Gdy technologie spowodują deficyt pracy

undefinedFot: pixabay.com

Z każdym dziesięcioleciem z rynku pracy znikają zawody, bez których wcześniej nikt nie wyobrażał sobie życia. Na miejsce części z nich pojawiają się nowe profesje, a pozostałe jest zagospodarowywane przez rozwiązania technologiczne, do których istnienia potrzeba „tylko” kolejnych watów mocy. Jeśli tylko nie zabraknie energii, dojdzie w końcu do przesilenia, po którym praca stanie się luksusem. Jak wówczas będzie wyglądał świat? Czy można uniknąć tragedii?

Jerzy Mosoń – Zrobotyzowane linie produkcyjne, inteligentne domy, wreszcie rewolucja w komunikowaniu i transporcie – to wszystko sprawia, że choć żyje nam się łatwiej to niektóre grupy zawodowe są skazane na konieczność ciągłego przekwalifikowywania się. Wskutek rozwoju technologicznego zbliżamy się jednak do momentu, w którym pierwsze skrzypce będą grały urządzenia autonomiczne, niepotrzebujące obsługi człowieka. W następstwie pojawiania się kolejnych tego typu rzeczy przyspieszy zanikanie dawnych zawodów, ograniczona zostanie też konieczność zmiany profesji lub korekty jej specyfiki. Dotychczas czynnikiem hamującym ten rozwój był stały deficyt energii w gospodarce. Jednak dzięki odkryciom ostatnich lat, między innymi polskich naukowców ostatnia bariera właśnie znika…

Pyrrusowe perowskity
Sygnałem, że znajdujemy się u progu wielkiej rewolucji technologicznej i społecznej dało wymyślenie przez Olgę Malinkiewicz kilka lat temu prostego sposobu nanoszenia perowskitów na cienkie folie typu PET. Perowskity to minerały pochłaniające światło w sposób bardziej wydajny od krzemu, a nawet arsenku galu. Najważniejsze jednak, że ich produkcja oraz zastosowanie jako ogniw mogą być tańsze, bo do ich wytworzenia nie potrzeba wysokotemperaturowej obróbki, co więcej można je nanosić drukiem. Wykorzystanie perowskitów jest bardzo szerokie (pierwszy prototyp już powstał) – od urządzeń mobilnych po budynki. W tym pierwszym przypadku użycie perowskitów prawdopodobnie całkowicie wyeliminuje konieczności ładowania smartfonów czy tabletów, a jeśli perowskitami pokryjemy ściany czy okna otrzymamy minielektrownie domowe pozwalające na znaczną redukcję poboru energii. Obecnie naukowcy pracują nad uodpornieniem perowskitów na działanie warunków zewnętrznych oraz zastąpienie występującego w nich ołowiu cyną – jeśli im się to uda to powszechne zastosowanie tych minerałów stanie się faktem.

Świat z węgla
Drugim rewolucyjnym materiałem, do którego pozyskania przysłużyli się polscy naukowcy jest grafen – postać alotropowa węgla, odkryta kilkanaście lat temu przez zespół badaczy prowadzonych przez Andre Geima z Uniwersytetu w Manchesterze. Choć już dziesięć lat temu mówiło się, że grafen może zrewolucjonizować przemysł to brakowało taniej metody pozwalającej na jego produkcję w najwyższej jakości. Udało się to całkiem niedawno polskim badaczom pod kierownictwem dr. inż. Włodzimierza Strupińskiego z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych (ITME). Czym wyróżnia się ta postać węgla, że może być czynnikiem przyspieszającym rozwój nowoczesnych technologii? Grafen wygląda jak siatka przypominająca plaster miodu, tyle, że jej grubość to zaledwie jeden atom. Jest wyjątkowy z kilku powodów: cechuje go ogromna wytrzymałość, świetnie przewodzi ciepło oraz jest niezwykłe przejrzystosty – pochłania jedynie 2.3 proc. światła, co daje około dziewięciokrotnie lepszy wynik niż w przypadku okiennej szyby.
Grafen może mieć szerokie zastosowanie w elektronice – od produkcji przejrzystych i elastycznych wyświetlaczy dotykowych, paneli słonecznych, po akumulatory. Prace nad jego przemysłowym wykorzystaniem są bardzo zaawansowane. Na początku br. firma Nano Carbon wprowadziła do sprzedaży arkusze grafenu o rozmiarach 50 x 50 cm. Wielkopowierzchniowy grafen powstał w warszawskim Instytucie Technologii Materiałów Elektronicznych.

Wodór i urządzenia autonomiczne
Jeśli do grafenu i perowskitów dodamy zaawansowany już poziom wykorzystania silników wodorowych to można będzie uznać, że braki energetyczne w gospodarkach rozwiniętych przestaną być problemem najdalej za kilka lat. Warto podkreślić, że od 2014 roku po drogach jeździ pierwszy masowo produkowany samochód napędzany ogniwami wodorowymi – chodzi oczywiście o toyotę mirai. Skoro jednak mowa o samochodach to grzechem byłoby nie wspomnieć o pojazdach autonomicznych – kilka takich modeli jest już testowanych na świecie, jeden z nich nawet w Polsce, nazywa się w Jurek, a zbudowali go członkowie Koła Naukowego Pojazdów i Robotów Mobilnych, organizacji działającej przy Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej. Najbardziej znanym w świecie samochodem ekonomicznym jest jednak oczywiście Google Car. Niedawno z montażowni zjechał już nowy prototyp Google Driverless Car – ten model po udoskonaleniu będzie prawdopodobnie pierwszym samochodem wykorzystanym jako taksówka niewymagająca kierowcy. Ale firmie Google depczą po piętach także inni producenci: rywal z rynku IT firma Apple oraz czołowe koncerny motoryzacyjne. To oznacza, że tych zmian nie da się zatrzymać.

Nowy porządek
O ile można się spodziewać, że pojawienie się na naszych drogach legalnie jeżdżących pojazdów autonomicznych będzie hamowane przez szeroko rozumiane lobby zawodowych kierowców to nic nie zatrzyma już produkcji drobnych urządzeń autonomicznych AGD.
Nie dalej jak we wrześniu 2017 roku, w Polsce odbyła się premiera nowego odkurzarzacza marki Electrolux – automatycznego robota PUREi9. Nie jest to pierwsze urządzenie tego typu, które jest w stanie odkurzyć samodzielnie jednopoziomowy apartament, samo ładuje się i ocenia możliwości wydatkowania energii na danym terenie. Niemniej nowy odkurzacz skandynawskiej firmy wydaje się być najbardziej zaawansowany technologicznie. Jaki z tego wniosek? Osobowy „room service” będzie coraz mniej potrzebny – do wielu czynności wystarczy robot. Tu rodzi się bardzo istotne zagrożenie, bowiem prace porządkowe wykonują często osoby, które nie mają naturalnych zdolności do tego by nauczyć się innego fachu, profesji, do której mogliby się przyuczyć w sytuacji utraty pracy. Prawdopodobnie dlatego właśnie ta grupa będzie jedną z pierwszych ofiar rosnącego poziomu zaawansowania technologicznego i dostępu do tanich źródeł energii.

Czysto i schludnie
W podobnym kierunku jak autonomizacja odkurzaczy zmierzaja pracę nad innymi urządzeniami AGD, choć obecnie dostępne są jedynie udogodnienia tj. sterowanie praniem przez smartfona. Niemniej kolejne zmiany będą pojawiać się jak grzyby po deszczu i stopniowo eliminować potrzebę korzystania z czynnika ludzkiego. Niebawem można się spodziwać wprowadzenia na rynek przemysłowych chłodziarek, które same poprzez badanie np. składu i jakości powietrza wewnątrz półek sklepowych będą decydować, które z produktów nadają się do wymiany na świeższe. Ta innowacja powinna w krótkim czasie zmniejszyć liczbę kontrolerów jakości. Jedni dokształcą się i będą obsługiwać system informatyczny, inni będą musieli poszukać sobie nowej pracy. Rewolucja czeka nas także w prasowaniu i praniu – niemnące się materiały znane są od wielu lat, do sprzedaży coraz śmielej wchodzą jednak materiały, które nie absorbują także brudu. Żadne z obecnych rozwiązań nie są jeszcze w stanie wyeliminować w 100 proc. wsparcia ludzkiego. Prawdopodobnie sprawę załatwi jednak nanotechnologia.

Kto jest zagrożony
Skoro wiadomo już, że deficytem pracy w świecie najbardziej zagrożone są branże usługowe to warto odpowiedzieć sobie na pytanie: czy istnieją zawody bardziej odporne na te nieuchronne zmiany? Wiadomo, że serwisantów wyręczać będą maszyny diagnostyczne i roboty naprawcze. Kierowcy, sprzątacze i sprzątaczki przestaną być potrzebni z uwagi na pojazdy i urządzenia autonomiczne. A co z lekarzami, prawnikami, artystami? Branża medyczna wbrew pozorom także nie jest wolna od powolnego elimintowania z niej czynnika ludzkiego. Diagnostyka opiera się już w znacznym stopniu na rezenonsach, prześwietleniach czy sondowaniu. W tym samym kierunku będzie musiała pójść chirurgia, dlatego część medyków będzie prawdopodobnie wprowadzać korektę do swojego wykształcenia, a dla innych zabraknie miejsc pracy. Automatyzacja życia oprócz oczywistych udogodnień sprawi, że nasze życie będzie bezpieczniejsze – będzie dużo trudniej o nadużycia, łamanie przepisów czy zbrodnie, a co za tym idzie swój charakter zmienią służby mundurowe. To odbije się też na zawodach prawniczych, które ulegną redukcji do absolutnego minimum. Jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości niech przyjrzy się erozji branży medialnej. Wystarczyło wprowadzić internet by miejsce profesjonalnych dziennikarzy zaczęli zajmować bloggerzy obdarzeni talentem zjednywania sobie tłumów odbiorców nastawionych bardziej na emocje i łatwość dostępu do informacji niż fakty.

