Żadna poważna pracownia badań socjologicznych nie przewidziała skali zwycięstwa PiS, w wyborach do Europarlamentu. Uśredniając nieco pomiary przedwyborczych sondaży, które próbowały antycypować rezultat partii Jarosława Kaczyńskiego, najczęściej padającymi liczbami były 38, 39, kilka razy pojawiło się 41; tymczasem PiS uzyskał 45,38 proc. Takiego rezultatu nie uchwycił ani jeden ośrodek.
Roman Mańka: Ale to stało się nie po raz pierwszy. Podczas wyborów prezydenckich w 2010 roku, prognozę exit poll, korzystając z dwóch różnych ośrodków badania opinii publicznej, zamówiły dwie stacje telewizyjne: TVN24 i TVP; rezultat okazał się wyraźnie rozbieżny. Pięć lat później, w trakcie rywalizacji pomiędzy obecnym prezydentem Andrzejem Dudą a broniącym wówczas urzędu, Bronisławem Komorowskim, w pewnym momencie przewaga kandydata Platformy Obywatelskiej wynosiła ok. 50 proc., Adam Michnik opowiadał u Tomasza Lisa o „pijanym Komorowskim i zakonnicy w ciąży”; ostatecznie Duda wygrał pierwszą i drugą turę.
Badanie nie wprost
Skąd biorą się te pomyłki? O czym one nam mówią? To nie tylko kwestia źle dobranej metodologii oraz błędnie zrealizowanych pomiarów. Rozbieżności pomiędzy rezultatem sondażowym a realnym wynikiem wyborczym stały się czymś w rodzaju niezamówionego badania, które otrzymaliśmy nie wprost, pośrednio, jakby mimochodem. Odkrywa ono głębszą prawdę o olbrzymim znaczeniu socjologicznym, odsłaniając jednocześnie dwa społeczno-kulturowe procesy występujące w Polsce od początku lat 90. XX wieku, czyli od zarania transformacji.
Po pierwsze, alienację elit, w tym również środowisk naukowych; w Polsce, jak mało gdzie indziej na świecie, elity – szeroko rozumiane, te polityczne i te kulturowe – nie rozumieją społeczeństwa, obiektywnych warunków, w których żyją, nie potrafią wyjść poza zamkniętą na „elektryczne impulsy klatkę Faradaya” i zdiagnozować własnego społeczeństwa; swoją drogą, najlepiej kierunek biegu procesów politycznych wyczuwa PiS i to partia Jarosława Kaczyńskiego, pewnie dzięki posiadanym środkom, najlepiej korzysta z demoskopii, znając Polaków dużo lepiej od pozostałych formacji politycznych.
Po drugie, rozbieżności pomiędzy prognozami wyborów, formułowanymi w ramach różnego rodzaju badań i analiz socjologicznych, w stosunku do realnego rezultatu wyborczego, stanowią coś co nie było przedmiotem tych ekstrapolacji: barometr obiektywizmu nastroju kulturowego wobec głównych aktorów politycznych występujących w Polsce, a w węższym znaczeniu, wskaźnik obiektywizmu i bezstronności (a właściwie braku tych cech) dominujących ośrodków masowego przekazu.
Efekt Bradleya
Okazuje się, iż nawet błędny pomiar socjometryczny czy powierzchownie fałszywa analiza demoskopijna, mogą stać się, w głębszym sensie (słowa: w głębszym sensie są tu niezmiernie ważne), niezwykle cenną diagnozą socjologiczną, o wysokim znaczeniu poznawczym.
W amerykańskiej politologii, od początku lat 80., w celu opisania analogicznych jak w Polsce sytuacji, czyli asymetrii sondaży preferencji politycznych wobec faktycznych rezultatów wyborczych, ukuto termin o nazwie efekt Bradleya. Pochodzi on od nazwiska czarnoskórego polityka Partii Demokratycznej, Tama Bradleya.
W 1982 roku, Bradley, jako jedyny, jak do tej pory, czarnoskóry burmistrz Los Angeles, ubiegał się o stanowisko gubernatora Kalifornii. Sondaże dawały mu przewagę aż 15 proc. nad konkurentem. Jak się później okazało, w ostatecznym rozrachunku, wybory jednak przegrał, głosami bardziej zachowawczych (ktoś może powiedzieć, że konserwatywnych) wyborców, którzy w realnym procesie wyborczym artykułowali inne postawy niż w ankietach demoskopijnych.
