Zbyt rozciągnięty front…

Roman Mańka: Wyobraźmy sobie, że Koalicja Europejska dotrwa do wyborów parlamentarnych (osobiście kwestionuję tego rodzaju scenariusz) i pójdzie jednym frontem. Jeśli nie wygra wyborów z PiS bezwzględną większością głosów albo nie zawrze koalicji z Biedroniem, posłowie tej mocno amorficznej oraz enigmatycznej politycznie formacji, staną się łupem dla PiS.

Polityka to nie matematyka

Element w którym PiS posiada zdecydowaną przewagę nad KE, to uporządkowanie ideologiczne oraz tożsamościowe. Każdy strateg wojskowy wie, że front nie może być zbyt rozciągnięty. Dlaczego Hitler przegrał II wojnę światową? Bo zbyt bardzo rozciągnął linię natarcia.

Schetyna dokonuje absorpcji zasad matematyki do polityki. Jednak obydwie dziedziny są niesynchroniczne, nie rządzą w nich takie same zasady: pierwsza jest ilościowa i logiczna; druga jakościowa i humanistyczna.

Niestety, polityka nie musi być logiczna ani wymierna. Może się zdarzyć, iż w polityce rządzą zupełnie inne reguły niż w matematyce. W matematyce dwa plus dwa zawsze wynosi cztery; w polityce taki sam rachunek może dawać na wskroś niematematyczne wyniki, raz uzyskując pięć czy sześć, zaś innym razem trzy albo dwa; jeszcze innym – zero.

Schetyna stosuje kalkulację ilościową, wydaje mu się, że dodając poszczególne byty polityczne zwiększa szanse całej formacji – Koalicji Europejskiej – na zwycięstwo. Co innego mówi kalkulacja humanistyczna (jakościowa): dodając przeciwstawne części osłabia tożsamość całości. W rezultacie na KE mogą nie zagłosować ani wybory prawicowi, ani centrowi, ani lewicowi. Pierwszych zrazi obecność Millera, Cimoszewicza, Nowackiej; drugich Komorowskiego, Marcinkiewicza, Ujazdowskiego, czy bliskie konotacje liderów PO z Giertychem.

Przewaga tożsamościowa jest po stronie PiS.

Przejrzystość sprzyja wyrazistości

Jest jednak drugi proces, który szkodzi KE. Integrując różne środowiska polityczne od centrum do lewego bieguna, zwiększa przejrzystość sceny politycznej. Ściągając ugrupowanie polityczne w kierunku centrum, porządkuje lewicowy obszar życia publicznego, sprawiając że powstaje tam dużo więcej miejsca.

To „wiatr w żagle” niedawno stworzonej „Wiosny”. Jeżeli ktoś na tym skorzysta, to w pierwszej kolejności Biedroń, w drugiej być może „Partia Razem”, gdyż one właśnie w tę lukę wejdą.

Uporządkowanie sceny politycznej, spowodowanie większej transparentności, zawsze uwypukla znaczenie tożsamości politycznych – Biedroń tę wyrazistość posiada, KE – nie.

W roku 2015 SLD oraz Ruch Palikota wysunęli, jak im się pewnie wydawało, słuszny, logiczny wniosek, że zjednoczenie, połączenie sił, integracja, konsolidacja, powołanie wspólnej koalicji, zwiększy ich szanse wyborcze.

Jako jedyny wówczas komentator polityczny uważałem, że tak się nie stanie. Napisałem o tym wyraźnie w książce „Wielka koniunkcja”, wydanej przed wyborami. Powołanie bloku wyborczego lewicy, było kluczowym, globalnym faktorem z punktu widzenia dojścia PiS do władzy. Zjednoczenie SLD i Palikota zwiększyło przejrzystość sceny politycznej, uporządkowało przestrzeń po lewej stronie, lecz jednocząca się lewica na tym nie skorzystała, beneficjentem stała się „Partia Razem”, która osiągnęła pułap 3 proc.

Gdyby po lewej stronie był chaos, ani PR cztery lata temu, ani „Wiosna” teraz, by na tym nie skorzystały.

