Fot: soldier/pixabay.com
Polityczna i ekonomiczna konfrontacja Rosji z Zachodem przyjęła już dawno globalny zasięg, zaś w przypadku Ukrainy i Syrii można wręcz mówić o – tak charakterystycznych dla zimnej wojny proxy wars. Typowa dla czasów wieloletniej konfrontacji ZSRR z NATO, była też koncentracja ogromnych mas wojska, i broni, po obu stronach tzw. żelaznej kurtyny.
Ksawery Czerniewicz – Takie zjawisko widzimy także dziś, a jego skala rośnie z każdym miesiącem. Można zakładać, że także rok 2017, upłynie pod znakiem przygranicznego prężenia muskułów, szczególnie ze strony rosyjskiej. Wcale jednak nie oznacza to wzrostu zagrożenia wielką wojną, może wręcz przyjąć charakter czynnika stabilizującego sytuację, tak jak to było przed 1991 rokiem. Aby jednak do tego doszło, Zachód nie może tracić dystansu do Rosji, w tym swoistym wyścigu zbrojeń. Putinowska Rosja różni się bowiem od Związku Sowieckiego tym, że jest dużo bardziej nieobliczalna i skłonna do prowokacyjnych działań, na krawędzi wywołania zbrojnego konfliktu.
Pobudzenie NATO
Linia Moskwy jest niezmienna od lat: Rosja umacnia obecność wojskową przy wschodniej flance NATO, bo jest do tego „zmuszana” przez „prowokacyjne” działania Sojuszu, blisko jej granic. A poczynania te są elementem wieloletniej strategii „destrukcji” realizowanej przez NATO, dążące do „dominacji polityczno-militarnej w sprawach europejskich i światowych, oraz do powstrzymywania Rosji”. – Kraje NATO powinny zaprzestać działalności wojskowej i rozwijania infrastruktury w pobliżu granic Rosji, i wrócić do sytuacji co najmniej z końca 2013 roku – stwierdził 8 grudnia Siergiej Ławrow w Hamburgu, na posiedzeniu rady ministerialnej OBWE. Tyle że to sama Rosja swoimi agresywnymi działaniami, poczynając od aneksji Krymu, ożywiła obumierające NATO, nadała mu nowy sens istnienia, i zmobilizowała do wzmacniania zagrożonej wschodniej flanki.
Pierwsze zasieki
2 grudnia zakończyły się na Litwie ćwiczenia „Żelazny Miecz”, z udziałem około 4 tys. żołnierzy, z 11 państw NATO. Kolejne duże ćwiczenia na terytorium któregoś z krajów wschodniej flanki Sojuszu. Intensyfikacja takich przedsięwzięć, zwiększenie ich częstotliwości i skali, przede wszystkim w Polsce oraz krajach bałtyckich, to jednak nie jedyny widoczny element reakcji NATO na aneksję Krymu, a także dalsze agresywne działania Rosji. Mapę drogową odbudowy potencjału Sojuszu przyjęto jeszcze w Newport, we wrześniu 2014 roku. Siły Odpowiedzi NATO (NATO Response Force – NRF) potrojono wówczas do ponad 40 tys. ludzi, tworząc w ich ramach liczące parę tysięcy żołnierzy, siły szybkiego reagowania (Very High Readiness Joint Task Force – VJTF), które można wprowadzić do akcji w ciągu maksymalnie kilka dni. Wzmocniono też powietrzną misję Baltic Air Policing, a szereg państw Sojuszu zaczął wysyłać pododdziały na ćwiczenia do krajów bałtyckich.