W porównaniu z badaniami socjologicznymi, wybory są totalnie anonimowe, nie istnieje żaden kontakt zewnętrzny, z otoczeniem wokół wyborczej kabiny, brak jakiejkolwiek relacji interpersonalnej; ankieta demoskopijna (nawet w przypadku wywiadu telefonicznego) zawiera jednak w sobie zawsze jakiś stopień interakcji pomiędzy ankieterem a respondentem. Jeżeli elektorat wstydzi się swoich postaw politycznych czy wyborczych, to znaczy, iż zostały one w obszarze kultury zdeprecjonowane, napiętnowane; a w skrajnym przypadku, że establishment kulturowy (celebryci, artyści, dziennikarze) gardzi pewną częścią wyborców; wystarczy przywołać świeży mem Krystyny Jandy drwiący z elektoratu PiS.
Przykład Bradleya, w pewnym uproszczeniu, tłumaczy się w ten sposób, iż społeczeństwo w głosowaniu wyraża sprzeciw wobec trendów oraz sympatii zbyt nachalnie propagowanych w mediach, ulega sugestii liderów kultury, deklarując w pomiarach socjometrycznych dużo bardziej progresywne czy liberalne zachowania, niż te które prezentuje w rzeczywistości.
W Polsce z efektem Bradleya, w różnej skali, mamy do czynienia permanentnie: Tymiński, Kwaśniewski, Lech Kaczyński, Lepper, Duda; AWS, Samoobrona, PiS.
Resentyment
Najczęściej w przestrzeni publicznej (niestety również i socjologicznej), zwycięstwa PiS określane bywają jako tryumf konserwatyzmu; to dalece uproszczona diagnoza, gdyż w rzeczywistości problem jest dużo bardziej złożony.
Spektakularny film Tomasza Sekielskiego, „Tylko nie mów nikomu”, pomyślany został w ten sposób, aby uderzyć w Kościół Katolicki, i co najważniejsze w takim czasie, by poprzez wytworzony rezonans opiniotwórczy, rykoszetem, osłabić również siłę polityczną PiS, poprzez choćby obniżenie mobilizacji w jego elektoracie. Mimo porażających faktów przedstawionych w dokumencie Sekielskiego nic takiego się nie stało, co oznacza, że nie konserwatyzm i nie Kościół Katolicki jest zasadniczym zasobem („paliwem”) politycznym PiS.
Ciekawą dyskusję w studiu jednej z telewizji komercyjnych, zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów do Europarlamentu, stoczyli naukowcy: socjologowie oraz politolodzy; prof. Ireneusz Krzemiński upierał się, iż wygrana PiS-u jest zdeterminowana przez przesłanki sensu scricto kulturowe, polemizował z nim prof. Jerzy Dudek, który uważa, że o wygranej PiS-u zadecydowała dobra sytuacja gospodarcza w Polsce; w sukurs poszedł mu prof. Rafał Chwedoruk mówiąc, że w polskiej odsłonie wyborów do Europarlamentu, John Maynard Keynes pokonał Daniela Cohn-Bendita, a więc że ekonomia zatryumfowała nad kulturą.
W rzeczywistości sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Mechanizm zwycięstw PiS posiada charakter (jednak) kulturowy, z dużą domieszką elementów ekonomicznych, można go opisać za pomocą jednego słowa, pochodzącego z „Z Genologii moralności” Friedricha Nietzschego: resentyment.
PiS nie jest prawicowy czy lewicowy, jest politycznie asymetryczny, zaś mówiąc precyzyjniej jest zarówno prawicowy i lewicowy, albo trochę prawicowy a trochę lewicowy; w każdym razie najistotniejsze jest to, że PiS stanowi polityczną emanację buntu przeciwko elitom, rodzaj „kija” lub „pałki” na establishment; równie dobrze taki bunt mógłby powstać po lewej stronie sceny politycznej. Owa, prezentowana przez formację Jarosława Kaczyńskiego antyestablishmentowość, to kluczowa determinanta stojąca za zwycięstwami PiS-u.
Kanalizacja frustracji
Atmosfera protestu przeciwko elitom zrodziła się na początku lat 90., u zarania transformacji. Znana socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, Karolina Wigura, badacz emocji i znawca psychologii Spinozy oraz Kartezjusza, powiedziała kiedyś w audycji telewizyjnej, że „nastrój w którym PiS doszedł do władzy istniał na długo przed PiS-em”. Miał on również swoje polityczne konwersje: Tymiński, Kwaśniewski, Moczulski, Lepper, SLD z początku lat 90., Samoobrona. To co łączyło sukcesy tych polityków, jak również ugrupowań politycznych, które reprezentowali, to bunt przeciwko elitom; to co jednak je zasadniczo różni od PiS-u, to trwałość prezentowanej postawy, którą można również nazwać cynizmem krótkotrwałym albo rozproszonym; tamte formacje artykułowały swoją antyestablishmentowość w sposób instrumentalny oraz pragmatyczny, po dojściu do władzy rezygnowały z tej postawy i przesuwały się w kierunku elit; tymczasem PiS wpisał protest przeciwko elitom jako stały czynnik swojego projektu politycznego, z czym wiąże się wrażenie wiarygodności.