Bezpieczni, ale…
Zostają zatem artyści. Ale nie wszyscy. O ile malarze, muzycy, rzeźbiarze nie powinni czuć się w najbliższej przyszłości zagrożeni brakiem pracy, to zawód fotografa prawdopodobnie straci miano artystycznego, a być może taka oddzielna profesja w ogóle przestanie być potrzebna. Winę za taki stan rzeczy ponosi ciągły rozwój i upowszechnianie aparatów, w tym tych montowanych w telefonach. Dla przykładu: jednna z ostatnich sesji zdjęciowych opublikowanych przez kultowy magazyn „Sports Illustrated” została wykonana przy użyciu Lenovo Moto Z z modułem aparatu Hasselblad True Zoom. A wrześniowy „Time” zaprezentował 46 portretów kobiet wykonanych iPhon’em. Trzeba przyznać, że zdjęcia są niezłe i choć wciąż jest tak, że aby osiągnąć taką jakość, jak w wymienionych periodykach potrzeba znajomości zasad kompozycji, kierunków światła, etc. to nie jest to już tak wymagająca wiedza, by w kilka miesięcy nie mógł jej opanować przeciętny użytkownik smartfona.

Nowe za stare
Niektórzy mogliby powiedzieć, że problem nie jest tak duży, bowiem podobne trendy na rynku pracy obserwujemy od rewolucji przemysłowej, co daje nadzieję, że również w przyszłości miejsce dawnych zawodów zajmą nowe. Kłopot w tym, że specjalizacja związana z nowymi zawodami nie zawsze idzie w parze z predyspozycjami ludzi. Dla przykładu, w Polsce można zaobserwować wyraźną dysproporcję osób wybierająych kierunki studiów związane z przedmiotami ścisłymi względem humanistycznych, tych, które nie rokują najlepiej w kwestii poszukiwania pracy. Choć właściwa edukacja mogłaby nieco poprawić ten stan rzeczy to nie wyeliminuje problemu w 100 proc. Nie zmienią tego również zmiany w układzie globalnym. Powstanie instytucji czy organizacji ponadnarodowych tj. Unia Europejska czy ASEAN wygenerowało co prawda dziesiątki tysięcy miejsc pracy dla urzędników, ale to kropla w morzu potrzeb. Ciągle unowocześniające się korporacje międzynarodowe, choć wykreowały nowe zawody to nie uodporniły tkanki społecznej na tempo zmian inwestycji, choć tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu, która jest zapisana w zasadach niemal każdej korp wpisywałaby się w ten obszar. Co więcej nastawienie zarządów firm na maksymalizację zysków, od lat zaburza na rynkach lokalnych równowagę między podażą pracy a popytem na nią. Tak jak nie każdy bowiem potrafi się przekwalifikować, tak nie każdy jest w stanie podążać za pracą. Przywiązanie do Ziemi, rodziny i przyjaciół stanowi często istotną przeszkodę w poszukiwaniach zatrudniania. Jeśli ten problem jest poważny już dziś to, co będzie w przyszłości, skoro jeśli wierzyć prognozom Organizacji Narodów Zjednoczonych to w 2050 roku będzie nas na Ziemi 9.3 mld?

Krajobraz po
Gdy praca będzie luksusem, a bez wątpienia Świat zmierza w tym kierunku, państwa i organizacje ponadnarodowe będą starać się wyrównywać dysproporcje pomiędzy ludźmi pracy a niepracującymi. Prawdopodobnie to będzie nowy podział społeczny. Mieliśmy już bowiem wolnych i niewolników, obecnie mamy system rozproszony wyróżniający pracodawców, pracowników i bezrobotnych, ale kolejny podział będzie cechowała największa polaryzacja. Deficyt pracy sprawi bowiem, że obudzimy się w świecie podzielonym na prawdziwie wolnych i spełnionych oraz uzależnionych od nich i wegetujących – utrzymanków i utrzymanki. Pytanie jak realizowana będzie wówczas obiektywna norma społeczna solidaryzmu, wykreowana jeszcze na przełomie XIX i XX w. przez francuskiego prawnika Léon Duguit – czy grupa pracujących i pracodawców będzie tylko rządzić bezrobotnymi czy także o nich dbać? A, jeśli zatroszczy się o nich to w jakim stopniu będą oni mieć dostęp do oferowanych w tym czasie dóbr? Czy pracujący podzielą się skromnymi zasobami naturalnymi czy raczej na przeludnionej planecie zapanuje Neoapartheid?

 

Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.

Dodaj komentarz