Hej, Rodacy, do Was mówię!

undefined

To co mnie w nas – Polakach – irytuje coraz bardziej, to minimalizm. Widzę w tym refleks, sformułowanej swego czasu przez Donalda Tuska doktryny: „ciepłej wody w kranie”, z tym, że tradycja minimalistyczna jest dłuższa i sięga głębiej niż powołane hasło, ciągnąc się właściwie przez cały okres transformacji, a swój początek biorąc jeszcze wcześniej. Co tak naprawdę oznaczała filozofia „ciepłej wody w kranie”? Była ona, i nadal jest, bo przecież się nie skończyła, ze wszechmiar szkodliwa, zaś jej destruktywność oraz dysfunkcjonalność zachodzi w wielu aspektach.

Efekt suboptymalny

Polak nie może mieć aspiracji. Polak musi być mierny, znać swoje miejsce w szeregu narodów Europy, nie wychylać się zbyt bardzo do przodu, i nie wychodzić przed orkiestrę. Zrezygnować z przedstawiania własnych racji, zapomnieć o złych momentach w historii sprokurowanych przez inne państwa, trzymać z najsilniejszymi oraz bezrefleksyjnie popierać forsowane przez nich działania, nie podnosić głowy i nie zgłaszać własnych postulatów.

Jednym słowem, zrezygnować z podmiotowości, z prowadzenia własnej, suwerennej polityki. A przynajmniej z gry o wysoką stawkę, o całą pulę.
Porzucenie wizji – to drugi punkt doktryny „ciepłej wody w kranie”. W tej filozofii wizja oraz wizjonerzy zostali sprowadzeni, wręcz do bytów typowo psychiatrycznych. – „Chcesz mieć wizję idź do okulisty” – naigrywali się jeszcze do niedawna apologeci tego sposobu myślenia. W ich mniemaniu wizjonerzy to najbardziej niebezpieczna kategoria ludzi, nie mająca prawa istnieć w życiu publicznym. W polityce jest miejsce jedynie dla pragmatyków, oportunistów, koniunkturalistów, i karierowiczów. Z nimi bowiem najszybciej można się dogadać, pozostali zaś nie mają racji bytu.
Podobnie charyzmat, wbrew naturze oraz istocie rzeczy, jest czymś nagannym, niepożądanym, czego należy się czym prędzej wyzbyć. Polityk charyzmatyczny, to polityk zły, niebezpieczny, nieprzewidywalny, niesubordynowany, nieujarzmiony, posiadający aspiracje, czyli ambitny.
Filozofia „ciepłej wody w kranie”, nie akceptuje również jakiegokolwiek porządku aksjologicznego. Najlepszy jest nihilizm. Wartości i idee nie mają prawa istnieć. Ktokolwiek upomni się o imponderabilia musi zostać natychmiast wyklęty, skazany na infamię bądź anatemę, „spalony na stosie”.
To co może istnieć, to jedynie ciepła woda w kranie. Polacy mają zadawalać się rzeczami podstawowymi, zasadniczymi, rudymentarnymi, a osiągnięcie poziomu średniego czy przeciętnego, wywoływać ma ogromną euforię, spontaniczny wybuch entuzjazmu, niespotykanego gdzie indziej w Europie.
I tak przez całą transformację nastawiliśmy się na efekt suboptymalny. A gdy nam coś nie wychodziło, śpiewaliśmy znaną i jakże symptomatyczną pieśń, swoisty hymn epoki postkomunizmu: „Polacy nic się nie stało”. Kiedy zaś czasem udało nam się zrealizować cel średni, przeciętny – cieszyliśmy się niczym małe dzieci w piaskownicy, z wybudowania piaskowego zamku.
Świadczy to o ogromnym zakompleksieniu. O dystansie kulturowo-psychologicznym, jaki dzieli nas od nowoczesnego, zachodniego świata.