PiS wykorzystuje mechanizm, który zapewnia mu wygrywanie wyborów, zdobywanie władzy, ale go nie stworzył.
Od politycznej istotniejsza jest tu sytuacja kulturowa. W ramach transformacji elity, którym po 1989 roku udało się w szybkim tempie uzyskać wysokie statusy społeczne (bez różnicy czy polityczne, kulturowe, czy biznesowe) bardzo często gardziły społeczeństwem. Na płaszczyźnie materialnej powstała atmosfera resentymentu, która, gdyby odwołać się do amerykańskiego politologa, Ronalda Ingleharta, ulegała konwersji w wymiarze wartości postmaterialnych.
Gdy zapytano kiedyś prof. Andrzeja Zybertowicza, w jaki sposób wytłumaczyć sukces i dużą popularność Radia Maryja, powiedział, iż „jest to głos ludzi zagubionych w transformacji”. W jakimś sensie przegrali rywalizację w sferze materialnej, znaleźli się w dolnej części drabiny społecznej, ale mogą rozładować te frustracje, odreagowując w warstwie symbolicznej.
Analogicznie niezwykle popularna od początku lat 90. muzyka disco-polo, stała się zaprzeczeniem elitarnego paternalizmu, narzucającego w sposób niezwykle pretensjonalny i arogancji, wyższe wrażenia estetyczne, do których młodzież z mniejszych miejscowości często nie miała nawet dostępu; disco-polo artykułowało również opozycję ludowości wobec elitarności, prowincji w stosunku do metropolii.
Niegdyś kluczowego podziału kulturowego, a dziś także politycznego. Zarówno więc zjawiska takie, jak Radio Maryja czy jeszcze wcześniej muzyka disco-polo, były pierwszymi symbolicznymi przejawami buntu wobec elit.
Kulturowe substytuty
To co o. Rydzyk zrobił na polu kultury, budując płaszczyznę symbolicznego odreagowania dla ludzi zagubionych w transformacji, Kaczyński wiele lat później uczynił w obszarze polityki, tworząc organizacyjno-polityczną przestrzeń do działania.
Najpierw jednak dokonała się konwersja moralna, w ramach której deprywacja społeczno-ekonnomiczna, gorsza pozycja w procesie redystrybucji dóbr, niższy poziom w hierarchii statusów, deficyty, niedostatki, i niedobory materialne zostały zamienione na dominację symboliczną.
Jak twierdził nielubiany przez prawicę filozof oraz socjolog, Zygmunt Bauman, jedną z głównych osi napędzających, w wymiarze globalnym, współczesną polaryzację kulturową, ale także polityczną, jest dostęp do przestrzeni; to z kolei rodzi poważną dysproporcję w redystrybucji wolności. Nawiasem mówiąc: widać to doskonale na mapach, gdy analizuje się wyniki wyborów. Idąc śladem dychotomii Petera Bergera można powiedzieć, iż dla jednych życie w społeczeństwie przedstawia się w kategoriach losu, przeznaczenia, nawet przymusu, dotyczy to ludzi skazanych na życie w określonym miejscu; a dla innych wyboru, możliwości transcendowania przestrzeni urodzenia, ucieczki od świata lokalnego, wyboru miejsca nauki oraz pracy, życia. Dla tych ostatnich, podróżowanie jest przyjemnością, wiąże się z wrażeniami estetycznymi; dla pierwszych stanowi obowiązek, koniecznościowość, potrzebę zaspokojenia podstawowych oczekiwań egzystencjalnych.
W tym momencie rodzi się resentyment, w ramach którego pojęcia takie jak patriotyzm, tożsamość narodowa, prawda historyczna, mogą być używane do stygmatyzowania innych. Naklejając znaczki z białym serduszkiem na czerwonym tle Jurek Owsiak nie naznacza tych, którzy dali na Orkiestrę, ale tych którzy nie dali… Jest to rodzaj stygmatyzacji negatywnej, a więc naznaczania poprzez brak.
Analogicznie wygląda patriotyzm lub silnie artykułowana tożsamość narodowa, przyjmowane w ramach resentymentu, jako rodzaj symbolicznej rekompensaty, powetowania różnego rodzaju frustracji.