Najważniejsze decyzje zapadły jednak w 2016 roku – oficjalnie potwierdzone na szczycie w Warszawie. Natkiast do maja 2017 roku na wschodniej flance pojawią się wielonarodowe siły NATO, fakt, że jednak dość skromne. To cztery bataliony po ok. 1 tys. żołnierzy każdy. W Polsce, Estonii, na Łotwie i Litwie. „Polskim” batalionem będą dowodzić (i rozmieszczą najwięcej ludzi) Amerykanie. Obok nich służyć mają też m.in. Brytyjczycy i Rumuni. „Litewskim” batalionem mają dowodzić Niemcy, a obok nich będą Francuzi, Portugalczycy, Norwegowie, Belgowie, Holendrzy oraz Luksemburczycy. Batalion na Łotwie, to przede wszystkim Kanadyjczycy, ale obok nich również polskie czołgi. Dodatkowo Kanada ma wysłać fregatę i myśliwce. W „estońskim” batalionie będzie pół tysiąca Brytyjczyków, a poza tym m.in. Francuzi oraz Duńczycy. Należy podkreślić, że rozmieszczenie tych paru tysięcy żołnierzy NATO w krajach graniczących z Rosją, nie wpływa absolutnie na militarny układ sił. Gdyby Rosjanie zdecydowali się na zmasowane uderzenie, cztery rozproszone bataliony to żadna bariera. Ale nie takie zadanie będą miały. To raczej pierwsza linia zasieków, której naruszenie spowodować powinno zmasowaną odpowiedź głównych sił Sojuszu. Najważniejsza jest tu obecność żołnierzy z takich krajów, jak USA, Niemcy, czy Wielka Brytania. Atak na taki batalion automatycznie wywoła reakcje krajów weń zaangażowanych. Czy to wystarczająca gwarancja bezpieczeństwa? Oczywiście, że nie. Można sobie bowiem wyobrazić takie działania wojskowe Rosjan, które zminimalizują ryzyko poniesienia strat przez sojuszników stacjonujących w Estonii czy Polsce. Dlatego dużo większe znaczenie dla wzmocnienia flanki, niż garstka żołnierzy pod flagą NATO, będzie miała obecność U.S. Army.
Kawaleria zza oceanu
Na początku listopada 2016 roku rozpoczął się proces przerzutu z Kolorado do Europy, sprzętu i uzbrojenia „Żelaznej Brygady” z 4. Dywizji Piechoty. Transporty na początku styczniu dotrą do Bremerhaven, by następnie koleją i drogami dotrzeć do miejsc koncentracji w Polsce – jeszcze przed inauguracją prezydentury Donalda Trumpa. Po przeprowadzeniu testów w Polsce, jeden batalion wróci do Niemiec, do centrum szkoleniowego, jeden wyruszy do krajów bałtyckich, jeden do Rumunii, a jeden pozostanie w Polsce. Sprzęt trafi też do Bułgarii i na Węgry. Dowództwo tej pancernej brygady (na stanie m.in. słynne czołgi Bradley), ma stacjonować w Polsce. Dowodzony zaś przez Amerykanów, wspomniany wcześniej wielonarodowy batalion NATO, powinien się znaleźć w rejonie tzw. korytarza suwalskiego.
Wysłanie brygady do Europy Środkowo-Wschodniej symbolizuje zmianę podejścia do rosyjskiego zagrożenia przez amerykańskich decydentów. Tych politycznych, którzy jeszcze niedawno konsekwentnie zmniejszali obecność militarną USA w Europie, a nie wojskowych. Ci już wcześniej ostrzegali (lipiec 2015, gen. Joseph Dunford: „Jeśli chcecie porozmawiać o kraju, który może stanowić egzystencjalne zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, to muszę wskazać na Rosję”). Pod koniec stycznia 2016 roku pojawiła się nowa strategia wojskowa USA w Europie. Dokument na pierwszym miejscu wymienia „ostrzeżenie przed rosyjską agresją”. Wśród pozostałych priorytetów są m.in. wzmocnienie NATO oraz utrzymanie strategicznych partnerstw z krajami Starego Kontynentu. Amerykanie zajęli się też, pierwszy raz od końca „zimnej wojny”, przeglądem oraz aktualizacją planów ewentualnościowych, pod kątem Rosji. W 2017 roku USA czterokrotnie zwiększą wydatki na swą wojskową obecność w Europie wschodniej. To kolejny etap realizacji ogłoszonej przez Baracka Obamę w Warszawie w 2014 roku, inicjatywy European Reassurance Initiative (ERI), pokazującej zaangażowanie USA na rzecz bezpieczeństwa sojuszników. ERI ma ustalany, co rok, nowy budżet. W 2015 roku. było to 1 mld dolarów. Na 2016 rok przeznaczono mniej – (bo) 789 mln. Na 2017 rok ma być czterokrotnie więcej – 3,4 mld dolarów. Z czego blisko połowa pójdzie na poszerzanie programu rozmieszczania wojsk amerykańskich. Do rotacji włączono kolejny zespół bojowy brygady zmechanizowanej, co oznacza po prostu, że na flance wschodniej będzie ciągle amerykańskie wojsko, w sile 4-6 tys. ludzi. Łącznie w Europie będą w tym samym czasie trzy brygady.
