Jak z wroga zrobić przyjaciela?


Polskie władze od kilku lat domagają się od Niemiec reparacji z tytułu II wojny światowej.Jednocześnie Izrael żąda od Rzeczpospolitej przekazania mienia bezspadkowego pozostawionego przez Polaków wyznania mojżeszowego, w następstwie ataku III Rzeszy na Polskę. Mimo, że pierwsze roszczenie wydaje się zasadne, a drugie może jawić się jako absurdalne, to finał tych sporów, z uwagi na złożone relacje międzynarodowe, wcale nie jest przesądzony.

Jerzy Mosoń: Warszawa wciąż jednak nie zdecydowała się na sojusz, który mógłby przechylić szalę zwycięstwa na jej korzyść. Choć temat niemieckich odszkodowań dla państwa polskiego jest cały czas żywy to z kolei dyskusja dotycząca przekazania polskich nieruchomości Izraelowi, ewentualnie wypłacenie za nie ekwiwalentu pieniężnego wraca ilekroć strona polska stara się unormować stan prawny w obszarze prawa własności. Nie inaczej jest i tym razem.

Decyzja nawet bezprawna będzie ważna. Wystarczy 30 lat
Polski Parlament postanowił wreszcie, bo aż sześć lat po orzeczeniu w tej sprawie Trybunału Konstytucyjnego zająć się zmianą ustawy – Kodeks postępowania administracyjnego. W czerwcu br. Sejm głosami m.in. PiS i Lewicy, przy braku sprzeciwu i wstrzymaniu się od głosu niemal wszystkich posłów Koalicji Obywatelskiej, przyjął ustawę normalizującą m.in. stosunki własnościowe. Nowe prawo, wprowadza czasową granicę 30 lat, przewidując, że po tym okresie nie będzie można stwierdzić nieważności decyzji wydanej w postępowaniu administracyjnym z rażącym naruszeniem prawa, która była podstawą nabycia prawa lub stwarza uzasadnione oczekiwanie nabycia prawa. Oznacza to, że organ administracji publicznej procedujący w sprawie statusu prawnego np. kamienicy ograniczy się do stwierdzenia wydania decyzji z naruszeniem prawa oraz wskaże okoliczności, z powodu których nie stwierdził nieważności decyzji. Zmiany będą dotyczyć przede wszystkim spraw własnościowych, czyli także problematycznych nieruchomości.

Trudno zakwestionować martyrologię Żydów, lecz żądania wysuwane wobec Polski są absurdalne.

Izrael chce rekompensaty od dawnej Ojczyzny
Decyzją polskiego Sejmu oburzył się szef izraelskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Yair Lapid, który oświadczył na Twitterze, że „polski parlament uchwalił ustawę zabraniającą zwrotu mienia żydowskiego lub zadośćuczynienia za nie ocalałym z Holokaustu i ich potomkom.” Rzeczywiście, jeśli ustawa przejdzie szczęśliwie całą drogę legislacyjną to de facto roszczenia dotyczące mienia żydowskiego odebranego w czasie II wojny światowej nie mogłyby podlegać dalszemu procedowaniu, wszak wojna skończyła się ponad 70 lat temu. Również Ambasada Izraela twierdzi w wydanym komunikacie, że: „procedowana obecnie zmiana ustawy w rezultacie uniemożliwi zwrot mienia żydowskiego lub ubieganie się o rekompensatę za nieocalonym z Zagłady i ich potomkom oraz społeczności żydowskiej, dla których Polska przez stulecia była domem”.

Niszczejące kamienice otrzymają szansę
Dotychczas obowiązujące zapisy kpa sprzyjały powstawaniu sytuacji patowych: nie można było zarządzać wieloma nieruchomościami, ponieważ zawsze istniało ryzyko, że na pewnym etapie postępowania czy inwestycji zgłosi się z roszczeniami ich domniemany spadkobierca. Ta niepewność prawa utrudniała nie tylko inwestycje, ale też tworzenie planów zagospodarowania przestrzennego. Nadto wpływała na zmniejszenie podaży nieruchości na rynku, co przy dużym popycie na grunty inwestycyjne przekładało się to na wzrost cen metra kwadratowego. Taki stan prawny nie mógł zatem trwać w nieskończoność. A czy rzeczywiście nowelizacja przepisów kpa tak mocno wpłynie na możliwości prawne ubiegania się o zwrot majątków potomków polskich Żydów?