Ludzie którzy podróżują w wymiarze globalnym, zwiedzają rozmaite kraje, którzy posiadają swobodę przemieszczania się, niezależność finansową, zazwyczaj prezentują większą skłonność do przyjmowania mentalności kosmopolitycznej czy konsumpcyjnej. Żeby się od nich pozytywnie odróżnić, żeby ich prywatywnie naznaczyć, żeby ich stygmatyzować, trzeba przyjąć postawę lokalną patriotyzmu. Patriotyzm czy ksenofobia mogą być kulturowymi substytutami biedy, trudnego położenia materialnego, etc.
Przewartościowanie wartości
Zanim PiS doszedł do władzy, i zaczął zwyciężać w kolejnych bataliach politycznych, najpierw przez wiele lat tworzyły się dogodne do tego warunki kulturowe. Proces ten jest w filozofii i socjologii doskonale znany, i oznacza przewartościowanie wartości.
W pracy „Z genealogii moralności”, Friedrich Nietzsche opisuje, w jaki sposób kształtowała się moralność, a właściwie, w jakich okolicznościach moralność klasy rycerskiej została zastąpiona przez moralność żydowskiej a później chrześcijańskiej klasy kapłańskiej.
Dla czytelności opisu niemiecki filozof posługuje się alegorią orłów i baranków. Orzeł to wolny, dumny, fruwający wysoko ptak, silny drapieżnik, symbolizujący rycerskie męstwo, honor, i odwagę, dla afirmacji siebie nie potrzebuje postaw drugorzędnych, opiera się na zachowaniach pierwotnych i pozytywnych, takich jak wolność, aktywność, kreatywność, swój status potwierdza przez słowo tak; z kolei baranek żeby pokonać orła musi narzucić własną moralność, jej główną cechą jest zaprzeczenie orła, zakwestionowanie jego wartości.
Baranek legitymizuje swą obecność wśród zwierząt w trybie negatywnym, żeby afirmować siebie, najpierw musi zakwestionować orła, powiedzieć mu nie, żeby samemu powiedzieć tak. Jest to postawa wtórna i drugorzędna, bierna.
Z zazdrości i z zawiści baranek mówi do orła: ty jesteś zły, ponosisz winę za moją sytuację, napiętnowuje jego najbardziej doniosłe, przydatne, praktyczne przymioty, takie jak wolność, siła, szybkość, sprawność, spostrzegawczość, odwaga; w końcu orzeł internalizuje krytykę baranka i powstaje w nim świadomość winy: wierzy że rzeczywiście jest zły i ponosi odpowiedzialność za położenie baranka, a także jego krzywdę.
W ten sposób orzeł rezygnuje ze swoich cnót,zaś baranek neutralizuje jego przewagi, zaś sam z własnych słabości czyni cnoty.
Oczywiście nie ma tu prostej analogii, czy jak mawiają Niemcy „wszelkie analogie zawodzą”, ale podobny proces moralny – przewartościowania wartości – zaszedł w Polsce: PiS dał poczucie politycznej, a w ślad za tym również symbolicznej siły ludziom słabszym; było to potrzebne PiS-owskim elitom, które w ten sposób zneutralizowały przewagi politycznych przeciwników, zaś z własnych mankamentów uczyniły atuty. I to jest clou całego problemu. Tajemnica politycznych oraz wyborczych sukcesów PiS.
Mobilizacja rezerw
Przemiana moralna, a więc konwersja frustracji wynikających z położenia społeczno-gospodarczego (materialnego) na symboliczną (niematerialną) dominację, została wsparta korektami w redystrybucji dochodu narodowego, poprzez zwiększenie transferów socjalnych i co najistotniejsze, przeniesienie ich na dalece zindywidualizowany poziom.
Logika projektów socjalnych implementowanych przez PiS jest tak pomyślana, iż są one zaadresowane przede wszystkim do osób dotychczas nieaktywnych wyborczo, biernych, jeżeli chodzi o partycypację wyborczą. W ten sposób PiS tworzy dodatkowy zasób, mobilizuje rezerwę.
Na marginesie, warto opis sensu projektów socjalnych wdrażanych przez partię Jarosława Kaczyńskiego wesprzeć ilustracją z niższego poziomu uprawiania polityki, lokalną, a zatem przez to również mniej skomplikowaną i bardziej czytelną poznawczo. Rozmawiałem kiedyś z wójtem jednej z wielkopolskich gmin, który wyszukiwał w spisie wyborców osoby bierne, nieaktywne wyborczo, a następnie instalował na znajdujących się przy ich domach słupach energetycznych lampy oświetleniowe; średnio przeliczał jedną lampę na czterech wyborców, 10 lamp to 40 wyborców, 100 to 400, itd.
