Fot: golden-gate-bridge/pixabay.com
Zachodni Pacyfik, Krym, Europa Środkowo-Wschodnia, Syria – to dziś kluczowe obszary, o które grę toczą dwa największe światowe mocarstwa. Od jej rozstrzygnięcia zależeć będzie światowy pokój.
Jerzy Mosoń – Gdy w połowie grudnia 2016 roku prezydent Władimir Putin, po dwuletniej izolacji Rosji spowodowanej agresją na Ukrainę, odwiedził Japonię, wiadome było, że kolejny ruch będzie należał do Waszyngtonu. Stało się: na początku nowego roku pierwszy z 16 ultranowoczesnych i najdroższych na świecie samolotów F-35s wylądował na japońskiej wyspie Honsiu.
Polityczne sushi
Spotkanie Putina z japońskim premierem Shinzo Abe, oprócz symbolicznego wymiaru, miało również aspekt handlowy. Przywódca Rosji przywiózł w teczce sporne Wyspy Kurylskie, okupowane przez Rosję od zakończenia II wojny światowej. Można nawet wysunąć śmiałą tezę, że byłby niemal gotów oddać dwie z nich, za cenę kontraktów handlowych oraz neutralności Japonii wobec hipotetycznego konfliktu z Zachodem. Bez względu na to, co ustalili obaj panowie, zażywając zdrowotnych kąpieli w prowincji Nagato, Moskwa na neutralność Japonii nie ma co liczyć. W innym wypadku samolot kosztujący 159 mln USD, nigdy nie opuściłby lotniska w Arizonie, by zasilić obronę na Zachodnim Pacyfiku.
Dwa punkty Moskwy
O ile wszystko wskazuje na to, że Stany Zjednoczone zachowają, jak na razie, strategiczne punkty na Zachodnim Pacyfiku, to sprawa Krymu wydaje się przesądzona na rzecz Moskwy. Zachód, choć jeszcze nieformalnie, zaakceptował aneksję Krymu oraz stałą destabilizację Ukrainy. W podobnym kierunku rozwija się sytuacja w Syrii. Putin nie dość, że przetestował w trwającym konflikcie swoją najnowocześniejszą broń, to zdołał przejąć inicjatywę. Jeszcze trzy dekady temu Amerykanie mogliby przełknąć taką gorzką pigułę i powiedzieć: „OK. Nic się nie stało, mamy przecież Izrael.” Teraz jednak, gdy ponad 20 proc. Izraelczyków to obywatele rosyjskojęzyczni, Biały Dom może żywić obawy, co do lojalności sojusznika. Zresztą na linii Waszyngton-Jerozolima iskrzy już od kilku lat, i to nie tylko za sprawą ustępującego prezydenta Baracka Obamy.
Wielcy nieobecni
Aby skutecznie prowadzić ofensywę, nie wystarczą jednak Krymowi przyczółki na Bliskim Wschodzie czy nawet Zachodni Pacyfik. Dotychczasowe konflikty pokazały, że kluczowe są także pozycje na Morzu Śródziemnym. W tym przypadku sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, bo dziś najwięcej do powiedzenia ma tam Turcja – to od Ankary będzie zależało czyje samoloty wylądują na cypryjskich lotniskach. Na skutek dominującej pozycji Turków, tracą wiecznie niedofinansowani Grecy. Można sobie wyobrazić, że „wykupienie” ich z długoletniego kryzysu, poskutkowałoby przychylnością geopolityczną, ale dziś nie widzi korzyści z takiego rozwiązania ani Wschód ani Zachód. Turcy są zbyt mocni. Podobny problem mają zresztą Włosi – stąd nie zanosi się na to, by za wszelką cenę Berlin via Bruksela, ratował ich system bankowy.
Na deser
Zostaje Europa Środkowo-Wschodnia. Kilka tysięcy amerykańskich żołnierzy, którzy dopiero co przybyli nad Wisłę, trafili tu bardziej w charakterze zakładników aniżeli realnej wojskowej pomocy Polsce i krajom ościennym. W odbiorze zimnowojennym, ich przybycie ma bowiem komunikować: „Tu są nasi. Jeśli zaatakujecie Polskę albo Państwa Bałtyckie, to wciągnięcie nas do wojny, konfliktu wyniszczającego wszystkich”.
Dziś Europa Środkowo-Wschodnia, to nic innego jak przyczółek amerykański, ostatni bastion, bez którego USA mogą runąć jak domek kart. Nie zmieni tego filtr Moskwy z Bratysławą ani z Budapesztem – ich strategiczna pozycja w Europie, nie ma bowiem tak dużego znaczenia, jak usytuowanie Polski, Litwy, Łotwy oraz Estonii.
Co dalej? Czas na kolejny ruch… Zapewne będzie należał do Moskwy. Następny wykona już nowa administracja Białego Domu. Poznamy po nim, kim jest nowy prezydent Donald Trump, i czego można się po nim spodziewać.
Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów.