Podstęp postępu…


Od dawna nasze zachodnie samopoczucie opiera się na próżności. Zbyt mocno uwierzyliśmy w siebie i we własną nieomylność. W kulturze oraz w zachodnim sposobie myślenia przedstawia się tzw. człowieka Zachodu jako tego, który osiągnął najwyższy poziom rozwoju i przewyższa pod względem cywilizacyjnym pozostałe ludy. „Człowieka Zachodu” kontrastuje się z „człowiekiem dzikim”, który nie osiągnął takiego samego stopnia rozwoju kulturowego i pozostał daleko w tyle.

Roman Mańka: Lecz czy rzeczywiście strategia, którą wybrał „człowiek Zachodu” jest lepsza i czy świadczy o jego wyższości i przewadze na „człowiekiem dzikim”? A może to „człowiek dziki” wybrał lepszą strategię, która pozwala mu przetrwać?
Wbrew pozorom kwestia ta wcale nie jest taka oczywista, zaś słuszność drogi „człowieka Zachodu” i jego domniemana wyższość jest kwestią, co najmniej dyskusyjną.

Oczywista nieoczywistość
Problem wziął na swój naukowy „warsztat”, francuski antropolog, filozof i socjolog, twórca filozofii strukturalizmu, Claude Levi-Strauss. Jest on architektem jednej z najbardziej przełomowych rewolucji w dziedzinie badań antropologicznych oraz przede wszystkim autorem dzieła z 1958 roku pod tytułem „Antropologia strukturalna” (zapowiedź tego zagadnienia miała miejsce już w eseju napisanym w 1949 roku, który zresztą autor zdecydował się włączyć do głównego dzieła).
Co zauważył Levi-Strauss? Zaintrygowała go przede wszystkim skomplikowana relacja pomiędzy niezmienną i atemporalną strukturą oraz procesem historycznym, a także synchroniczna oraz diachroniczna analiza, jak również wnioski, które z tego wynikają.
Pomijając szczegóły i przechodząc do sedna sprawy: zdaniem Claude Levi-Straussa, wcale nie jest powiedziane, że „człowiek Zachodu” (tak dzisiaj w Polsce, co wynika z pewnych kompleksów, sakralizowany) wybrał słuszną drogę i obrał lepsza strategię niż „człowiek dziki”; bynajmniej nie jest to oczywiste.
Słuszność rozumowania Levi-Straussa uwidacznia się zwłaszcza teraz, gdy w Ukrainie trwa brutalna, wyniszczająca ludzi wojna, zaś ludzkość stanęła wobec perspektywy III wojny światowej. Nie bez znaczenia jest okoliczność, iż esej, którego przedmiotem była złożona relacja pomiędzy etnologią a historią, Levi-Strauss napisał w 1949 roku, a działo „Antropologia strukturalna” niespełna dziesięć lat później, w roku 1958, czyli krótko po wojnie.

Metą postępu jest zagłada
A więc co zauważył Claude Levi-Strauss? Rzekoma niższość „człowieka dzikiego” oraz domniemana wyższość „człowieka Zachodu”, nie jest wynikiem struktury (umysłu), genetycznych uwarunkowań strukturalnych, gdyż struktura (umysłu) i związany z nią potencjał intelektualny są mniej więcej, u wszystkich ludzi, takie same, lecz kultury i napotkanych doświadczeń; stąd właśnie biorą się różnice: z różnych doświadczeń. Jednak Levi-Strauss dokonuje czegoś dużo bardziej szokującego naukowy consensus nowoczesności: przewrotnie sugeruje i wprawia współczesny dyskurs naukowy w osłupienie, iż paradoksalnie, to może „człowiek dziki” zasłużył sobie na miano wyższości i być może to on wybrał lepszą strategię na przetrwanie.
Na plan pierwszy wysuwa się pięć zagadnień: 1) właśnie przetrwanie; 2) historia; 3) czas; 4) postęp/rozwój; 5) struktura; 6) trwanie.
Celem obydwu modeli życia, zarówno „człowieka Zachodu”, jak i „człowieka dzikiego” jest przetrwanie. „Człowiek Zachodu” żyje w historii, zdefiniował historię jako diachroniczną przestrzeń rozwoju, a także jako logiczną nadbudowę wobec wydarzeń i rekonstrukcję wydarzeń poprzez język oraz znaczenia. Niezwykle ważny jest tu stosunek do postępu. „Człowiek Zachodu” interpretuje postęp jako szansę i warunek przetrwania. Dlatego stawia na linearny rozwój w czasie i historii. Życie w czasie oraz postęp w czasie „człowiek Zachodu” uznał jako metodę na przetrwanie.
„Człowiek dziki” wybrał strategię dokładnie odwrotną. Nastawił się nie na postęp, lecz na trwanie. W upływającym czasie, w postępie, w rozwoju widzi zagrożenie. Czas i historię, a zwłaszcza postęp zdefiniował jako śmiertelne zagrożenie. „Człowiek dziki” intuicyjnie doszedł do wniosku, że postęp, który zawiera w sobie kuszącą pokusę, immanentnie, strukturalnie niesie w sobie również element zagłady.