Kalkulacje w dłuższej perspektywie

Nawet gdybyśmy wyobrazili sobie rzecz niewyobrażalną, a mianowicie przyjęli perspektywę, że KE zwycięży w wyborach nad PiS-em, to prawdo podobnie do rządzenia nie będzie się kwapiła. Przemawia przeciwko temu kilka istotnych przesłanek.

Prezydentem Rzeczpospolitej jest Andrzej Duda, i jeszcze przynajmniej rok, licząc od wyborów parlamentarnych będzie. Zwycięstwo KE raczej go wzmocni. Przez rok nie omieszka wetować wszystkiego co przez Schetynę zostanie wysłane do laski marszałkowskiej. Duda zbierze w ten sposób wiele wyborczych punktów, wielce  prawdopodobne więc jest, że będzie sprawował urząd przez kolejne sześć lat.

Rządzić w takich warunkach, to najdelikatniej mówiąc dyskomfort.

Nawet jeśli PiS przegra wybory (co jest dużo mniej prawdopodobne), zgromadzi w Sejmie klub parlamentarny liczący ok. 200 posłów. Tak silna opozycja plus niechętny rządowi prezydent, to niemal pewny paraliż władzy, a w kolejnych wyborach przygniatające, bezapelacyjne zwycięstwo PiS-u.

Raczej KE nie zdobędzie bezwzględnej większości, do rządzenia potrzeby będzie koalicjant. Jedynym, którego widać na horyzoncie jest Biedroń. Tajemnicą poliszynela jest, że to narcystyczna osobowość, która „tanio skóry nie sprzeda”. Zażąda funkcji premiera, a jeśli Schetyna mu odmówi, zacznie prowadzić kalkulacje w dłuższej perspektywie politycznej, orientując się na kolejne wybory.

Nad świąt nadciąga co najmniej spowolnienie gospodarcze. Polski raczej nie ominie. Tymczasem PiS zastawił nad KE pułapkę w postaci programów socjalnych, które trzeba będzie realizować.

Zjawiska asymetryczne

To jednak scenariusze bardzo optymistyczne dla KE, gdyż wariant realistyczny mówi, że formacja ta dotrwa co najwyżej do wyborów europejskich. Zadecydują o tym pięć fundamentalnych przesłanek: (1) konflikt interesów; (2) niespójność tożsamościowa oraz ideologiczna; (3) niezadowalające rezultaty wyborcze aliantów PO, (4) alternatywa ze strony Biedronia; (5) sabotaż w wykonaniu powracającego z Brukseli Tuska.

Uwidoczni się to, co osobiście nazywam zjawiskami asymetrycznymi. Nawet jeżeli establishment SLD pójdzie do KE, to struktury terenowe (lokalni „towarzysze) pójdą do Biedronia. W przypadki ludowców zaistnieje jeszcze bardziej wyraźna dychotomia: elity PSL-owskie pójdą do KE, natomiast wyborcy zasilą elektorat PiS.

Jeśli jednak PSL zamierza dłużej w tym układzie tkwić, i w ramach KE pomaszeruje również do batalii parlamentarnej, w ramach struktury ludowców dojdzie do poważnego rozłamu, a część polityków tego, częściowo zasłużonego dla polskiej historii stronnictwa, znajdzie się w PiS.

Schetyna co prawda nęci koalicyjne partie pierwszymi miejscami na wyborczych listach do Europarlamentu, czym wzmaga frustracje w samej PO, jednak wcale to nie musi oznaczać, iż liderzy list zdobędą europejskie mandaty.

Wybory do Europarlamentu rządzą się specyficzną logiką. Analogicznie głosowanie w ramach koalicji. Weźmy pod uwagę dwa kluczowe czynniki: niską frekwencję (co oznacza większy udział wyborców z relatywnie wyższą socjalizacją polityczną), a także konsekwentne, zdeterminowane głosowanie wielkomiejskiego, liberalnego elektoratu. Beneficjentem tego procesu na pewno nie będą kandydaci PSL ani SLD.

Kto w Warszawie albo w Krakowie, we Wrocławiu czy w Trójmieście, będzie głosował na ludowych polityków…?!

Nawet jeśli KE zwycięży w batalii europejskiej, to wewnętrzny układ sił będzie tak niekorzystny dla aliantów PO, że dzień po tych wyborach się spektakularnie rozpadnie.

 Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Dodaj komentarz