Fot: pixabay.com
Za niespełna kilka dni w życie wejdzie reforma oświaty. To jeden ze sztandarowych projektów Prawa i Sprawiedliwości. Jak zapewnia sam doradca Prezydenta RP do spraw wdrażania reformy oświaty prof. Andrzej Waśko: „Celem reformy edukacji jest podniesienie poziomu nauczana”. Czy tak się stanie?
Patrycja Dziadosz: Nowy ustrój szkolny zacznie obowiązywać od 1 września i zgodnie z tą reformą miejsca obecnych gimnazjów, zastąpią 8-letnie szkoły podstawowe. Wydłuży się także czas edukacji w szkołach średnich – dotychczas obowiązywały 3-letnie licea ogólnokształcące oraz 4-letnie technika, w wyniku zmian, powstaną 4-letnie licea ogólnokształcące i 5-letnie technika. Obowiązująca do tej pory 3-letnia szkoła zawodowa na mocy reformy przekształci się w 3-letnią szkołę branżową I stopnia. Z kolei w 2020 roku po raz pierwszy ma zostać przeprowadzony nabór do 2-letniej szkoły branżowej II stopnia.
Wśród przeciwników reformy pojawiają się głosy, że zmiany w systemie szkolnictwa, są powrotem do czasów PRL-u i spowodują likwidację najnowocześniejszych szkół – gimnazjów.
Bliższa współpraca z biznesem
Nowo powstałe szkoły branżowe mają zastąpić dotychczasowo funkcjonujące zawodówki. Szkoła branżowa będzie realizowała wykształcenie zawodowe w dwustopniowym trybie. W ramach pierwszego, uczniowie będą mogli zdobyć podstawowe kwalifikacje, np. tytuł mechanika pojazdów samochodowych. Zaś w drugim stopniu – uzupełnić je – zdobywając tytuł technika oraz przystąpić do matury branżowej , a potem pójść na studia zawodowe, uzyskując tytuł licencjata. To jeden z dobrych kroków – a może nawet jedyny – w całej reformie, ponieważ jak do tej pory zawodówki cieszyły się złą sławą i były niechętnie wybierane przez uczniów. To również ukłon w stronę pracodawców, którzy od lat zgłaszają, iż mają duże problemy z zatrudnieniem fachowców. Mocno promowane licea, a potem studia spowodowały, coraz większe braki wśród zawodów technicznych. Według badań przeprowadzonych przez Eurostat od 2002 roku do końca 2013 roku liczba Polaków w wieku 30-34 lat z wyższym wykształceniem wzrosła niemal trzykrotnie – do 40,5 proc. Na naszym rodzimym rynku pracy brakuje wykwalifikowanych pracowników fizycznych, mi.in mechaników, hydraulików, spawaczy, ślusarzy czy elektromechaników. Powód tych braków jest bardzo prosty – w naszym kraju nie ma szkół, które kształciły by w tym zakresie młodych Polaków. Nowo powstałe szkoły branżowe, działające w ścisłej współpracy z pracodawcami, mają być swoistym remedium Rządu na te problemy.
Wylęgarnia przemocy
Od lat zwykło się mawiać, że gimnazja to wylęgarnia przemocy. To również, sztandarowy argument zwolenników reformy PiS-u, by gimnazja zlikwidować i powrócić do 8-letniej podstawówki. Z analizy przeprowadzonej przez Instytut Badań Edukacyjnych wynika, że aż co dziesiąty polski uczeń jest dręczony przez swoich kolegów ze szkoły. Jednak wbrew pozorom, najgorzej nie jest w gimnazjum, a właśnie w szkole podstawowej. Tam ten problem dotyczy nawet co szóstego ucznia. Ofiarom dręczenia najczęściej są chłopcy – stanowią oni aż 17 proc. w podstawówce, wobec 12 proc. dziewcząt. Te dane mówią same za siebie i skłaniają do przemyśleń, czy aby po wprowadzeniu 8-letniej szkoły podstawowej, duża rozpiętość wieku uczniów klas najmłodszych w stosunku do tych najstarszych – nie spotęguje tego problemu.