Jest zrozumiałe, że PiS nie skieruje np. programu „Rodzina 500+” tylko do osób nieaktywnych w wyborach, ale dając wszystkim, daje również ludziom pasywnym wyborczo, i w ten sposób aktywizuje tę populację społeczną, wprowadza na arenę życia obywatelskiego. Jest tu jednak jedno „ale”: wzrost frekwencji nie musi wcale oznaczać pozytywnego z punktu widzenia państwa zawijaska, gdyż kluczowe znaczenie przy podejmowaniu decyzji politycznych odgrywa świadomość. Wyborców podzielić można na trzy grupy: 1) aktywni świadomi; 2) aktywni nieświadomi 3) bierni; ostatnią grupę można podzielić jeszcze na dwie kolejne podgrupy: 3a) bierni-świadomi; 3b) bierni-nieświadomi.
Największe zagrożenie dla demokracji oraz dla całego systemu politycznego, dla jakości życia obywatelskiego stanowi aktywizacja osób biernych-nieświadomych albo też rezygnacja z podnoszenia poziomu ich socjalizacji politycznej, co było olbrzymim, kardynalnym, niewybaczalnym błędem wszystkich polskich elit rządzących po 1989 roku: grzech zapomnienia oraz przyzwolenia na alienację.
Negacja negacji
Dlaczego opozycja nie potrafi wygrać z PiS-em wyborów, nie tylko tych ostatnich, europejskich, ale również wszystkich po 2014 roku. Na porażki składa się szereg błędów taktycznych, takich jak zbyt słaba albo innym razem za silna konsolidacja, zły dobór partnerów, nie rozróżnianie subtelnych osobliwości pomiędzy różnorodnością a konfuzją i sprzecznościami, niewłaściwa agenda, zła retoryka, błędy programowe, kryzys przywództwa i fatalny dobór liderów.
To wszystko jednak ma postać mankamentów drugorzędnych, gdyż kluczowy, fundamentalny błąd posiada charakter strategiczny, opozycja obrała złą strategię: zasadniczy motyw jej obecności w polskiej polityce opiera się właściwie na jednym elemencie: na antyPiSie, tymczasem to jest filozofia w której doskonale czuje się PiS.
We wspomnianej genealogii moralności Nietzschego, baranki negują orłów, mówią im nie, aby afirmować własne istnienie, podwyższyć znaczenie oraz status. Strategia zaprzeczania to domena PiS-u, który zakwestionował pookrągłostołowe elity, zdyskontował politycznie społeczny protest tlący się przeciwko nim, tymczasem legitymizowanie uczestnictwa w polityce poprzez negację PiS, to zaprzeczenie zaprzeczeniu, czyli podwojenie negacji moralnej, zaś to z kolei stanowi polityczną tautologię, metafizykę, niepotrzebną redundancję.
Z badań socjologicznych wynika, że jedynie 25 proc. wyborców jest wrażliwych na bodźce wyrażane przez motyw antyPiSu, reagując na ten impuls w formacie ujemnej walencji emocjonalnej. Jeżeli opozycja zamierza kiedyś wygrać z PiSem musi zmienić główną strategię i postawić na przekaz pozytywny: nie zaprzeczanie lecz afirmację.
Poza tym, rezygnując ze strategii pozytywnej pookrągłostołowe elity, wchodzące obecnie w skład opozycji, zrealizowały cele polityki PiS: podobnie jak orły u Nietzschego uwierzyły, że są złe, że nie stać ich na nic pozytywnego, że ponoszą winę za niepowodzenia transformacji (chociaż w sporej części ta wiara oparta jest na obiektywnych przesłankach).
PiS-owi udało się zneutralizować walory opozycji, zaś własne mankamenty, słabości, niedostatki, braki zamienić na cnoty.
Wśród wielu polityków, ekspertów, dziennikarzy, publicystów, spindoktorów, związanych z obozem nazywanym umownie liberalnym funkcjonuje przekonanie, iż zintensyfikowanie czy mówiąc kolokwialnie podkręcenie, determinowanej czynnikami negatywnymi polaryzacji pozwoli zwyciężyć PiS, podczas gdy klucz do wygrania z PiSem leży w depolaryzacji oraz większym pluralizmie politycznym, zwłaszcza na terenie polskiej prowincji, a więc wsi oraz małych miasteczek.
Efekt emergencji
W tym kontekście popełniane są również błędy taktyczne. Np. wśród liderów środowiska liberalnego oraz przedstawicieli większości kręgów lewicowych istnieje fałszywe przekonanie, iż z PiS-em zwyciężyć może tylko jeden, zwarty blok, konsolidujący wszystkie byty polityczne występujące na polskiej scenie politycznej, poza PiS-em.