Zachwianie proporcji
Nie tak dawno zakończyły się piłkarskie Mistrzostwa Europy we Francji. Polska drużyna po szczęśliwym zwycięstwie z zespołem Szwajcarii w 1/8 finału (po rzutach karnych – przyp. red.), dotarła do ćwierćfinału, tam swoją karierę zakończyła, odpadając z późniejszymi zdobywcami pucharu Henry’ego Delaneya – teamem Portugalii.
Był to przyzwoity występ, najlepszy w historii polskich startów w dotychczasowych turniejach z cyklu EURO, na których jak dotąd, nie potrafiliśmy wyjść z grupy. Jednak euforia jaka zapanowała w kraju była całkowicie nieadekwatna do zrealizowanego osiągnięcia, i tak naprawdę świadczyła o dużym stopniu zakompleksienia polskiego społeczeństwa, nostalgii za sukcesami, a przede wszystkim – niskich aspiracjach, kulturowym minimalizmie. Ćwierćfinał to żaden sukces. Za rok, poza nami samymi, nikt o naszym występie we Francji, nie będzie pamiętał. Sami piłkarze stwierdzili słusznie, że niczego wielkiego jeszcze nie osiągnęli, że im mało, że czują niedosyt (akurat to jest element bardzo pozytywny i krzepiący), tymczasem na lotnisku czekały na nich tłumy, jak gdybym zdobyli mistrzostwo Starego Kontynentu albo nawet puchar świata. Telewizje transmitowały powroty zawodników Adama Nawałki do rodzinnych miejscowości. Na rynkach różnych miast i miasteczek zbierały się tłumy.
Taka fala euforii jest oczywiście dużą przesadą i utrudnia trzeźwą, rzeczową analizę. Nie wolno zapominać, iż reprezentacja Polski wyszła z grupy w warunkach rozszerzonej ilości uczestników turnieju (w stosunku do poprzedniej imprezy grało aż o osiem zespołów więcej), z sześciu grup, poza dwoma wyjątkami, awansowały po trzy drużyny. Trzeba byłoby więc się nazywać Wojciech Łazarek albo Franciszek Smuda żeby nie awansować do kolejnej fazy rozgrywek.
Losowanie, układ rozstawienia, zestawy oraz składy poszczególnych grup, wszystko to wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby w mistrzostwach grało dalej tylko 16 zespołów. Odejmijmy 8 teamów, które odpadły w pierwszej edycji francuskiego turnieju, podzielimy pozostałe reprezentacje na cztery grupy po cztery drużyny, i zastanówmy się, które zespoły miałyby szanse przejść dalej: Niemcy, Francja, Hiszpania, Włochy, Anglia, Belgia, Chorwacja, i może rewelacyjny, świeżo upieczony mistrz Europy – Portugalia. W takim zestawieniu Polska mogłaby powalczyć, chociaż jej awans nie byłby oczywisty.

Ostrożnie więc z huraoptymizmem.
Na podobnej zasadzie cieszymy się ze zwycięstwa w klasyfikacji medalowej Mistrzostw Europy w Lekkoatletyce, podczas gdy wiadomo, że jest rok olimpijski i inni odpuszczają zawody mniejszej rangi, gdyż szlifują formę na kulminacyjny moment – Igrzyska w Rio de Janeiro. Identycznie było cztery lata temu, kiedy nasi siatkarze wygrali ligę światową, a podczas Olimpiady w Londynie ponieśli sromotną klęskę.

