System wyborczy a gospodarka

undefined

fot. freeimages.com

Od wielu lat słychać narzekania, że polska polityka jest „zabetonowana”, tymczasem pomija się głębszy wniosek tej samej diagnozy, że ona jest „zabetonowana” w dwóch wymiarach: sceny politycznej oraz życia wewnątrzpartyjnego. To co w polskiej polityce zawodzi najbardziej, to mechanizm selekcji elit. Nie ma dopływu świeżej krwi do instytucji państwa. Nie działa zdefiniowane przez Vilfredo Pareto prawo krążenia elit.
Co jest cnotą w polityce?
Kiedy wybuchła dyskusja o JOW-ach, kluczowym argumentem którym żonglowano przeciw ich wprowadzeniu była teza, że implementacja modelu jednomandatowego jeszcze bardziej spetryfikuje scenę polityczną, czyli w praktyce jeszcze silniej ją „zabetonuje”. Jest to opinia ryzykowna z dwóch powodów.

Nie wiadomo w jaki sposób w Polsce zadziałałyby JOW-y. Nie istnieją empiryczne przesłanki, aby cokolwiek prognozować w zakresie konsekwencji ich introdukcji, w rywalizacji o fotele poselskie. Wnioskowanie o rezultatach uzyskiwanych w ramach okręgów jednomandatowych na podstawie wyników wyborów prezydenckich czy proporcjonalnych jest zabiegiem, ze wszechmiar nieuprawnionym; wiadomo że PiS czy PO nie wystawią do zmagań 460 Andrzejów Dudów czy tyleż samo Bronisławów Komorowskich, bo ich po prostu nie mają.

Zapomina się o jednej kluczowej sprawie: osobliwością polskiej polityki jest fakt, że najpopularniejsze partie nie są największymi. Dlatego teoria o spetryfikowaniu sceny politycznej i powstaniu systemu dwupartyjnego jest kłopotliwa, w kontekście implementacji JOW-ów nie jest oczywista.
Jeżeli okręgi jednomandatowe zostałyby „wykrojone” na podstawie powiatów (liczba 460 taki scenariusz uprawdopodabnia), wówczas do głosu doszłyby te siły polityczne, które są silnie osadzone w tzw. Polsce powiatowej. A PO i PiS są na tym poziomie akurat słabe, w wielu jednostkach powiatowych nie posiadają dobrze rozbudowanych struktur, ani też silnych liderów. Stąd JOW-y, w polskiej rzeczywistości, prawdopodobnie stworzyłyby system trójpartyjny, wzmacniając najbardziej PSL, formację silnie zakorzenioną w powiatach i funkcjonującą oddolnie.
Drugi powód jest inny: nawet gdyby JOW-y doprowadziły do utrwalenia sceny politycznej, to czy to jest grzech, czy chodzi nam o permanentną destabilizację, o sytuację w której do parlamentu co wybory wchodzą nowe partie, czy też o coś zupełnie przeciwnego? Cnotą w polityce oraz życiu instytucjonalnym nie jest zmiana dla samej zmiany, lecz stan dokładnie odwrotny: chodzi o stabilizację, o trwałość, o tradycję, o sprawdzone mechanizmy.

Detronizacja wodzów
Na każdy system wyborczy można spojrzeć z dwóch stron.
Arytmetycznej, czyli algorytmu który stosuje się przy przeliczaniu głosów na faktycznie zdobyte mandaty, oraz poznawczej (obywatelskiej), a więc sposobu postrzegania rywalizacji wyborczej przez wyborców. Używając bardziej anegdotycznej, przemawiającej do wyobraźni formuły: od strony liczącego głosy, i od strony głosującego.
JOW-y zmienią dwie rzeczy o fundamentalnym znaczeniu: radykalnie uproszczą metodologię przeliczania głosów na mandaty, będzie obowiązywała prosta reguła, – jeden okręg równa się jeden mandat, zwycięzca wygrywa; jednak o wiele istotniejsza jest druga sprawa: JOW-y radykalnie zmodyfikują, to co można nazwać percepcją wyborczą; po zmniejszeniu przestrzeni wyborczych, poprzez utworzenie 460 małych okręgów, wzrośnie identyfikowalność wyborcza, w miejsce tożsamości partyjnej (czyli tyranii szyldu partyjnego), zwiększy się rola personalizacji, a zatem czynników osobowych, czyli tego waloru który można nazwać jakością kandydatów.

