosunków, mocno popsutych przez ostatnie ćwierć wieku. Mirzijojew bardzo szybko przystąpił do działania. Trzy tygodnie po wygranych wyborach do Taszkientu, przyjechał prezydent Kirgistanu Ałmazbek Atambajew. W trakcie wizyty zapowiedziano przyspieszenie rozpoczętych rokowań, w sprawie zakończenia sporów o granicę w Kotlinie Fergańskiej. Z kolei 27 grudnia wicepremier Uzbekistanu pojechał do Tadżykistanu, gdzie m.in. podpisał porozumienie, które przywraca bezpośrednio połączenia lotnicze między Taszkientem i Duszanbe, zawieszone jeszcze w 1992 roku.
Zmiana prezydenta Uzbekistanu oznacza też zmianę relacji tego kraju z Rosją. I to jest dobra wiadomość dla Władimira Putina. Karimow zawsze lawirował i nie chciał wchodzić w zbyt bliskie relacje z Moskwą. Co więcej, często relacje obu państw były po prostu złe. Karimowa cechował izolacjonizm, choć nie tak daleko posunięty, jak w przypadku Turkmenistanu. Tymczasem po śmierci Karimowa w Taszkiencie, w ciągu kilku dni pojawili się i Dmitrij Miedwiediew, i Władimir Putin. Mirzijojew zaś, już wcześniej, znany był z dobrych kontaktów w Moskwie, powiedział zaś przed swą inauguracją, że pierwszą wizytę jako prezydent złoży właśnie w Rosji. Od września 2016 roku, widać już rosnącą aktywność Łukoilu oraz Gazpromu w Uzbekistanie. Niewykluczone, że teraz – już po raz trzeci – Uzbekistan przystąpi do Organizacji Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego (OUBZ), nazywanego zresztą kiedyś układem taszkienckim. Jak powiedział swemu uzbeckiemu koledze, minister obrony Rosji Siergiej Szojgu: „zagrożenie terrorystyczne w Azji Centralnej wymaga od Rosji i Uzbekistanu zjednoczenia wysiłków. Sytuacja przy waszej granicy zmusza nas do przemyślenia, raz jeszcze, tego jak ważna jest współpraca w ramach OUBZ i Szanghajskiej Organizacji Współpracy”. Ale odpowiedź Uzbeka, bardzo wymijająca, każe sądzić, iż Mirzijojew, niezależnie od dwustronnej współpracy z Rosją, nie będzie chciał wiązać sobie rąk członkostwem w jakichś międzynarodowych organizacjach. Pod tym względem raczej utrzyma linię Karimowa.
Dziecko systemu
Za ociepleniem polityki zagranicznej kryją się motywy ekonomiczne. Gospodarka najludniejszego państwa regionu nie jest wyjątkiem, także przeżywa problemy. Wypłaty pensji mają opóźnienie, są problemy z zaopatrzeniem w paliwo, przerwy w dostawach gazu i prądu. Mirzijojew złożył w czasie kampanii wiele obietnic, między innymi wymienialności waluty narodowej. Obecnie na czarnym rynku som jest dwa razy tańszy od dolara, niż według oficjalnego kursu. Mirzijojew chce też ściągnąć zagraniczne inwestycje, ale na razie nie ma zainteresowania, z wyjątkiem Rosji. Trudno dziwić się zagranicznym firmom, że nie pociąga ich uzbecki rynek. Mirzijojew zapowiada wojnę z korupcją, a tymczasem 6 stycznia jeden z przywódców uzbeckiego świata przestępczego, były zapaśnik Salimbaj Abdułłajew, został wiceszefem Narodowego Komitetu Olimpijskiego. To nie jedyna bardzo kontrowersyjna decyzja personalna nowego prezydenta. Abdułła Aripow, premier od połowy grudnia ub.r., w latach 2002-2012 odpowiadał za systemy informatyczne oraz telekomunikację. Wtedy właśnie kilka zagranicznych koncernów dostało lukratywne kontrakty w Uzbekistanie – co po latach stało się przedmiotem śledztwa. Okazało się, że poszły za tym wielomilionowe łapówki, a w sprawę zamieszani byli Aripow oraz córka Karimowa, Gulnara. Dwa dni po wyborach prezydenckich, Mirzijojew postawił na czele państwowego komitetu architektury i budowy Kazima Tuljaganowa. To były mer Taszkientu (1994-2001), potem wicepremier (2001-2004), i znów mer stolicy. W 2006 roku został skazany na więzienie i wysoką karę finansową, za przestępstwa gospodarcze. Mirzijojew ułaskawił go i uczynił odpowiedzialnym za wszystko, co się buduje w kraju. Inni faworyci prezydenta, zamieszani w przeszłości w korupcję i przestępstwa gospodarcze, a teraz awansowani na ważne stanowiska, lub przynajmniej ułaskawieni, to m.in.: Uługbek Rozikułow (wicepremier, szef krajowej produkcji samochodowej), Tohirjon Dżaliłow, Mirodil Dżalołow, Gafur Rachimow. Czy Mirzijojewowi uda się zrealizować gospodarcze obietnice? Nie można zapominać, że był premierem Karimowa przez aż 13 lat – i ponosi dużą odpowiedzialność za obecną sytuację. Mirzijojew jest produktem systemu Karimowa, więc na większe zmiany w kraju (liberalizacja reżimu) nie ma chyba co liczyć.