Prawdziwie skuteczną zaporą dla Rosji, nie są jednak kolejne czołgi, ale tarcza antyrakietowa. To jest główny powód obaw Moskwy. W Warszawie na szczycie NATO, ogłoszono wstępną gotowość operacyjną systemu balistycznej obrony przeciwrakietowej Aegis Ashore. Co oznacza, że okręty US Navy stacjonujące w Hiszpanii, radary w Turcji, i instalacje przechwytujące w Rumunii, są już w stanie pracować razem pod dowództwem i kontrolą NATO. W praktyce NATO przejmuje od USA kontrolę nad baterią pocisków SM-3 w Rumunii. Druga baza z takimi pociskami powstaje w polskim Redzikowie.
Dywizje Putina
To odpowiedź na elementy tarczy antyrakietowej, już umieszczone w Rumunii i planowane w Polsce – tak Moskwa tłumaczy lokalizację w obwodzie kaliningradzkim baterii rakiet Iskander-M. W ostatnich miesiącach 2016 roku, do eksklawy trafiły również systemy rakietowych pocisków antyokrętowych oraz przeciwlotnicze systemy S-400. – NATO jest agresywnym blokiem, więc Rosja robi wszystko, co konieczne, aby na to odpowiedzieć – stwierdził rzecznik Putina, Dmitrij Pieskow. Rozszerzenie NATO za czynnik zagrażający bezpieczeństwu Rosji, uznaje wprowadzony z początkiem 2016 roku plan obronny Federacji Rosyjskiej, do roku 2020. Jego szczegółów nie ujawnia się, ale nietrudno się domyślić, co jest priorytetem: wzmocnienie zachodniego, południowo-zachodniego, i arktycznego kierunków strategicznych. Na początku roku minister obrony, Siergiej Szojgu zapowiedział, że na zachodniej flance Rosja sformuje trzy dywizje (dwie w Zachodnim Okręgu Wojskowym i jedną w Południowym Okręgu Wojskowym), a pięć pułków sił atomowych doprowadzi do poziomu gotowości bojowej. 29 listopada 2016 roku, Szojgu ogłosił, że zakończono formowanie na zachodzie Rosji dwóch dywizji zmechanizowanych (obwód biełgorodzkim, smoleński, a także woroneski). Są one całkowicie obsadzone, a 70 proc. składu osobowego stanowią żołnierze kontraktowi. Mniej więcej w tym samym czasie, resort obrony poinformował o rozpoczęciu wyposażania kolejnej eskadry lotniczej Zachodniego Okręgu Wojskowego, w samoloty Su-35S. Ruszyła też modernizacja lotnictwa morskiego, we Flocie Bałtyckiej. Nowe myśliwce Su-30SM, zastąpią Su-27. Będą stacjonowały w Czerniachowsku (ok. 90 km na wschód od Kaliningradu) i obejmą swoim zasięgiem cały Bałtyk.