A mury runą, runą, runą
Z jednej strony JOW-y spetryfikują polską scenę polityczną, co należy odczytywać jako efekt pozytywny, jednak kluczowy dla jakości polityki oraz życia obywatelskiego w Polsce jest inny walor: z drugiej strony jednomandatowe okręgi wyborcze skruszą „mury” wzniesione wewnątrz poszczególnych partii, będą impulsem odświeżającym życie wewnątrzpartyjne, zdetronizują absolutną władzę jaką posiadają centralni liderzy, zredefiniują dogmat o ich nieomylności, a także unieważnią diagnozę o partiach zarządzanych charyzmatycznie (autorytarnie, wodzowsko)
Odtąd partyjni przywódcy staną się usuwalni. Szefowie przegranych formacji, wraz ze swoim zapleczem terenowym i rozmaitymi „klakierami” uprawiającymi bezkrytyczny serwilizm, będą zmuszeni odchodzić w polityczny niebyt, po każdych przegranych bataliach wyborczych.
Dlatego cała polska klasa polityczna obawia się JOW-ów. W tej sprawie uwidacznia się pewien dysonans, niespójność argumentacji, z jednej strony przedstawiciele dwóch najpopularniejszych partii twierdzą, że JOW-y ich wzmocnią, a z drugiej, bronią się przed nimi rękoma i nogami.

Karykatura proporcjonalności
Dlaczego obecny system proporcjonalny jest zły? Dyskusję nad tym wątkiem należy rozpocząć na poziomie analizy semantycznej: otóż wbrew zastosowanej nomenklaturze, to nie jest system proporcjonalny; wręcz przeciwnie, jest na wskroś nieproporcjonalny. W Polsce działanie modelu proporcjonalnego prowadzi w gruncie rzeczy do skrajnie nieproporcjonalnych konsekwencji: np. partia uzyskuje 40 proc. poparcia społecznego w skali kraju, tymczasem zdobywa prawie 50 proc. mandatów. Skąd zatem wzięła się nazwa proporcjonalny? W praktyce to jest karykatura proporcjonalności.
Ale istotniejsze są trzy inne cechy, destruktywne czy nawet zabójcze dla polskiej demokracji oraz życia obywatelskiego.

Alienacja. Wyobcowanie ludzi z przestrzeni publicznej, brak partycypacji w demokracji, bez której autentycznej demokracji praktycznie nie ma, oraz niski stopień postaw obywatelskich, bierze się m.in. stąd, że system proporcjonalny jest nieczytelny, niezrozumiały, zawiły.
Domniemanie małej sprawczości. Głosujący mają poczucie braku wpływu na bieg spraw publicznych, są przekonani, że ich głos nie wiele zmieni i nie będzie miał przełożenia na ostateczne rozstrzygnięcia wyborcze. Jednym z istotnych czynników destruktywnych modelu proporcjonalnego jest słaba więź pomiędzy wyborcą a jego przedstawicielem, który bardzo często dla wyborców danego okręgu pozostaje abstrakcyjny oraz anonimowy.
Rytualizacja głosowania. Akt wyborczy przybiera charakteru odruchowego, automatycznego, bezrefleksyjnego. W sytuacji gdy istnieje niska identyfikowalność kandydatów, kluczowe znaczenia posiadają dwie determinanty: tożsamość partyjna, a także ustrukturalizowanie list wyborczych, określony w ich ramach parytet (kolejność). Głosujący idą tropem szyldu partyjnego (orientują się na szyld), a także sugestii centralnych partyjnych liderów, w sposób arbitralny ustalających listy wyborcze.

