Sadownikom nie opłaca się zbierać, bo cena w skupie zbyt niska, klientom nie opłaca się kupować, bo cena na półce zbyt wysoka. W tym roku symbolem niewydolności polskiego systemu rolnego będą wiśnie. Ale problem dotyczy wielu płodów rolnych. Dlaczego tak się dzieje i czemu to, co przynosi organizmowi ludzkiemu najwięcej witamin staje się chorobą organizmu społecznego, czyli państwa?
Jerzy Mosoń – W zarabianiu na płodach rolnych zdaje się przeszkadzać obecnie wszystko: pośrednicy, import, złe nawyki żywieniowe, problem z przetwórstwem. A przecież niegdyś Rzeczypospolita była spichlerzem Europy, co oznaczało przewagę na wypadek wojny, kryzysu czy epidemii… To, co niegdyś było atutem, teraz przy globalizującym się rynku, intensywnym rolnictwie i słabszej ochronie własnej produkcji, staje się obciążeniem. Czy jednak tak być musi? A może Polska nie potrafi wykorzystać żyznych ziem, podobnie jak nie potrafi reagować susze czy powodzie, wciąż zaniedbując retencję oraz irygację pól.
Interwencja państwa czy „niewidzialnej ręki rynku”
W gospodarkach planowych, najczęściej socjalistycznych, z silną ingerencją państwa kłopot cen skupu, sprzedaży detalicznej i hurtowej brało na siebie państwo, co na samym końcu doprowadzało te gospodarki do kryzysów. Trzeba jednak pamiętać, że pamiętny interwencjonizm państwa był powiązany z niewydolnym ustrojem socjalistycznym, oparty był na błędnej ideologii, a jedynym beneficjentem takiego układu była de facto oligarchia partyjna. System oparty na wolnym rynku przeniósł z państwa na sektor prywatny część ryzyk związanych z katastrofami takimi jak powodzie czy susze – parafrazując słowa jednego z polskich premierów – wystarczy się ubezpieczać. Tyle, że nie do końca. Część ryzyk, bo przy kataklizmach o dużej skali władza odpowiedzialna albo inaczej: wrażliwa na swój wizerunek, który następnie przekłada się na wynik wyborczy. Na przykładzie Polski widać to aż nadto.
Różnica potrafi zabić
W gospodarce rynkowej nikt jednak nie odpowiada za opłacalność produkcji czy hodowli, z wyjątkiem tego, kto inwestuje w biznes. Jeśli zatem wszystko idzie po myśli sadownika: uprawie sprzyja pogoda, żadna choroba nie niszczy owoców ani drzewostanu, paradoksalnie staje się on osamotniony wobec tegoż wolnego rynku, który daje mu największą szansę na sukces, czyli maksymalizację potencjalnego zysku – niemożliwą do uzyskania w innym systemie, w dłuższej perspektywie. Oczywiście trzeba pominąć rzeczoną oligarchię partyjną – ona zawsze wygrywa, nawet w kryzysie. Pierwsze zagrożenie to oczywiście import tanich, często gorszej jakości owoców niż rodzime. Tak długo jak w społeczeństwie pierwszym czynnikiem decydującym o zakupie towaru będzie jego cena, tak długo trudno będzie zmienić tę sytuację. Warunkiem zmiany jest zatem wzbogacenie się obywatela na tyle, by celem nie było przetrwanie od pierwszego do pierwszego, tylko szacunek dla zdrowia i podniebienia. Dojście do tego etapu jest bliskie, ale wciąż jesteśmy tu w ogonie Europy ze względu na niskie płace. Kolejne zagrożenie dla producenta płodów rolnych to pośrednicy, którzy podobnie jak on chcą maksymalizacji zysku, ale ich wkład w całość biznesu z punktu widzenia rolnika jest niewielki, choć często kluczowy.
