Fot: fire/pixabay.com
Świat w którym żyjemy postrzegamy za pośrednictwem mediów tradycyjnych i społecznościowych. Informacje dostajemy bardzo szybko, ale z ich jakością są często poważne problemy. Media mają swoją własną politykę, kierują się własną ideologią której nieodłączną częścią jest dążenie do znalezienia „breaking news”, i takiego ich sprzedania, żeby wybić się na czoło. Z tym wiąże się pozycja w rankingach, także finansowa.
Krzysztof Dębnicki – Jeśli nigdzie nie spadł samolot, to przynajmniej zatonął prom, albo autobus wpadł do przepaści. Terrorysta-samobójca zabije dwie osoby w Burkina Faso, kilka osób zginie w bombardowaniu lotniczym w Jemenie, lider bojówki islamskiej zostanie zastrzelony w Kaszmirze, prez. Asad zrzuci kolejną „bombę beczkową” – o wszystkim tym jesteśmy informowani na bieżąco, na całym świecie. Powstaje wrażenie świata niezwykle groźnego, pełnego przemocy, chaotycznego. Takiego, którego trzeba się bać. Do tego dochodzą media społecznościowe prezentujące własną wizję rzeczywistości, często pełną jawnej czy ukrytej frustracji, fałszu, nienawiści, niechęci, strachu, pesymizmu i wiary we wszechogarniające nas konspiracje różnych ciemnych sił – od państwa islamskiego, Rosji, CIA, mediów, „big-pharmy” po kosmitów.
Percepcja rzeczywistości a realia
Bez wątpienia żyjemy w stanie pogłębiającego się informatycznego chaosu, z którym ludzie nie potrafią sobie poradzić. To jest niebezpieczne, bo ci sami ludzie szczególnie w rozwiniętych, bogatych i militarnie potężnych państwach co kilka lat (na szczęście nie częściej), podejmują istotne polityczne decyzje wpływające na losy nas wszystkich.
Organizacje międzynarodowe wpisują się w ten ciemny, ale przecież fałszywy obraz. Oto szef UNHCR, oenzetowskiej agendy ds. uchodźców oświadczył niedawno, że świat stoi wobec największego kryzysu uchodźczego od 1945 roku. Ciekawe skąd UNHCR wziął te dane, bo przecież w samym tylko w 1971 roku, w wyniku wojny domowej w ówczesnym Wschodnim Pakistanie (obecnie Bangladesz), do Indii napłynęło 10 milionów uciekinierów, a Bangladesz nie był wówczas jedynym międzynarodowym konfliktem generującym uchodźców. Gdyby agenda tego międzynarodowego molocha jakim stała się ONZ zajęła się poważniej realizacją statutowych celów niż dbaniem o „złote parasole” emerytalne swoich pracowników to może starczyłoby środków na zapewnienie godnych warunków życia syryjskim czy somalijskim uchodźcom w krajach sąsiednich.
Percepcja rzeczywistości to jedna sprawa, realna rzeczywistość to coś trochę innego. Czy aby na pewno dzisiejszy świat jest bardziej niebezpieczny niż kilka dekad wcześniej? Przyjrzyjmy się zatem jak wyglądały światowe realia 30 – 40 lat temu i jak ma się to do dzisiejszego świata przemocy.
Chiny
Obecny gorący konflikt o dość ograniczonej intensywności w istocie sprowadza się do części obszaru Bliskiego Wschodu i Afryki. Dotyczy ekstremizmu islamskiego, wojny domowej w Syrii, Iraku i Jemenie, z odpryskami w Afryce Północnej, na Saharze i częściowo w północnej Nigerii. Dodatkowymi sub-odpryskami są działania terrorystyczne w Europie i Stanach Zjednoczonych, ale w sumie o zakresie dość ograniczonym, poza jednym atakiem na Nowy Jork szesnaście lat temu. Masowe ruchy migracyjne, które wiąże się z tymi wydarzeniami zasadniczo wynikają z liberalnej polityki władz państw europejskich.
