Z lotu ptaka

undefined

fot. felipeblasco/Pixabay

Często w rozważaniach publicystów bądź komentatorów politycznych, ekspertów zawodowo zajmujących się analizowaniem i ocenianiem zjawisk publicznych, pojawia się pogląd czy może nawet oczekiwanie, że określona władza zrobi to lub tamto, załatwi ten albo inny problem, tymczasem rządzenie, władza, to dzisiaj bardzo złożony fenomen.
Czym jest władza? Gdzie się znajduje? W których obszarach jej szukać? W potocznym myśleniu odpowiedź na te pytania wydaje się prosta: rządzą ci, którzy pomyślnie przeszli demokratyczną weryfikację, otrzymali mandat od społeczeństwa, zdobyli zaufanie ludzi, czyli mówiąc językiem politologii – uzyskali pozytywną legitymizację, w związku z czym mają prawo rządzić w imieniu obywateli.
Na pierwszy rzut oka, w świadomości przeciętnego człowieka wszystko wydaje się proste: władza jest w rządzie – myśli sobie statystyczny Kowalski – władzę posiada rząd, utwierdzają się w potocznym przekonaniu codziennie różnego rodzaju klienci sklepów, pasażerowie pociągów lub tramwajów, albo przechodnie spacerujący ulicami. Jednak prawda jest inna: autentyczna, rzeczywista władza jest gdzie indziej.
Jest ukryta za kulisami, często jej nie widać; jest rozproszona.

Walka o przejrzystość
Francuski filozof i socjolog, Michel Foucault, w książce pt. „Nadzorować i karać. Narodziny więzienia”, nawiązując do nigdy niezrealizowanego projektu Panoptikonu, Jeremiego Benthama, nakreślił, czy raczej zdiagnozował postać współczesnego społeczeństwa. Zdaniem Foucault współczesne społeczeństwo przypomina więzienie, zbudowane wg idei Panoptikonu, w którym poszczególne elementy zostały ustrukturalizowane w taki sposób, że pojedynczy strażnik może pilnować wielu więźniów. O przewadze dozorcy decyduje jeden czynnik: asymetria widzenia. Wieża wartownicza oraz cała infrastruktura więzienna, cały obiekt penitencjarny, zostały skonstruowane w ten sposób, że strażnik otrzymał potencjał widzenia wszystkiego, a więźniowie właściwie niczego, albo niewielkiego kręgu przestrzeni.
Władza dozorcy opiera się na asymetrii widzenia, przewadze w rozciągłości obrazu, którym dysponuje. Natomiast, z drugiej strony, kryterium, które powoduje, iż więźniowie zachowują się – w kontekście oczekiwań zakładu karnego – w sposób pożądany, że zachowują odpowiednią dyscyplinę oraz subordynację, to świadomość bycia obserwowanymi, która jest skuteczniejsza niż sama okoliczność realnego obserwowania. To co odstrasza ludzi od poczynań niedozwolonych (prawnie, moralnie, czy kulturowo), to świadomość bycia obserwowanymi. Osadzeni nie wiedzą czy strażnik śpi, czy może jest zajęty rozmową telefoniczną, czy gra w karty, czy konsumuje posiłek, ale właśnie ta niewiedza w zakresie – co robi strażnik – powoduje, iż u więźniów spada motywacja do ewentualnej ucieczki.
Dozorca nie musi obserwować podopiecznych w danym momencie, ale może, posiada taki potencjał, obserwować ich permanentnie.
Tę więzienną alegorię Foucault rozciąga na całe współczesne społeczeństwo; i jak pisze w „Nadzorować i karać”: „ciemny loch z czasów przedwspółczesnych zastąpiono jasnym, nowoczesnym więzieniem”. Jednak, jak sam dalej zauważa, przejrzystość stanowi pułapkę, w którą władza złapała społeczeństwo. Idąc tropem jego rozumowania można powiedzieć, że przejrzystość jest zniewoleniem, stanowiąc nowy typ przezroczystej celi.
