Niestandardowe badanie siły nabywczej

undefinedFot: pixabay.com

Potencjalny kredytobiorca, który chce przekonać bank do sfinansowania jakiegoś zakupu, teoretycznie musi spełnić pewien oficjalny katalog wymagań. W przeciwnym razie może zapomnieć o transakcji. Czy aby na pewno?

Jerzy Mosoń – Osoba ze stałymi, wysokimi dochodami, zatrudniona najlepiej na czas nieokreślony, posiadająca pozytywną historię kredytową, zamężna/żonata z osobą w podobnej sytuacji. Jeśli dodamy do tego odpowiedni wiek, około 30 lat, dobry zawód to mamy idealnego kredytobiorcę. Dlaczego zatem, co jakiś czas dowiadujemy się, że jeden czy drugi znajomy otrzymał kredyt, chociaż teoretycznie nie miał żadnych szans na spełnienie wysokich wymogów?

Pokusa kusa
Czyżby banki niczego się nie nauczyły na ostatnim kryzysie i źle szacują ryzyko? Czyżby nie działały instytucje kontrolne? Tak, to wszystko możliwe. Jest jednak również inna możliwość związana z alternatywnymi sposobami pozyskiwania danych na temat potencjalnych klientów. Większość instytucji, firm, banków odżegnuje się od tych metod, ale nie ma mechanizmu potrafiącego zweryfikować czy tak jest w istocie. Istnieją za to sposoby by sprawdzić, czy Kowalski może sobie pozwolić na zakup konkretnych rzeczy i czy względnie bezpieczne jest pożyczenie mu pieniędzy, jeśli w krótkim czasie nie jest w stanie dokonać zakupu, a mimo to bardzo go pragnie.

Test e-commerce
Przeprowadźmy prosty test. Przez cały dzień szukajmy ofert sprzedaży domu bądź samochodu. Najpóźniej następnego dnia wyszukiwarka bądź użytkowany portal społecznościowy będzie proponował inne rzeczy o podobnej bądź wyższej wartości. Otrzymamy też propozycje zakupowe innych przedmiotów w odpowiedniej kategorii. Zapewne większość z nasz przekonało się już o tym, że interesowanie się czymś pod katem zakupu wprawia w ruch całą machinę internetowego marketingu. Badanie takie może sprowadzić na manowce, bo czasami internauta interesuje się czymś na co go nie stać. I co wtedy? Współczesne algorytmy działają w tej materii już coraz lepiej: potrafią wychwycić częstość zakupów, po uprzednich poszukiwaniach, biorą pod uwagę czas, niekiedy inne dane. Ale to żadna nowość. Rzadko podnoszoną metodą badawczą jest tzw. „kawa z sieciówki”.

Na „małą czarną”
Wyrastają od lat jak grzyby po deszczu i większość z nich łączy jedno: wysoki, absurdalnie wysoki koszt kawy. Bo płacenie 15 zł nawet za duży kubek kawy, której realny koszt to dwa złote wydaje się działaniem irracjonalnym. A jednak…, większość z nas, gdy umawia się na spotkanie zazwyczaj zamawia właśnie ten napój, ostatecznie herbatę albo wodę (nieco taniej, ale wciąż drogo). Pół biedy, gdy mamy jedno spotkanie dziennie. Jeśli płacimy tylko za siebie to wychodzi 300 zł miesięcznie. Jednak kilka podobnych spotkań dziennie mogłoby znacząco nadszarpnąć budżet, a przecież praca coraz większej grupy osób opiera się na takich krótkich spotkaniach, podczas których wypija się właśnie absurdalnie drogą kawę. Kogo na to stać? Na pewno osoby zarabiające znacznie powyżej średniej krajowej. Być może również postępujących irracjonalnie utracjuszy, ale oni zostaną zweryfikowani przez jeden z kolejnych testów.

Hot spoty nie są darmowe
Tylko jak sprawdzić, czy Kowalski pija kilka dziennie absurdalnie drogich kaw? Poprzez transakcje bankowe, kartą płatniczą. Ale przecież niektórzy wciąż płacą gotówką. Najłatwiej zatem wydać klientowi kartę sieciową. Za cenę gratisów czy drobnych rabatów można z lojalnego klienta wycisnąć sporo danych, łącznie z jego adresem i potencjalną siłą nabywczą. Niektórzy są jednak oporni i nie chcą kart. Co na to sieciówki? Darmowy internet! Jednak nie ma nic za darmo. Logowanie do sieci kawiarni poprzedzone jest zazwyczaj wyrażeniem pewnych zgód – i tu jest pies pogrzebany. Dobry system antywirusowy zainstalowany w urządzeniu mobilnym zasugeruje wybór innej sieci… Nie bez powodu. Najprawdopodobniej kawiarnia współpracuje z hot spotem, który zbiera odpowiednie dane klientów. Przy dużym ruchu punkt może zarobić nawet niezłe pieniądze, bo są reklamodawcy chętni przeznaczać duże środki na dane klientów pijących absurdalnie drogie kawy czy herbaty po kilka razy dziennie. Ale zostawmy w spokoju „małą czarną”. Obecnie wystarczy, że podróżując używamy często smartfona.

Informacja i dezinformacja
Teoretycznie najwięcej danych udostępniamy, gdy włączamy internetowy, mobilny przesył danych. Od razu uaktywnia się wtedy GPS, chyba, że ręcznie wyłączymy śledzenie. Robimy zdjęcia, które ląduje w „chmurze”, logujemy się w różnych miejscach, tagujemy siebie oraz znajomych. Oddajemy w ten sposób marketingowcom dziesiątki danych dziennie, bezpłatnie. Oczywiście możemy też uskuteczniać dezinformację. Aby jednak była ona skuteczna trzeba spełnić szereg warunków technicznych, o których nie każdy pamięta: najprostszy to częste wyłączanie smartfona, ustawienie tzw. skreślonej stopy, umożliwiające przeglądanie treści w sieci bez pozostawiania śladów oraz rejestrowanie sprzecznych miejsc meldunków na portalach społecznościowych. Oczywiście przy popełnieniu najmniejszego błędu cały trud okaże się daremny. Możemy też wykorzystać system: przez rok budować siebie jako osobę zamożną, interesujacą się zakupem drogich zabawek, od czasu do czasu dokonać takiego zakupu, możemy pić absurdalnie drogie kawy, pozwolić rejestrować te transakcje, logować się fikcyjnie w drogich miejscach. Następnie sprawdźmy jak oceni nasze zdolności nabywsze instytucja kredytowa. Może być ciekawie.

 

Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.

Dodaj komentarz