Fot: pixabay.com
Nic tak nie wzmacnia bezpieczeństwa państwa jak stabilna i silna gospodarka oraz bogata infrastruktura. Gdyby prześledzić losy świata, to państwa, które najmniej ucierpiały wskutek działań wojennych to te, w których występowała koniunkcja rozsądnej polityki z dbałością o biznes. Czy jednak Polska ma szanse zostać drugą Szwajcarią? Co należy zrobić by zbliżyć się do modelu funkcjonowania Helwetów?
Jerzy Mosoń – Nasz kraj miał być już drugą Japonią, potem drugą Irlandią. Jak dotychczas nic z tego nie wyszło. Choć europejskich Wyspiarzy w pewnych obszarach przebiliśmy, to jednak pod względem stopy życiowej i przyjazności dla firm technologicznych wciąż pozostajemy daleko w tyle. Japonia jeszcze długo będzie poza naszym zasięgiem, i nie ma co się oszukiwać Szwajcaria tym bardziej. Nie zmienia to faktu, że sytuacja międzynarodowa sprzyja temu by nieco zbliżyć się do wymarzonego modelu – połączenia zamożności z bezpieczeństwem. O co chodzi?
Bomba D może być szansą
Lawinowy napływ ludności z państw afrykańskich i azjatyckich, ogarniętych konfliktami zbrojnymi, co niektórzy eksperci już zdążyli nazwać „Bombą D” zmoże dać ogromny asumpt do rozwoju, jednak nie w tym wymiarze, co do którego zdają się przekonywać liberałowie o lewicowych sercach. Nie ma wątpliwości, że Europa odczuwa już przesyt tanimi pracownikami, co potwierdzają perturbacje związane z systemami socjalnymi we Francji czy w Szwecji. Więcej, w kolejnych latach pojawi się raczej problem deficytu pracy aniżeli pracownika, co do czego zgadzają się już niemal wszyscy wizjonerzy biznesu. Co dalej? Nikt już nie ma wątpliwości, że lawinowa migracja przyniosła Europie kilka nowych problemów kulturowych, a co ważniejsze tych związanych z bezpieczeństwem. Nawet, gdy ktoś przymykał oko na liczne gwałty w Niemczech, napaści seksualne we Włoszech czy w Szwecji, to już niedawne, tureckie rozruchy w Holandii, której władze nie chciały zgodzić się na zagraniczną agitację na swym terenie, dały wyraźny sygnał, że Europa jest bardziej obca niż była kiedykolwiek.
Prawica przyspieszy kryzys
Ci, którzy mają nadzieję na to, że po wyborach w kilku państwach takich jak Holandia czy Francja władze obejmie prawica i nasz europejski świat znów będzie bardziej przyjazny może się srodze zawieść. Marine Le Pen, dama zadłużona w banku o rosyjskim kapitale jest nie tyle groźna jako potencjalna sojuszniczka Władimira Putina, ale nowa Joanna D’Arc, która w sposób brutalny może zechcieć oczyścić francuską ziemię z islamskich wpływów.
Tymczasem każdy rozsądny polityk powinien dziś zdawać sobie sprawę z tego, że sprawy zaszły zbyt daleko by rozwiązywać je w sposób zdecydowany – taki niechybnie przyniósłby kolejne rozruchy, czyli pogorszenie sytuacji. Warto nadmienić, że próby takich działań nie powiodły się ponad dziesięć lat temu w Norwegii, gdy nielegalnych migrantów przebywających w tym kraju usiłowano upakować do autokarów i wysłać do ojczyzn – wówczas swój sprzeciw zgłosiła Unia Europejska, którą z Oslo wiążą intratne dla obu stron umowy. Być może teraz byłoby inaczej, ale kto ośmieliłby się wysunąć taką propozycję?
Udawanie, że nic złego nie dzieje się w Europie także nie wchodzi w grę.
Bez względu na to, kto przejmie ster w Pałacu Elizejskim czy nieco dalej w Holandii i jaką politykę będą prowadzić te państwa, ogólny poziom bezpieczeństwa w Europie będzie się raczej zmniejszał niż zwiększał. Nie ma bowiem ani dobrego pomysłu na zatrzymanie fali migrantów ani pozbycia się tych, którzy już dotarli na Stary Kontynent i stanowią zagrożenie. Co więcej napięta sytuacja na linii Amsterdam-Ankara-Berlin nie rokuje najlepiej.
W tej pogarszającej się sytuacji, mieszkańcy Wspólnoty Europejskiej nie mogą czuć się bezpieczni. Gdy rozruchy staną się codziennością, na wyjazd w bezpieczne rejony może być już za późno. Dlatego, co bardziej zapobiegliwy szukają azylu już teraz.
Gdzie szukać schronienia
Szwajcaria już od dobrych kilku lat jest azylem dla „uchodźców bezpieczeństwa” – Zurych dokonuje jednak twardej selekcji i wpuszcza jedynie najzamożniejszych i prześwietlonych przybyszy. Czy nie podobnie było przed II wojną światową? Tyle, że Szwajcaria jest mała, a ludzi zamożnych znacznie więcej niż siedem dekad temu. Z kolei enklaw bezpieczeństwa podobnych do tego kraju w zasadzie nie ma – no może Islandia, odkąd USA wypięły się na ten daleki kraj i zrezygnowały z utrzymywania tam swej bazy wojskowej przestała być nawet zagrożeniem dla mocarstwowej Rosji. Szwajcaria jest przykładem wyjątkowym z kilku powodów: to tamtejszy system bankowy posiada największą część kapitału światowego i wciąż najlepiej go chroni. To tam położone są najlepiej strzeżone fabryki broni, to wreszcie ten neutralny kraj ma najlepiej w świecie zorganizowaną obronę obywatelską. Warto dodać, że podobny kierunek do szwajcarskiego obrały niegdyś wspomniana Islandia, ale też Norwegia, tyle, że w przypadku Oslo niepowodzenie w realizacji pięknych planów determinowane jest położeniem geograficznym.