Tymczasem on chce trwać.

Ludzie dzicy żyją poza czasem i nie tworzą historii.

Wchłonęli czas…
W opozycji do „człowieka Zachodu”, „człowiek dziki” żyje poza czasem i poza historią. Świadomie rozdzielam tu czas i historię, gdyż to nie są pojęcia synonimiczne: czas realnie płynie, zaś historia zawsze stoi, jest konstruowana przez człowieka jako logiczna rekonstrukcja czasu; żyjemy w czasie, ale nie w historii (Heidegger pisał w „Byciu i czasie” o historii i historyczności). Levi Strauss, analizując dorobek etnologów i etnografów zauważył, iż tak naprawdę „społeczeństwa dzikie” nie utrwalają czasu (jak powiedziałby Bergson: nie uprzestrzeniają, nie strukturalizują czasu), nie mają historii; zrekonstruowanie historii „ludów dzikich” jest praktycznie niemożliwe.
„Człowiek dziki”, w pojęciu czasu i w tym co się z nim wiąże: postępu, widzi zagrożenie. Dlatego buduje niezmienną strukturę, organizację rytualną, której zadaniem jest wchłonąć czas. „Ludy dzikie” wchłaniają czas. I zdaniem Claude Levi-Straussa ich strategia jest lepsza, bo daje większe szanse na przetrwanie.
Idee Levi-Straussa, choć zapewne determinowane również wydarzeniami II wojny światowej, miały swoich prekursorów już wcześniej. Jako jeden z pierwszych wątek ten poruszył w XVI wieku filozof z Bordeaux, lecz nie słynny Monteskiusz, ale Michel de Montaigne. W „Próbach”, w części poświęconej kanibalom (w „O kanibalach), w sposób ironiczny kontrastuje świadomość kanibali ze współczesnymi zwyczajami oraz prawami. Gdy spytano kanibali doprowadzonych w Rouen przed oblicze Karola IX, co dziwi ich najbardziej w cywilizowanym społeczeństwie (?), wskazali na dwa fakty: 1) to że dojrzali ludzi oraz starcy usługują dzieciom; 2) oraz to, że ludzie wykluczeni ze społeczeństwa, pozbawieni środków do życia oraz godności, nie rzucą się tym sytym, ponadnormatywnie zamożnym osobom do gardeł.
Tym samym, Michel de Montaigne w efektowny sposób sugerował, iż w „społeczeństwach dzikich”: 1) szanuje się doświadczenie oraz mądrość ludzi; a po 2) że cnotą jest równowaga, w „społeczeństwach dzikich” istnieje egalitaryzm. Tymczasem „człowiek Zachodu”, jak dowiodła Margaret Mead, w swej taksonomii kultury i jak wypunktowali kanibale Michela de Montaigne, socjalizację kulturową odwraca (kultura postfiguratywna, kofiguratywna, prefiguratywna; starsi usługują dzieciom, uczymy się od dzieci, współcześnie to dzieci socjalizują rodziców).
Okazuje się, że postęp może być pułapką. Celowo użyłem słowa: „może”, w odróżnieniu od „jest”. Ale to my ludzie musimy pilnować, aby postęp nie okazał się w praktyce podstępem; aby nas nie zdeterminował i rozwijał się pod kontrolą, w pożądanym, zrównoważonym kierunku. Niestety, jak dotychczas tak nie jest.

Melioryzm
To co rozwinął w bardzo efektowny sposób, Claude Levi-Strauss, w „Antropologii strukturalnej”, pokazując, iż „człowiek Zachodu” wcale nie musi mieć przewagi nad człowiekiem dzikim, wyłożył również wielki filozof Oświecenia i liberalizmu, Jan Jacques Rousseau, tworząc ideę: „szlachetnego dzikusa” w opozycji do wytworzonego przez kulturę zachodnią modelu „człowieka cywilizowanego” (z tym nie zgadzał się Wolter).
Dla Rousseau, problemy rodzi postęp. Kłopoty pojawiają się wówczas, gdy rozwija się cywilizacji, gdyż wówczas pojawia się konkurencja, rywalizacja, nadmiar produktów ponad potrzeby, dobra luksusowe, itp., zaś wzorem dla autora „Umowy społecznej” jest stan natury, w który istnieje równowaga, porządek, współpraca, współczucie, itd. Zdaniem Francuza, zło przychodzi z urządzeń społecznych.
To nie oznacza, i Rousseau o to nie chodziło, że należy cofnąć się od stanu cywilizacji do stanu natury, lecz, że pewne naturalne normy, prawa, wartości, standardy, kryteria, reguły, ramy trzeba wprowadzić do stanu cywilizacji.