Sformowanie trzech nowych dywizji, to kolejny etap budowy, na zachodnich granicach Rosji, wielkiej siły uderzeniowej – formacji typowych dla prowadzenia dużych zaczepnych działań konwencjonalnych. Wcześniej ogłoszono przywrócenie w Zachodnim Okręgu Wojskowym 1. Gwardyjskiej Armii Pancernej, w skład której weszły elitarne dywizje Tamańska oraz Kantemirowska. Powstałe w tym roku dywizje mają wejść w skład 20. Armii. Jeszcze jedna dywizja pancerna, ma powstać w Czelabińsku. Jeszcze trzy lata temu Rosja przy granicy z Ukrainą nie miała żadnych na stałe dyslokowanych jednostek. Dziś w graniczącym z zachodnim sąsiadem Południowym Okręgu Wojskowym, są cztery dywizje, dziewięć brygad, i ponad 20 pułków. Ważne jest nie tylko zwiększenie liczebności wojska, ale też udział w nim żołnierzy kontraktowych – ich liczba wzrosła prawie dwukrotnie. Dokładną ocenę konwencjonalnego potencjału rosyjskiego wojska, wzdłuż linii granicznej z krajami NATO, utrudnia fakt, że Moskwa zawiesiła w 2015 roku swój udział w spotkaniach dotyczących przestrzegania Traktatu o Konwencjonalnych Siłach w Europie (CFE). Rosjanie nie przekazują więc już informacji o swych siłach, a potencjał militarny Rosji stał się dla NATO, w znacznym stopniu ukryty.
W cieniu rakiet
Wtedy jednak, gdy to odpowiada celom Kremla, Rosja eksponuje decyzje zbrojeniowe. Jak na przykład w odniesieniu do Kaliningradu. Wyraźnie Moskwa chce zastraszyć sąsiadów eksklawy i NATO, śląc tam groźne typy uzbrojenia. W październiku Rosjanie przerzucili drogą morską, co najmniej jedną baterię Iskanderów do Kaliningradu. Broń pochodzi z 26. Brygady Rakietowej, stacjonującej w obwodzie leningradzkim. Nie do końca wiadomo, czy to już stała dyslokacja, czy tylko tymczasowa (Iskandery pojawiały się w eksklawie już wcześniej, podczas ćwiczeń), ale wiadomo, że resort obrony od dawna planuje, że do końca 2018 roku, w Iskandery uzbrojona ma być 152. Brygada Rakietowa w Czerniachowsku. Balistyczne pociski rakietowe Iskander-M, mają oficjalnie zasięg 500 km, jednak nieoficjalnie mówi się o nawet 700 km. Co więcej, można je uzbroić w głowice atomowe, co oznacza, że Rosjanie mogliby stąd dokonać nuklearnego uderzenia na Warszawę. W Iskandery wyposażono już, w całym kraju, dziewięć na dziesięć brygad rakietowych – w większości stacjonujących na zachodzie Rosji. Bez konieczności opuszczania baz (są wszak mobilne) Iskandery z zachodniej Rosji mogą dosięgnąć południowej Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy, północnej Białorusi, południowo-wschodniej Ukrainy, północno-wschodniej Turcji, Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu. Iskandery pod Kaliningradem mogą zaś uderzyć w cele, w południowej Szwecji, Polsce, północno-zachodniej Ukrainie, i większości Białorusi. Brygada z Kurska ma w zasięgu większość Ukrainy, z Kijowem na czele.
Na początku grudnia podano, że w północno-zachodniej Rosji, rozlokowane zostały Systemy rakietowe typu ziemia-powietrze S-400 Triumf. Jeśli wierzyć oficjalnym informacjom, S-400 może równocześnie śledzić i zwalczać głowicami bojowymi, do sześciu celów na odległość do 400 km i wysokość do 30 km. To skuteczna broń przeciwko bombowcom strategicznym, rakietom balistycznym, jak również pociskom manewrującym. Sami Amerykanie przyznają, że S-400 to świetna oraz bardzo groźna broń. Nie wiadomo, w jakiej ilości, i gdzie dokładnie, rozmieszczono teraz S-400, w Zachodnim Okręgu Wojskowym. Wiadomo za to, że taką broń Rosjanie zaczęli gromadzić w obwodzie kaliningradzkim, od 2011 roku – stacjonującą w Gwardiejsku. Podstawą uzbrojenia 183. Przeciwlotniczego Pułku Rakietowego, pozostaje jeszcze S-300. W ten starszy model uzbrojona jest też rakietowa jednostka przeciwlotnicza w Znamieńsku. Dzięki S-300 i S-400, Rosjanie mogą sparaliżować przestrzeń powietrzną Litwy, południowej Łotwy, oraz północnej Polski.