PRL spłaciła amerykańskich Żydów
Obecnie gros spadkobierców polskich Żydów mieszka bądź mieszkało w USA. Szkopuł w tym, że ciężar ich ewentualnych roszczeń już dawno wzięły na siebie Stany Zjednoczone. W dniu 16 lipca 1960 roku w Waszyngtonie, Polska Rzeczpospolita Ludowa zawarła ze Stanami Zjednoczonymi umowę indemnizacyjną, na mocy której USA zobowiązały się do uregulowania roszczeń swoich obywateli w stosunku do Polski. Chodziło o mienie prywatne pozostawione przede wszystkim przez ofiary Holocaustu. W ramach tego porozumienia Polska Ludowa zapłaciła USA astronomiczną na tamte czasy kwotę 40 mln dolarów. Oznacza to, że jakiekolwiek roszczenia amerykańskich Żydów w ogóle nie powinny być rozpatrywane przez polskie sądy.

A co z Izraelem?
Zgodnie z odpowiedzią na interpelację poselską Podsekretarza Stanu Zbigniewa Sosnowskiego, z dnia 18 sierpnia 2011 r. podobnych umów Polska zawarła po wojnie łącznie 12. Takie porozumienie nie zostało jednak podpisane z powstałym w 1948 r. państwem Izrael. Teoretycznie rzecz biorąc, przed wejściem w życie znowelizowanego kpa, potencjalni spadkobiercy właścicieli warszawskich czy łódzkich kamienic legitymujący się paszportem izraelskim mogliby zatem domagać się zwrotu dóbr rodzinnych. Wiadomo jednak, że zdecydowana większość pozostawionych nieruchomości to majątek bezspadkowy, bowiem Niemcy, dokonując Holocaustu mordowali Żydów całymi rodzinami. W tej sytuacji właścicielem dych dóbr, zgodnie z prawem może stać się tylko jeden podmiot.

Mienie bezspadkowe trafia do Państwa
Według polskich przepisów, w tym w szczególności art. 935 kodeksu cywilnego, mienie bezspadkowe przechodzi na Skarb Państwa. Podobne regulacje obowiązywały zarówno w Polsce Ludowej jak i II Rzeczypospolitej, nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w powstałej po I wojnie światowej Polsce jednocześnie funkcjonowały trzy różne porządki prawne. Każdy z nich tak samo traktował losy mienia pozostawionego bez spadkobierców. Taki stan rzeczy jest podstawą odrzucenia roszczeń przez polskie władze jako bezzasadne.

………………..

W braku małżonka spadkodawcy, jego krewnych i dzieci małżonka spadkodawcy, powołanych do dziedziczenia z ustawy, spadek przypada gminie ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy jako spadkobiercy ustawowemu. Jeżeli ostatniego miejsca zamieszkania spadkodawcy w Rzeczypospolitej Polskiej nie da się ustalić albo ostatnie miejsce zamieszkania spadkodawcy znajdowało się za granicą, spadek przypada Skarbowi Państwa jako spadkobiercy ustawowemu”.

art. 935 kc

………………..

Amerykanie nie chcą pamiętać o umowach?
Kłopot w tym, że wielu amerykańskich polityków zachowuje się tak, jakby nie tylko zapomnieli o umowie między Waszyngtonem i Warszawą z 1960 r., ale też o takim drobnym fakcie, że Polska jest już państwem niepodległym i sama stanowi prawo na swoim terenie. Tym samym wspierają organizacje żydowskie oraz Izrael w ich roszczeniach względem Polski. W kwietniu 2017 r. Amerykański Kongres przegłosował Ustawę nr 447 odnoszącą się do mienia pozostawionego przez ofiary Holocaustu. Jej twórcy sformułowali wniosek, że jeśli niesłusznie przejętego przez państwo mienia nie da się zwrócić pierwotnym właścicielom w naturze, należy wypłacić odszkodowanie pieniężne. Akt prawny zobowiązał też amerykańskiego sekretarza stanu do udzielenia informacji na temat realizacji ustaleń zawartych w Deklaracji Terezińskiej z 30 czerwca 2009 r. w państwach będących jej sygnatariuszami, w tym Polski. A ta jak najbardziej odnosi się do mienia bezspadkowego.

