fot. freeimages.com
Kiedy w 1991 r. wprowadzano w Polsce proporcjonalny system wyborczy mało kto mógł się spodziewać, że może to mieć istotny wpływ na rozwój społeczno-gospodarczy. Do dziś niewiele osób widzi ten związek.
Okazuje się jednak, że w tle debaty pomiędzy zwolennikami ordynacji jednomandatowych a proporcjonalnych, toczy się inny (o wiele głębszy) spór pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem, gospodarką rynkową oraz reglamentowaną.
Gdy weźmiemy do ręki globus, i spojrzymy na świat, widać ewidentnie, że zastosowanie poszczególnych modeli wyborczych zbiega się w jakiś sposób z podziałami gospodarczymi. Metody jednomandatowego wyłaniania parlamentu są klasyczne dla państw, w których największe sukcesy odniósł kapitalizm, stosuje się je w krajach anglosaskich: Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, itd.; z kolei proporcjonalne reguły gry politycznej cechują kontynentalną Europę: w tym państwa skandynawskie, oraz kraje byłego bloku socjalistycznego.
Spór o imponderabilia
Uświadomiłem sobie niedawno, że to co różni obydwa systemy, wykracza daleko poza jałową warstwę rozwiązań czysto technicznych, czyli różnego rodzaju procedur wyborczych, sposobów przeliczania głosów na mandaty, i algorytmów arytmetycznych, tak naprawdę i w ostatecznym rozrachunku sprowadzając się do wymiaru pragmatyczno-aksjologicznego.
Na końcu, gdy rozważymy wszystkie „za” i „przeciw”, argumenty na „tak” i na „nie”, do głosu dochodzą imponderabilia, które wprawdzie nie dają się bezpośrednio zważyć ani zmierzyć, a które jednak mimo wszystko uzyskują fundamentalne znaczenie. Jak stwierdzili Aren Diphard i prof. Pippa Norris w sporze pomiędzy systemem proporcjonalnym a jednomandatowym chodzi głównie o wartości. Z jednej strony skuteczność rządzenia i odpowiedzialność za podejmowane decyzje, a z drugiej solidarność oraz sprawiedliwość.
Apoteoza aktywności
W jaki sposób taka czy inna procedura wyborcza może wpływać na życie gospodarcze? Jaki typ związku w tych relacjach funkcjonuje?
Można byłoby długo wyliczać wzajemne zależności, ale skupmy się jedynie na kilku.
To co robi system jednomandatowy, to uwypukla aktywność jednostek, a w rozumieniu szerszym również aktywność społeczną. Inaczej mówiąc: tworzy model kreatywnego człowieka, osoby zaangażowanej, podejmującej inicjatywę, kogoś kto bierze sprawy w swoje ręce. Przy okazji buduje mobilne społeczeństwo, tak potrzebne w systemach kapitalistycznych.
Uczy ludzi jednej kluczowej rzeczy: bycia gospodarzami oraz odpowiedzialności za podejmowane decyzje, racjonalnego zarządzania swoimi prawami demokratycznymi i obywatelskimi; efektywnego wykorzystywania głosu.
Nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, jakie znaczenie cechy te mają dla życia społeczno-gospodarczego. Jednomandatowy model wyborczy kształtuje postawy sprzyjające wolnorynkowym koncepcjom gospodarczym. O co chodzi w kapitalizmie: o aktywność, przedsiębiorczość, racjonalność, skuteczność, efektywność, etc.
I o to, aby z sumy egoistycznych działań jednostkowych, powstała synergia, czyli wyabstrahowane z indywidualnych przedsięwzięć dobro wspólne. Liberalizm gospodarczy wbrew różnego rodzaju powierzchownym definicjom dąży do solidarności wyższego rzędu (wyabstrahowanej z poszczególnych egoizmów).