Podobnie jak ma to miejsce w Panoptikonie, gdzie jeden strażnik może pilnować wielu więźniów, również i we współczesnych społeczeństwach, asymetria widzenia nadaje pewien model stosunków, w których władza dysponuje o wiele szerszym spektrum obserwacji niż obywatele. Czynnikiem, który zapewnia władzy przewagę nad społeczeństwem jest przejrzystość. Pomiędzy władzą a społeczeństwem istnieje ogromną dysproporcja przejrzystości. Władza widzi i rozumie wszystko, zaś obywatele – prawie nic.
Przejrzystość legitymizuje władzę. Rządzą ci, którzy posiadają wiedzę, stąd Foucault, na użytek własnego warsztatu pojęciowego, stworzył neologizm „wiedza-władza”, uwydatniający funkcjonalne powiązanie wiedzy z władzą, oraz pragmatyczną zależność jednej kategorii od drugiej. Właściwie cała współczesna ewolucja polityczna koncentrowała się na walce o przejrzystość; z tym że kierunek tego procesu nie zawsze przebiegał w stronę pożądaną: tworzono coraz bardziej zawiłe systemy polityczne, opracowywano skomplikowane procedury wyborcze, budowano hermetyczne oraz trudne do intelektualnego przeniknięcia – mechanizmy rządzenia.
Władza wbrew głoszonym ideom, wcale nie chce być transparentna. Przejrzystość nie jest w interesie władzy. Brak przejrzystości, niedostępność, dystans w stosunku do obywateli, są tymi przymiotami, które zapewniają władzy rozumianej w głębszym sensie – legitymizację.
Paradoksalnie to od społeczeństwa władza oczekuje przejrzystości, rosnącej transparentności, dostępu do informacji o obywatelach, przenosząc, co zauważył Foucault, metody, procedury, i instrumenty inwigilacji na coraz bardziej zindywidualizowany, prywatny poziom. Korzystając z nowoczesnych urządzeń teleinformatycznych – telefonów komórkowych, smartfonów, iPad-ów, smart watch-ów, tabletów, ludzie sami i na własne życzenie dostarczają drobiazgowych informacji o sobie. Tymczasem wiedza czy mówiąc inaczej, przejrzystość, jest tym elementem dzięki któremu władza egzekwuje posłuszeństwo od społeczeństwa. Rządzenie polega dzisiaj na budowaniu różnego rodzaju nieprzejrzystych układów, modeli, czy systemów, w których władza potrafi się poruszać, zaś społeczeństwo błądzi.

Porządek klientelistyczny
Kilka lat temu, Bartłomiej Sienkiewicz, późniejszy Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji, a wcześniej główny doradca zarządu wywiadu Urzędu Ochrony Państwa i wieloletni ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich, opublikował na łamach Tygodnika Powszechnego artykuł pt. „Życie jest gdzieś indziej”. Myślą przewodnią tekstu była diagnoza mówiąca, że mimo dobrych intencji ze strony sprawującej wówczas w Polsce władzę Platformy Obywatelskiej, nakierowanych na przeprowadzenie określonych reform, a także chęci poprawy jakości rządzenia, istniejący porządek klientelistyczny ją zdominuje i nie dopuści do implementacji rozwiązań korzystnych dla społeczeństwa, ale naruszających interesy określonych ośrodków wpływu.
W każdym kraju, i na wszystkich poziomach rywalizacji politycznej, istnieje jakieś klientelistyczne status quo, które próbuje dyktować warunki gry. Władza która obejmuje rządy w rezultacie demokratycznych wyborów, musi się do tego status quo w jakiś sposób doorientować, dookreślić, definiując wobec niego swój stosunek; może je naruszyć i usiłować pozbawić posiadanych wpływów, zmodyfikować, lub wejść z nim w funkcjonalny alians, uzyskując klientelistyczną legitymizację.
Walka z klientelistycznymi strukturami bywa często dla władzy wyczerpująca, trudna, uciążliwa, i niezwykle ryzykowna, tymczasem ewentualny sojusz lub przynajmniej koncyliacja, daje – przynajmniej do pewnego momentu – możliwość osiągania politycznych sukcesów, utrzymywania stabilności w rządzeniu, a także czerpania różnego rodzaju nieoficjalnych beneficjów. Zasadniczy efekt który struktury klientelistyczne zapewniają rządzącym, to możliwość zdobywania i odtwarzania władzy, niezależnie od jakości rządzenia.
