Paradoks bezpośrednich wyborów

undefinedFot: pixabay.com

Dobrze postawionym wydaje się być pytanie: dlaczego władza samorządowa została w polskiej rzeczywistości „zabetonowana” i tak trudno zmieniać wójtów oraz burmistrzów, zwłaszcza w małych ośrodkach miejskich lub typowo wiejskich?

Roman Mańka – Jak w każdej sytuacji, również prawdopodobnie i w tej, przyczynami zaistniałego stanu rzeczy jest wiele złożonych czynników strukturalnych oraz kulturowych, pierwsze maja charakter zasadniczy i fundamentalny, drugie bardziej wtórny, jednak u podłoża petryfikacji układów władzy samorządowej w Polsce, w wielu rożnych jednostkach lokalnych, znajdują się dwa rudymentarne elementy.

Przejrzystość nieprzejrzysta…
Po pierwsze, bezpośrednie wybory wójtów oraz burmistrzów. Celowo pomijam słowo: „prezydentów”, gdyż ich ten problem dotyczy w znacznie mniejszym stopniu lub nie dotyczy w ogóle. Procesy selekcji władzy w dużych ośrodkach wyglądają trochę inaczej i odbywają się na nieco innych zasadach niż w małych – trudniej jest konserwować układ władzy w wielkich zbiorowościach ludzkich, w których działają niezależne media, a także partie polityczne, jak również funkcjonuje, w wyborach do organów stanowiących, system proporcjonalny; te czynniki zawsze w pewnym stopniu demokratyzują przestrzeń, jednak problem w tym, iż nawet w dużych jednostkach samorządowych, struktury władzy są mocno spetryfikowane, zaś mechanizm krążenia elit, który kiedyś włoski socjolog, Vilfredo Pareto, wskazał jako charakterystyczny dla demokracji, został w dużym stopniu ograniczony.
Dlaczego tak się dzieje? W przypadku wyborów bezpośrednich dochodzi do wielkiego paradoksu. Gdy mechanizm ten wprowadzano w 2002 roku, liczono iż rozmiękczy, rozkruszy on lokalne, trwające czasami od wielu lat, nierzadko od początków samorządności w Polsce, układy władzy, w znacznie większym stopniu zdemokratyzuje system, spowoduje lepszą, a także wydatniejszą wymianę elit, wreszcie wzmocni kontrolę społeczną i upodmiotowi obywateli, zwiększając ich wpływ na procesy rządzenia.
Nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie, w wielu wspólnotach samorządowych, władza jeszcze bardziej utrwaliła swoje struktury i wyeliminowała czy wyłączyła niemal wszystkie faktory, które mogłyby doprowadzić do jej zmiany albo choćby modyfikacji istniejącego układu władzy.
Paradoks bezpośrednich wyborów polega właśnie na tym, iż mechanizm, który biorąc pod uwagę powierzchowną recepcję, powinien zwiększać i wzmacniać procesy demokratyzacji, w gruncie rzeczy oraz w głębszym rozumieniu, okazuje się niedemokratyczny.
Problem tkwi w zwiększonej transparentności, jednak tylko pozornie, gdyż rzeczywistym kłopotem jest asymetria widzenia, świadomości, czy zrozumienia, pomiędzy rządzącymi a rządzonymi, zabiegającymi o głosy i głosującymi.
Zarówno nawiązujący do teorii panoptikonu, Jeremiego Benthama, francuski filozof, Michel Foucault, jak i bułgarski politolog o liberalnych poglądach, Iwan Krystew, wskazali na jedną wspólną cechą współczesności: w ich opinii przejrzystość stała się pułapką.
Krystew uważa iż zwiększanie przejrzystości, a do tego prowadzi nieustanny rozwój techniki (pojawianie się nowych instrumentów komunikacji, jak również nowych mediów), a także kulturowe konsekwencje tego procesu, niczego dobrego nie przyniosą, gdyż w jeszcze większym stopniu będą nastawiały sprawujących władzę na popularność, na chęć podobania się, podejmowania decyzji łatwych, choć nie do końca pożądanych, czyli będą ich orientowały na to co w politologii określa się populizmem.
Jeszcze bardziej generalne i daleko idące wnioski z zaistniałego stanu rzeczy wyciąga australijski politolog, John Keane, stawiając tezę, iż demokracja przedstawicielska oparta na bezpośrednich wyborach, po prostu się zdegenerowała.
Jednak czy rzeczywiście w polityce zwłaszcza tej lokalnej zwiększyła się przejrzystość? Formalnie tak: możemy brać udział w bezpośrednich wyborach, śledzić zachowania władzy, obserwować jej konkretne kroki, ale musimy rozważyć jeszcze również głębszy aspekt tego zagadnienia: czy ludzie są w stanie dobrze zinterpretować posunięcia rządzących (?);czy rządzący nie inicjują poszczególnych posunięć instrumentalnie, w celu wytworzenia określonych wrażeń i zmanipulowania społeczności.
Robert Putnam wskazuje na kwestię asymetrii socjalizacji politycznej. Partyjne kadry, urzędnicy, menadżerowie, pracownicy administracji, ludzie od marketingu politycznego i socjotechniki, różnego rodzaju doradcy oraz spindoktorzy, prawnicy posiadają dużo większe kompetencje polityczne, a zwłaszcza wiedzę o mechanizmach i procesach władzy, niż zwykli obywatele. Dzięki temu stworzono koleiny służące do omijania procesu demokratycznego. To co zatem wydaje się przejrzyste, w gruncie rzeczy przejrzyste nie jest.