Z kolei socjalizm na siłę poszukuje sprawiedliwości, próbuje ją usankcjonować, reglamentować w sposób zinstytucjonalizowany, etatystyczny, odgórny; narzuca solidarność, która jest wymuszona, a więc sztuczna i nieautentyczna, i tak naprawdę nie ma zakotwiczenia w naturze człowieka. Podobnie funkcjonują proporcjonalne modele wyborcze, na siłę poszukują egalitaryzmu, próbują za pomocą parytetów nakazowo-rozdzielczych, ustanawiać solidarność i sprawiedliwość.
Delegitymizacja systemu
Zarówno w jednomandatowych systemach wyborczych, jak i w gospodarce wolnorynkowej kluczową sprawą jest aktywność, to od niej wszystko się zaczyna, i jednocześnie na niej wszystko się kończy. Na aktywności oparte jest zaangażowane społeczeństwo obywatelskie, jak również kapitalizm.
Spójrzmy na cały spór historycznie. Prześledziłem ostatnie 26 lat transformacji ustrojowej Polski, a więc okres którym politycy lubią się chwalić. Na 8 zorganizowanych wyborów parlamentarnych, tylko trzy razy frekwencja przekroczyła pułap połowy uprawnionych do głosowania, stało się tak w roku 1993 (52,13) oraz 2007 (53,88) i ostatnio w 2015 (50,92). Średnia frekwencja w tym okresie wyniosła 47,98.
To jest delegitymizacja! Ostrożnie oceniajmy więc transformację, bo mimo zalet, ma ona również wiele wad.
Mogę się założyć z każdym kto zechce, że po zmianie w Polsce ordynacji wyborczej z proporcjonalnej na jednomandatową, frekwencja skoczy co najmniej o 20 proc. Tezę taką potwierdzają wybory samorządowe, w których funkcjonują procedury większościowe.
Atutem modelu jednomandatowego jest przejrzystość sposobu selekcji elit oraz kreacji kadr, a także klarowność mechanizmów gry wyborczej. Reguły są czytelne dla wyborców: zwycięża ten kandydat który zdobywa najwięcej głosów. Koreluje z tym zindywidualizowana odpowiedzialność, oraz skuteczność w rządzeniu.
Analogicznie w kapitalizmie sukcesy odnoszą najbardziej przedsiębiorczy, kreatywni, innowacyjni, pracowici, konkurencyjni gracze, etc.
Zlikwidować centralne zarządzanie!
System jednomandatowy z jednej strony konsoliduje władzę polityczną, ale z drugiej decentralizuje procesy zarządzania, w tym również te które noszą treść gospodarczą.
Za to modele proporcjonalne centralizują obszar polityczny, a w ślad za tym, w jakimś stopniu, również i gospodarczy. Paradoksalnie dzieje się tak nawet wówczas, gdy przestrzeń państwa jest werbalnie zdecentralizowana; dlatego reformy samorządowe oraz decentralizujące niewiele znaczą, gdy instytucje w których dokonują się mechanizmy selekcji, a także weryfikacji elit politycznych, czy kreacji kadr administracyjnych, działają w sposób zcentralizowany; sprzyjając przy okazji różnego rodzaju uwikłaniom klientelistycznym, nawiązywanym w układzie wertykalnym.
Oczywiście nie twierdzę ani nie zalecam, aby wprowadzić w czystej formie ordynację jednomandatową, na wszystko bowiem trzeba starać się spojrzeć krytycznie, zaś również i z nią związane są pewne mankamenty (np. możliwość korupcji wyborczej i horyzontalny klientelizm), ale jedno wiem na pewno: należy podjąć się poważnej modyfikacji obowiązującego w Polsce modelu wyborczego, przeprowadzonej w kontekście szerszego pakietu głębszych i dalej idących korekt całego systemu politycznego, nastawionych na zwiększenie poziomu mobilności społecznej.
Wbrew pozorom ta zmiana będzie miała również istotny wpływ na życie gospodarcze, bo zaktywizuje obywateli, stworzy bardziej intensywny rodzaj zaangażowania obywatelskiego, w ramach którego ludzie poczują się gospodarzami.
Roman Mańka