Trzecim elementem rosyjskiego arsenału na zachodniej flance, szczególnie groźnym w eksklawie kaliningradzkiej, jest system Bastion. To mobilny system obrony wybrzeża, wyposażony w supersoniczne pociski P-800 Oniks/Jachont. Zasięg pocisków ma nawet 450 km. Co ważne, system posiada również możliwość rażenia celów lądowych. Daje to możliwość rażenia celów na całym Bałtyku, cieśnin duńskich, a także całej Polski. I to jest główny cel dyslokacji tej broni w obwodzie kaliningradzkim. Pociski Oniks/Jachont są bowiem przeznaczone, przede wszystkim do niszczenia dużych zgrupowań okrętów, w tym lotniskowców. A takie po Bałtyku nie pływają. W razie wojny kaliningradzkie systemy Bastion, będą więc skierowane przeciwko celom lądowym w Polsce i krajach bałtyckich. Takie same zadanie mają Iskandery, ale też pociski rakietowe Kalibr – uzbrojone w nie dwie korwety pojawiły się w Bałtijsku, pod koniec października. Rakiety manewrujące 3M14 systemu Kalibr o zasięgu 2500 km, mogą być odpalane też z lądowych wyrzutni Iskander. W ich zasięgu znalazły się więc, nie tylko kraje sąsiadujące z rosyjską eksklawą, ale też cała Europa Środkowa, i większość Skandynawii.
Wysunięte bastiony
36-60 godzin – tyle by trwało zajęcie krajów bałtyckich przez agresora. Pod koniec czerwca 2016 roku, gen. Ben Hodges, dowódca sił amerykańskich w Europie, powiedział to, o czym analitycy wspominali od dawna. Że Rosja może podbić Estonię, Łotwę, i Litwę „szybciej, niż będziemy mogli się tam pojawić, by ich bronić”. Jedyna możliwość przyjścia z odsieczą przez sojuszników drogą lądową, to tzw. korytarz suwalski. W razie wybuchu wojny zadanie jego blokady przypadnie rosyjskiemu zgrupowaniu w obwodzie kaliningradzkim. Nie przypadkiem główna jednostka sił lądowych, 79. Brygada Piechoty Zmotoryzowanej, stacjonuje w Gusiewie – idealnym miejscu do wyprowadzenia uderzenia na Suwalszczyznę. To około 4 tys. żołnierzy, jedna czwarta całego zgrupowania kaliningradzkiego, w skład którego wchodzi jeszcze 200 czołgów, ponad 50 okrętów, około 50 samolotów bojowych, a także około 30 śmigłowców. A przede wszystkim, wspomniana wcześniej, artyleria oraz rakietowa obrona przeciwlotnicza.
Eksklawa kaliningradzka ma blokować ruch wojsk NATO na Wschód, odciąć kraje bałtyckie, i zdominować cały Bałtyk. Większe znaczenie, od ewentualnego ataku na „korytarz suwalski”, ma możliwość wprowadzenia, dzięki aktywom w obwodzie, dość szczelnej blokady powietrznej oraz morskiej. To strategia anti-access/area denial (A2/AD) – ma (ona) na celu uniemożliwić wrogowi dotarcie do rejonu działań wojennych. Obszar objęty taką strategią, nazywany jest często „bańką obronną”. Jej powstanie w Kaliningradzie, poważnie utrudnia działania NATO. Taka sama „bańka obronna” została stworzona na południu frontowej linii Rosja-NATO, na Krymie. Daje ona Moskwie faktyczną kontrolę nad większością Morza Czarnego oraz osłabia NATO, w rejonie czarnomorsko-bałkańsko-kaukaskim.
