Przedwczesny (Trump)alizm

Jedną z pierwszych reakcji części przedstawicieli konserwatywnej sceny politycznej w Polsce na wynik wyborów prezydenckich w USA było przekonanie, że oto Amerykanie wybrali prezydenta, dzięki któremu wzrosną polskie wpływy polityczne w USA i zrównoważą, albo nawet przewyższą wpływy niemieckie. Taki pogląd jest, niestety, obarczony poważnym błędem nieznajomości realiów amerykańskiego systemu politycznego i mitem siły oddziaływania amerykańskiej Polonii. Podołanie takiemu zadaniu, choć możliwe, wymaga ogromnego nakładu pracy i nie może być oparte wyłącznie na sympatiach prezydenta-elekta.

Mniej jednak zwracano dotąd uwagę na szczególną pozycję Amerykanów niemieckiego pochodzenia w samych Stanach Zjednoczonych. A ta jest o wiele silniejsza niż pozycja naszych rodaków. Po pierwsze, osób przyznających się do polskiego pochodzenia (niezależnie od stopnia ich realnej więzi z Krajem) jest obecnie ok. 9 mln (dane US Census Bureau). Osób niemieckiego pochodzenia – aż 41 mln. W istocie Niemcy są najliczniejszą grupą etniczną w USA, liczniejszą od Anglików, chociaż oczywiście ustępują liczebnie połączonym populacjom narodów wywodzących się z Królestwa Wielkiej Brytanii w jego historycznym kształcie przed odzyskaniem niepodległości przez Irlandię w 1919 r. (czyli Anglikom, Szkotom, Walijczykom i Irlandczykom). Rola emigrantów z Niemiec w kształtowaniu się Stanów Zjednoczonych do I wojny światowej była tak ważna, że niejednokrotnie stawała w debacie publicznej kwestia uznania niemieckiego za język urzędowy (co ciekawe, w USA nie ma powszechnie obowiązującego języka urzędowego, angielski uważany jest za język narodowy).

Po drugie, przez pierwsze pięćdziesiąt lat po wojnie Polonia i „Germania” rozwijały się w zupełnie innych warunkach. Republika Federalna Niemiec dbała o wpływy i podtrzymanie więzi z macierzą własnych emigrantów i ich potomków, podczas gdy PRL traktowała emigrację jako potencjalne zagrożenie dla własnego reżimu. Stąd wiele inicjatyw polonijnych było regularnie torpedowanych przez agenturę Departamentu I SB. W późniejszym okresie polska dyplomacja zostawała z tyłu w przedbiegach, jeśli chodzi o środki finansowe, którymi dysponowała na odcinku działań integracyjnych i kulturalnych.

Po trzecie, Amerykanie niemieckiego pochodzenia zamieszkują bardzo specyficzny obszar USA i w sposób bardzo zwarty. W sześciu mniej ludnych stanach stanowią ponad 30% populacji (obie Dakoty, Iowa, Minnesota, Nebraska, Wisconsin; w wielu hrabstwach Niemcy stanowią ponad 40% ludności), w dalszych siedmiu – między 20-30% (Indiana, Kansas, Missouri, Montana, Ohio, Pennsylwania, Wyoming). W dalszych 10 stanowią od 15 do 20% ludności. Oznacza to zatem, że w aż 13 z 50 Stanów są grupą wyborców o bardzo dużym wpływie na wynik wyborów parlamentarnych (i prezydenckich oczywiście też), w dalszych 10 nadal stanowiąc znaczący potencjał. Ma to szczególne znaczenie w wyborach do Senatu, gdzie każdy stan, niezależnie od liczby ludności, wybiera po dwóch senatorów. Można więc bezpiecznie założyć, że Amerykanie niemieckiego pochodzenia mają realny wpływ na obsadę ok. 30% miejsc w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu.

Wpływ amerykańskiej Polonii jest znacznie mniejszy w takim ujęciu. Nasi rodacy w żadnym stanie nie stanowią 10% ludności, tylko w dwóch przekraczając 7% (Michigan, Wisconsin), a w czterech dalszych 5-7% (Connecticut, Illinois, New Jersey, Pennsylwania). Jak widać, różnica w sile oddziaływania na amerykański system wyborczy jest tak przepastna, że nie wymaga dalszych komentarzy.

Wpływ na wybory do Senatu ma tu szczególnie istotne znaczenie. Wybór Senatora polskiego pochodzenia graniczy z cudem, podczas gdy kandydaci z niemieckimi korzeniami mają w każdej edycji szanse na objęcie co najmniej kilkunastu mandatów. A przecież to właśnie Senat USA odgrywa kluczową rolę w zatwierdzaniu i kształtowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej – zatwierdza nominację na sekretarza stanu i wszystkie ambasadorskie, jak również traktaty międzynarodowe oraz wszystkie akty prawne dotyczące polityki zagranicznej Waszyngtonu. Wobec przedstawionej już wyżej dysproporcji w potencjale oddziaływania diaspory niemieckiej i polskiej na skład Senatu staje się oczywiste, że na tym polu nie możemy realnie myśleć nawet o równoważeniu wpływów Berlina.

Pozostają inne pola: współpraca wojskowa i wywiadowcza, gospodarcza no i oczywiście mądre wykorzystanie możliwości, jakie dadzą najbliższe cztery lata w osobie Donalda Trumpa i jego administracji. Bez intensywnej, przemyślanej, profesjonalnie prowadzonej i na pewno kosztownej polityki (Polska w niewielkim tylko stopniu wykorzystuje potencjał amerykańskich firm lobbingowych) o trwałym wzmocnieniu pozycji Warszawy w Waszyngtonie będziemy mogli tylko pomarzyć.

Dodaj komentarz