Mentalność zwycięzców
W sporcie, w polityce, w biznesie, we wszystkich dziedzinach, ale także w życiu, wielcy są ci, którzy potrafią wygrywać kluczowe momenty. Każda rywalizacja ma takie przełomowe chwile, a sukces osiągnie ten, kto potrafi je rozstrzygnąć na swoją korzyść – przesadzić o zwycięstwie w decydujących okresach.
Żeby to osiągnąć trzeba posiadać mentalność zwycięzcy, mieć w sobie determinację zwycięzcy, jak mówi strategia gier – optymalnie zmobilizować posiadane zasoby, nawet mimo niekorzystnych okoliczności i trudnych warunków. Może zabrzmi to dziwnie i banalnie, ale zazwyczaj wygrywa ten, kto bardziej chce wygrać. Jest to kwestia pewnych stanów psychologiczno-kulturowych, mentalnościowych – do zwycięstwa należy być gotowym kulturowo, ponieważ nawet jeżeli w sferze werbalnej deklaruje się chęć zwyciężania, w podświadomości mogą tkwić pewne bariery, ograniczenia, oraz słabości psychiczne, kompleksy, hamulce, itp., które uniemożliwiają zwycięstwo, nawet w przypadku lepszych walorów warsztatowych, a także lepszego potencjału, czy wyższego pułapu możliwości.
Podczas Mistrzostw Europy w Francji los uśmiechnął się do naszych piłkarzy, po wyjściu z grupy trafiliśmy na bardzo korzystną konfigurację przeciwników, tzw. „drabinka” była niezwykle sprzyjająca, cytując Tomasza Zimocha: „mogliśmy autostradą mknąć z Nicei do Paryża”, aż do wielkiego finału.
Niestety nie potrafiliśmy rozstrzygnąć kluczowych momentów na własną korzyść. Nie wykorzystaliśmy okazji otrzymanej od losu, a mogliśmy zostać – przy odrobinie szczęścia i pomocy niebios – nawet mistrzami Europy.
W piłce nożnej, a w życiu tym bardziej, czasami należy zagrać va banque, postawić wszystko na jedną kartę, postąpić według zasady głoszonej niegdyś przez brazylijskiego szkoleniowca, Luiza Felipe Scolariego: „mata, mata” – „życie albo śmierć”. Bo jeśli się tego nie zrobi, traci się ogromną szansę na wielki sukces, zaś los nie lubi, kiedy mu się odmawia… Tymczasem nam na francuskim EURO zabrakło właśnie mentalności zwycięzców, determinacji, odwagi, zimnej krwi, oraz zdecydowania; mogliśmy zajść dużo dalej niż do ósemki najlepszych zespołów na Starym Kontynencie.
Nie ma więc co popadać w skrajną euforię. Identyczne osiągnięcie uzyskali Belgowie, oni również dotarli do ćwierćfinału, jednak tam nikt się z tego powodu nie cieszy, a trenera Marca Wilmotsa będą prawdopodobnie „wieszać”.
Historia zobowiązuje
Trzeba raz na zawsze skończyć z filozofią minimalizmu, małych kroków, niskich ambicji; z tą destruktywną ideologią „ciepłej wody w kranie”, czyli cieszenia się z rzeczy małych, banalnych, przyziemnych, standardowych.
Polacy to wielki Naród, który stać na definiowanie oraz realizowanie wielkich celów.
Trzeba obrać wysoki pułap lotu, stawiać sobie najwyższe aspiracje, walczyć zawsze o zwycięstwo. Przyjąć zasadę znakomitego trenera polskich siatkarzy, mistrzów olimpijskich z Igrzysk w Montrealu (1976), Huberta Wagnera, który powiedział: „interesuje mnie tylko złoto”. Porzućmy tę bajkę dla naiwnych, ten pusty, wyświechtany Coubertinowski slogan, że już sam udział w czymkolwiek się liczy; prawda jest brutalna: liczy się tylko zwycięstwo, jedynie zwycięzców się pamięta, i ich się szanuje. I zwycięzców się nie sądzi.
Jak śpiewała niegdyś ABBA: „zwycięzca bierze wszystko”.
Ostatnio odbył się w Polsce szczyt NATO. Analogiczna historia. Po 17 latach członkostwa w Pakcie, zaangażowaniu w wielu trudnych misjach na całym świecie, walce z terrorystami, lojalnym wspieraniu Stanów Zjednoczonych, wiernym przymierzu z Zachodem, walnym przyczynieniu się do obalenia „żelaznej kurtyny”, upadku murów, likwidacji granic – dostaliśmy jeden batalion liczący 1000 żołnierzy, który stacjonował będzie na polskiej ziemi i miał za zadanie odstraszać osiemsettysięczną rosyjską armię, o silnym morale, dużej mobilności, zaprawionej w bojach, oraz uporządkowanej tożsamościowo.
Zbyt nisko zawieszamy nasze polskie aspiracje, rezygnujemy z wielkich wyzwań oraz idei, cieszymy się z małych spraw, zadawala nas minimalizm.
Tymczasem tradycje, a przede wszystkim narodowy dorobek, przepiękna historia, społeczny potencjał do czegoś zobowiązują.
Stwórzmy kulturę zwyciężania, nauczmy się mentalności zwycięzców. Nie wstydźmy się wielkich wyzwań, wielkich wizji, wielkich idei, wielkich marzeń, oraz wielkich projektów.

Roman Mańka

Dodaj komentarz