Pierwsze miejsca na listach dwóch najpopularniejszych ugrupowań gwarantują pewny mandat poselski. Jednak okazuje się, że poparcie które otrzymują tzw. „jedynki”, teoretycznie może być (a praktycznie często tak właśnie jest) funkcją najmniej świadomych głosów. W akcie wyborczym systemu proporcjonalnego rządzi zasada: nie znam kandydatów, nie wiem na kogo głosować, a więc głosują na pierwszego z brzegu.
W okręgu wyborczym liczącym tysiąc komisji wyborczych 10 nieświadomych, przypadkowych, czy nawet omyłkowych, głosów oddanych na lidera listy, daje w sumie, w skali globalnej, 10 tys. głosów. To wystarczy, aby wziąć mandat. W efekcie tzw. „jedynka” może nie wygrać w żadnej komisji, ale otrzymać najwięcej głosów w skali okręgu.
Dzieje się tak dlatego, że wyborami proporcjonalnymi rządzi jałowa statystyka oraz stosowane mechanicznie matematyczne algorytmy wyborcze, a nie przemyślane intencje wyborcze. Głosowanie na kandydatów z dalszych miejsc na listach jest funkcją bardziej świadomych wyborów niż to się odbywa w stosunku do pretendentów z czołowych pozycji, gdyż ci z dołu zazwyczaj są głębiej zakorzenieni w strukturach lokalnych, jednak ich lokalne przewagi są neutralizowane przez globalne przewagi liderów list, czyli sumę głosów uzyskiwanych globalnie w skali całego okręgu.

Kapitalizm polityczny
Jakie to ma znaczenie dla gospodarki? Wbrew pozorom, – ogromne. Rozpoczynając dyskusję na ten temat należy pamiętać o genealogii aktualnego systemu proporcjonalnego. Został on zaprojektowany w okresie, w którym stworzono w Polsce dogmat kapitalizmu politycznego (terminu tego użył po raz pierwszy Wiesław Walendziak), i stał się on w praktyce fundamentem tego co można określić jako kapitalizm polityczny, którego jedną z cech był „desant” działaczy partyjnych do rad nadzorczych spółek skarbu państwa.
Model proporcjonalny w obecnej wersji zaczął funkcjonować od 2001 r.; wcześniejszy system był równoległy do struktur starych województw; tu właśnie pojawia się jedna bardzo symptomatyczna niespójność: nowy system nie pasuje do niczego, geograficznie nie jest paralelny do żadnej kategorii podziału terytorialnego kraju: nie pokrywa się ani z nowymi województwami, ani ze starymi, ani z wprowadzonymi od 1 stycznia 1999 r., – powiatami. Dezorganizuje system administracji kraju.
W ferworze krytyki spektakularnych reform rządu Jerzego Buzka nie dostrzega się jednej rzeczy, która mimochodem przeszła niezauważona: modyfikacji proporcjonalnego modelu wyborczego; zlikwidowano listę krajową, ale jednocześnie radykalnie rozszerzono terytoria podstawowych jednostek wyborczych (okręgów), w wyborach do Sejmu. W ten sposób poprzez zwiększenie przestrzeni wyborczej rywalizacji, zmniejszono rozpoznawalność kandydatów, co w konsekwencji zaowocowało rytualizacją procesu wyborczego. W efekcie pierwsza pozycja na listach wyborczych najpopularniejszych partii, stała się tzw. „miejscem biorącym”, właściwie w stu procentach gwarantującym mandat.

Wielopiętrowy klientelizm
Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, określa istniejącą w Polsce sytuację społeczno-polityczną, mianem wielopiętrowego klientelizmu. Przy wszystkich zastrzeżeniach do afiliacji politycznych naukowca, trzeba się (jednak) z jego diagnozą zgodzić.
Funkcjonujący model proporcjonalny w wyborach do Sejmu stał się jednym z kluczowych stabilizatorów, a zarazem fundamentów, klientelistycznego systemu gospodarczego. Żeby gospodarka była efektywna musi zostać jasno oddzielona od polityki, tymczasem wbrew temu co się oficjalnie twierdzi, polityka uzurpuje sobie wpływ na gospodarkę. System proporcjonalny gwarantuje partiom, wykraczającą poza dopuszczalne standardy wolnego rynku, kontrolę nad gospodarką. W efekcie tworzy się układ etatystyczno-klientelistyczny.
Odbywa to się na kilku poziomach, z których trzy mają znaczenie fundamentalne:

Gigantyczny rozrost biurokracji. Mówi się już nawet, że w Polsce mamy do czynienia z efektem Parkirsona, a więc sytuacją w której jedna komórka biurokratyczna rodzi tzw. komórkę córkę, z funkcjonalno-organizacyjnego punktu widzenia zbędną. W ten sposób tworzy się zupełnie niepotrzebne struktury.