Kosztem może być tylko edukacja
Z zapisów Deklaracji Terezińskiej wynika, że kwoty ewentualnych odszkodowań powinny być przeznaczone na zapewnienie potrzeb materialnych innych, znajdujących się w potrzebie, ocalałych z Holocaustu albo na edukację. Jakkolwiek punkt pierwszy zważywszy na czas jaki upłynął od zakończenia II wojny światowej nie powinien stanowić nadmiernego ciężaru to z kolei cel edukacyjny Polska wypełnia aż nadto, przeznaczając corocznie i od lat ogromne kwoty na uświadamianie współcześnie żyjącym, czym był Holocaust i jakie krzywdy wyrządził. Niemniej, warto też pamiętać o tym, i co podkreślił w swej opinii z marca 2018 r. Piotr Wawrzyk, ówczesny podsekretarz stanu w resorcie dyplomacji: „sama Deklaracja Terezińska nie jest wiążącym aktem prawa międzynarodowego. Opisywany dokument nie nakłada obowiązków i nie przewiduje sankcji w przypadku nieosiągnięcia celów ustanowionych w Deklaracji.” Czyli polskie władze mogą wypełniać jej zapisy i robią to, ale nie muszą.

Polacy są prymusami w edukacji o Holocauście
Inną sprawą jest, czy polska strona jest w stanie udokumentować swe działania edukacyjne, co byłoby wyrazem dobrej woli. Można to zrobić choćby poprzez takie budowanie projektów kulturalnych i oświatowych, by jak najczęściej w pismach formalnych pojawiały się odwołania do Deklaracji Terezińskiej jako inspiracji do ich przeprowadzenia? To jednak sprawa czysto urzędnicza i wymaga dość prostych kompetencji. Wyzwaniem jest natomiast unormowanie relacji z silnym graczem międzynarodowym, jakim jest Izrael, a to nie stanie się bez satysfakcji materialnej bliskowschodniego partnera. Wiadomo też, że przełom w relacjach z Tel-Awiwem warunkuje dobre relacje z USA, szczególnie w sytuacji, gdy wybory prezydenckie w tym kraju wygrał Demokrata Joe Biden, mający mniej przychylny stosunek do Polski niż jego poprzednik Prezydent Donald Trump. Rozwiązać ten klincz mogłyby polskie starania o uzyskanie odszkodowań od Niemiec za zniszczenie kraju w następstwie II wojny światowej. Ale co ma wspólnego jedno z drugim?

Niemcy nie chcą zapłacić odszkodowań
Według Berlina, temat reparacji wojennych został zamknięty deklaracją z 1953 r., w której Polska zrzekła się wobec Niemiec odszkodowań. Niestety dla obecnych starań polskich dyplomatów, rząd Marka Belki w 2004 r. potwierdził to stanowisko. Z kolei, zgodnie z aktualnym podejściem obecnego polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, deklaracja z 1953 roku była „układem między Polską a NRD”, którego obecne władze nie uznają. Pozostaje też pytanie o zachodnie RFN i fakt, że zrzeczenie się przez Polskę roszczeń wobec NRD było pośrednio wymuszone przez Związek Radziecki, który do 1989 r. był faktycznym okupantem Polski. Otwarta jest też kwota reparacji. Co prawda Arkadiusz Mularczyk, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej wspomniał w 2018 r. o kwocie 850 mld dolarów, ale trudno przewidzieć, ile realnie mogłaby zażądać Polska od Niemiec.

Warszawa potrzebuje wsparcia

Trudno jednak dziś wyobrazić sobie sytuację, że osamotniona na arenie międzynarodowej Polska będzie nadal prowadzić spór z Izraelem wspieranym przez Waszyngton i jednocześnie zdoła wywalczyć niemieckie odszkodowania. Warszawa potrzebuje silnego sojusznika. Takim naturalnym partnerem w walce o niemieckie odszkodowania mógły być Izrael, pod warunkiem zapewne, że Tel Awiw otrzyma zapewnienie swego udziału w pozyskanych środkach, w ramach „succes fee”. Polska dyplomacja, dzięki takiemu ruchowi zrealizowałaby jednocześnie kilka celów: Polska przestała by być celem medialnych i politycznych ataków i zyskałaby nowego, silnego partnera, wzmocniłby się Sojusz Północnoatlantycki, a USA mogłyby skupić się na zacieśnianiu współpracy z Warszawą. Do tego zmieniłby się wizerunek Polski, a jej pozycja jako podmiotu prawa międzynarodowego wzmocniłaby się. Co jednak najważniejsze: budżet otrzymałby ogromny zastrzyk finansowy. Większy niż wpływy z Unii Europejskiej. Ile by to kosztowało?

