Fot: pixabay.com
Istniejący w Polsce system wyborczy w wyborach samorządowych można było rozstrzygnąć w dwie różne strony: iść albo w kierunku rozwiązań i procedur typowo obywatelskich, czyli usunąć z terenu samorządu partie polityczne i wprowadzić na każdym poziomie jednomandatowe okręgi wyborcze; albo postawić na czysto partyjne reguły gry, co właśnie uczyniono.
Roman Mańka – Czy zaproponowane w Sejmie nowe regulacje systemu wyborczego dotyczącego poziomu samorządu są dobre? (Wprawdzie) daleko odbiegają od ideału, jaki można byłoby sobie wymarzyć (osobiście jestem zwolennikiem implementowania instytucji obywatelskich, jednomandatowych), to jednak nowa ordynacja wyborcza jest dużo lepsza niż trwanie stanu dotychczasowego, a poza tym posiada kilka znaczących atutów, w tym jeden kluczowy: do rangi fundamentalnej urasta okoliczność, iż przedstawione podejście prawne rozstrzyga postać całego systemu na rzecz procedur partyjnych oraz proporcjonalnych; co z kolei pociąga za sobą fakt, iż tworzy spójne warunki gry, a jednocześnie porządkuje przestrzeń samorządową.
Jak było do tej pory?
Dotychczas w samorządach funkcjonował system, który można określić mianem hybrydowego, w wyborach mogły startować zarówno partie polityczne, organizacje społeczne (stowarzyszenia oraz zrzeszenia), oddolne komitety wyborcze, pojedynczy strzelcy, itp. Na pozór układ taki był transparentny i obywatelski, ale gdy się wniknęło w jego logikę głębiej, okazywało się, że zasadniczy problem dotyczył właśnie przejrzystości – obowiązujące przed zmianami regulacje prawne były nieprzejrzyste i mało czytelne, zaś procedury oraz praktyki zagmatwane.
Apologeci modelu, który obowiązywał do tej pory twierdzili, iż był on obywatelski, samorządowy, zdecentralizowany, jednakowoż wnikliwa analiza temu zaprzecza. Rzekome inicjatywy oddolne, jak również ruchy obywatelskie, mające wg idei tworzyć się samorzutnie, były często budowane przez określone partie polityczne, stanowiące ich kreatywny czynnik założycielski. W istocie na poziomie samorządów budowano iluzję niepolityczności, mistyfikację braku uwikłania politycznego czy partyjnego, podczas gdy w praktyce głównymi aktorami życia samorządowego były partie polityczne, występujące jawnie, oficjalnie, bądź też w sposób zakamuflowany, ale prawie zawsze jako sprawcza siła.
Przestrzeń samorządowa charakteryzowała się ogromną niespójnością oraz nieuporządkowaniem. W wyborach do rad powiatu, nawet gdy dotyczyły małych ośrodków gminnych stosowano ordynację proporcjonalną, mimo iż na tym poziomie istniała wysoka rozpoznawalność kandydatów, pozwalająca głosować na osoby – w efekcie dochodziło do poznawczej oraz funkcjonalnej asymetrii: wyborcy podejmowali decyzje wyborcze w oparciu o kryteria personalne, tymczasem mandaty rozdawano wg parytetu partyjnego. Prowadziło to do absurdalnych sytuacji, iż dany kandydat otrzymywał najwięcej głosów ze wszystkich pretendentów, a nie wchodził do organu stanowiącego (rady powiatu). Za to na tym samym poziomie społeczno-przestrzennym, w wyborach na wójtów i burmistrzów, a także do rad gmin, obowiązywał system jednomandatowy. Wyborcy dokonując wyłaniania reprezentacji w swoich małych środowiskach, można powiedzieć w skali mikro, musieli więc posługiwać się rożnymi systemami wyborczymi.
W wyborach do sejmików wojewódzkich właściwie skopiowano himeryczny system sejmowy, sposób wyłaniania reprezentacji oparto na wielkich okręgach łączących po kilka powiatów, nierzadko nie tworzących jakichkolwiek wspólnot pod względem społecznym, demograficznym, kulturowym, a nawet geograficznym. Zwłaszcza ten pułap wyborów był skrajnie nieprzejrzysty. Rozpoznawalność kandydatów równała się zeru. Ludzie nie posiadali świadomości identyfikującej poszczególnych pretendentów, a w ślad za tym także wiedzy, co do systemowych funkcji, które spełniał samorząd wojewódzki.