Sytuacja międzynarodowa po drugiej wojnie światowej była znacznie bardziej skomplikowana bo tworzył się wtedy nowy ład i podział świata na dwa wrogie obozy. Jak wówczas wyglądała przemoc, represje i liczba ofiar? Choć trudno o precyzyjne dane liczbowe, to jest oczywiste, że nasilenie przemocy było znacznie większe niż w dziś, a liczba ofiar nieporównywalna. Przodowały Chiny, które w początku lat 1960-ych wyszły właśnie z szaleństwa Wielkiego Skoku i masowego głodu, żeby za chwilę pogrążyć się w Wielkiej Proletariackiej Rewolucji Kulturalnej dekady 1965 – 1975. Wielki Skok i Rewolucja Kulturalna zaowocowały mniej więcej 40 – 50 milionami ofiar – zamordowanych, rozstrzelanych, zamęczonych, zagłodzonych. Przypadki kanibalizmu nie należały do rzadkości.
Dwie wojny wietnamskie w latach 1950 – 1975 to jakieś dwa miliony ofiar i totalne zniszczenie kraju. Powojenne czystki przeprowadzane przez wietnamskich komunistów w zdobytym Wietnamie Południowym to dodatkowe kilkaset tysięcy ofiar komunistycznych obozów koncentracyjnych zwanych eufemistycznie „reedukacyjnymi” i fizyczna likwidacja całych plemion (np. Meosów), które wcześniej wspierały walkę z agresją komunistycznej Północy. Ilu Wietnamczyków, tzw. „boat people”, zginęło uciekając z Wietnamu w nadziei osiedlenia się w Australii, Hong Kongu czy Tajlandii nikt dokładnie nie wie. Po upadku Wietnamu Południowego upadły prozachodnie rządy w Laosie i Kambodży. O ile represje w Laosie były stosunkowo umiarkowane, kambodżańscy komuniści zamordowali 3 miliony własnych rodaków.
Przemoc w Azji Południowej
Po wycofaniu się Portugalii z Timoru Wschodniego w 1975 roku ten mały kraj został najechany przez Indonezję i walczył o wolność aż do pierwszej dekady XXI wieku. Indonezyjczycy, którzy kilka dekad wcześniej sami uwolnili się od holenderskiego kolonializmu, pokazali swój własny kolonializm od najgorszej strony. Kosztowało to mieszkańców Timoru około 180 tysięcy zabitych. Ofiar było więcej niż w całym okresie portugalskiej kolonialnej okupacji Timoru trwającej 400 lat.
Indie, kraina „nieprzemocy” Mahatmy Gandhiego ma swoje własne konflikty wewnętrzne, niektóre nierozwiązane do dziś. Przez ponad trzy dekady, od początku lat 1950-ych, w Północno-Wschodnich Indiach trwał krwawy konflikt między wojskami rządowymi i plemieniem Naga dążącym do niepodległości. Zginęło w nim około 200 tysięcy Nagów. W Kaszmirze, gdzie konflikt trwa do tej pory, zginęło prawdopodobnie 50 tysięcy mieszkańców a setki tysięcy, głównie wyznających hinduizm braminów, zostało wypędzonych w wyniku terroru islamskich bojówek. Podczas powstania części Sikhów w indyjskim Pendżabie (1984 – 1995), krwawo stłumionego przez władze, według niektórych danych zginęło około 100 – 150 tysięcy mieszkańców. Wiadomo na pewno, że po zamordowaniu premier Indii Indiry Gandhi przez jej własną sikhijską ochronę tłumy zorganizowane przez partię rządzącą, przy bierności policji, przez kilka dni wymordowały 2,5 tysiąca sikhijskich mieszkańców Delhi. W całych północnych Indiach miało wówczas zostać zabitych 20 tysięcy Sikhów.
Kilkadziesiąt tysięcy ofiar kosztowała trwająca od 1983 do 2009 wojna domowa na Sri Lance, komunistyczne powstanie w Nepalu obeszło się taniej – „zaledwie” 10 – 15 tysięcy zabitych. Do konfliktów wewnętrznych w regionie trzeba dodać dwie wojny indyjsko-pakistańskie (1965 i 1971) i wojnę indyjsko-chińską. Liczba ofiar tych konfliktów była relatywnie niewielka, około 10 – 15 tysięcy zabitych.
