Polska strategiczną Trump-oliną globalnego bezpieczeństwa

undefinedFot: luck/pixabay.com

Amerykańscy wyborcy zerwali w minionym roku niepisaną umowę, ograniczającą przez lata demokratyczny wybór obywateli tego kraju do dwóch – w ostatnim ćwierćwieczu coraz bardziej lewicujących, a tym samym, co raz mniej różniących się od siebie – obozów. Zadali tym samym potężny cios globalnemu porządkowi, zdominowanemu przez rządy liberalnej lewicy.

Jerzy Mosoń – Jak świat odnajdzie się w nowych warunkach gry, gdzie ambicje narodów znów zyskują na znaczeniu, kosztem otwartości na innych? Czy Polacy powinni patrzeć w przyszłość z nadzieją czy z obawami?

Nie chodzi o antysystemowość
Prezydentowi Donaldowi Trumpowi na pewno nie można odmówić jednego: prawicowych poglądów. Reszta to tylko spekulacje i profetyczne wizje tych, którzy się go boją albo tych, którzy zobaczyli w nim nowego zbawiciela.
Tymczasem niedługo po ogłoszeniu wyniku wyborów prezydenckich w USA, część komentatorów zaczęła poddawać w wątpliwość antysystemowość zwycięzcy, wskazując, że jeszcze niedawno chętnie ściskał on dłoń kandydatce Demokratów, Hillary Clinton; innym razem wyjaśniając, że miliarder nie może być antysystemowy, bo przecież sam ten system od lat tworzy. No dobrze, ale przecież wyborcom Trumpa nie chodziło raczej o samo w sobie, czyli immanentne złamanie tradycji wyborczej, w której przyjęło się, że władza wędrowała albo do kandydata Demokratów albo Republikanów. Trump wygrał, mimo wpadek, prowokacji, czy kontrowersyjnej powierzchowności tym, że w przeciwieństwie do większości kandydatów, których namaszczał uprzednio obóz republikański, nosił w sobie jego prawdziwe tradycje i idee. Idee, za którymi, po supremacji klanów Clintonów i Obamów, zatęsknili potomkowie założycieli USA.

Ostatni republikanin
Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że ostatnią faktycznie w pełni republikańską kadencję wypełnił Ronald Reagan, zdając urząd w 1989 roku. Bushowie zetknęli się już bowiem z nowymi warunkami, rozleniwiającym przeświadczeniem, że teraz zapanuje pokój i czas na realizację utopijnych słów Johna Lennona z piosenki „Imagine”. Trzeba było ataku na World Trade Center w 2001 roku, by Ameryka obudziła się z letargu. Z kolei Europa, dalej brnęła w wizję świata bez „piekła”, „nieba”, „wojen”, „religii”, co zemściło się opuszczeniem Wspólnoty Europejskiej przez Wielką Brytanię, i coraz większą polaryzacją wewnątrz europejskich społeczeństw. O ile zmiana rządów w niewielkich Węgrzech nie budziła większych emocji, to już powrót do władzy prezesa Prawa i Sprawiedliwości, Jarosława Kaczyńskiego, w średniej wielkości Polsce, mógł znamionować ogólnoświatowy trend. Wybór Trumpa go przypieczętował. Czy jednak w USA mógłby dalej rządzić ktoś z obozu, dla którego własne państwo nie jest strukturą najwyższego rzędu?

Światowy chaos
Przyjrzyjmy się podziałowi władzy w konkurujących ze sobą mocarstwach. Chiny obejmujące właśnie supremację w świecie, powiązały gospodarkę rynkową z rządami autorytarnymi partii. W Moskwie zasiada „nowy car”, dla którego „Rosja nie ma żadnych granic”, a jeśli ktoś uważa, że takie powiedzonka to tylko żart, niech spyta o zdanie Gruzinów czy Ukraińców. Wreszcie Unia Europejska, rozpadający się twór, niepewny sojusznik, mający rozproszone armie, niezdolny do podjęcia szybkich decyzji, skorumpowany, a także infiltrowany, zapatrzony tradycyjnie w utopijne idee.
Trump marzący o przywróceniu USA dawnej pozycji będzie musiał ocenić, jak biznesmen, (którym był całe życie): w co warto zainwestować…?

Żelazna warta
Wielka Brytania to naturalny sojusznik – jeszcze bliżej związany z Waszyngtonem po Brexicie, niż z okresu cieszenia się z przynależności europejskiej. Francja i Niemcy, wziąwszy pod uwagę stopnień w jakim pozwoliły zalać się muzułmańską ludnością, nie mają już wiarygodności. Pogrążonym w kryzysie Włochom bliżej dziś do Moskwy niż do Waszyngtonu.
Trumpowi zostaje mająca strategiczne położenie Polska, która na pewno nie wywiesi białej flagi, w sytuacji zagrożenia, jak jej niektórzy sąsiedzi czynili w przeszłości. Polska ma słaby, ale jednak bufor bezpieczeństwa w postaci Państw Bałtyckich, jak również niepisany sojusz z Budapesztem, bez wątpienia silniejszy od niedawno podpisanej umowy Warszawy z Londynem, w obszarze obronności – którą sam polski minister Obrony Narodowej, Antoni Macierewicz, podsumował słowami: „Strona brytyjska długo się wzbraniała, ale udało nam się ich przekonać”.
Trump nie pozwoli sobie na stratę Polski, nie dlatego, że jego kampanią przez pewien czas skutecznie kierował mający polskie korzenie Corey Lewandowski ani nie ze względu na to, że obiecywał pewne rzeczy Polakom oraz Polonusom, w kampanii przedwyborczej. Trump zwyczajnie wie, że strata Polski oznaczałaby nieodwracalną porażkę USA i koniec marzeń o powrocie do świata jednobiegunowego, z przewodnią rolą kierowanego przez niego państwa. Na bycie grabarzem potęgi USA, ktoś taki jak Trump nie może sobie pozwolić.

Dodaj komentarz