12 czerwca w Singapurze odbył się historyczny szczyt atomowy między USA i Koreą Północną. W założeniu miał być początkiem pełnej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego i dramatycznej zmiany w stosunkach dwustronnych.
dr Łukasz Tolak – Komunikat po szycie oraz materiały udostępniane na stronie Białego Domu z entuzjazmem wskazywały na zasadniczy przełom. Dwa miesiące po spotkaniu, warto jednak ocenić, jaki był wynik singapurskiego szczytu. Co realnie udało się osiągnąć i jakie są perspektywy osiągnięcia sukcesu?
W deklaracji po szczycie obie strony zobowiązały się do:
- Ustanowienia nowych pokojowych relacji dwustronnych;
- Wzajemnego przekazania szczątków jeńców wojennych i zaginionych w akcji, a także jak najszybszego przekazania szczątków osób już zidentyfikowanych;
- Wspólnych wysiłków na rzecz budowy pokoju na Półwyspie Koreańskim;
- KRLD zobowiązuje się do działań na rzecz całkowitej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego;
Trwały pokój i denukleryzacja
Dwa pierwsze punkty nie mają większego znaczenie, z perspektywy obecnej fazy konfliktu. Ustanowienie nowych relacji, jest bez wątpienia istotnym medialnym oraz dyplomatycznym sukcesem reżimu, który wychodzi z roli pariasa i izolacji międzynarodowej. Podobnie kwestia szczątków ofiar konfliktu jeńców, jak również zaginionych, jest jedynie politycznym gestem. Zobowiązanie to zaczęło być realizowane przez Phenian, wkrótce po szczycie i można przyjąć, że jest częścią działań wskazujących na ustępstwa reżimu wobec USA. Należy mieć jednak świadomość, że działanie to, poza wydźwiękiem moralnym, nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla najistotniejszego problemu, jakim są jądrowe oraz rakietowe zbrojenia KRLD.
Punkt trzeci i czwarty deklaracji: wysiłki na rzecz ustanowienia trwałego pokoju na Półwyspie Koreańskim oraz potwierdzenie zobowiązania Phenianu do starań na rzecz całkowitego rozbrojenia nuklearnego, są potwierdzeniem Deklaracji z Panmundżomu, z 27 kwietnia 2018 roku, i stanowią zasadnicze wyzwania w relacjach dwustronnych.
Negocjacje oraz ewentualne zawarcie traktatu pokojowego, kończącego Wojnę Koreańską, poza wątpliwościami natury prawnomiędzynarodowej, są zdecydowanie jednym z ustępstw Seulu i Waszyngtonu – przy akceptacji Chin – w stosunku do Korei Północnej. Na podpisaniu traktatu zależy obu stronom koreańskim, ale to dla Północy sukces porozumienia miałby większe znaczenie dyplomatyczne, jak również propagandowe. Ostatecznie wyprowadziłby Phenian z izolacji międzynarodowej i wzmacniał jego upodmiotowienie na arenie międzynarodowej. Stanowiłby dodatkowo dobry punkt wyjścia dla dalszego dialogu z Republiką Korei, na którym reżimowi obecnie wydaje się zależeć.