Marketingowiec i jego wysoka pozycja
Z pośrednikami na rynku płodów rolnych jest trochę jak z marketingowcami w firmach. Oni odpowiadają za sprzedaż. Bez nich nikt nie zarobi, ale ich zysk w porównaniu z nakładem pracy jest ogromny, porównując szczególnie do dochodu rolnika. Ich zbyt wysoka pozycja rynkowa potrafi jednak zniszczyć cały system. Narzucenie niskich cen skupu i wysokich sprzedaży pozbawi zarobku rolników, ale też sprawi, że mniejsza ilość towaru na rynku zagwarantuje utrzymanie się wysokich cen sprzedaży detalicznej – nie zyskają zatem też konsumenci. Być może nie wzbogacą się bardzo także pośrednicy, ale na tyle by przetrwać na pewno, w przeciwieństwie do wielu rolników. Wielu producentom do tego by się utrzymać nie wystarczy sprzedanie niewielkiej ilości za maksymalną cenę – niektórzy będą musieli upaść. Państwo w takiej sytuacji wydaje się być bezbronne, bo nawet, gdyby zaczęło mocno interweniować skończyłoby się to fatalnie, zarówno dla finansów publicznych, jak i dla uczestników rynku. Jedyny sposób to osłabić pozycje pośredników, górujących kapitałem, uwarunkowaniami prawnymi i lepszą pozycją w globalizującej się gospodarce.
Co może zrobić rolnik?
Latem, gdy w Polsce serce kraje się, patrząc na uginające się pod ciężarem owoce i krzewy to np. w Danii, przy polach i sadach ustawione są tabliczki zachęcające do zakupów bez pośredników od rolnika. Duńczycy tak równoważą ceny, by były one wyższe od cen skupu narzucanego przez pośredników, ale niższe od cen detalicznych w sklepach. Uwaga: nie drastycznie niższe, bo to zniszczyłoby pośredników, a przecież nie chodzi o to by doprowadzić do degradacji całego systemu, a jedynie wyrównać szanse. Duńscy sadownicy czy producenci bazują na zaufaniu wobec klientów, bo sprzedaż jest samoobsługowa. Klient sam odmierza sobie pożądaną wagę wiśni, czereśni, ziemniaków, etc. i zgodnie z przedstawionym cennikiem uiszcza opłatę. Z kolei rolnikowi ufa system skarbowy, bo uzyskane przychody są uczciwie rozliczane z tamtejszym fiskusem. Pośrednicy też zarabiają, bo obsługują część rynku w miejscach, gdzie ich wsparcie jest konieczne tj. w dużych ośrodkach miejskich oddalonych od upraw, w centrach handlowych, itp. Bogatsi, lepiej zorganizowani rolnicy posiadający kapitał na zabezpieczeni transakcji w perspektywie kilku lat mogą także tworzyć spółdzielnie sprzedażowe, a także tworzyć przetwórnie i magazyny.
Co wolno państwu?
Obowiązkiem władzy jest przede wszystkim zadbanie o bezpieczeństwo społeczeństwo. Ludność bankrutująca, to jednak nie jest ludność bezpieczna. Jednym z pomysłów zdrowego interwencjonizmu państwa jest gromadzenie nadwyżek płodów rolnych dla wojska lub na wypadek kryzysu, nade wszystko takie jego przetworzenie, aby było zdatne do spożycia przez wiele lat. Granica takiej pomocy jest bardzo bliska. Bogatsze państwa mogą jednak połączyć ratunek dla rolników z tworzeniem polityki zagranicznej. Zakupione po dobrych cenach towary można przetworzyć i opakować w sposób jednoznacznie kojarzony z państwem i podarować krajom trzeciego świata jako pomoc. To znakomity sposób budowania wizerunku kraju i znacznie lepszy od przelewów na konta organizacji międzynarodowych. Mamy, zatem bliblijne spichlerze na siedem lat chudych, mamy także CSR i PR w jednym jako elementy strategii w polityce międzynarodowej.
Na koniec warto by było wspomnieć, co powinien albo inaczej, co może konsument. Ale lepiej napisać by nie ulegał za bardzo presji cenowej. Oznacza to, że jeśli uzna jakiś towar za niewspółmiernie drogi do jego wyobrażenia o jego wartości to, aby odstąpił od zakupu, inaczej pośrednicy oswoją go z wysoką ceną. Podsumowując: poczekajmy aż masło stanieje, a wiśnie kupmy prosto od sadownika.
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.