Temu procesowi towarzyszy szersze zjawisko marnotrawstwa zasobów. W przestrzeni administracji państwa powstał suboptymalny system, objawiający się w dwóch punktach: kreowaniu niepotrzebnych funkcji oraz stanowisk, jak również obsadzaniu ich, po tzw. znajomości, przez kadry o słabych kwalifikacjach merytorycznych, rekrutujące się ze struktur partyjnych. Gospodarka zasobami nie jest w Polsce racjonalna. Z tym z kolei wiąże się asymetria dostępu do pracy: w toku selekcji kadr faworyzowani są działacze partyjnych aparatów, natomiast dyskredytowani ludzie z wysokimi kwalifikacjami merytorycznymi, ale niezależni.

Ubezwłasnowolnienie procesu legislacyjnego. Proporcjonalny system wyborczy powoduje, że miejsca na listach wyborczych (zwłaszcza te gwarantujące mandaty) są kupowane. Kolejność pozycji w ramach list ustalają zazwyczaj centralni liderzy partyjni, lub zbliżone do nich centralne gremia partyjne, jednak na rzecz określonych kandydatów lobbują różnego rodzaju grupy interesów i ośrodki nacisku (sieci klientelistyczne), deklarujące konkretne korzyści finansowe.

Następnie lobbing przekłada się na procesy legislacyjne. Jest tajemnicą poliszynela, że w Polsce „drukowane” są ustawy, mechanizm ten częściowo odkryły afery: Rywina oraz hazardowa. W trakcie wyborów parlamentarnych roku 2011 jeden z krakowskich posłów wydał na kampanię wyborczą więcej niż byłby w stanie zarobić w ciągu czteroletniej kadencji. To wiele daje do myślenia, przykład ten oznacza, że w sferze parlamentarnej oferowane są pozaoficjalne korzyści, czyli to co można nazwać rentą korupcyjną.

Konsekwencją skrępowania procesów legislacyjnych jest blokada innowacyjności. W polską gospodarkę „pompuje” się miliardy złotych z funduszy pomocy europejskiej, przeznaczone na innowacyjność, tymczasem patentów nie przybywa, a innowacyjność nawet nie drgnęła.

Jest to jeden z przejawów korupcji politycznej, a także tych obszarów, gdzie korupcja wybija na powierzchnię z niebywałą siłą. Działającym w polskiej gospodarce korporacjom oraz firmom bardziej opłaca się zainwestować w proces legislacyjny, związany z pracami nad nową ustawą (czyli skorumpować polityków), niż w modernizację infrastruktury technologicznej. Przewagi biznesowe uzyskiwane są poza przestrzenią wolnej konkurencji, w sferze polityczno-legislacyjnej poprzez bezprawny lobbing.

W rezultacie następuje regresja ewolucyjna, gospodarka polska się uwstecznia, zaś instytucje państwa nie są w stanie działać w sposób optymalny. Wprowadzeni do Sejmu w ramach systemu proporcjonalnego posłowie, a także forsowani przez nich do administracji urzędnicy, chodzą na pasku klientelistycznych czynników wpływu. Później podmioty gospodarcze, które utracą uprzywilejowanie korupcyjno-klientelistyczne zagubią operacyjną zdolność konkurencyjną, z powodu zapóźnień technologicznych oraz niskiego poziomu merytorycznego kadr.

Aspekt pozytywny (walory)
Model jednomandatowy zapewni klika ważnych zmian. Nastąpi radykalny wzrost frekwencji. Gdy wybory będą prowadzone w małych okręgach, rywalizacja znanych i rozpoznawalnych lokalnie kandydatów wywoływać będzie olbrzymie emocje, co pociągnie za sobą zwiększenie mobilności wyborczej i tłumy przy urnach.
W ślad za tym prawdopodobnie pójdzie podniesienie poziomu partycypacji w sferze demokratycznej oraz obywatelskiej.
System polityczny stanie się odświeżalny. W trybie ogólnym będzie stabilizował polską scenę polityczną, ale jednocześnie destabilizował wewnętrzne życie partyjne, co będzie zjawiskiem raczej pozytywnym niż negatywnym; do Sejmu będą wchodziły te same partie, ale pojawią się tam nowi ludzie; będzie następował napływ świeżej krwi.
Wieź społeczno-polityczna pomiędzy przedstawicielami a wyborcami stanie się silniejsza. Mechanizmy rozliczania oraz weryfikacji osób reprezentujących obywateli w parlamencie będą bardziej klarowne. Prawdopodobnie też z tych samych powodów wpływ potężnych, ponadlokalnych grup interesów na proces legislacyjny, a poprzez to na gospodarkę, zostanie ograniczony. Różnego rodzaju ośrodki nacisku nie będą w stanie penetrować wymiaru lokalnego i korumpować posłów, z uwagi na wzmocnienie kontroli społecznej.