„Złoty Wiek”?
Wybory prezydenckie w Uzbekistanie odbyły się w grudniu 2016 roku, w sąsiednim Turkmenistanie zaplanowano je na połowę lutego. To, co je łączy, to pewność, kto ma być zwycięzcą. Zarejestrowano dziewięciu kandydatów. Nie ma jednak sensu wymieniać ich nazwisk i funkcji, bo i tak wiadomo, że zwycięży Gurbanguły Berdymuchammedow. Rządzi, a właściwie lepszym określeniem byłoby – „panuje”, od grudnia 2006 roku, po tym, jak w niejasnych okolicznościach zmarł Saparmurat Nijazow, czyli Turkmenbasza (Ojciec Turkmenów). Władca absolutny, za którego rządów kraj stał się drugim, po Korei Północnej, najbardziej odizolowanym krajem świata. Berdymuchammedow nie otworzył bram Turkmenistanu, on je tylko nieco uchylił. A polityka „pozytywnej neutralności” została nawet, we wrześniu 2016, wpisana do konstytucji. To, co w tym roku może zmusić Aszchabad do zwiększenia współpracy z innymi, to zagrożenie islamskie oraz kryzys gospodarczy.
Ten w 2016 roku w Turkmenistanie się pogłębił. To w głównej mierze wina sytuacji na globalnym rynku gazu. Światowe ceny błękitnego paliwa są dziś dwa razy niższe, niż ponad trzy lata temu. Tymczasem to gaz jest tak naprawdę jedynym źródłem dochodów dla państwa. Przez wiele lat jedynym, a później głównym klientem Turkmenistanu była Rosja. Ale te czasy minęły. Dziś pozostali już tylko Chińczycy i Irańczycy. A na handlu gazem z nimi zarabia się niewiele. Z Teheranem dogadano się w barterze (produkty oraz usługi za surowiec). Problem w tym, że Iran nie chce importować zbyt dużo (5-6 mln m³). Pod koniec roku doszło do konfliktu. Aszchabad zażądał spłaty rzekomego długu. Teheran twierdzi, że nie ma takich długów. Efekt: wstrzymanie eksportu gazu do Iranu. Także handel z Chinami – choć w tym roku chcą one sprowadzić z Turkmenistanu 30 mld m³ – przynosi dużo mniej twardej waluty, niż oczekiwano. Trzeba pamiętać, że Chińczycy pożyczyli Turkmenistanowi pieniądze na rozwój złoża gazowego Gałkynysz i budowę gazociągów, łączących oba kraje. Nie wiadomo, ile z eksportowanego obecnie surowca idzie na poczet spłaty tego zobowiązania. Wiadomo, że za resztę Chińczycy płacą mniej niż 200 dolarów za 1000 m³. Kłopoty te odbijają się na całym sektorze naftogazowym Turkmenistanu. Bezrobocie w branży sięga podobno nawet 50 proc. Turkmenistan wciąż pozostaje jednym z najbardziej zamkniętych państw świata. Niewiele wiadomo, co się tam dzieje – są doniesienia o deficycie podstawowych produktów (mąka, cukier, olej), a także długich kolejkach w sklepach.