Stare triki, nowe problemy
Z punktu widzenia USA, najistotniejszym problemem jest realizacja projektu denuklearyzacji, który stanowi swoisty sprawdzian możliwości dyplomatycznych obecnej administracji amerykańskiej. Ze względu na spektakularne postępy w testach głowic jądrowych, a także środków ich przenoszenia, koreański program stanowi także coraz bardziej palącą kwestię bezpieczeństwa narodowego Waszyngtonu. Analiza wydarzeń mających miejsce po szczycie singapurskim, historii dotychczasowych koreańskich negocjacji jądrowych, oraz specyfika reżimu Kima nie napawają jednak optymizmem. Po pierwsze, szczyt nie przyniósł żadnych konkretów, poza pustymi deklaracjami. Po drugie, spotkanie sekretarza stanu z Kim Jung Czolem, mające miejsce 7 lipca, oprócz powołania „grup roboczych”, także pozbawione było realnej treści. Nic nie wnosi tutaj hurraoptymistyczna retoryka sekretarza Mike Pompeo, który zapewnia, że USA spodziewa się istotnych postępów w denuklearyzacji przed końcem obecnej kadencji prezydentury Donalda Trumpa. Sygnały płynące z Phenianiu, wydają się jednoznaczne: „spotkanie z sekretarzem stanu było godne ubolewania i jednostronne”. Zdaniem strony koreańskiej: USA żąda denuklearyzacji, nie dając nic w zamian. Obraz impasu rysuje się wyraźniej, gdy dodać do tego przecieki ze strony amerykańskiego wywiadu, informujące o wznowieniu produkcji rakiet balistycznych Hwasong-15 w ośrodku rakietowym Sanum-dong. Proces produkcji miał być wznowiony już po singapurskim szczycie, co poddaje w wątpliwość szczerość intencji Kima. Podobnie demontaż instalacji w Sohae (ośrodek programu kosmicznego Korei Północnej) ma, jak się zdaje, jedynie kosmetyczny i w pełni odwracalny charakter, a spektakularne wysadzenie podziemnych tuneli na poligonie jądrowym było i tak nieuniknione, ze względu na naruszenie (w skutek testów jądrowych) struktury geologicznej. Utrzymywanie podziemnych stanowisk groziło katastrofą, która miała zresztą już miejsce. Dalsze wykorzystywanie tych instalacji, mogło skończyć się uwolnieniem do atmosfery znacznych ilości produktów eksplozji jądrowych oraz katastrofą ekologiczną na ogromną skalę
Wszystko to wskazuje na stosowanie przez reżim starych trików, wykorzystywanych od czasu Porozumienia Ramowego z 1994 roku. Przez 25 lat Korea Północna ćwiczy ten sam scenariusz – doprowadza do eskalacji, a potem siada do stołu negocjacji uzyskując koncesje niezbędne dla przetrwania reżimu, nie przestrzegając, bądź przestrzegając jedynie częściowo, przyjętych zobowiązań. Przykładem takich działań, jest osiągnięte w ramach negocjacji sześciostronnych, porozumienie dotyczące zatrzymania koreańskiego programu jądrowego. Uzgodniony ponad dekadę temu traktat, uznany został za sukces społeczności międzynarodowej, ponieważ doprowadził do zamknięcia reaktora w Yongbion oraz zatrzymania ścieżki plutonowej koreańskiego programu. Wkrótce po jego zawarciu, na jaw wyszły informacje o przemysłowym programie uranowym, który umożliwił Phenianowi kontynuowanie produkcji materiałów rozszczepialnych na potrzeby broni jądrowej, ukazując jednocześnie niską wiarygodność negocjacyjną Korei Północnej.
Walka o przetrwanie
Problem rozbrojenia nuklearnego pozostanie prawdopodobnie w impasie. Wynika to z rozbieżnych interesów najważniejszych graczy oraz logiki wewnętrznej reżimu w Phenianie. Stalinowska dyktatura Korei Północnej jest unikalnym w skali globu systemem totalitarnym, znacząco różniącym się od wszystkich innych reżimów komunistycznych. Władza pozostaje od trzech generacji w rękach jednej rodziny/klanu, którego najważniejszym celem jest fizyczne przetrwanie, bez względu na koszty, jakie należy ponieść. W tym kontekście, uzyskanie przez Phenian statusu państwa de facto atomowego, stanowi ostateczną gwarancję trwania i nie ma właściwie oferty politycznej, która mogłaby skłonić Kima do pozbycia się budowanego od ponad 30 lat skromnego arsenału. Od upadku imperium sowieckiego, reżim z pełną determinacją dążył do zapewnienia sobie tej ostatecznej karty przetargowej oraz skutecznie przez lata wykorzystywał groźbę wejścia w posiadanie broni jądrowej, w relacjach międzynarodowych.