Aspekt negatywny (mankamenty)
Jednak trzeba sobie jasno powiedzieć: system jednomandatowy nie jest remedium na wszystkie problemy. Oprócz zalet posiada również olbrzymie wady. Jedną z najbardziej drastycznych jest przepozycjonowanie klientelizmu z poziomu centralnego na lokalny, redukcja oddziaływań klientelistycznych i korupcyjnych. W miejsce grup interesów działających na poziomie ogólnopolskim wchodzą ośrodki nacisku oraz wpływu zlokalizowane lokalnie, na dole kraju. Niby wydłużany jest dystans reprezentantów do elit, zaś skracany do wyborców, ale przy tej drugiej kategorii należy postawić gwiazdkę z adnotacją: czytaj lokalnych sieci klientelistycznych.
System proporcjonalny przy wszystkich swoich wadach, posiada jedną pozytywną cechę: wielkie hybrydowe okręgi wyborcze, w zasadzie niedopasowane ani do wymiaru nowych województw ani powiatów, dezorganizują wspólnotę i spójność działalności rozmaitych lokalnych grup interesów, a także minimalizują wpływ lokalnego klientelizmu, na rezultaty wyborów.
Po wprowadzeniu JOW-ów funkcjonujących na podstawie małych (460) przestrzeni wyborczych, adekwatnych mniej więcej do struktury powiatów, mogą niestety dojść do głosu zorganizowane lokalne grupy przestępcze. W wyborach samorządowych, odbywających się w niewielkich okręgach, znany jest proceder dowożenia wyborców do lokali wyborczych i kupowania głosów. Tego rodzaju operacje z przyczyn logistycznych trudniejsze są do przeprowadzenia na terytorium wielkich przestrzeni wyborczych; poza tym system proporcjonalny nie gwarantuje mandatu temu kandydatowi, który zdobędzie największą ilość głosów, gdyż decyduje o tym algorytm partyjny, stąd lokalnym sieciom klientelistycznym trudniej antycypować na kogo postawić.

Usunąć niespójności
Optymalny system wyborczy to taki, który dokonuje konwersji motywów oraz intencji obywateli, wyartykułowanych w procesie wyborczym, na sposób przeliczania głosów na mandaty. Zalety które oferują JOW-y można również osiągnąć w ramach formuły proporcjonalnej, poprzez spłaszczenie podstawowych jednostek wyborczych (okręgów) i tym samym podniesienie rozpoznawalności kandydatów. O modelu jednomandatowym należy dyskutować w szerszym kontekście niż tylko tym dotyczącym wyborów parlamentarnych. Np. w wyborach do rad powiatów nadal stosuje się system proporcjonalny, choć odbywają się one w małych przestrzeniach wyborczych, zaś kandydaci są doskonale rozpoznawalni przez lokalne środowisko. Motywem głosowania wyborców jest poparcie konkretnego kandydata. Wyborcy posiadają poznawczy dysonans: głosują na osobę, niezależnie od jej afiliacji partyjnych, tymczasem w praktyce mandat otrzymuje partia. W wyniku tego dochodzi do kuriozalnych sytuacji, że np. człowiek, który otrzymał ponad 500 głosów nie otrzymuje miejsca w radzie powiatu, zaś inna osoba z poparciem dziesięć razy mniejszym zdobywa mandat.
Analogicznie wybory do Senatu, nie są dla systemu jednomandatowego reprezentatywne. Rywalizacja wyborcza odbywa się w dużych okręgach, co powoduje, że wyborcy głosują zgodnie z tożsamością polityczną (szyldem partyjnym), natomiast poparcie przeliczane jest na osoby.
Polski system polityczny charakteryzuje jedna generalna cecha: jest on totalnie niespójny.

Roman Mańka

Dodaj komentarz