Bliżej kratokracji niż demokracji
W jaki sposób wybory bezpośrednie przekładają się na populizm, pokazują dane GUS dotyczące trzeciego kwartału 2017 roku. Wynika z nich, iż inwestycje w samorządach wzrosły o prawie 50 proc., w stosunku rok do roku. Niestety dane te, mimo ich pozornej, powierzchownej wymowy, informują nas od dwóch niebezpiecznych procesach.
W samorządach nie zarządza się w sposób racjonalny. Przyjmowane zadania i założenia, a także obierane cele, nie są realizowane w sposób optymalny, lecz suboptymalny. Istnieją przykłady wójtów oraz burmistrzów, którzy „przemycają” nadwyżkę z roku na rok, z budżetu na budżet, aby skumulować inwestycje w roku wyborczym.
Jest to kunktatorstwo oraz źle pojęty, koniunkturalny, pragmatyzm, gdyż takie nagromadzenie projektów inwestycyjnych na wąski okres czasowy, powoduje ich pospieszne, a więc niestaranne, nierzetelne wykonanie.
Liczy się efekt wizerunkowy, propagandowy, nie zaś jakościowy.
Bardziej niebezpieczna jest jednak druga konsekwencja opisanego procesu. Kumulowanie środków finansowych w budżetach jednostek samorządowych i mobilizowanie ich w ostatnim roku kadencji, w rezultacie zwiększenia przejrzystości procesów władzy i bezpośrednich wyborów, powoduje, iż w samorządach dochodzi do zjawiska, które w politologii określa się mianem kratokracji, a więc powstawania układów skoncentrowanych nie na realizowaniu dobra wspólnego, ale na obsłudze własnych interesów i nieustannym reprodukowaniu władzy.
Struktury rządzenia w samorządach replikują się między innymi dlatego, iż orientując się na popularność (na populizm) manipulują wydatkami budżetowymi w taki sposób, aby cała dynamika inwestycyjna została uwolniona miej więcej w ostatnim półtora roku kadencji, czyli w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybory samorządowe. To daje im przewagę nad pozostałymi kontrkandydatami na funkcję wójtów i burmistrzów, i w efekcie tworzy niedemokratyczne warunki gry, mocno ograniczające oraz wypaczające procesy selekcji elit.
Kto wygra z wójtem, który na kilka miesięcy przed wyborami buduje nowe drogi asfaltowe oraz remontuje wszystkie remizy…?!
Odejście od wyborów bezpośrednich w aktualnej formule, jak również wprowadzenie zarządów kolegialnych, i wybieranych w proporcjonalnym systemie wyborczym, radnych, podniosłoby poziom racjonalności podejmowanych decyzji, a także zdemokratyzowało przestrzeń samorządową oraz uwspólnotowiło procesy rządzenia.
Burmistrzowie lub wójtowie musieliby zabiegać nie tylko o wizerunek i interes własny, ale również o poparcie oraz popularność całego zarządu. Zaś radni wybierani w wyborach pośrednich, z list partyjnych, reprezentowaliby dużo większe niż obecnie okręgi wyborcze, a co za tym idzie, aby zrealizować projekty inwestycyjne dla poszczególnych miejscowości, musieliby zabiegać o ich wykonanie w trakcie całej kadencji, a nie tylko przed wyborami.
Układy władzy w samorządach stałyby się bardziej złożone i demokratyczne, aczkolwiek wypaczając zasady reprezentatywności terytorialnej. Dużo łatwiej byłoby wymieniać wójtów czy burmistrzów, nawet bez potrzeby ograniczania kadencji.