Obecna sytuacja, jest więc z punktu widzenia Korei Północnej osiągnięciem trudnym do przecenienia. Administracja Trumpa proponuje, w zamian za rozbrojenie atomowe, normalizację stosunków, porozumienie pokojowe kończące konflikt koreański, a także otwarcie na współpracę i pomoc gospodarczą, która miałaby bardzo duże znaczenie w odbudowie autarkicznej koreańskiej gospodarki. Wskazuje się jednocześnie na mglistą wizję budowy dobrobytu Korei Północnej, w oparciu o model chiński –gospodarki rynkowej z silną wpływem i monopolem politycznym partii komunistycznej. Zwolennicy takiego scenariusza, nie uwzględniają jednak zasadniczej odmienności modelu koreańskiego. Reformy Denga w Chinach, zapoczątkowane pod koniec lat 70. XX wieku, poprzedzone były poważną zmianą pokoleniową, a przede wszystkim wymianą części elity władzy w łonie Komunistycznej Partii Chin (KPCH). Nastąpiło pewne „rozliczenie” z czasami Wielkiego Skoku i Rewolucji Kulturalnej epoki Mao. W przypadku Korei o takiej zmianie nie może być mowy. Phenian jest oczywiście zainteresowany poprawą sytuacji gospodarczej, ale w żadnym wypadku nie kosztem obecnej ekipy rządzącej i jej najważniejszego atutu: broni jądrowej. Posiadanie atomowego guzika, oznacza możliwość stosowania szantażu w relacjach międzynarodowych, jak również pewne wsparcie społeczności międzynarodowe, ułatwiające fizyczne przetrwanie w sytuacji kryzysu. Żaden racjonalny polityk, nie zdecyduje się na ryzyko jądrowego holokaustu, w przypadku upadku rodziny Kimów, nie ważne czy będzie to prezydent USA, czy też sekretarz CHPK. Dowodem na ten sposób myślenia, były gniewne reakcje płynące z Phenianu, na nieodpowiedzialne wypowiedzi prominentnych polityków ekipy Trumpa, porównujące sytuację Korei do Libii Mu’ammara al-Kadafiego. Różnica, między Kadafim a Kimem jest taka, że ten pierwszy był bardzo daleko od zdobycia broni jądrowej, a ten drugi ją już ma. Bez atomowej polisy, fizyczne przetrwanie Kima może stanąć pod znakiem zapytania, dlatego pozbycie się głowic jądrowych uznać należy za bardzo mało prawdopodobne. Co ważne, w historii mamy zaledwie jeden przypadek rezygnacji z gotowego arsenału jądrowego. U schyłku apartheidu, ekipa prezydenta Republiki Południowej Afryki, Frederika De Klerka, zrezygnowała z posiadanych głowic, w obliczu perspektywy przejęcia władzy przez czarną większość w RPA. Nie zagłębiając się w rasistowskie motywacje, leżące u podstaw tej decyzji, pamiętać należy, że Partia Narodowa miała świadomość nieuchronności utraty władzy – Kim Dzong Un nastawiony jest na trwanie. Z tej perspektywy oferta USA jest zbyt skromna, by realnym było spełnienie oczekiwań Waszyngtonu.