Tymczasem rośnie zagrożenie ze strony islamistów z Afganistanu, z którym Turkmenistan ma granicę liczącą aż 744 km. Dochodzi do prób jej przekraczania, przez oddziały talibów lub Państwa Islamskiego. Sytuację próbuje wykorzystać Rosja. W czerwcu doszło do pierwszej od upadku ZSRS wizyty rosyjskiego ministra obrony w Aszchabadzie. Ale Turkmeni podziękowali za ofertę wsparcia wojskowego ze strony Rosji. Państwo wciąż prowadzi oficjalnie politykę neutralności i nie chce słyszeć czy to o obcych wojskach na swym terytorium, czy o zagranicznych kredytach. Berdymuchammedow wciąż mówi, że Turkmenistan nadal przeżywa „Złoty Wiek”.
Fundator Pokoju, Przywódca Narodu
Islamiści w Afganistanie zagrażają też Tadżykistanowi. W przeciwieństwie do Berdymuchammedowa, prezydent Emomali Rachmon, nie odrzuca rosyjskiej pomocy, wręcz przeciwnie. Od czasu interwencji rosyjskiej armii w wojnie domowej, w latach 90. XX wieku, po stronie obecnego przywódcy, Moskwa pozostaje gwarantem, zarówno władzy Rachmona, jak i bezpieczeństwa Tadżykistanu. Rosja ma tu bazę wojskową, ale też Chiny nie zapominają o tym, że z Tadżykistanem graniczy ich zachodnia część, gdzie mieszka duża populacja muzułmańskich, podatnych na islamizm i wrogich Pekinowi, Ujgurów.Rosyjskie wsparcie gwarantuje wzrost autorytaryzmu w Tadżykistanie. Rachmon rozprawił się z największym opozycyjnym ugrupowaniem. Partia Islamskiego Odrodzenia Tadżykistanu, jeszcze na początku 2015 roku w parlamencie, dziś jest nielegalna i umieszczona na liście organizacji ekstremistycznych. Przywódców partii, w serii pokazowych procesów, skazano oraz uwięziono. To samo spotkało adwokatów próbujących ich bronić. Fala represji spadła na ostatnie niezależne media. Dziennikarze uciekają za granicę, kilka gazet zostało zamkniętych.
W grudniu 2015 roku. parlament uchwalił prawo, zgodnie z którym nadano prezydentowi, Emomalemu Rachmonowi, tytuł Fundatora Pokoju i Jedności Narodowej, Przywódcy Narodu. W maju 2016 roku, poprawiono konstytucję, usuwając limit kadencji prezydenckich dla Rachmona, który już wcześniej wygrał cztery kolejne elekcje. Tadżykistan zmienia się w udzielne państwo dynastii Rachmonów. Córka prezydenta Ozoda została najpierw szefową sztabu prezydenckiego, a potem senatorem. Syn Rustam stoi na czele agencji antykorupcyjnej, ale już przymierza się do sukcesji. W maju, w konstytucji wprowadzono poprawkę, obniżając wiek dający prawo startu w wyborach prezydenckich, z 35 do 30 lat. Rustam Emomali osiągnie ten pułap w grudniu 2017 roku. Następne wybory planowane są na 2020 rok. Wśród potencjalnych następców Rachmona, wymienia się jeszcze, wiernego rodzinie, wpływowego mera Duszanbe, Machmadsaida Ubajdulojewa.
Wydaje się, że rządom Rachmonów zagrozić może tylko jedno: pogłębienie się kryzysu gospodarczego. Tadżykistan to najbiedniejszy kraj byłego ZSRR, a jego sytuacja ekonomiczna nie pozwala na niezależne funkcjonowanie państwa. Tak jak w przypadku bezpieczeństwa, Duszanbe jest uzależnione od zewnętrznej pomocy. Ten kij ma jednak dwa końce. Gdy w przeżywającej gospodarcze kłopoty Rosji drastycznie spadła wartość rubla, znacznie zmniejszył się transfer pieniędzy od tadżyckich migrantów zarobkowych (przelewy dokonywane są bowiem w dolarach) – od lat odpowiadający za sporą część PKB Tadżykistanu. Kryzys w Rosji zmniejszył też popyt na siłę roboczą z Azji Centralnej.