Najłatwiej pokazywać te procesy na najniższym poziomie analizy, na podstawie prostych modeli, gdyż wówczas uzyskuje się jasny obraz. Wyobraźmy sobie gminę, w której rządzi bardzo zły wójt: nie pozyskuje pieniędzy z Unii Europejskiej, realizuje jedynie te inwestycje, które są w interesie lokalnych koterii, nie zwalcza aktywnie bezrobocia, do pracy w administracji samorządowej zatrudnia jedynie po znajomości, zamówienia publiczne rozstrzyga zgodnie z logiką korupcyjną, notorycznie nadużywa alkoholu, niemoralnie postępuje wobec kobiet. Wydaje się, że tego rodzaju włodarz samorządowy powinien przegrać z kretesem najbliższe wybory; okazuje się tymczasem, że je wygrywa już w pierwszej turze.
Co zadecydowało o sukcesie wójta? Jaki czynnik wziął w tej sytuacji górę?
Kluczowym faktorem była sieć klientelistyczna, a więc pajęczyna różnego rodzaju ustosunkowań, które przez całe lata budował wójt, w postaci redystrybucji zatrudnienia w gronie krewnych sprzyjających mu radnych i sołtysów, udzielania dotacji finansowych jednostkom Ochotniczych Straży Pożarnych, które następne rozmaitymi kanałami prezesi tych podmiotów wyprowadzali do własnych kieszeni, przyznawania zamówień publicznych w zamian za tzw. rentę polityczną (czyli świadczenie korupcyjne).
W ten sposób ukształtował się pewien układ klientelistyczny, który w nienaturalny dla demokracji sposób, zapewnia wójtowi legitymizację władzy, jednocześnie zdominowując oraz instrumentalizując niemal całe lokalne życie publiczne.
Sieć klientelistyczna jest dla władzy atrakcyjna z trzech powodów: 1) ilościowego – już w sensie matematycznym, statystycznym, stanowi policzalną bezę wyborczą, najczęściej niewystarczającą do osiągnięcia wyborczego zwycięstwa, jednak istotną, dającą pewną przewagę, podstawę, zasób, rudyment; kluczowe są jednak kolejne dwa powody: 2) jakościowy – zdolność opiniotwórcza, a zatem predyspozycja do wytwarzana narracji politycznych, a czasami również kulturowych, korzystnych dla władzy, zaś niesprzyjających jej konkurentom; oraz 3) mobilny, czyli umiejętność mobilizowania elektoratów, zręczność organizowania wokół władzy różnych środowisk wyborczych, powiązanych funkcjonalnie, strukturalnie, środowiskowo, towarzysko, bądź kulturowo z poszczególnymi grupami interesów, działającymi w ramach klientelistycznej infrastruktury.
A zatem sojusz z siecią klientelistyczną zapewnia rządzącym przywilej sprawowania władzy niezależnie od jakości rządzenia, w oparciu klientelistyczne status quo.

Tryb altymetryczny
Włoski politolog, Giovanni Sartori, zastanawiając się nad regułami wyboru, stawia pytanie dlaczego ludzie wybierają przedstawicieli, wg. jakich przesłanek oraz kryteriów dokonują selekcji elit? Wyróżnia trzy główne prawidłowości.
Po pierwsze, wybór elitarystyczny, a więc wyłanianie prawdziwych elit, czyli reprezentantów najlepszych z najlepszych, predystynowanych pod względem merytorycznym, ale także moralnym i kulturowym, do realizowania funkcji przedstawicielskich, w tym również sprawowania władzy. Jest to zarazem idealny sposób selekcji elit, najkorzystniejszy z punktu widzenia jakości sprawowania władzy.
Po drugie, wybór identyfikacyjny, dokonywany na zasadzie swego rodzaju identyfikacji, podobieństw oraz analogii łączących grupy ubiegające się o przedstawicielstwo z charakterystykami elektoratów. Czyli na reprezentantów wybierani są ludzie tacy sami jak my, posiadający tożsame cechy. A więc, jeżeli w społeczeństwie przewagę mają osoby nieuczciwie, wtedy również i one zdominują instytucje przedstawicielskie.