Konstytuowanie kliki
Drugim mechanizmem, który betonuje lokalne układy władzy i tworzy wręcz społeczną klasę: nieusuwalnych, wiecznych włodarzy samorządowych, jest absurdalny, chory, korupcjogenny przepis dotychczasowej ordynacji wyborczej, stanowiący, iż aby zarejestrować kandydata na wójta lub burmistrza, należy zarejestrować listy kandydatów na radnych, co najmniej w połowie okręgów wyborczych.
Ta reguła nastręcza również ogromne wątpliwości w kwestii jej demokratyczności.
Po pierwsze, daje sprawującym funkcję wójtom i burmistrzom strukturalną przewagę już w punkcie wyjście, jak gdyby z definicji, gdyż najbardziej aktywne, pragmatyczne, wpływowe, opiniotwórcze czynniki życia lokalnego – zgodnie z zasadą konformizmu – będą orientować się na nich. Jednocześnie zniechęca te same elementy, aby nie wchodziły na listy kandydatów konkurencyjnych, w stosunku do wójtów czy burmistrzów.
Tym samym prawo wyborcze mocno sprzyja mobilizowaniu zasobów przez sprawujących stanowiska włodarzy samorządowych, a demobilizuje zasoby opozycji.
Po drugie, zasada iż do zarejestrowania kandydatów na wójtów i burmistrzów należy spełnić warunek znalezienia kandydatów na radnych przynajmniej w połowie okręgów wyborczych, a priori sprzyja klientyzmowi, a także już na początku buduje kliki
Obowiązujące prawo wyborcze w odniesieniu do jednostek samorządu terytorialnego, nie tylko wypacza demokrację i determinuje nieracjonalne metody zarządzania oraz suboptymalne efekty planowania inwestycji, ale przede wszystkim petryfikuje procesy wymiany władzy i ogranicza mechanizm krążenia elit.
Ponadto generuje klientelistyczne struktury dyktujące reguły gry w życiu samorządowym.

 

Autor jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz szefem działu analiz społeczno-politycznych Kwartalnika Geopolitycznego „Ambassador”. W przeszłości pełnił funkcję z-cy redaktora naczelnego i szefa działu krajowego Gazety Finansowej, był również komentatorem magazynu Forbes. Z wykształcenia socjolog, ekspert Fundacji FIBRE w zakresie socjologii i politologii, specjalizuje się w filozofii polityki i socjologii polityki, a także interakcjonizmie symbolicznym, analizie funkcjonalnej oraz strukturalnej i w filozofii procesu. Autor książek z zakresu dziennikarstwa śledczego, jak również popularno-naukowych.

Dodaj komentarz