Opoka bezpieczeństwa
W tej trudnej sytuacji swą szansę mogą upatrywać państwa z obszaru pół-peryferiów, dotychczas nieatrakcyjne dla klasy średniej i średniej-wyższej, a co ważniejsze wcześniej nieatrakcyjne dla emigrantów zarobkowych z państw szeroko pojętej kultury islamskiej.
Dlaczego akurat ta grupa? Najbogatsi wybierają obecnie samotne, pacyficzne wyspy, inni wspomnianą Szwajcarię, część osób szuka szczęścia w Nowej Zelandii. Każdy wspomniany podmiot, od czasu pogorszenia światowego bezpieczeństwa prowadzi już nową, w zasadzie mocno odświeżoną politykę migracyjną. Im większe restrykcje, tym atrakcyjniejsze miejsce dla tego, kto chce przetrwać zawieruchę. Nie każdego jednak stać na zapewnienie sobie najwyższego poziomu bezpieczeństwa. Dlatego od dobrych dwóch lat trwa cicha rywalizacja na oazy spokoju. Zaczęła Australia wysyłając w świat głośny komunikat dotyczący polityki wobec migrantów. Potem obudziły się państwa Europy Środkowo-Wschodniej, choć trudno przypuszczać by był to zamysł strategiczny. Mieliśmy raczej do czynienia z polityką reaktywną, którą dziś należy przekuć w działania kreatywne. Ale o co chodzi?
U nas nie płoną przedmieścia
Państwa Europy Środkowej na obecnym etapie rozwoju nie są w stanie przyciągnąć szukających bezpieczeństwa najbogatszych przybyszy z Wielkiej Brytanii, Włoch, Francji czy Niemiec. Jesteśmy jednak atrakcyjnym terenem dla zamożnej klasy średniej – przedsiębiorców małych i średnich, którzy mają dość użerania się z ubezpieczycielami po rozruchach na przedmieściach. Którym znudziło się wstawianie ciągle nowych szyb do witryn sklepowych. Wreszcie, jesteśmy szansą dla tych, którzy dziś drżą o swe córki wracające do domu ze szkół czy z dyskotek. Oni także szukają nowych, bezpiecznych miejsc do życia. Prędzej czy później wystawią na sprzedaż swe nieruchomości, resztki biznesów i mając, jak na polskie warunki, sporo kapitału ruszą szukać szczęścia gdzie indziej. Czy jednak Polska jest gotowa na taką migrację? Tak i nie. Francuz, który od lat mieszka na warszawskich Bielanach jeszcze kilkanaście lat temu był przekonany, że wróci do swej rodzinnej Burgundii. Obecnie ani myśli ruszyć się z naszego kraju. Inni z jego kraju dopiero tu przybywają, osiedlają się wraz z całymi rodzinami. Podobnie jest z Wyspiarzami czy Niemcami – na warszawskim Wilanowie od lat znakomicie funkcjonuje Polsko-Niemiecka Szkoła i nie narzeka na brak nowych uczniów. Nasi zachodni sąsiedzi również szukają miejsca do spokojnego życia. Czy polskie władze to zauważają? Raczej nie. Nie dostrzegają też trendu – szukania bezpieczeństwa za wszelką cenę, nawet porzucenia ojczyzny. A wystarczyłoby… No właśnie.
Specjalne strefy również dla mniejszych
W Polsce od lat funkcjonują Specjalne Strefy Ekonomiczne – to doskonałe miejsca dla dużych przedsiębiorstw do rozwoju. Ich celem jest wzrost gospodarczy zaniedbanych rejonów kraju poprzez sprowadzenie w te miejsca firm, oferując im preferencyjne warunki podatkowe i odpowiednią infrastrukturę. Strefy działają na podstawie ustawy z 20 października 1994 o specjalnych strefach ekonomicznych i najprawdopodobniej w ich funkcjonowaniu nie zmieni się nic jeszcze przez trzy lata.
To jednak mało czasu z perspektywy dużego inwestora. Z perspektywy kogoś, kto po przyjeździe do Polski mógłby zatrudnić siebie i co najwyżej zamówić kilka usług u lokalnych dostawców to oferta nie mająca żadnego znaczenia. Co więcej już dziś polska dyplomacja powinna przygotować się do ciężkiej przeprawy z Brukselą, jeśli marzy o wydłużeniu funkcjonowania stref. A jest o co się bić, bo w końcu 2015 roku przedsiębiorstwa działające na terenie SSE zatrudniały ponad 312 000 pracowników. Wobec napiętych relacji na linii Bruksela – Warszawa trudno prognozować obecnie przyszłość stref. Powinny być one jednak legislacyjnym wzorcem dla stworzenia oferty dla mniejszych przedsiębiorców i ich rodzin, pragnących znaleźć w Polsce bezpieczną przystań, dla osób mających określony, wysoki kapitał i pomysł na rozwój biznesu. Może od razu nie staniemy się drugą Szwajcarią, ale jej uboższą siostrą – czemu?
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.