Żydzi chcą miliardów?
Środowiska żydowskie co jakiś czas wskazują kwotę 60 mld dolarów, którą chciałyby uzyskać jako ekwiwalent za utracone majątki – to mniej niż dziesięć procent kwoty, o którą teoretycznie może ubiegać się polski rząd w negocjacjach z niemiecką kancleż. Być może, składając ofertę Tel Awiwowi, należałoby pomniejszyć żądaną kwotę 60 mld USD o wartość majątku, który już polskie władze zdążyły przekazać Izraelczykom w następstwie Ustawy z dnia 20 lutego 1997 r. o stosunku Państwa do gmin wyznaniowych żydowskich w Rzeczypospolitej Polskiej. Jak również o przeliczone na obecne warunki i już przekazane pieniądze m.in. Stanom Zjednoczonym w ramach umów indemnizacyjnych. To są jednak szczegóły negocjacyjne. Główna idea polega na zbudowaniu na tyle silnego sojuszu by osiągnąć cel.


Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

Fabryka konsensusu


W Polsc twa zażarta dyskusja o mediach, warto jednak zejść z podwórka krajowego (lokalnego), aby przyjrzeć się bardziej uniwersalnym, globalnym i głębokim procesom.

Roman Mańka: W opinii amerykańskiego filozofa, Avrama Noama Chomsky’ego, media ukrywają się za zniekształconym celem społecznym, który w rzeczywistości sprowadza się do pośredniczenia między podażą a popytem, w ramach którego odbiorcy są tylko produktem.

Towar na sprzedaż
Chomsky wyraźnie daje do zrozumienia, że odbiorcy mediów: (czyli) czytelnicy, słuchacze, widzowie, internauci, są towarem (on sam używa bardziej eufemistycznego sformułowania: „produktu”).

Cały proces wygląda tak: media to przedsiębiorstwa, które sprzedają swój produkt – odbiorców – innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą. Zadaniem mediów jest więc wychowanie konsumentów; nie obywtaeli a konsumentów, którzy kupią określone towary.

Nie prawda jest zatem celem mediów, lecz użyteczność przy sprzedaży różnego rodzaju towarów (przy czym sami odbiorcy mediów są również towarem) oraz kształtowanie relacji podaży i popytu.

Kontola opinii publicznej
Zdaniem Noama Chomsky’ego, społeczeństwo wyraża formy dominacji, jest zarządzane przez przemoc (jak to miało miejsce w dawnych modelach rządzenia, które opisał Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Narodziny więziemnnictwa”), lub przez kontrolowanie opinii publicznej. Jak pokazuje Chomsky, w systemach demokratycznych w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie Europy, dominacja (inaczej przymus) sprawowana jest poprzez kontrolę opinii publicznej oraz za pomocą uzyskiwania społecznej zgody na określone działania władzy oraz poszczególnych grup interesów; ta kontrola jest sprawowana za pośrednictwem mediów.

Świadomość jest zagrożeniem
W tym miejscu Chomsky wskazuje kluczowy mchanizm, jak go nazywa: fabryki konsensusu. Fabryką konsensusu są prywatne media, one wytwarzają konsensus. Zarządzanie konsensusem polega na produkowaniu wrażenia, że dane działanie rządzących, albo wladzy innego rodzaju, jest konieczne; podczas gdy w rzeczywistości, to wrażenie jest pozorne, a nawet fałszywe. W taki sposób zamula, zniekształca się realny, prawdziwy kształt różnego rodzaju sytuacji i okoliczności, oraz sprawia, że wyborcy głosują, lub podejmują decyzje, wyrażane np. w badaniach opinii publicznej, przeciwko własnym interesom.

Jak pisze Chomsky, w książce „The Consensus Factory”, napisanej razem z analitykiem rynku mediów, a także profesorem finansów, Edwardem S. Hermanem, współczesne media (im chodzi głównie o media amerykańskie, chociaż możliwe jest rozszerzenie tego modelu na każdy inny kraj o podobnym systemie gospodarczym do Stanów Zjednoczonych), posiadają propagandowy charakter; żeby była jasność, bo polski przykłąd może tę diagnozę zniekształcić: Chomsky’emu oraz Hermanowi nie chodzi o media publiczne, ale przede wszystkim o prywatne; prywatne media cechują się również propagandowym charakterem.

