Lipcowe spotkanie przywódców Paktu Północnoatlantyckiego w Brukseli, został niejako przysłonięty przez pierwsze spotkanie Trumpa i Kima w Singapurze oraz groźbę wojny handlowej USA z Chinami i Unią Europejską. Cieniem na spotkanie szefów państw członkowskich NATO, położył się również szczyt Trump Putin w Helsinkach, zaplanowany tuż po Brukseli. Ze względu na sytuację geopolityczną na świecie oraz tzw. rosyjski ślad w kompani prezydenckiej USA, spotkanie z włodarzem Kremla przyciągnęło znacznie więcej informacyjnego szumu.
dr Łukasz Tolak – Warto jednak przyjrzeć się dynamice stosunków USA z europejskimi członkami NATO, bo ich jakość bezpośrednio przekłada się na bezpieczeństwo Europy Środkowej, a tocząca się chwilami, w niedyplomatycznym stylu, dyskusja, będzie miała poważne konsekwencje dla Europy, jak również Sojuszu. Ostateczny wynik szczytu uznać można za umiarkowany sukces, ponieważ jego ustalenia oznaczają kontynuację dotychczasowej polityki Paktu oraz zachowanie jedności w najważniejszych kwestiach.
Kwestia pieniędzy
Udało się m.in. zatwierdzić inicjatywę gotowości zakładającą zwiększenie sił gotowych do akcji do 30 batalionów zmechanizowanych, 30 eskadr lotniczych, a także 30 okrętów w ciągu maksymalnie 30 dni. Oznacza to konsekwentne budowanie zdolności Sojuszu do obrony swych członków i jest kontynuacją działań zapoczątkowanych na szczytach w Newport oraz Warszawie – w 2014 oraz 2016 roku. To wyraźny sygnał wysłany Rosji, że NATO zamierza odpowiadać na wyzwania stawiane przez Kreml. Potwierdzeniem tego działania był także komunikat wskazujący na prawdopodobne łamanie przez Moskwę Traktatu INF, włącznie ze wskazaniem wprost systemu uzbrojenia, który to porozumienie podważa (9M729). Zmiany zachodzą także w sojuszniczej strukturze sił i dowodzenia – lepiej dostosowujących system obronny Paktu do wyzwań wschodniej flanki NATO.
Wszystko to, mimo całego szumu medialnego, jaki związany był z bardzo niedyplomatycznymi sygnałami wysyłanymi przez prezydenta Trumpa, dotyczącymi absolutnie niewystarczającego, jego zdaniem, wysiłku finansowego europejskich członków NATO (szczególnie Niemiec). Pomimo spekulacji, jakie pojawiały się przed brukselskim spotkaniem, prezydent Trump, nie zdecydował się na zmniejszenie zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Europie. Dyskusja na temat finansów, pozostaje jednak otwarta i mimo realnego zwiększenia nakładów europejskich członków NATO na obronę, o ok. 40 mld USD w ciągu ostatnich 2 lat, nie uda się większości członków Sojuszu podnieść wydatków obronnych do poziomu 2 proc. PKB w 2024 roku. Przypadek Niemiec jest symptomatyczny.
Fundament to demokracja liberalna
Truizmem jest stwierdzenie, że Pakt pozostaje Sojuszem państw wyznających wspólne wartości oraz przestrzegających tych samych zasad demokracji liberalnej. Od swego zarania misją Sojuszu była kolektywna obrona członków przed zagrożeniem zewnętrznym – jakim w okresie zimnej wojny była wizja hord sowieckich przemierzających wolną, demokratyczną Zachodnią Europę. Po zakończeniu II wojny swiatowej, osłabione państwa europejskie zdawały sobie sprawę, że niemożliwe jest powstrzymanie Kremla, bez stworzenia kolektywnego Sojuszu obronnego. Najistotniejszą była jednak konstatacja, że wizja bezpiecznej Europy jest nierealna bez zaangażowania USA. Mówiąc wprost, demokratycznej Europy Zachodniej nie było stać na skuteczną obronę, bez realnego wsparcia i przywództwa Waszyngtonu. Właśnie to przywództwo stało się przyczyną sukcesu w okresie zimnej wojny, gwarantując uniknięcie globalnej konfrontacji. Przywództwo to gwarantowało USA polityczną przewagę nad Europą, umożliwiając jednocześnie skupienie wysiłku na ideologicznym pojedynku z ZSRR. Europie dawało zaś, bezpieczną egzystencje, a także możliwość obrony w granicach racjonalnych, choć ciągle znacznych nakładów finansowych. Zakończenie zimnej wojny spowodował, z dnia na dzień, usunięcie najistotniejszego powodu istnienia Paktu, jakim było sowieckie zagrożenie. Pomimo rozwiązania Paktu Warszawskiego i rozpadu imperium radzieckiego, pakt przetrwał, przekształcając się z organizacji stricte obronnej, w sojusz polityczno-wojskowy, którego sensem istnienia stały się działania stabilizacyjne o charakterze globalnym (vide Afganistan), zaś nie statutowa ochrona sojuszników. W czasach bezwzględnej hegemoni USA oraz braku wyzwań konwencjonalnych, działania te stanowiły jedyne racjonalne uzasadnienie jego istnienia.