Niespokojna Afryka
Częściowa dekolonizacja Afryki dokonywała się od lat 1960-tych i towarzyszyły jej liczne krwawe konflikty. Od powstania Mau-Mau w Kenii, przez wojnę biafrańską w Nigerii w latach 1967 – 1970 (100 tysięcy zabitych i 3 miliony uchodźców), po długotrwałe wojny w portugalskich koloniach Angoli i Mozambiku. W istocie, aż do lat 1990-tych prawie cała Afryka była w stanie konfliktu, który pociągnął za sobą wiele tysięcy ofiar, do dziś niepoliczonych. Armia portugalska walczyła z miejscowymi partyzantami w swoich koloniach, armia rodezyjska i południowoafrykańska z komunistyczną partyzantką a później z interwencyjnymi wojskami kubańskimi wysłanymi do Afryki przez Związek Sowiecki. Do tego trzeba dodać różne lokalne ugrupowania zbrojne o trudnym do zdefiniowania charakterze jak Armia Pana Naszego (Lord’s Army) z Ugandy i wciąż tlący się konflikt w Kongo, Ruandzie i Burundi. Przewroty w Etiopii i Somalii przekształciły się w krwawe wojny domowe. Na północy kontynentu trwał konflikt Mauretanii z Marokiem o Saharę Zachodnią a na Saharze, mniej więcej tam, gdzie dziś działają bojówki Al-Kaidy, umiejscowił się Front Polisario (popierany przez Algierię i Libię, a pośrednio przez Związek Sowiecki), walczący z obydwoma tymi państwami o niepodległość Sahary Zachodniej. Przez kilka dekad Libia Muammara Kadafiego wspierała zbrojnie i finansowo partyzantów zwalczających rząd Czadu, co z kolei powodowało interwencje wojsk francuskich. Muammar Kadafi uzbrajał i finansował przewroty w Sierra Leone i na Wybrzeżu Kości Słoniowej, a nawet zaopatrywał w broń Irlandzką Armię Republikańską w Irlandii Północnej.
Bliski Wschód – konflikty bez końca
W okresie, który nas interesuje Izrael stoczył dwie wojny z sąsiednimi państwami arabskimi i nie dał się „zepchnąć do morza”, co Arabowie obiecali mu już w 1947 roku. Konflikt izraelsko-arabski wykreował jednak miliony palestyńskich uchodźców, którzy zdestabilizowali znaczną część Bliskiego Wschodu. Jednak groźniejsze i krwawsze są wewnętrzne konflikty w świecie islamu. W 1980 roku wybuchła wojna iracko-irańska, która przyniosła ogromne zniszczenia, masy uchodźców i milion, może półtora miliona zabitych, bo dane statystyczne obydwu stron różnią się dość znacznie. Była więc znacznie bardziej krwawa i trwała dłużej niż obecne konflikty w Syrii i Iraku razem wzięte. Ale światowe stacje telewizyjne nie relacjonowały jej co godzinę w swoich serwisach informacyjnych. Wojna między Północnym Jemenem (prozachodnim) i Jemenem Południowym (prosowieckim) trwała od końca lat 1960-ych aż do upadku ZSRS i zjednoczenia kraju. Dzisiejszy konflikt jest tylko bladym odbiciem tamtego, ale wskazuje na trwałą niezdolność Jemenu do istnienia jako zjednoczonego państwa.
Ameryka Łacińska była kolejnym miejscem permanentnych powstań, rewolucji, wojen domowych i obcej, komunistycznej i Amerykańskiej interwencji. El Salwador, Nikaragua, Chile, Peru, Argentyna kojarzą się z reżymami wojskowymi, partyzantką, powstaniami. Tylko w wyniku działań partyzantki Świetlistego Szlaku w Peru zginęło 70 tysięcy mieszkańców. Świat dzisiejszy nie jest bardziej niebezpieczny ani bardziej brutalny niż trzy – cztery dekady temu. Jest natomiast bardziej histeryczny.
Autor jest prof. dr hab., historykiem, orientalistą, afrykanistą, indologiem. Specjalizuje się w dziedzinie współczesnej historii, a także problematyki politycznej oraz społecznej Azji Południowej i Środkowej. Od 1977 r. pracownik naukowy Instytutu Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Jest również dyplomatą – członkiem Rady Programowej Akademii Służby Zagranicznej i Dyplomacji Collegium Civitas w Warszawie; członkiem Komitetu Konsultacyjnego ds. Azji i Pacyfiku Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Posiada bogate doświadczenia dyplomatyczne: w przeszłości pełnił funkcje ambasadora RP w Mongolii (2001-2005), ambasadora RP w Pakistanie (2007-2010), oraz radcy ds. politycznych Ambasady RP w Indiach (1995-1999). Znakomicie orientuje się w procesach geopolitycznych. Jest człowiekiem o interdyscyplinarnym wykształceniu.