Fot: pixabay.com
Nasza dyplomacja wciąż nie wykorzystuje „darów losu”, które mogłyby przenieść Polskę do pierwszej ligi światowej polityki. Być może te szanse nie są nawet zauważane przez establishment. Tymczasem popularne powiedzenie z piłkarskiego świata mówi: „niewykorzystane sytuacje się mszczą”.
Jerzy Mosoń – Sprawdźmy zatem czy mamy szanse zdobyć kilka bramek w polityce międzynarodowej i awansować do ekstraklasy. A jeśli tak, to przygotujmy akcje, które nie narażą nas na zgubne kontry przeciwników.
Siła i słabość schematów
Drużyna selekcjonera Jerzego Engela na początku nowego tysiąclecia nie była europejskim „gigantem”, ale słynęła z umiejętnego wypracowania kilku schematów, które stanowiły o jej przewadze w konfrontacji nawet z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami. To były proste rzeczy, takie jak wielokrotnie trenowane „wrzutki” na pole karne czy stałe fragmenty gry. Niby łatwo było rozpracować często prezentowane schematy, ale dokładne wykonanie poleceń trenera gwarantowało, że za którymś razem się uda. No i udało się na tyle dużo razy, że w 2002 roku reprezentacja, po 16 latach przerwy, pojechała na Mundial. Co prawda, aby odegrać znaczącą rolę w Korei i Japonii zabrakło wirtuozerii i, jak zwykle, zgody w całej ekipie, ale awans do piłkarskiej elity stał się faktem.
Beniaminek w ekstraklasie
Świat współczesnej dyplomacji przypomina obecnie sytuację panującą w piłkarskim świecie. Wirtuozi wyposażeni w najmocniejsze argumenty: silną armię, innowacyjną gospodarkę i duże terytorium rządzą i to się pewnie jeszcze długo nie zmieni. Ale od czasu do czasu w stworzonej przez nich lidze robi się miejsce dla sprawnego gracza, który wie jak wykorzystać atuty własne i chwilowe słabości innych. Najsprawniejsi, tj. Korea Południowa czy Turcja potrafią zadomowić się w niej na stałe.
Dziś jednym z atutów Polski jest dość jednorodna struktura społeczna. Co prawda ten atut jest od lat osłabiany poprzez działania odśrodkowe i wpływy zewnętrzne, czego dowodem jest trwająca od dekady awantura polityczna, której skutki trafiają także pod strzechy. Na szczęście daleko nam do sytuacji, do której doprowadzili się Francuzi czy Niemcy, stosując nieodpowiedzialną politykę migracyjną. Bez wątpienia, gdyby polskie władze uległy szantażowi Brukseli zapowiadającej po 250 tys. euro kary za każdego nieprzyjętego „uchodźcę” to w krótkim czasie wspomniany atut uległby zatarciu. Niemniej spełnienie tego typu gróźb wydaje się mało realne, więc obecna władza bez większego ryzyka może zagrać va bank, stawiając na szali choćby nawet przynależność do tak zwanej Wspólnoty.
Kontra i „hokejowy zamek”
Co jednak zrobić, aby na pewno nie płacić kar i nie sprowadzić zagrożenia terrorystycznego na kraj, zgadzając się na brzemienne w skutkach „kwoty relokacyjne”? – To zadanie dla prawników i trzeba przyznać, że wydaje się dość łatwe, wszak prawo międzynarodowe wciąż odróżnia uchodźcę od migranta. Wiadomo też, co oznacza pojęcie „pierwszego bezpiecznego kraju”. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że odwoływanie się do prawa we współczesnej polityce może być traktowane jak „obrona Częstochowy”, w dodatku w piłkarskim świecie zdominowanym przez skorumpowanych sędziów. Oznacza to, że nawet, jeśli defensywa sprawuje się dobrze, prędzej czy później arbiter podyktuje jedenastkę, choćby tylko z „wydrukowanego” czy jak kto woli wydumanego faulu. Dlatego już teraz trzeba wyprowadzić kontrę, a następnie związać przeciwnika w „hokejowym zamku”, zaadaptowanym niegdyś z bratniej piłce dyscypliny. Złapanie adwersarzy w klin, tych, którzy cynicznie robią z Polaków ksenofobów zamykających się przed „biednymi uchodźcami” można osiągnąć nie tyle poprzez ciągłe podkreślanie przyjęcia ponad miliona prawdziwych uchodźców z Ukrainy, ale przede wszystkim domagając się przyznania funduszy na obsługę tej ogromnej migracji; nie oszukujmy się także zarobkowej.
Najlepszą obroną jest atak
Nawet, jeśli dyplomaci nie osiągną celu merkantylnego, co udało się już przedstawicielom niektórych państwa granicznych Południa Europy, to zgodnie z piłkarską zasadą, że „najlepszą obroną jest atak” utrzyma się przeciwnika z dala od własnej bramki, a to z kolei zagwarantuje co najmniej „zwycięski remis”. Z drugiej strony trudno nie liczyć na sukces finansowy w kontekście konieczności zapewnienia „obsługi” tak ogromnej ukraińskiej imigracji do kraju, i jak by nie patrzeć bycia takim samym państwem granicznym Unii Europejskiej jak hołubione Włochy. Co więcej, przecież nikt w obecnym poprawnym politycznie świecie nie ośmieli się uznać ukraińskiego migranta za uchodźcę gorszego od „uchodźcy” syryjskiego, afgańskiego czy pakistańskiego (w tym ostatnim państwie nie trwa wojna, ale niektórym aktywistom to nie przeszkadza).
I tu znów wskazówka: grajmy na emocjach, tak skutecznie jak potrafią to robić, używając symboli syryjskich matek i dzieci członkowie takich organizacji jak „Jugend Rettet” (uwaga nie mylić z „Hitler Jugend). Sukces murowany, a to dopiero początek.
Tych atutów mamy więcej, na czele z tym podnoszonym od dziesięcioleci strategicznym położeniem geograficznym. Nauczmy się w końcu wygrywać.
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.