Przewartościowanie zadań obronnych
Wraz z zanikiem zagrożenia ze wschodu, nastąpiło drastyczne zmniejszenie wydatków wojskowych. W przypadku państw europejskich, i Kanady, ograniczanie potencjału wojskowego, jak również obniżanie realnych nakładów na obronność, uległo zahamowaniu dopiero w momencie zaistnienia kryzysu ukraińskiego w 2014 roku. USA powróciło do zwiększania nakładów pod koniec lat 90. XX wieku, a wojna z terroryzmem przyniosła drastyczny wzrost wydatków Waszyngtonu. Dywidenda pokoju, z jakiej korzystały państwa europejskie, przyniosła jednak także dramatyczne zwiększenie luki w zakresie zdolności między sojusznikami, po obu stronach Atlantyku. Przepaść ta, była szczególnie widoczna w zakresie projekcji sił, możliwości wywiadowczych oraz zdolności do prowadzenia długotrwałych operacji poza granicami Sojuszu.
Nowe misje, mające charakter konfliktów asymetrycznych, powodowały potrzebę przeznaczania redukowanych budżetów na budowę zdolności, nieistotnych w przypadku konwencjonalnych konfliktów pełnoskalowych, do jakich Sojusz był przygotowywany w okresie zimnej wojny. Proces ten odbywał się kosztem zasadniczego komponentu sił zbrojnych (wojsk zmechanizowanych, lotnictwa taktycznego) i powodował stopniowe obniżanie gotowości bojowej, w przypadku większości europejskich państw Sojuszu. Pewnym antidotum na zaistniałą sytuację, były drastyczne redukcje sił zbrojnych (zarówno osobowe, jak i sprzętowe). Ze względu jednak na obniżenie nakładów oraz wydatki związane z misjami zagranicznymi, działania te nie spowodowały poprawy sytuacji. Niepokojący trend był wzmacniany wzrostem kosztów, a także opóźnieniami zasadniczych programów modernizacyjnych. W tym kontekście postulaty amerykańskie, wzywające do podniesienia wydatków finansowych, formułowane już od czasów prezydentury George Walkera Busha, wydają się w pełni uzasadnione. Szacunkowe dane za rok 2017 wskazują, że średnia wydatków krajów europejskich, to zaledwie 1,46 proc. PKB ,w porównaniu do 3,57% PKB w USA.
Jazda na gapę…
Problem niskiej zdolności bojowej armii europejskich, wystąpił z pełną ostrością w 2014 roku, wraz z powrotem widma konfliktów konwencjonalnych i został dostrzeżony w czasie szczytów 2014 oraz 2016 roku. Waszyngton, zgodnie ze swoimi zobowiązaniami, zareagował zwiększeniem zaangażowania wojskowego w Europie, co pogłębiło jeszcze frustracje za oceanem, szczególnie w związku z ciągle rosnącym zaangażowaniem USA w Azji, jak również stopniowego osłabienia ich globalnej pozycji. Obecnie jedynie cztery kraje NATO wydają na obronę ponad 2 proc. PKB, są to Grecja, Wielka Brytania, Estonia, oraz USA. Amerykańska krytyka skierowana została głównie przeciw Niemcom, które obok Wielkiej Brytanii i Francji, są największym europejskim członkiem NATO. Kraj ten, będąc najsilniejszą gospodarką w Europie, wydaje na obronność zaledwie 1,2 proc. (38,5 mld Euro). Taki poziomo nakładów znajduje swoje odzwierciedlenie w niskiej ocenie gotowości bojowej niemieckich sił zbrojnych. Sytuacja ta jest przedmiotem ataków prezydenta Trumpa, który oskarża niemieckiego sojusznika o „jazdę na gapę”. Berlin zdaniem Trumpa nie łoży wystarczająco na wspólną obronę, w kontekście obecnych potrzeb. Sytuację komplikuje dodatkowo niezrównoważony bilans handlowy między USA i Unią Europejską, którego Niemcy są głównym beneficjentem. Rząd kanclerz Merkel podjął w ostatnim okresie kroki, zmierzające do zwiększenia nakładów. W czerwcu bieżącego roku zarówno CDU/CSU, jak i SPD zgodziły się na zwiększenie wydatków do poziomu 1,5 proc. w roku 2024. Może to być jednak zbyt mało w stosunku do oczekiwań amerykańskiego sojusznika. Pozycja kanclerz Merkel jest w tym przypadku szczególnie trudna. W polityce wewnętrznej, projekty dalszego zwiększania nakładów na obronę, powodują ostry sprzeciw SPD. Potencjalnie, próby dalszego intensyfikowania wydatków, będą także kosztowne politycznie, albowiem większość opinii publicznej jest temu zdecydowanie przeciw. Z drugiej strony, retoryka amerykańska wskazuje na zbyt wysokie uzależnienie surowcowe Niemiec od importu z Federacji Rosyjskiej, co paradoksalnie wzmacnia pozycję Kremla i powoduje więcej problemów dla NATO.