Tu dochodzimy do kolejnego zasadniczego mankamentu: przeprowadzanie wyborów do czterech różnych poziomów samorządu terytorialnego, na rożnych zasadach oraz w oparciu o inne reguły wyborcze, prowadziło do wielu nieporozumień, jak również dysfunkcji; częstokroć dochodziło do skojarzenia wyborów na wójta czy burmistrza z wyborami np. do sejmików wojewódzkich, i w ten sposób przenoszeniu (konwersji) preferencji wyborczych – ktoś kto głosował na wójta startującego z PSL z powodów osobistych, mógł następnie potraktować jego przynależność polityczną jako sugestię w głosowaniu na radnych sejmików wojewódzkich.
Cztery wybory do samorządu różnych szczebli same siebie wzajemnie zakłócają.
To co miało stanowić walory starego systemu samorządowego, a więc obywatelskość, samorządność, oddolność, decentralizacja, w rzeczywistości było ułudą i grą pozorów. W praktyce prawie we wszystkich wymiarach życia samorządowego dominowały zarządzane centralnie partie polityczne, wspierane przez organizacje quasi obywatelskie, które wykorzystywano instrumentalnie do zamulenia reguł gry.
Największą wadą dotychczasowego modelu samorządowego, był brak transparentności: system usiłował jawić się jako niepolityczny i niepartyjny, zaś w rzeczywistości nawet gdy określone poczynania kreowane były przez inicjatywy i ruchy oddolne, w istocie stały za nimi czynniki sensu stricte partyjne.
Za pół litra wódki…
W 2002 roku wprowadzono bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów, i prezydentów. Rozwiązaniu temu przyświecała idea zwiększenia wpływu obywateli na sposób sprawowania władzy w podstawowych jednostkach samorządu terytorialnego – gminach – zintensyfikowania partycypacji obywatelskiej, wzmocnienia poczucia sprawczości, a w ślad za tym pogłębienia kontroli społecznej.
Nowy, bezpośredni, model wyłaniania lokalnych gospodarzy, miał też sprzyjać odświeżeniu samorządowego życia, poprawieniu jakości rządzenia, zaś przede wszystkim rozkruszaniu, rozmontowaniu klientelistycznych, klikowych układów, jakie potworzyły się we wspólnotach samorządowych i przez ponad dekadę (licząc z tamtej perspektywy) dzierżyły władzę.
Niestety żaden z tych postulatów nie został osiągnięty, a nowy system okazał się chyba gorszy od starego – nie rozmiękczył przestrzeni samorządowej, tylko jeszcze bardziej ją spetryfikował.
Bezpośrednie wybory organu wykonawczego wprowadzono w takiej konwencji, że lokalny klientelizm wcale nie zmniejszył się, lecz zwiększył, tymczasem radykalnemu osłabieniu uległa kontrola społeczna. Trochę lepiej sytuacja miała się w dużych ośrodkach, gdyż tam funkcje kontrolne, słabo bo słabo, to jednak mimo wszystko realizowały media i partie polityczne, które od czasu do czasu rozliczały swoich prezydentów; w małych ośrodkach, zarówno lokalne czynniki przekazu, jak i działające tam ugrupowania polityczne, były zinstrumentalizowane pod kątem partykularnych interesów wójta oraz jego środowiska. Jeszcze chyba gorsze od partii politycznych skutki działalności rodziły lokalne komitety wyborcze oraz budowane na użytek polityczny organizacje samorządowe, w których rządziła prywata.
Strukturalny oportunizm
Dlaczego mimo wprowadzenia w 2002 roku zasady bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów, i prezydentów, lokalna przestrzeń samorządowa pozostała na wiele lat „zabetonowana”?
Odpowiedź na to pytanie mieści się w nurcie badań oraz analiz, który w socjologii określa się jako strukturalizm. Przesądziły o tym reguły gry, jakie stworzono, a zatem strukturalna formuła, w jakiej wprowadzono bezpośrednie wybory organu wykonawczego. Przyjęto, iż do zgłoszenia kandydata na wójta, burmistrza, prezydenta niezbędne jest zarejestrowanie kandydatów na radnych, przynajmniej w połowie okręgów określonej jednostki samorządowej. Właśnie ta zasada petryfikowała system samorządowy oraz prowadziła do replikowania układów władzy.