Bzdury!
Tego rodzaju rozwiązanie poprzez wzmożenie politycznej konsolidacji zwiększy jedynie polaryzację, zaś to z kolei spowoduje, że w takiej zero-jedynkowej, czarno-białej optyce zwycięży PiS: partia Jarosława Kaczyńskiego jest lepiej zdefiniowana politycznie, bardziej wyrazista ideologicznie, lepiej czyje się w ostrej rzeczywistości kontrastów, a co za tym idzie posiada dobrze zdefiniowany, uporządkowany, i ustrukturalizowany elektorat. W sensie politycznym (Konfederacja, Kukiz15), jak również społecznym (wieś, małe miasteczka, a zwłaszcza osoby nieaktywne wyborczo) dysponuje większymi rezerwami; odznacza się wyższą zdolnością mobilizacji własnego elektoratu.
Dlatego w warunkach dwubiegunowych, bipolarnych PiS na chwilę obecną zwycięży.
Konsolidacja polityczna, a zatem integrowanie poszczególnych ugrupowań w ramach jednej formacji ma sens, pod warunkiem spełnienia kilki kluczowych założeń, a zwłaszcza dwóch podstawowych: 1) osiągnięcia efektu synergii, oznacza to, iż musi nastąpić tzw. zjawisko emergencji, powstania nowej wyższej jakości nieredukowalnej do poszczególnych części składowych powstającej federacji, innymi słowy, musi powstać substancja, która będzie czymś innym niż suma elementów wchodzących w jej skład, i przede wszystkim pozwolić uzyskać wyższy wynik niż ten wynikający z prostego zsumowania części (dwa plus dwa musi dać sześć a nie trzy); 2) zapewnienie odpowiedniej spójności ideologicznej, wprawdzie różnorodność i pluralizm stanowią walory, ale trzeba pamiętać iż nie należy przekroczyć granicy, poza którą znajduje się sprzeczność, hybryda, oraz konfuzja
Mitem jest przeświadczenie, że z PiS-em może wygrać jeden opozycyjny blok. Wybory do parlamentu europejskiego ten wariant sfalsyfikowały: jednym z głównych, kardynalnych błędów, które popełniono było zaproszenie do Koalicji Europejskiej Polskiego Stronnictwa Ludowego. Partycypowanie ludowców w aliansie z jednej strony naruszyło jego spójność aksjologiczną, a co za tym idzie czytelność wizerunkową, a z drugiej, co okazało się znacznie poważniejsze i fatalne w skutkach: uporządkowało sytuację na wsi, zwiększyło polityczną przejrzystość; dzięki temu PiS pozostał na prowincjonalnej arenie bezkonkurencyjnie sam i mógł zdobywać 7 na 10 głosów.
W ślad za polityczną warstwą PSL-u do KE nie poszedł jego wymiar społeczny. Ludowcy oddzielili się od ludu, zostawili lud.
Rezerwa strategiczna
Kim są wyborcy, którzy popierają PiS? W tym zakresie istnieje najwięcej uproszczeń. Ferowane diagnozy przybierają stereotypowy charakter. Dominuje teza, że wyborcy PiS-u to konserwatyści.
Amerykański socjolog, przedstawiciel kierunku funkcjonalno-strukturalnego, Robert Merton, w pracy odnoszącej się do typów zachowań dewiacyjnych w reakcji na zmianę, za którą w polskich warunkach można przecież uznać również transformację, wymienia pięć grup: konformiści, inowacjoniści, rytualiści, nieobecni, i zbuntowani.
Najkrócej definiując poszczególne kategorie można je opisać w następujący sposób: konformiści, to ci którym się udało, zadowoleni z posiadanego status quo, niezainteresowani korektami systemowymi; inowacjoniści, to dla odmiany ludzie niezadowoleni z istniejącego stanu, dążący do zmiany, ale w sposób pozytywny, konstruktywny, poprzez indywidualną aktywność (nie zawsze zgodną z prawem oraz normami etycznymi); nieobecni, w skład tej grupy wchodzą osoby, które funkcjonują poza systemem, zrezygnowały z przestrzegania istniejących zasad, norm, ale równie z osiągania celów, bojkotują system; wreszcie zbuntowani, jak sama semantyka wskazuje, do tej kategorii zaliczają się jednostki chcące dokonać destrukcji systemu, zamierzające rozwalić system.
Najciekawszą populacją są rytualiści, jest ich w Polsce najwięcej. Wiodącą, wspólną cechą za pomocą której można ich scharakteryzować stanowi niechęć wobec wszelkich zmian, lęk przed nowymi projektami, nawet takimi, które mogą zapewnić rozwój, chroniczna obawa przed ryzykiem i odpowiedzialnością.
