Zbyt wysoka pozycja sojusznicza USA, czas reagować

Polski król Zygmunt Stary był namiętnym karciarzem (nie mylić z kanciarzem). Grając pewnego dnia z dworzanami we flusa – kiedy mu przyszły dwa króle – zgłosił, że ma trzy.

– A gdzie trzeci? – zapytano przy sprawdzaniu.

– A tom ja – odrzekł ze spokojem król Zygmunt i zgarnął pulę.

Po spotkaniu Putin-Trump w Helsinkach, wielu komentatorów spekulowało o porażce prezydenta USA, w konfrontacji z jego rosyjskim odpowiednikiem, a nawet o „przehandlowaniu” Europy Środkowo-Wschodniej za wpływy na Bliskim Wschodzie, choć nic wprost nie potwierdzało, że takie wnioski są uprawnione. 

Jerzy Mosoń – Mowa ciała i brak komentarza w kwestii Ukrainy ze strony prezydenta Trumpa, to jednak zbyt mało by nazywać kogoś zdrajcą czy przegranym. Warto jednak przy takiej okazji przypomnieć osobom odpowiedzialnym za strategię międzynarodową Polski, że pozycja Waszyngtonu wobec Warszawy jest nieproporcjonalnie wysoka, co powoduje, że muszą być gotowi na niebezpieczne niespodzianki. Co to oznacza?

W polityce liczą się interesy

USA w każdym momencie mogą odwrócić się od Polski. Potwierdził to m.in. ostatni konflikt na linii Warszawa – Tel Awiw, będący „crash testem” dla relacji Polski i Stanów Zjednoczonych. Biały Dom korzysta też z Churchillowskiej zasady w sposób dużo dalej idący, aniżeli współczesna dyplomacja angielska: „w polityce nie ma trwałych przyjaźni, są tyle interesy”. Nic więc dziwnego, że, gdy Polska kupuje droższy gaz amerykański od tańszego rosyjskiego, to jest dobrym sojusznikiem, a jak nie to niewidzialnym. Nic dziwnego również, że, gdy Polska wydaje 2 proc. PKB na armię i zgłasza chęć zakupu amerykańskiej armii to jest stawiana wyżej od Berlina, który załatwiając rosyjski gaz dla Zachodu Europy, finansuje modernizację Putinowskiego wojska. Aby jednak USA były mocniej zaangażowane w gwarancje bezpieczeństwa dla naszego regionu potrzeba jednak znacznie więcej, niż ten swego rodzaju trybut. 

Gospodarka powiązana

Znakomite usytuowanie Polski w jądrze Europy nie musi przynosić oczekiwanych zysków, jeśli partnerzy z Zachodu i Wschodu zaczną omijać kraj Jagiellonów tak jak ma to miejsce w przypadku Gazociągu Północnego. Nigdzie nie mówi się o tym głośno i wystarczająco dobitnie, ale tu nie chodzi tylko o opłaty tranzytowe, które pominięte Państwa Bałtyckie i Polska mogłyby pobierać za przesył surowca, gdyby Berlin i Moskwa nie porozumiały się nad ich głowa. Ten układ pokazuje, że potencjalny konflikt zbrojny i rozszerzenie strefy wpływów Rosji o ten rejon nie spotkałby się z właściwą odpowiedzią Zachodu, z czym mieliśmy już do czynienia po agresji na Gruzję i Ukrainę. Więcej, ewentualnie zniszczenie Litwy, Estonii, Łotwy i Polski bronią masowego rażenia nie wpłynęłoby na relacje handlowe między Europą Zachodnią a Rosją, wszak gazociąg by nie ucierpiał. No chyba, że….

Pocisk użyty za zgodą

Tu dochodzimy do pierwszych dwóch dość oczywistych konkluzji: po pierwsze gospodarka Polski i Państw Nadbałtyckich muszą być na tyle mocno powiązane z systemami państw zachodnich by ewentualne zniszczenie tego rejonu było niedozaakceptowania przez biznes francuski, niemiecki czy brytyjski. Dwa: Polska musi dysponować własną bronią ofensywną – straszakiem zdolnym zniszczyć infrastrukturę każdego potencjalnego najeźdźcy. Tymczasem większość podobnych systemów dostępnych na rynku to broń, której użycie, pomimo zakupu, byłoby uzależnione od zgody kraju-dostawcy. Mowa oczywiście jedynie o tych najskuteczniejszych systemach, wyposażonych w kody źródłowe. Portal Wikileaks ujawnił m.in., że Izrael najpierw sprzedał kody dostępu do swoich dronów Moskwie, a następnie same maszyny Gruzinom. Gdy doszło do konfliktu rosyjsko-gruzińskiego bezzałogowce stały unieruchomione w hangarach. Jedyny sposób by uniknąć takiego zagrożenia to własne systemy. Czy możemy na nie liczyć?

Może nie odrzutowce, ale

Wielu ekspertów wypowiadających się w kwestii produkcji przez Polskę własnego nowoczesnego uzbrojenia wręcz wyśmiewa taką możliwość wskazując na konieczność przeprowadzenia wieloletnich i drogich testów takiego uzbrojenia, a także zapóźnienia technologiczne polskiego przemysłu. Mają jednak tylko częściową słuszność. Obecnie wyprodukowanie rakiety wyposażonej w silnik nie stanowi zbyt dużego wyzwania dla żadnej z europejskich gospodarek. Problem tkwi w oprogramowaniu oraz ewentualnej łączności, w tym satelitarnej. Tymczasem jedyny realny kłopot to fakt, że polski resort obrony nie szuka na zagranicznych rynkach polskich programistów, którzy parę lat temu wyjechali za chlebem a dziś mogliby za godziwe pieniądze budować bezpieczeństwo Polski. Ci wybitni specjaliści przydaliby się nie tylko przy programowaniu rodzimej produkcji pocisków i kodów źródłowych made in Poland, ale też dronów zarówno powietrznych jak i wodnych. To są wyzwania do udźwignięcia. Skoro polscy konstruktorzy uczestniczą w podboju kosmosu, skoro są w stanie wytworzyć najbardziej użyteczne perowskity, wymyślają tani sposób pozyskania na skalę masową grafenu, a najlepsi pracują dla liderów w obszarze informatyki to czas po nich sięgnąć. 

Jeśli Polska nie wykorzysta okresu pokoju by przygotować się na wojnę to prędzej czy później nasz największy sojusznik pokaże graczom trzy króle, a w sprawie Polski lub całego regionu, w zależności od stawki rozgrywki, rzeknie: pasuje.

Autor jest ekspertem ds. polityki zagranicznej, dyplomacji, oraz geopolityki. Publikuje w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador” oraz czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, był stałym komentatorem „Gazety Finansowej” oraz magazynu „Home&Market, wcześniej pracował w „Rzeczypospolitej”. Jest także reżyserem i producentem filmów. 

Dodaj komentarz