W dużych ośrodkach było to bez znaczenia, tam bowiem i tak działały partie polityczne, które instytucjonalizowały sytuację oraz pełniły jakąś kontrolę społeczną. Jednak w małych jednostkach ta metoda dawała ogromną przewagę już urzędującym wójtom i burmistrzom. Życie społeczne, zwłaszcza na poziomie mikro, oparte jest na konformizmie, jeszcze ostrzej widać to w aktywności publicznej, gdzie rządzi oportunizm. Więc siłą rzeczy, osoby aktywne na poziomie lokalnym orientowały się na pragmatyczną relację z władzą wykonawczą – ochoczo aplikowały na listy kompletowane przez sprawujących w gminach stanowiska wójtów, a niechętnie wchodziły do „drużyn” ich konkurentów.
W ten sposób urzędujący wójtowie koncentrowali wokół siebie najbardziej wpływowe, prestiżowe, znaczące grupy interesów, co powodowało, iż utrwalał się układ klientelistyczny, zapewniając sobie replikę, reprodukcję władzy samorządowej, zaś opozycyjni pretendenci mieli problem z pozyskaniem na listy radnych kogokolwiek – musieli często kompletować kandydatów na zasadzie „łapanki”, spośród osób najgorszej jakości merytorycznej i etycznej, nie mających niczego do stracenia lokalnych autsajderów, co niejednokrotnie finalizowano za pomocą wręczenia „prezentu” w postaci pół litra wódki.
Na pierwszy rzut oka bezpośrednie wybory wójtów, burmistrzów, i prezydentów zwiększyły przejrzystość władzy samorządowej oraz wzmocniły kontrolę społeczną, to jednak tylko wrażenie pozorne, gdyż w istocie jeszcze bardziej podniosły znaczenie lokalnych struktur klientelistycznych dysponujących dwoma kluczowymi z punktu widzenia skuteczności wyborczej dyspozycjami: 1) zdolnością opiniotwórczą, a więc umiejętnością wytwarzania narracji politycznych; a także 2) sprawnością w mobilizowaniu, a z drugiej strony demobilizowaniu wyborców.
Reprodukcja władzy w przestrzeni samorządowej, w wyborach bezpośrednich, odbywała się w ten sposób, iż urzędujący wójtowie i burmistrzowie orientowali się na popularność (a więc w jakiejś mierze na populizm) oraz na klientelistyczne grupy interesów, które posiadały zdolność mobilizowania wyborców i zapewniały możliwość sprawowania władzy niezależnie od jakości rządzenia, poprzez kreowanie procesu dezinformacji oraz utrzymywanie sztucznej popularności.
Szaleństwo czy metoda?
Nowe propozycje zasad wyborczych, obowiązujących podczas wyłaniania reprezentacji samorządowych nie są idealne, idą w odwrotnym od obywatelskiego kierunku, implementując na najbardziej lokalnym poziomie życia społecznego – logikę partyjną, jak również proporcjonalne procedury wyborcze; na pozór jest to działanie złe, wydawać by się mogło, że przeciwne od pożądanego, ale być może właśnie ma to głębszy sens, być może w tym „szaleństwie” jest metoda.
Jednym z najważniejszych parametrów demokracji jest aktywność obywatelska i partycypacja polityczna. Wszystkie badania oraz analizy socjologiczne pokazywały ewidentnie, że te współczynniki na przestrzeni ostatnich 28 lat transformacji kształtowały się na niskim poziomie. Po roku 1989, wbrew szumnym deklaracjom, nie zbudowano w Polsce społeczeństwa obywatelskiego, autentyczne inicjatywy oddolne były nieliczne, te którym udało się zaistnieć (jak np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy) inicjowały odgórnie centralne media i wspierało państwo; kapitał społeczny przedstawiał się ubogo; partycypacja polityczna właściwie nie istniała – najsilniejszymi strukturami oraz kadrami legitymowały się partie postkomunistyczne (PSL i SLD), które wyniosły dorobek z PRL-u, ugrupowania postsolidarnościowe, budowane już w warunkach demokracji, liczyły zaledwie po 30, góra 40 tys. członków, z czego, jak pokazały wewnętrzne wybory w Platformie Obywatelskiej, ponad połowa istniała jedynie na papierze.
Ludzi w Polsce przyciągały do polityki interesy nie zaś wartości, nie mentalność aksjologiczna decydowała o publicznym zaangażowaniu, lecz motywacja instrumentalna i pragmatyczna. W naszym kraju nie zbudowano skutecznych instytucji zarządzania państwem.