Dramat nauczycieli?
Według prezesa Związku Nauczycielstwa Polskiego – Sławomira Broniarza, w związku z reformą edukacji prawie 37 tys. nauczycieli gimnazjów i nawet 8 tys. nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej może stracić pracę. Z kolei Minister Edukacji Anna Zalewska przekonuje, że na pedagogów czeka ponad 8 tys. ofert pracy. Są to jednak pojedyncze godziny i żeby wyrobić cały etat, nauczyciel musiałby przemieszczać się między szkołami nawet kilkadziesiąt kilometrów. Zdaniem Ministerstwa Edukacji Zawodowej, nauczyciele nie stracą pracy, ponieważ liczba dzieci w systemie się nie zmieni. Ponadto dla pedagogów, którzy zdecydują się na przekwalifikowania czekają nowe miejsca pracy takie jak doradca metodyczny, doradca zawodowy asystent dziecka cudzoziemskiego, czy też ucznia niepełnosprawnego. Jak będzie naprawdę, przekonany się już we wrześniu.
Bolączka samorządów
Tuż po ogłoszeniu przez minister Annę Zalewską, reformy edukacji, pojawiły się pierwsze zapewnienia z jej strony, że dla samorządów będzie ona „niemal bezkosztowa”. Jednak praktyka często bywa daleka od teorii i tak też stało się tym razem. Koszty wdrażania reformy, okazały się kilkakrotnie wyższe od dofinansowań z MEN-u. Szkoły w całej Polsce potrzebują pieniędzy na dostosowanie się do zmian wynikających z reformy, mi.in gimnazja, które przekształcają się w samodzielne szkoły podstawowe – muszą dostosować toalety do najmłodszych uczniów, które od września zaczną naukę w pierwszej klasie. Z koeli szkoły podstawowe, które przejmują budynki po wygaszanych gimnazjach, musza przygotować odpowiednie pracownie przedmiotowe. Samorządy skarżą się zatem na zbyt małe dotacje z Ministerstwa Edukacji Narodowej na wprowadzanie zmian. I tak dla przykładu włodarze Gdańska, wyliczają, że miasto w tym roku na remonty (głównie łazienek i szatni) wyda 4,5 mln zł oraz kolejne 7 na wyposażenie szkół – dotacja, którą udało się uzyskać wynosi 508 tys. To kilka razy mniej niż rzeczywiste potrzeby. Z kolei Częstochowa z budżetu MEN-u dostanie 460 tys. zł – ale to nadal ok. 7,5 mln zł za mało w stosunku szacownych wydatków. Nie ma w tej chwili w Polsce gminy, której snu z powiek nie spędzałyby wydatki związane z reformą edukacji. Już teraz niektóre miasta by znaleźć pieniądze na reformę muszą decydować się na drastyczne kroki – i tak np. radni Kielc sugerują zwieszenie budżetu obywatelskiego.
Operacja na żywym organizmie
Idea reformy edukacji jest jak najbardziej słuszna, jednak cały proces zmian w tym segmencie powinien dokonywać się w drodze ewolucji, a nie jak ma to miejsce w tym przypadku – rewolucji, która wprowadza niepotrzebny chaos. Niestety Polska oświata nie ma szczęścia do ministrów, kolejni szefowie tego resortu wprowadzają coraz bardziej nieprzemyślane zmiany. Proponowana przez Rząd PiS-u reforma edukacji to swojego rodzaju operacja na żywym organizmie młodych Polaków. Czy w obliczu tych zmian powiedzenie Georges`a Dantona, iż „rewolucja pożera własne dzieci” zyska nowy kontekst? Z pewnością przekonamy się o tym już niebawem.
Autorka jest absolwentką dziennikarstwa i komunikacji społecznej Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz dziennikarką amerykańskiej grupy Wydawniczej IDG Poland S.A. Specjalizuje się w analizach rynku medialnego, zagadnienia wpływu mediów na politykę, w swoich publikacjach porusza sprawy społeczno-polityczno-ekonomiczne.