Fot: pixabay.com
Rozwój cywilizacyjny miał zmarginalizować jego znaczenie. W przypadku Europy być może miało nawet trafić na śmietnik historii. Oskarżone o sprzyjanie nacjonalizmowi, ograniczanie wolnego rynku i stawianie murów – państwo przeżywa jednak renesans.
Jerzy Mosoń – Problemy państwa jako struktury formalno-prawnej realizującej interes społeczeństwa zamieszkującego dany teren, zaczęły się wraz z rozstrzygnięciem rywalizacji gospodarczej bloków: Wschodniego i Zachodniego, w końcu lat 80. ubiegłego wieku. Na cenzurowanym polu państwo znajdowało się jednak już od czasów II wojny światowej, a szczególnie jego wizja narodowa, mająca sprzyjać takim wynaturzeniom jak nazizm.
To jednak zwycięstwo wolnego rynku nad socjalizmem w latach 80. otworzyło korporacjom drzwi do marginalizacji znaczenia państwa (narodowego) na niemal całym świecie. Oznaczało bowiem możliwość wejścia międzynarodowych koncernów na dotychczas dziewicze rynki, a co za tym idzie przejęcia części zadań państwa i jeszcze większego umiędzynarodowienia kapitału.
Od Moskwy do Brukseli
Łatwość przepływu kapitału i ludzi stała jednak w sprzeczności z rozproszoną kontrolą obrotu handlowego państw. Niemniej Świat Zachodu był i na to przygotowany. Od końca II wojny światowej, wraz z rosnącą potęgą koncernów, rozwijały się organizacje międzynarodowe przejmujące coraz więcej kompetencji państw. Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) wydawała się najlepszą platformą współpracy dla świata zachodniej Europy, a po 1989 roku, również dla półperyferyjnych państw Europy Środkowej i Wschodniej. Wobec perspektywy rozszerzenia EWG o nowych członków z Bloku Wschodniego, odmiennych kulturowo oraz gospodarczo, konieczne było uściślenie współpracy – to jeden z przemilczanych powodów przyspieszenia integracji europejskiej na polu politycznym.
Dla państw Europy Środkowo-Wschodniej jedyną alternatywą wobec Unii Europejskiej, powstałej w 1993 roku na bazie EWG, była izolacja. Co prawda Rosja poturbowana po rozpadzie Związku Radzieckiego, proponowała najbliższym jej kulturowo krajom strukturę o zbliżonym charakterze, w postaci Wspólnoty Niepodległych Państw, ale organizacja ta, bardziej niż EWG, przypominała przegrane RWPG. Wejście w struktury Wspólnoty Europejskiej oznaczało, że państwa narodowe będę musiały wyzbyć się niektórych kompetencji na rzecz Brukseli.
Uległość słabych
Trudno się dziwić, że od początku lat 90. XX wieku w Europie Środkowo-Wschodniej można zaobserwować zachłyśnięcie się Zachodem. Możliwość bogacenia się, zdrowsza rywalizacja, dostęp do lepszych towarów i usług, stanowiły zachętę do przyjęcia zachodniego modelu gospodarki, z dobrodziejstwem inwentarza. W Polsce dochodziło nawet do takich sytuacji, że gdy do mniejszego ośrodka przyjeżdżała delegacja, dajmy na to Francuzów, to miejscowi włodarze wystawiali przed panami z Zachodu czerwony dywan, na końcu którego stały najładniejsze dziewczyny ze wsi, z tradycyjnym chlebem, solą, i miejscową okowitą. Nagroda za miłe przywitanie oraz preferencyjne warunki dla inwestycji była zacna: w miejscu, bądź obok dawnej fabryki produkującej od podstaw lodówki, pralki, czy inne dobra, powstawała montownia urządzeń, będąca elementem łańcuszka w całym globalnym rynku dostaw. Nikt wtedy nie wdział problemu, a już na pewno nie słabe państwo. Podobnie działo się przecież w całym zachodnim świecie. Najważniejsze, że sołtys czy wójt mieli zagwarantowaną kolejną kadencję, a bezrobocie w regionie spadało do kilkunastu procent. Czy naprawdę dużo zmieniło się od tamtych czasów?