Jednak chyba najgroźniejszy dla demokracji jest trzeci sposób selekcji elit, tzw. wybór w trybie altymetrycznym, gdyż stwarza on pozory demokratyczności procedur i równych szans, zaś w istocie opiera się na asymetrii możliwości zabiegania o głosy, a także ogromnych dysproporcjach w dostępie do debaty publicznej, oraz zależnościach klientelistycznych. Wybór ten polega na skróceniu dystansu do przestrzeni władzy, a zatem do tego wymiaru, który w języku kolokwialnym określa się mianem „koryta”. Pewnym strukturom klientelistycznym, posiadającym – co bardzo ważne – zdolność opiniotwórczą: grupom interesów, ośrodkom wpływu, czynnikom nacisku, obiektom prestiżu, skraca się po prostu dystans do przestrzeni władzy, zapraszając je do zinstrumentalizowanego, uprzedmiotowionego uczestnictwa w szeroko realizowanym procesie rządzenia. Nie jest to jednak partycypacja obywatelska lecz klientelistyczna.
Wybór w trybie altymetrycznym stanowi tę samą funkcję co legitymizacja klientelistyczna. Pewne środowiska oraz grupy interesów, w zamian za koniunkturalne relacje z przestrzenią władzy, zapewniają rządzącym produkcję korzystnych narracji politycznych, deprecjację przeciwników politycznych, jak również mobilizowanie rozmaitych elektoratów wyborczych.
Z tym wiąże się inny, jeszcze bardziej niebezpieczny i trudny do społecznego rozpoznania, mechanizm: realizowania funkcji oraz celów politycznych, poprzez działania pozornie pozapolityczne albo quasi polityczne; udzielania tzw. pozapolitycznej czy niepolitycznej rekomendacji, ale w jej najgłębszym sensie – dla celów wybitnie politycznych. Czyli zapewnianie władzy politycznej legitymizacji w oparciu o sieć ustosunkowań klientelistycznych, za pomocą repertuaru postaw pozornie niepolitycznych.
Jest to szczególnie skuteczny sposób mobilizowania poparcia wyborczego, albowiem sprawia wrażenie apolityczności, formułowania pośredniego poparcia z pozycji werbalnie niepolitycznych, ponadto trafia do najpotężniejszej populacji wyborczej, która posiada decydujący wpływ na rezultat niemal każdych wyborów.
W strukturze wyborców najliczniejszą kategorię stanowią ludzie o tzw. incydentalnej aktywności politycznej, nie angażujący się ustawicznie w działalność publiczną, interesujący się polityką zdawkowo – od święta, zazwyczaj raz na kilka lat, przy okazji jakichś wyborów. Osoby te posiadają bardzo niskie kompetencje polityczne, dlatego są bardzo podatne na różnego rodzaju sugestie oraz podpowiedzi. Najsilniej przemawiają do nich instrukcje formułowane przez postacie wypowiadające się spoza sfery politycznej i cieszące się w określonych dziedzinach – najczęściej kulturowych – statusem autorytetów bądź idoli.
W Polsce w rolę tę niezwykle chętnie wchodzą celebryci, zapewniając rządzącym rekomendację kulturową, pozornie pozapolityczną, jak również uczestnicząc w ten sposób w wyborze altymetrycznym, w zamian za skrócenie dystansu do przestrzeni władzy oraz obszaru prestiżu.
Inercja klientelistyczna
W takiej sytuacji władza oplątana siecią powiązań oraz uwikłań klientelistycznych, traci zdolność do działania w wymiarze optymalnym, i w związku z powyższym generuje efekty suboptymalne – np. w strukturach administracyjnych reprodukuje stanowiska, a czasami nawet całe komórki organizacyjne, które z funkcjonalnego, jak również merytorycznego punktu widzenia, są niepotrzebne, natomiast zatrudniane w ich ramach osoby, na podstawie nieuczciwie przeprowadzonych konkursów, legitymują się gorszymi kwalifikacjami i niższą kreatywnością, niż miałoby to miejsce w formie zdrowego, niewypaczonego powiązaniami klientystycznymi, naboru. W konsekwencji takiego stanu rzeczy państwo traci podwójnie: raz, że tworzy struktury, które w myśl racjonalnego podejścia gospodarczego, są niepotrzebne, rozbudowując poprzez takie praktyki nadmiernie biurokrację; dwa, w ramach tych niepotrzebnych struktur, zatrudnia pracowników słabo przygotowanych do swej roli pod względem merytorycznym i mało kreatywnych.