Jak argumentują Chomsky i Herman w „The Consensus Factory”: gdyby ludzie, a więc główni aktorzy demokracji naprawdę byli w stanie uświadomić sobie – zrozumieć – konsekwencje swojego głosowania oraz własnych decyzji wyborczych czy politycznych, i wiedzieli co popierają, nigdy na określone działania rządzących nie wyraziliby zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Lecz ludzie ulegają pozornym i fałszywym wrażeniom wytwarzanym, produkowanym za pomocą mechanizmu „fabryki konsensusu” przez prywatne media (w przypadki Polski również publiczne).

Nierównowaga – przewada oligarchów
Proces demokratyczny jest skomplikowany. Pozornie wydaje się, iż w demokracji wszyscy mają równe szanse i mogą cieszyć się takimi samymi prawami oraz wolnością. Ale to złudzenie. Gra jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ demokracją (w tym również wyborami i procesami sprawowania władzy), jak pozazuje Chomsky, zarządzają grupy interesów oraz różnego rodzaju ośrodki nacisku (często oligarchowie), likwidując ograniczenia, które dla równowagi powinien narzucać (jak chciał np. John Stuart Mill) system demokratyczny, a nawet tworząc przywileje. W ten sposób, w konsekwencji, powstaje niezrównoważony układ demokratyczny, zaś władza sprawowana jest w wariancie klientelistycznym, lub nawet kratokracji. Wszystko zaś ma uzasadnić, usprawiedliwić mechanizm, który Noam Chomsky nazywa „fabryką konsensusu”.

A jak jest nad Wisłą?
Przykład polskiej demokracji (demokracji bardzo wypaczonej i ograniczonej) jest dla teorii Chomsky’ego oraz Hermana, tylko częściowo reprezentatywny, z uwagi na fakt, że obecnie, oprócz mediów prywatnych, funkcję „fabryki konsensusu”, w przeważającej mierze realizują media publiczne (zwłaszcza TVP), wbrew swojej misji.

W okresie rządów PO rolę „fabryki konsensusu” pełniła natomiast głównie telewizja TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz „Newsweek”; częściowo również „Polityka”.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Symetryzm, czyli jeden z najgłupszych argumentów z jakim się spotkałem

W czasach zimnej wojny zarzucano Stanom Zjednoczonym łamanie demokratycznch reguł oraz uciekanie się do terroru i stosowanie przemocy, w różnych częściach świata. Osobom, które podnosiły w debacie publicznej oskarżenie, że Ameryka, czyli przywódca obozu zachodniego, stosuje te same, lub podobne metody, co Związek Radziecki, zarzucano, iż są symetrystami.

Roman Mańka: A jak było naprawdę? Wśród rzekomych symetrystów znalazł się nie byle kto (nie przeciętni przechodnie z ulicy czy zwykli ludzie), tylko znane postacie życia intelektualnego, wybitni filozofowie, jak równnież naukowcy, aktywiści społeczni i wielkie autorytety moralne, w postaci choćby: Bertranda Russela, Richarda Rorty’ego, Alberta Einsteina, Johna Deweya, czy Avrama Naoma Chomskyego.

Relatywizm moralny
Żaden z nich nie był komunistą, nikt nie deklarował sympatii do systemów totalitarnych; wszyscy znajdowali się blisko, albo bardzo blisko systemów liberalnych; Russel, a także Chomsky, definiowali się nawet jako libertyni, ten ostatni przedstawiał się nawet jako anarchista.

Trudno zarzucać im również neutralność, lub równy dystans na biegunowej osi: system demokratyczny – system totalitarny; prawa człowieka kontra brak wolności. Wszyscy dużo bliżej sytuowali się bowiem modeli demokratycznych.

Jednak każdy z nich miał intelektualne narzędzia oraz obywatelską odwagę, aby nie uciekać się do transcendentnych oraz metafizycznych zabiegów, aby nie wychodzić w ocenach poza ramy sytuacji, którą powinno się oceniać.

