Ameryka kończy z INF – i co dalej?

Martwy traktat rozbrojeniowy

[Rosja] „łamie układ INF od wielu lat”. „Nie pozwolimy im łamać porozumienia i produkować broni, której nam robić nie wolno”. Tymi słowami prezydent Donald Trump usprawiedliwiał, w niedzielę 20 października br., decyzję o planowanym wycofaniu się USA z traktatu INF. Decyzja  zelektryzowała światową opinię publiczną i sprowokowała liczne komentarze specjalistów oraz polityków, wskazujących na możliwość powrotu rakietowego wyścigu zbrojeń, między Waszyngtonem i Moskwą.

dr Łukasz Tolak –Trzeba mieć jednak świadomość, że bez względu na ocenę działań amerykańskich, traktat jest już od dłuższego czasu właściwie martwą literą. Za jego złamanie odpowiedzialny jest Kreml, który wbrew zobowiązaniom wprowadził już do uzbrojenia lądowe systemy rakiet balistycznych i samosterujących, o zasięgu ponad 500 km. Działania te, nie potwierdzone oficjalnie przez Moskwę, są częścią odpowiedzi Kremla na elementy systemów antyrakietowych, rozmieszczonych przez USA w Europie Środkowej. Stanowią jednocześnie, wraz z siostrzanymi systemami okrętowymi i lotniczymi, znakomity instrument zastraszenia europejskich członków NATO. Instrument, biorąc pod uwagę siłę oddziaływania, relatywnie tani.

Kluczowy czynnik kontroli zbrojeń

Traktat INF, biorąc pod uwagę rolę jaką odegrał w ostatnich 30. latach, można nazwać matką procesu rozbrojeniowego między USA i ZSRR/Rosją. Był pierwszym z serii rozbrojeniowych porozumień dwustronnych końca zimnej wojny, a wypracowany w jego ramach mechanizmy kontroli implementacji porozumienia, okazały się przełomowe, znajdując w większości zastosowanie w traktatach START, ograniczających strategiczne arsenały jądrowe. Sukces traktatu oraz zbudowane wokół niego zaufanie, było bez wątpienia jednym z istotnych elementów zakończenia zimnej wojny. W swojej literze INF likwidował całą kategorię broni jądrowej i środków jej przenoszenia, o zasięgu od 500 do 5500 kilometrów, uwalniając Europę od koszmaru jądrowej anihilacji. Porozumienie zakładało całkowitą likwidację rakiet balistycznych, a także samosterujących (cruise), bazowania lądowego i nie obejmowało systemów okrętowych, wykorzystywanych przez lotnictwo (SLCM i ALCM). Pomimo tego, na początku lat 90. XX wieku, z arsenałów jądrowych USA i ZSRR/Rosji zniknęła znacząca kategoria operacyjnej broni jądrowej, co uznać należy za wielki sukces. W ten sposób INF stał się jednym z kluczowych elementów kontroli zbrojeń jądrowych.

Subtelne łamanie traktatu

Decyzja administracji prezydenta Trumpa, o ile zostanie wcielona w życie, oznacza usunięcie tego elementu i uzasadnione obawy specjalistów, co do konsekwencji z tym związanych. Duża grupa komentatorów wskazuje na ryzyko powrotu do rakietowego wyścigu zbrojeń oraz dalszego wzrostu napięcia, szczególnie w Europie. Warto jednak zastanowić się nad konsekwencjami decyzji Waszyngtonu, jak również wskazać głównych adresatów zmiany. W tym drugim przypadku, poza oczywiście Rosją, najważniejszy sygnał wysyłany jest do Chin, których działania leżały u podstaw, anonsowanej przez Trumpa, decyzji. Od kilku lat Moskwa, w sposób niespecjalnie subtelny, a przynajmniej oczywisty dla specjalistów, czyni INF traktatem bezprzedmiotowym, rozwijając, zarówno balistyczne, jak i manewrujące systemy rakietowe, łamiące dolną granicę zasięgu takich systemów (500 km). Mowa tu oczywiście o wykorzystywanych już operacyjnie w brygadach rakietowych, systemach balistycznych SS-26 Iskander (zasięg oceniany na ponad 500 do 700 km, w przypadku 9M7.. Iskander-M) i samosterujących 9M729(?) (zasięg ponad 1500 km). Administracja USA wskazywała także na ryzyko łamania górnego progu 5500 km, przez nowy strategiczny system balistyczny „Rubież”. W tym ostatnim przypadku, brak jest jednak pewności, zarówno co do zasięgu, jak i przyszłości systemu (prace nad nim zostały obecnie przez Moskwę prawdopodobnie wstrzymane).