Czas gra na korzyść Chin
W szerszym kontekście międzynarodowym, najważniejsza jest postawa Chin, jedynego sojusznika i protektora Korei Północnej. Naciski wywierane w ostatnich miesiącach przez Państwo Środka na Phenian oraz realne zmniejszenie pomocy gospodarczej, przyczyniły się do uelastycznienia stanowiska Kima, a także przyspieszenia negocjacji. Nie znaczy to jednak, że interesy chińskie są tożsame z interesami USA i jego sojuszników. Przywódcy chińscy wielokrotnie podkreślali swój sprzeciw wobec atomowych ambicji Korei Północnej. W zaistniałej obecnie sytuacji, są jednak w stanie zaakceptować nieoficjalnie nowy status Korei, o ile reżim zagwarantuje bezpieczeństwo i stabilność arsenału. Brak realnych postępów w negocjacjach jest też gwarantem status quo, istniejącego od 1953 roku. Ewentualny przełom, jak również pełna normalizacja stosunków wewnątrz-koreańskich i koreańsko amerykańskich, może uczynić realnym projekt zjednoczenia Korei, a to wydaje się nie leżeć obecnie w interesie Chin. Broń jądrowa w koreańskich rękach jest przeszkodą nie do przeskoczenia, albowiem żadne z mocarstw nie zaakceptuje zjednoczonej Korei z arsenałem jądrowym. Utrzymanie obecnego pata jest zatem dla „Chińskiego Smoka” najkorzystniejsze, ponieważ czas gra na korzyść Chin, zwiększając wpływy Beijing i osłabiając pozycję Waszyngtonu.
Odwracanie uwagi
Federacja Rosyjska także nie jest zainteresowana całkowitą normalizacją sytuacji na Półwyspie Koreańskim. Z punktu widzenia Kremla, każdy front angażujący potencjał Waszyngtonu jest zjawiskiem korzystnym, gdyż odciąga jego uwagę i siły od innych istotniejszych dla Rosji obszarów – Ukrainy i Bliskiego Wschodu. Można zatem założyć, że Rosja będzie kontynuowała swoją politykę ograniczonej współpracy gospodarczej z Phenianem, obliczoną na podtrzymanie status quo. Nie wyklucza to oczywiście podkreślania przez Kreml poparcia dla procesu pokojowego oraz denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego, przynajmniej w sferze werbalnej.
Kluczem są pieniądze
Sojusznicy amerykańscy – Republika Korei i Japonia – są w pierwszej kolejności zainteresowani deeskalacją. Kraje znajdują się w położeniu, pierwszych potencjalnych ofiar konfliktu (nuklearnego). W przypadku Seulu, widać wyraźną chęć możliwie daleko idącej normalizacji relacji z północnym sąsiadem. Świadectwem tego jest szczyt z Panmundżom oraz kolejna próba formalnego zakończenia wojny koreańskiej. Celem pierwszorzędnym jest możliwie daleko idąca deeskalacja, a także odbudowa więzi gospodarczych. Nawet jednak z pozycji Seulu, ewentualne zjednoczenie, jest niezwykle odległą i niepewną perspektywą. Doświadczenia Niemiec wskazują, że proces taki jest niezwykle kosztowny, a dysproporcja między zamożnością obu narodów koreańskich jest większa niż miało to miejsce w przypadku RFN i NRD. W obecnej sytuacji, bez znaczącego podniesienia zamożności mieszkańców Korei Północnej, Seulu na to nie stać. Oczywiście Republika Korei z entuzjazmem przyjęłaby likwidację arsenału jądrowego.
Deeskalacją zainteresowane jest także Tokio, które ponosi znaczące nakłady na budowę obrony antyrakietowej, zdając sobie sprawę, że miasta japońskie pozostają wciąż zakładnikami rakietowych i jądrowych ambicji Phenianu. Rząd w Tokio już kilkukrotnie udowadniał, że jest w stanie zapłacić za obniżenie ryzyka wybuchu wojny, ponieważ potencjalne jej koszty dla Japonii mogą być katastrofalne.
Deeskalacja właśnie jest jedynym istotnym osiągnięciem ostatnich miesięcy i singapurskiego spotkania. Deeskalacja potrzebna obu stronom. Oznacza ona powrót do ćwiczonego wielokrotnie scenariusza przejścia od fazy gorącej do prób nawiązania dialogu i osiągnięcia chwilowego chociaż odprężenia.