„Szlachetny dzikus” obawia się czasu, a konkretnie mówiąc: jego upływu; w postępie i cywilizacji widzi zagrożenie.

Rozum przeciwko rozumowi
Największego jednak fundamentu dla myśli strukturalnej Levi-Straussa można doszukać się w pracy filozofów frankfurckiej szkoły krytycznej, Theodora Wiesengrunda Adorno oraz Maksa Horkheimera pt. „Dialektyka oświecenia”. W wymiarze semantycznym nie chodzi o „Oświecenie” przez duże „O”, rozumiane jako epoka kulturowa czy okres historyczny, lecz o oświecenie jako przywilej rozumu w opozycji do przesądu, lub zabobonu, który następnie na pewnym etapie rozwoju stwarza opozycję do samego siebie.
W ten sposób rozum staje się opozycją w stosunku do rozumu. Adorno oraz Horkheimer twierdzili, że rozum w procesie swojego rozwoju ulega emancypacji i w końcu wyłania się to, co krytyczni filozofowie frankfurccy nazwali rozumem wyrachowanym, który zgodnie z prawami dialektyki obraca się przeciwko człowiekowi; w pierwszej fazie przeciwko części społeczności, a w końcu przeciwko całej ludzkości.
Adorno i Horkheimer argumentowali to m.in. w ten sposób, że każdy kolejny konflikt zbrojny, z którym mieliśmy do czynienia w historii, powodował większe spustoszenie i skutkował bardziej potężnymi stratami, zaś osiągnięcia postępu (wynalazki techniczne) nie są jednoznaczne.
W „Fenomenologii ducha” (1807) Hegel twierdził, że myśl, czyli produkt rozumu może wyjść poza człowieka i partycypować w rzeczywistości, stać się duchem obiektywnym, który składa się na prawo, państwo, oprzyrządowanie materialne, urządzenia społeczne, rzeczy, infrastrukturę, itp. Z kolei Martin Heidegger uważał, że na polu techniki dochodzi do odzyskania rzeczy, poprzez identyfikację, tożsamość idei i rzeczy. Czyli rozum wychodzi poza człowieka (poza nas), a idąc tropem dialektyki Adorno i Horkheimera, ale przede wszystkim analizy strukturalnej Levi-Straussa, można postawić prawdopodobny wniosek, że w ramach swej emancypacji kiedyś nam ucieknie i stracimy nad nim całkowitą kontrolę.
To się już od dawna dzieje, gdy np. dochodzi do wojen, choćby tak jak ostatnio w Ukrainie, ale również w bardziej subtelnych formach, postaciach, i wymiarach cywilizacji, gdy np. nadmiernie ingerujemy w naturę, naruszając równowagę ekologiczną, albo kiedy wchodzimy w geny i w biologię, bądź w manipulacje handlowe czy polityczne poprzez techniki inżynierii społecznej, lub nawet bio-polityki (na tym gruncie polecam prace Michela Foucaulta).

Ostrzeżenie Hawkinga …
Ostatnią instancją dialektyki rozumu może być wytworzenie zbyt inteligentnej sztucznej inteligencji, która po prostu stanie się ostatnim ogniwem procesu emancypacji rozumu, o którym wspominali Adorno i Horkheimer, a więc: rozumu wyrachowanego, który nam po prostu ucieknie, oszuka nas, albo po prostu zniszczy.
Przed czym swoich uczniów, dziś wybitnych profesorów fizyki, przestrzegał Stephen Hawking(?); przed dwoma rzeczami: nie szukajcie kontaktów z inteligencją pozaziemską i nie rozwijajcie zbyt nadto sztucznej inteligencji.
Ci którzy nadmiernie idealizują, wręcz sakralizują rozum i postęp, często sami są antytezą rozumu oraz postępu, bo okazują się bezkrytyczni. Myśliciele tacy, jak Max Weber („żelazna klatka kapitalizmu”, teoria biurokracji) czy Georg Ritzer (makdonaldyzacja), właśnie w nieokiełznanym procesie rozwoju racjonalizmu upatrywali źródła największych nieszczęść XX wieku, a zarazem historii ludzkości.

Widzimy to teraz, w Ukrainie, na naszych oczach.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Dodaj komentarz