Skoro nie udało się zaaranżować życia obywatelskiego wprost, poprzez działanie autentycznie oddolne i bezpośrednie, niewykluczone, że należy spróbować innej metody, polegającej na zainstalowaniu w wymiarze najbardziej lokalnym – partyjnych kanałów, w których toczyłoby się życie obywatelskie. Możliwe jest, iż implementacja struktur istniejących w Polsce ugrupowań politycznych w przestrzeni samorządowej, zaktywizuje obywateli i przyczyni się do rozbudowania lokalnych sieci partyjnych, które dotychczas były na tym poziomie niebywale wątłe.
Wprowadzenie zasady, iż na wszystkich szczeblach wyborów samorządowych listy kandydatów wystawiać mogą tylko partie polityczne, porządkuje sytuację, uspójnia system. Dotychczas w tej kwestii istniała dysharmonia, przyjęty model był nielogiczny, nie domykał się, posiadał cechy hybrydowe, w połowie zorientowano go na partie polityczne, a w połowie na oddolne inicjatywy oraz komitety wyborcze, np. w wyborach do rad powiatów, prowadzonych poza powiatami grodzkimi, również na poziomie mikrolokalnym, o głosy rywalizowały partie polityczne, zaś o podziale mandatów – mimo iż wyborcy w pierwszej kolejności głosowali na osoby – decydował system proporcjonalny.
Wpuszczenie ugrupowań politycznych na pułap gmin oraz zastosowanie tam systemu proporcjonalnego ujednoznacznia system i wprowadza jednolite, spójne, procedury. Generalna, zewnętrzna rzeczywistość polityczna staje się dużo bardziej transparentne.
Obecna większość parlamentarna próbuje ustanowić spójne, jednolite reguły dla wszystkich uczestników gry samorządowej, a przede wszystkim dla obywateli.
System proporcjonalny z cechami jednomandatowego
Zasady oraz procedury wyborcze stają się w niektórych obszarach bardziej jasne, czytelne, jednak w innych mocno zamotane i trudne do zrozumienia.
Zapewne zwiększy się przejrzystość w wyborach do sejmików wojewódzkich, jak również rad powiatu. Zyska kontrola społeczna, urealni się możliwość rozliczania reprezentantów z wykonywanej pracy samorządowej, jak również znacznie zmieni się percepcja wyborcza, wydatnie podnosząc stopień rozpoznawalności oraz identyfikowalności personalnej – o wyborach będzie decydować nie tylko parytet partyjny i kolejność na partyjnych listach, ale również jakość kandydatów.
Stanie się tak z jednego podstawowego powodu: w wyborach do sejmików wojewódzkich, przestrzeń terytoriów wyborczych (okręgów) zostanie zredukowana z obszarów subregionalnych, łączących po kilka powiatów – dziewięć i więcej – do jednego powiatu, w którym można będzie zdobyć co najmniej pięć mandatów; natomiast okręgi w wyborach do rad powiatów nie będą tworzone z kilku gmin – dwóch czy trzech – lecz w sposób integralny skonfiguruje się je z jedną gminą.
To spowoduje, że mimo iż mandaty będą dzielone między partie polityczne w systemie proporcjonalnym metodą D’hondta, to w psychologicznym, jednostkowym akcie głosowania, wyborcy zaczną determinować się czynnikami personalnym, indywidualnymi, osobistymi, tzw. walorem jakości kandydata i zechcą wybierać konkretne osoby, które dobrze znają.
W ten sposób system proporcjonalny zyska pewne cechy modelu jednomandatowego, w tym sensie, iż wyborcy będą głosowali przede wszystkim na ludzi, a przynależność partyjna będzie mimo wszystko czynnikiem drugo a nawet trzeciorzędnym.
Problemem może okazać się nieczytelność systemu wyborczego na najniższych kondygnacjach życia lokalnego, czyli w gminach. W ferworze rozstrzygnięć wyborczych może zaistnieć wiele artefaktów oraz niespójności, asymetrycznych wyników. Wyborcy mogą mieć trudność ze zrozumieniem, dlaczego ktoś otrzymuje np. 120 głosów i nie zdobywa mandatu w radzie gminy, zaś ktoś inny dostaje o połowę mniej skreśleń i zostaje radnym. Są to anomalie systemu proporcjonalnego, które w małych wspólnotach lokalnych mogą zostać przyjęte bardzo niechętnie.
Łączenie sołectw oraz tworzenie (relatywnie) dużych, wielomandatowych okręgów na poziomie gmin, zakłuci też homeostazę reprezentatywności terytorialnej, w miejsce której powstanie partyjne oraz polityczne przedstawicielstwo samorządowe, asymetryczne geograficznie – jedna miejscowość może mieć trzech radnych, a druga żadnego. Podstawowe jednostki samorządu terytorialnego – sołectwa – zostaną „okradzione” z radnych.