Niemiecki kontekst historyczny
Bez względu na to, w jakim stopniu Berlin wyjdzie naprzeciw postulatom Waszyngtonu, państwa europejskie będą musiały zmierzyć się z dylematem potencjalnego odrodzenia potęgi wojskowej Niemiec. Potencjalne osiągnięcie 2 proc. PKB, oznacza niemal podwojenie wydatków. Niemcy zdecydowanie zdystansują pozostałe kraje europejskie, lokując się w rankingu globalnym za USA oraz Chinami. Pytaniem otwartym jest więc czy biorąc pod uwagę doświadczenia historyczne, zarówno niemieckie społeczeństwo, jak i Europa, są na to gotowe. Argument ten jest często podnoszony w debacie wewnątrz-niemieckiej przez lewicę. W przypadku Europy, mogą zaistnieć bardzo poważne obawy, związane z militarną dominacją Niemiec. Już dziś Berlin, nie bez powodów, uważany jest za gospodarczego hegemona kontynentu, co po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii, tylko się pogłębi. Ewentualna forma zwiększenia zaangażowania militarnego Niemiec, będzie zatem dużym wyzwaniem dla europejskich członków Sojuszu. Proces ten będzie zapewne rozłożony na długie lata. W tym kontekście pojawia się także następny problem o długofalowych konsekwencjach. Jest nim pytanie o możliwość budowy europejskich możliwości obronnych, które umożliwiłyby wzmocnienie Europy na arenie międzynarodowej oraz spowodowały zmniejszenie poziomu zależności od USA. Potrzeba budowania dodatkowych – acz niestanowiących alternatywy dla NATO – zdolności w zakresie bezpieczeństwa, wydaje się być oczywista. Widać to choćby na przykładzie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a także realnego braku możliwości aktywnego wpływania na środowisko bezpieczeństwa obszarów bezpośrednio sąsiadujących z Europą.
Europa musi partycypować
Takie postulaty są w ostatnich latach formułowane, zarówno przez Brukselę jak i najważniejsze stolice europejskie. Wielkim zwolennikiem budowania niezależności strategicznej Europy jest Paryż, który ma długie tradycje kontestowania dominującej roli USA. Do najbardziej znanych inicjatyw w tym zakresie, należy zaliczyć mechanizmy stałej współpracy strukturalnej (PESCO) czy też przedstawioną w we wrześniu 2017 roku. przez prezydenta Emmanuela Macrona, Europejską Inicjatywę Interwencyjnę. Rezultaty dotychczasowych działań, uznać należy za co najwyżej skromne. Wynika to z wyraźnych różnic między stronami, co do kształtu współpracy oraz obawy, szczególnie krajów Europy Środkowej i Wschodnie, że propozycje europejskie mogą doprowadzić do osłabienia spójności NATO. Krytycznym wydaje się jednak przede wszystkim czynnik finansowy. Realne budowanie autonomicznych zdolności Europy, w zakresie bezpieczeństwa, wymagać będzie długoletnich nakładów (na armie, badania i rozwój oraz zdolności przemysłowe), znacząco przewyższających postulowane w ramach NATO 2 proc. PKB na obronę. W tym kontekście nawet przyjęta na szczycie w Brukseli inicjatywa gotowości, stanowić będzie bardzo istotne wyzwanie finansowe.
Wziąwszy pod uwagę wyzwania jakim Europa musi obecnie sprostać oraz ogólną niechęć opinii publicznej do zwiększania nakładów na obronę, trudno uznać proponowane inicjatywy za możliwe do realizacji w najbliższej przyszłości. Docelowo zwiększanie europejskich możliwości obronnych, wydaje się jednak niezbędne. Projekty takie nie powinny zwiększać ryzyka dezintegracji Paktu Północnoatlantyckiego, a raczej stanowić europejski wkład w jego wzmocnienie.
Autor jest przewodniczącym zarządu Fundacji FIBRE, politologiem i prawnikiem, specjalizuje się w geopolityce i problematyce międzynarodowej: zwłaszcza w sprawach związanych z funkcjonowaniem Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, oraz Bliskiego Wschodu, jak również Azji; znakomicie też orientuje się w sytuacji Francji i Wielkiej Brytanii. Posiada również rozległą wiedzę i specjalizuje się w zakresie tematów takich jak: terroryzm, energia atomowa, broń jądrowa, jak również polityka paliwowa oraz gazowa.
Jest wykładowcą renomowanej prywatnej uczelni Collegium Civitas w Warszawie. Posiada tytuł naukowy doktora nauk politycznych.