Klientelizm znajduje się pomiędzy sferą jawną i ukrytą, oficjalną oraz zakulisową, i jest w stanie modyfikować formalnie ustalone i zinstytucjonalizowane warunki gry, dostarczając nowych kryteriów, w postaci np. świadczeń korupcyjnych, a więc tego co w socjologii nazywa się pogonią za rentą polityczną.
Instytucje państwa uwikłane w zależności klientelistyczne odwracają swoją funkcję i przestają działać zgodnie ze przeznaczeniem, co powoduje, iż aparat państwowy prowadzi poczynania wbrew swojej misji, sprzeniewierzając się własnemu statutowi. Struktury państwowe nie są w stanie podejmować zadań na miarę ciężaru wyzwań, nie inicjują koniecznych reform, nie modyfikują systemów politycznych, społecznych, oraz gospodarczych, nie modernizują przestrzeni instytucjonalnej kraju, i nie kreują innowacji.
Państwo zawładnięte przez klientelizm brnie, dryfuje, pogrążone jest w inercji. Urzędnicy ogarnięci relacjami klientelistycznymi przeżywają konflikt interesów, nie realizują celów wynikających z logiki oraz aksjologii służby publicznej czy etosu urzędniczego, lecz własne, prywatne, merkantylne interesy.
Dochodzi do zwyrodnienia kondycji moralnej państwa, zaprzeczenia istocie obecności w przestrzeni społeczno-politycznej, przekreślenia lojalności wobec najważniejszych imponderabiliów.
Inny włoski przedstawiciel nauk społecznych, Gaetano Mosca, podzielił społeczeństwo na dwie główne kategorie: zorganizowaną mniejszość, czyli elity; oraz niezorganizowaną, rozproszoną większość, a więc resztę społeczeństwa. W ocenie Moski, elity posiadają intelektualny, moralny, oraz majątkowy prymat; wydaje się jednak, że ich przewaga z pragmatycznego punktu widzenia, sprowadza się przede wszystkim do zdolności organizacyjnej – mogą organizować i mobilizować jedne środowiska oraz dezorganizować i demobilizować inne.
Władza ma do rozstrzygnięcia kluczowy dylemat: może zorientować się na zorganizowane elity, czytaj również grupy interesów, a zatem wejść w uwikłania klientelistyczne; albo na zdezorganizowaną resztę społeczeństwa, i realizować sformułowany przez św. Jana Pawła II aksjomat roztropnej troski o dobro wspólne, czyli robić to, co jest pożyteczne oraz potrzebne dla ludzi.
Nawiązanie relacji klientelistycznych, a więc wejście w sojusz z grupami interesów czy ośrodkami nacisku, daje efekt tylko na krótką metę, zapewniając chwilową legitymizację klientelistyczną. W dłuższej perspektywie władza uwikłana w powiązania klientelistyczne traci kontrolę nad samą sobą, i w istocie radykalnie obniża swoją skuteczność, gubi zdolność do rządzenia, nawet jeżeli jeszcze legalnie sprawuje władzę.
Obiekty oraz podmioty składające się na sieć klientelistyczną kierują się pragmatyzmem oraz bieżącą kalkulacją koniunkturalną, i zawsze w którymś momencie się od danej władzy odwrócą, lokując swoje interesy w innych miejscach sceny politycznej, i tam dokonując inwestycji, zgodne z definiowaną antycypacją sukcesu.