Rytualizm jest patologiczną odmianą konformizmu czy, patrząc z innej perspektywy, konserwatyzmu – nie ideologicznego czy politycznego, ale psychologicznego (inercja świadomości). W Polsce są to często osoby wyrażające jakiś rodzaj nostalgii wobec PRL-u, nie z powodu sympatii politycznych lecz poczucia bezpieczeństwa, które w 1990 roku poparły Stanisława Tymińskiego, a następnie w przejściowych okresach stanowiły elektorat Aleksandra Kwaśniewskiego, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Leppera, Samoobrony, aby w końcu skupić się wokół PiS-u.
Odwołując się do taksonomii Mertona i przenosząc ją na polskie warunki, można zdiagnozować sytuację w następujący sposób: elektoratu PiS-u na pewno nie stanowią konformiści (poza tymi, beneficjentami „dobrej zmiany”, którzy zyskali w czasie rządów PiS-u), generalnie ludzie, którzy zdobyli pozycję, bez różnicy czy gospodarczą, polityczną, czy kulturową po 1989 roku, są zagorzałymi wrogami PiS-u; w małym stopniu w populacji wyborczej popierającej formację Jarosława Kaczyńskiego partycypuje grupa inowacjonistów, aczkolwiek do części wyborców PiS zalicza się klasa średnia, mali i średni przedsiębiorcy.
Kluczowe zasoby wyborcze PiS stanowią przede wszystkim trzy mertonowskie kategorie: w największym stopniu rytualiści; następnie w trochę mniejszym zakresie, ale również wysokim – zbuntowani; natomiast zdecydowanie rosnący udział wśród wyborców PiS-u mają osoby dotychczas nieobecne w systemie, bierne wyborczo, co pokazały wybory do Europarlamentu i co może być presumpcją kontynuacji procesu rozszerzania elektoratu przez PiS.
Z nieobecnych oraz z osób o niskiej identyfikacji politycznej PiS uczynił rezerwę strategiczną. W zestawieniu z nimi postawa rytualistów jest niejednoznaczna: niechęć do zmian powoduje, iż z jednej strony obawiają się radykalnych przeobrażeń wprowadzanych przez PiS, np. w przestrzeni prawa; z drugiej jednak, artykułowany przez nich lęk wobec nowej sytuacji, równoważą oraz rekompensują poczucie bezpieczeństwa ekonomicznego oraz transfery socjalne.
Czynnik wiedzy
Wbrew różnego rodzaju opiniom, prognozom, i komentarzom, sytuacja nie jest oczywista, a ostatnie wybory do Europarlamentu niczego jeszcze nie przesądzają. Najważniejsze znaczenie dla polskiej polityki będzie miała jesienna batalia parlamentarna. Faworytem jest PiS, ale jego porażka wydaje się również teoretycznie możliwa. Przede wszystkim dlatego, iż wybory europejskie nie są reprezentatywne dla struktury preferencji politycznych w Polsce. Elektora PiS-u można podzielić na trzy części: 1) tzw. żelaźni wyborcy, w skład tej grupy wchodzą mieszkańcy wielkich oraz średnich miast o konserwatywnych poglądach, choć w zamieszkiwanych aglomeracjach stanowią mniejszość, jednak posiadają olbrzymią zdolność mobilizacyjną; 2) wyborcy naturalni, czyli mówiąc w uproszczeniu – lud, są to osoby zamieszkujące prowincję (wieś i małe miasteczka), głosujące na PiS na zasadzie resentymentu do elit, jak również z uwagi na świadczenia socjalne; 3) elastyczni wyborcy, w skład tej populacji wchodzą osoby o niskim stopniu wrażliwości ideologicznej i co z tym związane małym poziomie identyfikacji światopoglądowej, głosują ze względów pragmatycznych; właściwie ta cecha dotyczy w dużej mierze również drugiej grypy elektoratu PiS: wyborców naturalnych.
Nie-reprezentatywność wyborów do Europarlamentu polega na nad-mobilizacji wśród naturalnych wyborców PiS, mieszkańców prowincji, w stosunku do osób skupionych w wielkich aglomeracjach, a także ogromna mobilizacja konserwatywnego elektoratu w wielkich miastach.
Dlaczego dynamika wzrostu frekwencji w stosunku do poprzednich eurowyborów okazała się niesymetryczna? Odpowiedź jest ciekawa i paradoksalna: zdecydował o tym nierównomierny poziom socjalizacji politycznej.