Kusząca perspektywa dla Pentagonu

W przypadku Chin sprawa wydaje się jeszcze bardziej oczywista. Beijng, nie będąc stroną traktatu INF, rozwija bez ograniczeń całe spektrum rakiet balistycznych oraz samosterujących (np. DF-21, DF-26 czy DH/CJ – 10), których zasięg mieści się w granicach 1000 do 2500 km, a wiec w granicach zobowiązań traktatu. Chińscy planiści uczynili z tych systemów, element systemu antydostępowego AA/AD, którego głównym celem jest utrzymanie na dystans od chińskiego wybrzeża US Navy i trzymanie w szachu amerykańskich sojuszników w Azji Wschodniej (głównie Japonii i Republiki Korei Południowej). Chiński program rakietowy stanowi jednocześnie bardzo poważną groźbę dla Tajwanu. Brak podobnych systemów uzbrojenia po stronie USA, komplikuje sytuację sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, znacząco podnosząc ryzyko i koszty operacji w ewentualnym konflikcie. Ze względu na duże odległości oraz wielkie obszary morskie, jest to szczególnie istotne dla US Navy, której lotniskowcowe grupy bojowe, mają do odegrania główną rolę. Ewentualne wprowadzenie do arsenałów USA nowych systemów rakietowych bazowania lądowego, mogłoby w znaczący sposób zwiększyć możliwości uderzeniowe USA, na cele wewnątrz samych Chin, zmniejszając potrzebę działań lotniskowców w strefie wysokiego ryzyka oddziaływania chińskich rakiet. Jest to zapewne perspektywa kusząca dla planistów Pentagonu.

Zagrożenie dla globalnego bezpieczeństwa

Scenariusz wycofania USA z INF i zaprzepaszczenia osiągnięć ostatnich trzech dekad, pociąga za sobą jednak negatywne konsekwencje. Jednostronna decyzja Stanów Zjednoczonych, została chłodno przyjęta przez sojuszników z NATO i trudno sobie wyobrazić, by decyzja znalazła entuzjastów wśród europejskich elit. Jednostronne działanie USA, ustawia Moskwę w pozycji moralnego zwycięzcy, mimo jawnego łamania przez Rosję zobowiązań traktatowych. Ewentualne przyspieszenie wyścigu zbrojeń w Azji, może doprowadzić do dalszej destabilizacji sytuacji w regionie, i wbrew pozorom skomplikować relacje USA z sojusznikami. Po pierwsze, kraje współpracujące z Waszyngtonem, mogą nie być zainteresowane rozlokowaniem amerykańskich systemów rakietowych na swoim terytorium. Po drugie, są to z zasady systemy podwójnego zastosowania – zdolne do przenoszenia, zarówno głowic konwencjonalnych, jak i jądrowych. W tym przypadku istniej ryzyko obniżenia progu jądrowego, z poziomu systemów strategicznych, na poziom rakiet taktycznych, co dodatkowo komplikuje sytuację. Po trzecie, ewentualna realizacja groźby Stanów Zjednoczonych, będzie oznaczała poważny cios w reżim kontroli zbrojeń jądrowych, pozostający od 2013 roku w poważnym kryzysie. Dlatego logiczna na pierwszy rzut oka decyzja amerykańskiej administracji, może przynieść bardzo poważne konsekwencje dla bezpieczeństwa globalnego i cofnąć społeczność międzynarodową do ery nieograniczonych zbrojeń jądrowych, epoki zimnej wojny.

W obecnej sytuacji, działania waszyngtońskiej administracji powinny być raczej skupione na próbie zastąpienia (a nie wypowiedzenia) traktatu INF, nowym porozumieniem wielostronnym – wciągającym do reżimu także inne mocarstwa jądrowe (głównie Chiny oraz Indie). Jest to tym bardziej palące, że na horyzoncie pojawiają się już nowe wyzwania, związane z bronią hipersoniczną.

 

Autor jest przewodniczącym zarządu Fundacji FIBRE, politologiem i prawnikiem, specjalizuje się w geopolityce i problematyce międzynarodowej: zwłaszcza w sprawach związanych z funkcjonowaniem Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych, oraz Bliskiego Wschodu, jak również Azji; znakomicie też orientuje się w sytuacji Francji i Wielkiej Brytanii. Posiada również rozległą wiedzę i specjalizuje się w zakresie tematów takich jak: terroryzm, energia atomowa, broń jądrowa, jak również polityka paliwowa oraz gazowa.
Jest wykładowcą renomowanej prywatnej uczelni Collegium Civitas w Warszawie. Posiada tytuł naukowy doktora nauk politycznych.

 

 

 

Dodaj komentarz