Legitymizacja kulturowa
Często mamy do przedstawicieli władzy pretensje, że kupują drogie markowe zegarki, kolekcjonują dzieła sztuki, noszą luksusowe, eleganckie garnitury, nabywają domy w willowych dzielnicach różnych miast. W ten sposób rządzący zakreślają pewne kulturowe, czy używając precyzyjniejszego języka – symboliczne granice, aby uwypuklić swoją przynależność do dominującej grupy, elity władzy. Stąd tworzą pewne kulturowe dystanse, odległości, bariery, aby zalegalizować swoją przynależność do pola władzy, a jednocześnie inne osoby kulturowo wyeliminować z tego obszaru, i odróżnić się od nich kulturowo. Korzystają z tego repertuaru działań, postaw, poczynań, oraz zachowań, który francuski socjolog, Pierre Bourdieu, nazwał przemocą symboliczną; używają zatem przemocy symbolicznej, aby ukonstytuować swoją obecność w przestrzeni władzy.
Posiadanie kulturowych przewag (naturalnych, realnych, bądź fikcyjnych i symulowanych), to najskuteczniejsza forma przynależności lub awansu do kręgów elity władzy. Sam demokratyczny wybór nie wystarcza, fakt rządzenia to za mało, potrzebna jest jeszcze legitymizacja kulturowa, oparta na przewagach symbolicznych. Dlatego osoby z orbity władzy, rozumianej w sensie politycznym, czyli premierzy, ministrowie, posłowie, czy senatorowie, lub prezydenci miast, tak często zabiegają o kulturową legitymizację ze strony elit władzy, definiowanych w głębszym znaczeniu, stosując jednocześnie przemoc symboliczną wobec zwykłych obywateli. Celem jest tu wejście do szerszej kategorii elit, niż tylko establishment polityczny, a do tego potrzebna jest emancypacja kulturowa, którą mogą zapewnić poprzez kulturową racjonalizację władzy – zgodnie z warsztatem desygnatów znaczeniowych Bourdieu tzw. – reprezentanci pola produkcji kulturowej: artyści, pisarze, poeci, aktorzy, celebryci, itp. Stąd zaś już tylko krok do uwikłań klientelistycznych.
Władza staje się dziś często czymś abstrakcyjnym, rozproszonym, i niezależnym od demokratycznego wyboru, od mechanizmów selekcji elit, które coraz częściej zawodzą. Na tym polega wielki problem współczesnych społeczeństw oraz demokracji liberalnych. Prawdziwa władza stała się obecnie czymś niewidzialnym i – jak twierdził Michel Foucault – rozproszonym.
– „Ci co zdobywają władzę, a następnie wchodzą w te obszary, w których powinna ona być, zwierzają się później, że tej władzy tam nie ma” – powiedział w wywiadzie dla telewizji Polsat News 2, prof. Andrzej Rychard, socjolog z Polskiej Akademii Nauk.
Współczesna władza staje się wypadkową wielu elementów, stanowi złożoną, wielopiętrową, i wielowymiarową konstrukcję, jednak jej spektrum raczej zawęża się, a nie poszerza, i wychodzi poza obszary oficjalne. Władza ulega emancypacji, zaś społeczeństwo stopniowo traci nad nią kontrolę.
Amerykański socjolog, Charles Wright Mills, w książce pt. Elita władzy, stawia tezę, że w rozwiniętych, nowoczesnych społeczeństwach, władza degraduje się, i że prawdziwa władza nie należy do wybieranych przedstawicieli. W jego opinii, w toku racjonalizacji pracy, a proces ten zachodzi we wszystkich społeczeństwach przemysłowych, wyodrębnia się relatywnie mała, hermetyczna, oraz zdemoralizowana grupa społeczna, która skupia władzę we własnych rękach. Na elitę władzy, w opinii Millsa, składają się reprezentanci trzech środowisk, swoisty triumwirat wpływowych klas, a mianowicie elity biznesu, polityki, i wojska. To do tej mieszanki grup establishmentowych należy prawdziwa władza.
Zdaniem Charlesa Millsa, oddzielanie władzy od legitymizacji wyborczej, czyli demokratycznych wyborów, oznacza degradację demokracji, załamanie polityki jako debaty publicznej, jak również świadczy o przesunięciu dyskursu politycznego na czysto formalny odcinek.

Roman Mańka

Dodaj komentarz