PiS-owi udało się lepiej wykazać kontekst (iunctim) pomiędzy wyborami europejskimi a parlamentarnymi, przez co wytworzył wśród swoich wyborców świadomość fundamentalnego znaczenia eurowyborów dla kształtu rozstrzygnięć krajowych i związaną z tym determinację wyborczego uczestnictwa.
PiS podwyższył wśród własnego elektoratu jeden z kluczowych parametrów politycznych: poczucie sprawczości.
W socjologii istnieje teoria racjonalnego wyboru. Uczestnictwo w życiu obywatelskim czy w wyborach uważa się za pewnego rodzaju inwestycję. Z punktu widzenia obecności przy urnach, obok czynnika emocjonalnego, niezwykle ważny jest element racjonalny – wyborcy muszą widzieć sens głosowania.
PiS w świadomości własnego elektoratu silnie zracjonalizował potrzebę wysokiej frekwencji, formułując komunikat, że wybory europejskie będą miały kluczowe znaczenie, w kontekście rozstrzygnięć wewnętrznych, krajowych, i tego kto będzie rządził w Polsce; Koalicja Europejska nie była w stanie zrobić tego samego, gdyż część jej wyborców doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż eurowybory w perspektywie sytuacji wewnętrznej są mało istotne, drugorzędne; zatem zadecydował poziom świadomości.
Jednak w wyborach jesiennych, do parlamentu krajowego, nie musi być tak samo. To co uzyskała Koalicja Europejska to wiedza, z której prawdopodobnie nie będzie umiała skorzystać.
Koalicja Obrony Konstytucji
Tymczasem zwycięstwo z PiS-em jest dziecinnie proste. Mitem okazało się przeświadczenie (o czym zawsze mówiłem), iż może dokonać tego jeden zwarty blok polityczny; potrzebne są dwie formacje: jedna ludowa działająca na terenie prowincji (PSL); druga wielkomiejska, liberalna, funkcjonująca w środowisku metropolitarnym (PO+Nowoczesna+Wiosna+SLD).
PiS można zdetronizować w podobny sposób, w jaki prezydent Wałęsa w 1992 roku obalił rząd Jana Olszewskiego, czyli poprzez wybicie jednego z ważnych elementów gwarantujących poparcie dla prawicowej konstelacji: w tamtych warunkach był to czynnik polityczny – PSL; w dzisiejszych, społeczny – mieszkańcy wsi oraz małych miasteczek
Wystarczy żeby Koalicja Europejska lub jej sukcesorzy, liderzy obozu liberalnego, zaproponowali funkcję premiera komuś z PSL-u (Władysławowi Kosiniak-Kamyszowi albo Adamowi Jarubasowi).
Co się wówczas stanie? Wśród wyborców wiejskich oraz małomiejskich wzrośnie czynnik racjonalności głosowania na ludowców, zwiększy się domniemanie skuteczności wyboru PSL. Popieranie PSL-u stanie się racjonalne i pragmatyczne. Dzięki temu manewrowi partia chłopska otrzyma na prowincji, co najmniej lub ok. 10 proc. poparcia, zaś Koalicja Konstytucyjna (PO, N, W, SLD), bo tak bym ją nazwał, albowiem wątek konstytucji to dla opozycji najlepszy, pozytywny czynnik polaryzacji, w wielkich miastach pójdzie po swoje 38 proc.; i nawet jeżeli otrzyma mniej głosów od PiS-u, to podział wokół motywu konstytucji sprawi, że wystarczająco dużo, aby wraz z PSL-em stworzyć większość parlamentarną, powołując własny rząd z chłopskim premierem na czele.
Osobiście nie życzę sobie takiego scenariusza, z reprezentantem ludowców jako prezesem rady ministrów, jednak gdyby miał doradzać opozycji właśnie taki wariant bym zaproponował.
Nasuwają się dwie analogie sportowe, jedna swojska, bo typowo polska: w roku olimpijskim odbywają się różnego rodzaju mitingi oraz sprawdziany przedolimpijskie; często jest tak, że ten kto w nich zwycięża przegrywa najważniejszy start: walkę o złoto na Igrzyskach Olimpijskich; formę przygotowuje się na kluczowy moment.
Mistrzostwa Świata w Skokach Narciarskich na Średniej Skoczni w Lahti (2017) dowiodły jednego, o czym zresztą zawsze mówił Adam Małysz: żeby wygrać zawody trzeba oddać dwa dobre skoki. PiS na razie oddał jeden fenomenalny skok.
Czy zatem opozycja wykorzysta zdobytą dzięki Eurowyborom wiedzę i pójdzie po rozum do głowy? Myślę, że jednak nie, gdyż jak pisał Jan Kochanowski: „Cieszy mię ten rym: „Polak mądr po szkodzie”;Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie, nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.