Od kryzysu do świadomości
Gdy w 2008 roku eksplodował kryzys finansowy, ekonomiści zaczęli pospiesznie szukać jego przyczyn. Łatwym wytłumaczeniem okazały się udzielane przez banki wysokie kredyty hipoteczne, osobom, które miały niewielkie szanse spłacić zobowiązania. To, że menedżerowie banków bezrefleksyjnie obdzielali kredytami kogo popadnie, to jedna strona medalu. Mało kto zadał sobie jednak trud by dowiedzieć się, dlaczego tak wiele osób nie było w stanie sprostać warunkom stawianym przez banki w społeczeństwach zachodnich, w których od lat przecież, kto chciał to pracował? Dlaczego ludzie tracili płynność finansową na tak długi czas, że banki były w stanie zabierać im mieszkania? W końcu, z jakiego powodu państwa nie były i wciąż nie są w stanie szybko zareagować? Wiele dróg prowadzi do lokalnego spadku podaży pracy. Globalnie jej ilość nie maleje, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wiele procesów ulega automatyzacji ograniczającej zapotrzebowanie na ludzi. Cały czas powstają jednak nowe profesje, co na razie jeszcze równoważy tę tendencję. Problem w tym, że państwa od dobrych dwóch dekad, nie mają już tak wielkiego wpływu na lokowanie inwestycji jak niegdyś. Tym od dłuższego czasu zajmują się ponadnarodowe koncerny, kierujące się nie tyle dobrem konkretnej społeczności, co zyskiem udziałowców. Lokalni politycy niektórych państw europejskich zaczęli sobie uświadamiać, że ich rola coraz częściej sprowadza się do pucybutów zarządów globalnych korporacji, dla których partnerami są przede wszystkim urzędnicy Unii Europejskiej. Podmiotowość utrzymali politycy tygrysów azjatyckich, USA i Rosji, czyli państw-imperiów, które nie zrzekły zbyt kompetencji na rzecz organizacji.
Trump odświeża państwo
Stany Zjednoczone, choć nie są silnie związane z żadną organizacją w rodzaju UE, wymuszającą oddanie przez państwo niektórych jego kompetencji, to są ojczyzną wielu międzynarodowych korporacji. Tak silne państwo jak USA, mające jednocześnie gospodarkę rynkową, jest zatem naturalnym zagrożeniem dla dalszego rozwoju wielkich koncernów. Menedżerowie korporacji doskonale zdają sobie z tego sprawę. Przez ostatnie dekady wyglądało na to, że nakłonienie USA do działań sprzyjającym rządom wielkich korporacji, to jednak tylko kwestia czasu. O ile bowiem w Rosji, od lat doskonale sprawdza się system korumpowania urzędników, a w Chinach paktowania z reżimem komunistycznym, to naturalną drogą porozumienia z USA wydawała się spójność kulturowa. Pierwsze sukcesy miały miejsce niedawno. Udało się namówić amerykańskich demokratów do przyjęcia Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu. Powiódł się również lobbing za „Paryskim porozumieniem”, dotyczącym ograniczeniu emisji substancji szkodliwych do środowiska. Poddanie USA pod władztwo międzynarodowych koncernów, tudzież działaczy ponadnarodowych, popsuł wybór na prezydenta USA Donalda Trumpa, który na początku roku wycofał się z wcześniejszych ustaleń swojego poprzednika Baracka Obamy. Trzeba jednak wiedzieć, że oprócz wielu szlachetnych celów, jakie miały realizować wymienione porozumienia, czy to w służbie wolnego rynku, czy środowiska naturalnego, obydwie umowy mocno ograniczyłyby sprawczość państwa amerykańskiego. Nowy prezydent USA doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Czy mniejsze państwa mogą podążyć podobną drogą?
Europejskie przypadki
W Europie również można zaobserwować pragnienie powrotu do podmiotowości państwowej. Pierwsze z okowów UE starały się wyrwać Węgry Wiktora Orbana. Wspólnota Europejska przykręciła jednak Madziarom śrubę, i gdyby nie rokosz Polski, to pewnie Budapeszt nic by dziś w Europie nie znaczył. Polska, która po wygranych wyborach przez Jarosława Kaczyńskiego, również zapragnęła odzyskać podmiotowość, to jednak państwo dużo większe. A unijni urzędnicy doskonale wiedzą, że utraty rozległego rynku korpo-menedżerowie mogliby im nigdy nie wybaczyć. Wystarczy spojrzeć, jaki klimat panuje w Europie po Brexicie. Oczywiście, gdyby to inne państwo zdecydowało się na tak mocny ruch, jak Wielka Brytania, to pewnie szybko udałoby się je przyprowadzić do porządku. Wyspiarze mogą jednak liczyć na amerykańską pomoc. Co do Budapesztu i Warszawy, które od paru lat stawiają na reaktywację silnych państw narodowych, to sprawa nie jest rozstrzygnięta. Sprawy w swoje ręce wziął Emmanuel Macron, młodziutki prezydent Francji, polityk z przeszłością w międzynarodowej finansjerze, która jest zainteresowana, jak najgłębszą integracją. Wydaje się, że jego misja ma polegać na odizolowaniu Polski oraz Węgier, w celu wywarcia na te kraje nacisku, w kwestii powrotu do integracji proponowanej przez Berlin: z przewodnią rolą państw postkarolińskich: Niemiec i Francji. Misja Macrona jest jednak skazana na porażkę, ponieważ polityka kanclerz Angeli Merkel już teraz kosztuje Europę setki zabitych oraz tysiące rannych w atakach terrorystycznych. Sama Francja przeżywa ogromne problemy gospodarcze i niepokoje społeczne. A będzie jeszcze trudniej.
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.