Fot: traverse/pixabay.com
Od zmiany władzy nad Wisłą trwają pospieszne próby „odbudowy zdolności obronnych polskiej armii”. Jakkolwiek by jednak nie krytykować czy chwalić podejmowane decyzje, przyjęta strategia, pomijając tzw. obronę terytorialną, wciąż odpowiada jedynie funkcjonowaniu Polski w ramach sojuszy; coraz słabszych sojuszy.
Jerzy Mosoń – Zakładając w najgorszym scenariuszu, że deprecjacja NATO dorówna temu, co stało się z ONZ bądź co dzieje się właśnie ze Wspólnotą Europejską, warto byłoby przedefiniować potrzeby zbrojeniowe Polski.
Sygnał do dyskusji dał nie kto inny, tylko prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, udzielając odważnego wywiadu niemieckiemu dziennikowi „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
Super Euratom?
Jego wypowiedź dla niemieckiego czasopisma, sugerująca wsparcie dla ewentualnego pomysłu uczynienia z Unii Europejskiej supermocarstwa atomowego, ciągle wpisuje się jednak w system, który ulega stopniowej degradacji. W dodatku jest to inicjatywa, nie do zaakceptowania dla współczesnych decydentów, czego wyraz dała niedawno zastępczyni sekretarza generalnego NATO, Rose Gottemoeller, studząc zapędy szefa największej polskiej partii. Reakcja wiceszefowej Sojuszu do przewidzenia, intencja prezesa PiS była chyba jednak inna, aniżeli wszczęcie dyskusji o europejskim systemie broni atomowej, który w sposób naturalny musiałby być poprzedzony stworzeniem paneuropejskiej armii – pomysł niebezpieczny dla każdego, kto przedkłada Europę Ojczyzn nad koncepcją federalistyczną. O co zatem mogło chodzić Kaczyńskiemu? – Szkoda, że nikt nie podchwycił tematu. Może zatem teraz…
Na wyłączność
Jeśli ktoś sądzi, że wypowiedź dla „FAZ” miała dać asumpt do dyskusji o polskiej broni atomowej, to najprawdopodobniej również jest w błędzie. Polska jeszcze długo nie będzie tak niezależnym krajem, by jakiś jego czołowy polityk mógł sobie pozwolić na podobne rozważania. I prezes PiS doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Zresztą riposta pierwszej damy Sojuszu znaczyła ni mniej ni więcej: NATO (czytaj: USA) ma wyłączność na dysponowanie bronią jądrową. Choć oczywiście w UE mają ją Francuzi i wciąż jeszcze członkowie Wspólnoty z Wysp Brytyjskich. My też teoretycznie mielibyśmy na to szansę, i to nie tylko dzięki reaktorom doświadczalnym ze Świerka. Za Gierka prowadzone były dość poważne prace związane z reaktorem WAT gen. Sylwestra Kaliskiego, który pracował nad wywołaniem reakcji łańcuchowe, przy pomocy lasera. Ale know-how to nie wszystko.
Bez bomby
Intencje obecnej władzy, co do posiadania własnej broni masowego rażenia, można było poznać mniej więcej rok temu, gdy do mediów przebiła się informacja, o tym, że polscy, amerykańscy, i rosyjscy naukowcy, wraz z logistykami, zaopiekowali się ostatnimi 61 kilogramami (z 700 kg) wzbogaconego uranu i wysłali go do Rosji. Polska zatem bomby atomowej nie chce, nawet brudnej. I dobrze. Ale czym w tej sytuacji odstraszać? Nie stać nas przecież na umieszczenie na orbicie chińskiego lasera, a tym bardziej wdrożenie podobnej broni, którą kilka lat temu US Navy testowało na okręcie USS Ponce. Nawet, gdybyśmy taką technologię pozyskali, to do jej użycia zabraknie nam świętego Graala współczesnej gospodarki: prądu. Niemal każdy z nowoczesnych systemów wymaga bowiem wyprodukowania i magazynowania ogromnych zasobów energii. Nie inaczej jest w przypadku najnowocześniejszych, brytyjskich wozów bojowych, które nie potrzebują ciężkiego pancerza, bo chroni je pole elektromagnetyczne. I pomyśleć, że odważne zapowiedzi pracujących nad tą technologią naukowców z brytyjskiego Defense Science and Technology Laboratory (Dstl), niektórzy jeszcze siedem lat temu traktowali jako zwykłe science fiction.
Na co nas stać?
Jest jednak segment, który możemy wdrożyć na poziomie naszych obecnych możliwości – to program szkolenia żołnierzy jednostek specjalnych oraz cyborgizacji żołnierza, umożliwiający wojskowemu, nie tylko bardziej efektywne działania, ale też zwiększający jego szansę na przeżycie. Choć istniejącemu już, polskiemu systemowi Ułan 21 jeszcze daleko do tego, co oferują topowe zagraniczne prototypy, choćby amerykański Force Future Warrior oparty na pancernym kombinezonie TALOS (Tactical Assault Light Operator Suit), to relacja wydatków do korzyści, przy wciąż spadających cenach elektroniki, projekt napawa optymizmem. Inaczej niż w przypadku jedynej realnie odstraszającej broni, jaką niebawem dysponować będzie polska armia – mowa o piekielnie drogich pociskach manewrujących JASSM, będących na wyposażeniu samolotów F-16. Gdyby udało się przekonać Waszyngton do sprzedaży ich najnowszej wersji JASSM-ER, o zasięgu do 900 km, moglibyśmy się poczuć bardziej bezpieczni, nawet wobec przedłużającej się budowy tarczy antyrakietowej.
Na dziś wiadomo na pewno jedno: świat idzie w kierunku broni, do której użycia potrzeba ogromnych zasobów energii. Jeśli nie zadbamy o możliwości jej taniego wytwarzania, wszystkie programy obronne wezmą w łeb. Może zatem czas połączyć oba programy – ten poświęcony energetyce, z programem obronnym?
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.