Demokratyzacja władzy
Oprócz radykalnego zwiększenia przejrzystości, nowe reguły niosą z sobą jedną fundamentalną zaletę, i to jest ich kluczowy walor: w dużym stopniu ograniczają omnipotencję wójtów i burmistrzów, kończą z zasadą, którą parafrazując znane powiedzenie można zilustrować za pomocą słów, że: „wójt w zagrodzie nie tylko ważniejszy od wojewody, ale również premierowi czy prezydentowi równy, i że lokalni notable „odpowiadają tylko przed Bogiem i historią”.
Proponowany Kodeks wyborczy zmniejsza skoncentrowaną jedynie na obsłudze prywatnych interesów wójtów oraz ich popleczników – kratokrację, a więc system w którym zmiana władzy, mimo funkcjonowania quasi demokratycznych procedur, stała się właściwie praktycznie niemożliwa, gdyż przestrzeń nagromadzonych, spetryfikowanych klientelistycznych interesów była tak silna, wytwarzała tak paraliżujący „efekt grawitacyjny”, iż opozycyjne, oddolne, społeczne, czy obywatelskie czynniki, były zbyt słabe, aby doprowadzić do jej zniesienia lub co najmniej korekty. Teraz zaś lokalne układy władzy nie będą już tak łatwo się reprodukować. Ciężar kreowania dynamiki życia samorządowego, a także kształtowania lokalnej władzy, zostanie przesunięty z wójtów oraz zinstrumentalizowanych, zawłaszczonych, skolonizowanych przez nich środowisk, na partie polityczne. Proces rządzenia stanie się zatem dużo bardziej demokratyczny i kolegialny niż ma to miejsce aktualnie, zaś kontrola społeczna, choć nadal pewnie niedoskonała i pozostawiająca wiele do życzenia, zostanie zinstytucjonalizowana przez partie polityczne i mimo wszystko ulegnie wzmocnieniu.
Koresponduje z tym zasada ograniczenia kadencyjności w samorządach: wójtów, burmistrzów, i prezydentów. Sama ta idea, wprowadzona w izolacji, bez zaimplementowania wspomnianych powyżej rozwiązań, byłaby pewnie niewystarczająca, albowiem lokalne układy władzy mogłyby się z powodzeniem replikować, np. w miejsce męża kandydowałaby żona, albo syn, brat, lub zastępca wójta czy wiceburmistrz, w konsekwencji przy władzy pozostałaby ta sama, często posiadająca rodzinną proweniencję, klika; jednak skomplikowanie układów władzy, poprzez wejście na teren mikrolokalny partii politycznych oraz wprowadzenie systemu proporcjonalnego, mocno tego rodzaju zakusy ograniczy.
W istniejącym dotychczas systemie jednomandatowym, wójt czy burmistrz dysponował teoretycznymi szansami, w niektórych miejscach nawet dość prawdopodobnymi, aby np. w 15 okręgach wprowadzić do rady 15 radnych (połowę bezpośrednio z własnej listy, drugą zaś połowę z list sprytnie podstawionych, albo w najgorszym przypadku przejmowano radnych w trakcie kadencji, którzy weszli z innych komitetów); model proporcjonalny to wyeliminuje, a opozycja stanie się realnym (a nie tylko pozornym i fasadowym) zjawiskiem, co siłą rzeczy wzmocni kontrolę społeczną oraz zdemokratyzuje układ władzy.
Elementem, który w największym stopniu, w samorządach gminnych, petryfikował lokalne układy władzy, jak również ustanawiał omnipotencję wójtów, był absurdalny przepis obowiązującej obecnie ordynacji wyborczej, stanowiący, iż aby zgłosić kandydata na wójta, burmistrza, lub prezydenta, należy przynajmniej w połowie okręgów wyborczych zarejestrować pretendentów na radnych.
Dawało to przewagę urzędującym wójtom i burmistrzom, którzy siłą rzeczy dysponowali lepszymi możliwościami mobilizowania zasobów ludzkich, korzystając z całej infrastruktury samorządowej, a także klientelistycznej, natomiast dyskryminowało szanse konkurentów, gdyż wprowadzało strukturalne, psychologiczne, i kulturowe bariery – mało kto posiadał odwagę, aby ubiegać się o mandat radnego z listy opozycyjnego wobec sprawującego władzę wójta, pretendenta.