Na półwyspie powstało samodzielne zgrupowanie wojsk. Do Floty Czarnomorskiej wprowadzono okręty uzbrojone w rakiety Kalibr. Na Krym Rosjanie wprowadzili systemy rakietowe Iskander, zdolne do przenoszenia głowic atomowych. Zajęcie półwyspu, zwiększyło pole rażenia rosyjskimi pociskami południowej flanki NATO. Moskwa już zapowiedziała, że w razie wybuchu wojenny, baza amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Rumunii, będzie jednym z pierwszych oraz najważniejszych celów ataku. Rozbudowa potencjału militarnego Krymu, to także wzmocnienie obrony wybrzeża – tutaj również pojawiły się Bastiony, uzbrojone w pociski sterowane Jachont. Po pierwszej intensywnej fazie zbrojeń, rosyjskie dowództwo skupiło się w latach 2015-2016, na poprawie współdziałania jednostek, i różnych rodzajów broni na Krymie. Obecnie stacjonuje tam ok. 25 tys. rosyjskich żołnierzy.
Ograniczona przewaga Rosji
Położenie „fortec” Krymu i Kaliningradu sprawia, że szczególnego znaczenia nabiera broń rakietowe, bazująca w tych eksklawach. Zasięg takich systemów, jak Iskander czy Kalibru, sprawia że w zasięgu Rosji znajduje się cała wschodnia flanka NATO, od Estonii, po Turcję. A przecież jest też Arktyka, ze względu na wielkie zasoby surowców naturalnych, ale też bliskość USA, mająca dla Moskwy duże znaczenie strategiczne. Sformowano tam dwie arktyczne brygady strzelców zmotoryzowanych, a w regionie półwyspu Kola i Morza Barentsa, rozmieszczono systemy Pancyr oraz S-400.
Porównując całość potencjałów NATO i Rosji, nie ma wątpliwości, kto wygrałby wielkie konwencjonalne starcie. Ale na samej linii „frontu” sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Wojska Putina mają przygniatającą przewagę w liczbie oraz uzbrojeniu, nad połączonymi siłami, stacjonującymi między Rosją a Niemcami. Armia członków NATO z Europy Środkowej i Wschodniej, razem wzięte, są trzy razy mniejsze od armii rosyjskiej. W samym regionie bałtyckie, na jednego żołnierza NATO przypada dziesięciu Rosjan. To tłumaczy błyskawiczne tempo, z jakim Estonia, Łotwa, i Litwa, wpadłyby w ręce Putina. Można to jednak zmienić, co najmniej znacząco wydłużyć okres, przez jaki Bałtowie mogliby stawiać opór Rosji. W 2017 roku stanie się jasne, czy NATO, a także same kraje wschodniej flanki, chcą i mogą do tego doprowadzić.
Pojawienie się batalionów NATO w Polsce, jak również na Litwie, plus pododdziały amerykańskie, to wciąż za mało, żeby szybkim lądowym uderzeniem, zneutralizować rakietowe aktywa rosyjskie pod Kaliningradem, nawet gdy dodamy kilka polskich brygad i jedną litewską. To zaś jest warunkiem koniecznym, aby NATO mogło w miarę swobodnie przyjść z odsieczą zaatakowanym Bałtom. Tak naprawdę, jedynym skutecznym sposobem na zatrzymanie ofensywy rosyjskiej, jest umieszczenie w Estonii, na Łotwie, oraz Litwie – pięciu-siedmiu brygad, w tym trzech pancernych oraz silnego lotnictwa. To najlepszy sposób, aby odstraszyć Rosję. Konieczne jest też zwiększenie częstotliwości i skali ćwiczeń, w regionach graniczących z Rosją. No i na koniec – nieodzowne jest zacieśnianie współpracy, przez członków NATO, z innymi zagrożonymi przez Moskwę krajami regionu, od Finlandii oraz Szwecji, po Ukrainę, a także Gruzję.