Lider regionu
Drugim, obok Rachmona, przywódcą w Centralnej Azji, który bez przerwy rządzi od 1991 roku, jest Nursułtan Nazarbajew. Odgrywający zresztą największe znaczenie w polityce międzynarodowej (pełnił rolę mediatora w czasie konfliktu rosyjsko-tureckiego, teraz jest gospodarzem rozmów ws. Syrii). Dziś niewątpliwie to Kazachstan, i politycznie, i gospodarczo, jest liderem całego regionu.
Gospodarka Kazachstanu w dużym stopniu jest uzależniona od eksportu ropy. Kiedy latem 2015 roku, światowe ceny surowca zaczęły pikować, rząd uwolnił kurs narodowej waluty. Efekt? W pół roku wartość tenge spadła ze 180 za 1 dolara do 360. Wywołało to pierwsze protesty społeczne w styczniu 2016 r., ale rząd odwrócił uwagę, ogłaszając przyspieszone wybory w marcu. Oficjalny powód? Konieczność odświeżenia składu parlamentu, w obliczu kryzysu ekonomicznego. Nowy parlament i tak składa się z tych samych trzech partii, a blisko połowa deputowanych zachowała mandat. Tymczasem w kwietniu Kazachstanem wstrząsnęła nowa fala protestów – tym razem wywołały ją plotki, że pod przykryciem reformy ziemskiej, Chińczykom wydzierżawi się największe oraz najlepsze połacie ziemi. Władze brutalnie rozpędzały uliczne protesty, wielu ludzi skazano na więzienie. Tymczasem latem doszło jeszcze do kilku krwawych zamachów i starć z siłami porządkowymi – wszystko wskazuje na podłoże kryminalne, lecz rząd pospiesznie zrzucił winę na islamistów. Mimo wszystko, wydaje się, że jednak w Kazachstanie zagrożenie dżihadystyczne jest jeszcze stosunkowo niewielkie.
Pod kontrolą
Nazarbajew w ciągu minionego roku wykazał się dużą zręcznością, radząc sobie z kolejnymi politycznymi zawirowaniami, jak i problemami gospodarczo-społecznymi. Pod koniec roku, sytuacja finansowa ustabilizowała się. W tym także kurs tenge (330-340 za 1 dolara). Poprawiono sytuację w przemyśle naftowym, ograniczając zatrudnienie. Większość zwolnionych zapewne w tym roku znajdzie pracę, bo pod koniec ub.r., wznowiono eksploatację podmorskiego złoża ropy i gazu Kaszagan, w kazachskim sektorze Morza Kaspijskiego. Nazarbajew w drugiej połowie roku dokonał szeregu roszad personalnych, mających poprawić politykę gospodarczą państwa, ale też wzmocnić jego władzę – tym bardziej, że widzimy już chyba pierwszą, wstępną fazę wprowadzania w życie planu sukcesji. Na początku września 2016 roku, prezydent postawił dotychczasowego premiera, Karima Maksimowa, na czele Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (KNB). Zastąpił on Rosjanina, gen. Władimira Żumakanowa. Kazachski przywódca chce być bardziej pewny służby bezpieczeństwa, w czasie, gdy będą zapadały decyzje, co do przyszłego prezydenta. I oczywiście, przy okazji, ogranicza rosyjskie wpływy w KNB – Maksimow nie był w przeszłości, w przeciwieństwie do poprzedników, powiązany z sowieckim aparatem bezpieczeństwa i nie ma ambicji zastąpienia Nazarbajewa. Pod koniec grudnia 2016 roku, Nazarbajew wymienił ministrów spraw zagranicznych oraz gospodarki. Szefem dyplomacji został Kairat Abdrachmanow (zastąpił Jerlana Idrissowa, ministra od 2012 roku). W resorcie gospodarki, Timur Sulejmenow zastąpił Kułandyka Biszimbajewa. Nie podano przyczyn zmian. Abdrachmanow był dotychczas ambasadorem w ONZ. Sulejmenow ma za sobą amerykańskie uczelnie.