Poza tym, reguła ta tworzyła struktury klikowe oraz klientekistyczne już w punkcie wyjścia, a przede wszystkim petryfikowała lokalne układy interesów.
Cztery urny
Szalenie ważnymi przesłankami nowej, zaproponowanej ordynacji wyborczej jest rozdzielenie czynników, które ubiegają się o władzę, dążąc do uzyskania reelekcji, a jednocześnie organizują, prowadzą, i w sporej mierze kontrolują wybory, Sytuacja tego rodzaju rodziła ewidentny konflikt interesów, i aż dziw bierze, iż w Polsce, kraju który przez całe ostatnie 28 lat transformacji jawił się jako państwo praworządne i demokratyczne, takie nieprzejrzyste rozwiązania mogły zaistnieć. To są rzeczy z punktu widzenia idei demokratycznych, a także transparentności życia publicznego, skrajnie niedopuszczalne.
Zlikwidowanie tej dwuznaczności oraz legislacyjne, strukturalne zniesienie konfliktu interesów, zaistniałego na styku pretendowania do władzy a jednocześnie realizowania wyborów, zwiększa przejrzystość.
W wielu samorządach gminnych, jak również powiatowych, prowadzony był proceder korupcji wyborczej, polegający na kupowaniu głosów, który logistycznie i technicznie wykonywały lokalne struktury gangsterskie. Było to możliwie przede wszystkim w wyborach większościowych, zwłaszcza w jednomandatowych okręgach wyborczych, co stanowiło – obok niewątpliwych zalet – jedną z istotnych słabości systemu jednomandatowego. Jednak już samo wprowadzenie systemu proporcjonalnego na tyle skomplikuje ten mechanizm, że jego skuteczność zostanie ograniczona.
Łatwość w kupowaniu głosów oraz fałszowaniu wyborów wynikała z faktu, iż wybory do czterech rożnych szczebli samorządów odbywały się jednego dnia; okoliczność ta wprowadzała zamieszanie, tworzyła chaos, oraz zmniejszała przejrzystość.
Cztery wybory prowadzone jednego dnia, na podstawie różniących się systemów wyborczych, już same w sposób immanentny się zafałszowywały, nawet gdy nie działały intencjonalnie świadome czynniki ludzkie.
Patologie związane z korupcją wyborczą w jednostkach samorządu terytorialnego można wyeliminować poprzez rozdzielenie urn, a więc postawienia w lokalach wyborczych czterech przezroczystych urn zamiast jednej, w taki sposób, aby głosy dotyczące poszczególnych wyborów były wrzucane do jednej urny.
Radykalnie ograniczy to możliwość wynoszenia kart wyborczych na zewnątrz i przekazywania ich zorganizowanym strukturom przestępczym, realizującym inkryminowany proceder kupowania głosów, na rzecz uwikłanych w relacje przestępcze wójtów oraz burmistrzów.
Wbrew rozmaitym pompatycznym, pretensjonalnym enuncjacjom, często niezorientowanych w prawdziwej sytuacji, bądź postrzegających rzeczywistość stereotypowo, przedstawicieli establishmentu, samorząd terytorialny był jedną z największych, najbardziej skorumpowanych strukturalnych oraz kulturowych patologii III Rzeczpospolitej, i nadszedł najwyższy czas, aby tę przestrzeń zreformować i uzdrowić.
Umiarkowanie dobrze samorządy działały w okresie 1990-1998, kiedy zostały uformowane zgodnie z filozofią oraz koncepcją prof. Jerzego Rogulskiego. Niestety następne posunięcia z lat 1998 i 2001, a zwłaszcza utworzenie (małych strukturalnie) jednostek powiatowych, jak również wprowadzenie bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów, i prezydentów, w złej formule oraz w połączeniu z implementacją instytucji jednoosobowych zarządów, rażąco zepsuło polski samorząd.
Autor jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz szefem działu analiz społeczno-politycznych Kwartalnika Geopolitycznego „Ambassador”. W przeszłości pełnił funkcję z-cy redaktora naczelnego i szefa działu krajowego Gazety Finansowej, był również komentatorem magazynu Forbes. Z wykształcenia socjolog, ekspert Fundacji FIBRE w zakresie socjologii i politologii, specjalizuje się w filozofii polityki i socjologii polityki, a także interakcjonizmie symbolicznym, analizie funkcjonalnej oraz strukturalnej i w filozofii procesu. Autor książek z zakresu dziennikarstwa śledczego, jak również popularno-naukowych.