W tym kontekście istotne są jednak pewne zastrzeżenia, które powinny być uczynione. Po pierwsze to reżim z północy był zazwyczaj stroną aktywną, która zaogniała sytuację na Półwyspie Koreańskim, przy pomocy ograniczonych działań zbrojnych, buńczucznych deklaracji oraz prowokacji. Phenian sondował reakcje tandemu Korea Południowa-USA, dokonując następnie zwrotu i obniżając napięcie. Starał się w ten sposób wzmocnić swoją pozycję negocjacyjną i uzyskać możliwie szerokie koncesje – najczęściej gospodarcze. Scenariusz ten, powtarzany kilkukrotnie, nabierał cech rytuału.
Wilk syty i owca cała
Sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia w 2017 i początkach 2018 roku, wydaje się jednak inna. Jakościową zmianą jest w tym przypadku, nie budzące wątpliwości, uzyskanie przez Koreę Północną, statusu de facto mocarstwa jądrowego i ogromne postępy w koreańskim programie międzykontynentalnych rakiet balistycznych. Udane próby rakiet Hwaeosong 15 oraz pogłoski dotyczące postępów koreańskich w miniaturyzacji głowic jądrowych, postawiły Waszyngton w zupełnie nowej sytuacji. Nie bez znaczenia są też cechy charakteru Donalda Trumpa, w istotny sposób wpływającego na dyplomację amerykańską. Działania administracji USA w końcu 2017 i na początku 2018 roku, były wyraźnym sygnałem (groźbą) w stosunku do Phenianu, uzmysławiając obu stronom, a także wszystkim najważniejszym graczom, ryzyko gwałtownej eskalacji konfliktu. W tym kontekście rozpoczęcie tajnych – początkowo – negocjacji i organizacji szczytu w Singapurze, jest logiczną próbą zażegnania ryzyka utraty kontroli.
Projekt denuklearyzacji Korei, „od strony technicznej”, wymagałby daleko idącej współpracy, a przede wszystkim szczerości ze strony Phenianu. Niezbędne byłoby m.in. zidentyfikowanie wszystkich instalacji koreańskiego programu jądrowego, ustalenie prawdziwych ilości materiałów rozszczepialnych, znajdujących się w posiadaniu Korei Północnej. Wypracowanie reżimu kontroli, jak również zabezpieczenia instalacji i materiałów jądrowych. Docelowo także opracowanie harmonogramu pozbycia się przez komunistyczny reżim całości arsenału i krytycznych, z wojskowego punktu widzenia, technologii jądrowych. Niezbędne byłyby zapewne dodatkowe negocjacje z Międzynarodową Agencją Energii Jądrowej, w sprawie przyszłego reżimu instalacji atomowych oraz negocjacje dotyczące ponownego przystąpienia Korei Północnej do traktatu NPT, jako państwa nieatomowego. Żaden z powyższych elementów nie został uzgodniony w toku toczonych od początku roku negocjacji i singapurskiego szczytu. Trudno jest oczekiwać, w najbliższym czasie, znaczącego przełomu. Obie strony ogłosiły sukces i obniżyły nieco temperaturę konfliktu. Prezydent Trump powstrzymał, przynajmniej chwilowo koreańskie próby jądrowe oraz rakietowe, ogłaszając na potrzeby polityki wewnętrznej wielki sukces. Kim Dzong Un, wyszedł z dyplomatycznej izolacji, uniknął niebezpiecznej eskalacji i potwierdził, de facto, nuklearny status swojego reżimu. Chwilowo możemy zatem odetchnąć z ulga – nihil novi sub sole.
Autor jest przewodniczącym zarządu Fundacji FIBRE, politologiem i prawnikiem, specjalizuje się w geopolityce i problematyce międzynarodowej: zwłaszcza w sprawach związanych z funkcjonowaniem Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, oraz Bliskiego Wschodu, jak również Azji; znakomicie też orientuje się w sytuacji Francji i Wielkiej Brytanii. Posiada również rozległą wiedzę i specjalizuje się w zakresie tematów takich jak: terroryzm, energia atomowa, broń jądrowa, jak również polityka paliwowa oraz gazowa.
Jest wykładowcą renomowanej prywatnej uczelni Collegium Civitas w Warszawie. Posiada tytuł naukowy doktora nauk politycznych.