Aksamitna dyktatura
Najbardziej spokrewnionym ze „stepowymi” Kazachami narodem regionu są „górscy” Kirgizi. Republika ta, w latach 90. XX wieku, była nazywana „Szwajcarią Azji Centralnej” – w porównaniu z innymi krajami regionu, faktycznie można było wtedy mówić wręcz, że Kirgistan jest nieźle działającą demokracją. Ale te czasy dawno minęły. Upadł Askar Akajew, potem było kilka lat niepokojów i kolejnych puczów/rewolucji. Dziś znów można mówić o dużej stabilizacji: tak wewnętrznej, jak i na scenie międzynarodowej, gdzie obecne władze w Biszkeku stawiają wyraźnie na Moskwę. Jeszcze w sierpniu 2015 roku, Kirgistan przystąpił do Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego, dołączając do Rosji, Białorusi, Kazachstanu, oraz Armenii. Ten status pomógł kirgiskim gastarbeiterom w Rosji. Uwagę zwraca okoliczność, że podczas gdy środki finansowe przesyłane do ojczyzny, przez pracujących w Rosji Uzbeków i Tadżyków, skurczyły się w 2016 roku, to te kirgiskie wręcz przeciwnie.
Prezydent Ałmazbek Atambajew (Socjaldemokratyczna Partia Kirgistanu), poparł przeprowadzenie w grudniu 2016 referendum ws. poprawek do konstytucji, choć ustawa zasadnicza przyjęta w 2010 roku, po odsunięciu prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, mówiła, że nie powinno się wprowadzać w niej zmian, co najmniej do 2020 roku. Ostatecznie w referendum wzięła udział mniej niż połowa uprawnionych do głosowania. Oddało głos tylko 42 proc. uprawnionych, czyli ok. 1,1 mln, z 2,7 mln. Zgodnie ze starym prawem, głosowanie byłoby nieważne, ale tuż przed referendum zmieniono przepisy, obniżając próg ważności do 30 proc. Wprowadzone poprawki na ogół odpowiadały na bieżące potrzeby – na pewno można mówić o sukcesie rządzących.
Pod koniec 2017 roku odbędą się wybory prezydenckie. W tym roku więc jedną z głównych intryg politycznych, będzie kwestia następcy Atambajewa. Konstytucja nie pozwala, bowiem sprawować władzy prezydenckiej dłużej niż jedną kadencję. Wśród kandydatów na nowego prezydenta wymienia się byłego spikera parlamentu, Asyłbeka Żejenbekowa (brat premiera, popularny na rodzinnym południu kraju), Temira Sarijewa, Omurbeka Babanowa (biznesmen, szef Respubliki, partii systemowej, reglamentowanej opozycji). Wybory odbędą się w październiku, jednak wygląda na to, że niezależnie od osoby nowego prezydenta, status quo w kraju zostanie zachowane. Głównym zagrożeniem dla rządzącego obozu jest tzw. południowy triumwirat Kamczybeka Taszijewa, oraz grających nacjonalistyczną kartą byłego ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych Achmatbeka Keldibekowa i byłego spikera parlamentu Adahana Madumarowa. Byli oni przeciwni „nielegalnemu” referendum w grudniu i przedstawiają się jako obrońcy demokracji, przed autorytarnymi zapędami Atambajewa, a także partii socjaldemokratycznej. Południowy triumwirat może mieć sojusznika w innej, opozycyjnej, sile: partii Ata-Meken. W bliskiej perspektywie czasowej, nie są oni jednak w stanie zagrozić dominacji obecnego obozu rządzącego. Po burzliwych latach 2005-2010, pełnych zamieszek, starć zbrojnych, demonstracji, represji, i puczów, w ostatnich latach życie polityczne w Kirgistanie wyraźnie uspokoiło się oraz ucywilizowało. Nie ma zatem podłoża do wyprowadzenia ludzkich mas na ulice. Co więcej, opozycja nie posiada zewnętrznych patronów. Atambajew ma zaś poparcie Rosji, co jeszcze bardziej redukuje szanse „południowego triumwiratu”.
Autor jest dziennikarzem i publicystą, byłym funkcjonariuszem wywiadu, ekspertem ds. Wschodu, byłych państw Związku Radzieckiego oraz Azji i Pacyfiku.