Najgorzej jest wówczas, gdy ktoś bagatelizuje konkretne wydarzenia, kiedy lekceważy lub umniejsza fakty, a dorabia do nich różnego rodzaju ideologiczne uzasadnienia, bądź gdy polityczne, albo ideologiczne konecpcje, dominują nad porządkiem empirycznym.

Najlepsze jest podejście fenomenologiczne, co oznacza, iż trzeba widzieć fakty tak jak się jawią.

Jak się później okazało: Russel, Rorty, Einstein, Dewey i Chomsky mieli rację. Stany Zjednocznone w wielu miejscach świata dopuszczały się terroru oraz represji. I wcale nie trzeba sięgać po przykłady Wietnamu czy wielu krajów Ameryki Łacińskiej. Wystarczy ograniczyć się do terenu Polski, na którym istniały obozy, w których torturowano ludzi.

Czy w imię walki z systemami totalitarnymi: Związku Radzieckiego, później Rosji, czy Chin, można usprawiedliwiać akty bezprawia niby demokratycznej Ameryki? Czy okoliczność, że Stany Zjednoczone są znacznie (lub tylko trochę) bardziej demokratycznym i wolnym krajem, daje im mandat do łamania prawa?

Równanie w dół
Symetryzm pojawia się zawsze, gdy powstaje układ dialektyczny; gdy tworzy się ostra polaryzacja, gdy mamy do czynienia z dwoma zantagonizowanymi biegunami, z których jedni postrzegają ten przeciwny jako zły; zaś drudzy z kolei, ten z ich punktu widzenia opozycyjny, również jako wcielenie największego zła.

Wszystko przebiega według filozofii historycznej konieczności Georga Wilhelma Friedricha Hegla: w idealistycznej konwencji wydarzenia rozwijają się trójrytmem: w opozycji do tezy pojawia się antyteza, lecz na końcu przychodzi czas na syntezę. W takim układzie zło miesza się ze złem.

Hegel znakomicie to opisuje w dialektyce pana i niewolnika: status quo przedstawia się tak: niewolnik żyje w stanie podporzdkowania wobec pana, lecz pan bez niewolnika nie mógłby być panem, a więc, w jakimś sensie, to niewolnik jest panem, czyli pan potrzebuje niewolnika, aby być panem, a niewolnik pana.

Interpretując ten fragment twórczości Hegla, Maurice Marleau-Ponty, pisze, iż wrogowie są jednocześnie kochankami, walczą ze sobą, ale nie mogą się zabić, do końca zniszczyć, gdyż nie są w stanie bez siebie żyć; nawzajem się legitymizują.

Jak widać symetryzm, w znaczeniu założenia, że wrogowie czerpią ze wzajemnej walki siłę i są zainteresowani kontynuowaniem dielektyki, ma jakieś podstawy.

Zło nie usprawiedliwia zła
Po systemie feudalnym przyszedł czas na kapitalizm, po kapitaliźmie nastał okres socjalizmu, a następnie komunizmu, zaś po komuniźmie pojawił się znowu kapitalizm odrodzony, zreformowany. W każdym z tych modeli istniała określona proporcja zła, jednak okrucieństwa rzeczywistości feudalnej nie można i nie powinno się usprawiedliwiać wyzyskiem obecnym w kapitalizmie, a znowu wypaczeń oraz dysfunkcji kapitalizmu, nie da obronić się okolicznością, iż w modelach komunistycznych ma miejsce przemoc i terror.

Często mówi się, że komunizm przyniesiono do różnych krajów na bagnetach. Tak mogą mówić ci, którzy nie znają historii, gdyż kapitalizm również rodził się przy odgłosach begnetów i w kałużach krwi.

Zanim w Wielkiej Brytanii zaimplementowano gospodarkę kapitalistyczną, najpierw musiało dojść do wywłaszczenia chłopów, siłą zabrano im ziemię; inaczej kapitalizm byłby niemożliwy, jego tryby nie zaskoczyłyby. Identycznie w Stanach Zjednoczonych, ceną ufundowania kapitalizmu było wymordowanie Indian.

Czy ktoś, kto umie widzieć te okoliczności, kto ma zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości, kto ocenia fakty uczciwie i sprawiedliwie, może być nazywany symetrystą? Widzenie degeneracji kapitalizmu, wcale nie musi oznaczać tworzenia symetrii pomiedzy kapitalizmem czy komunizmem (osobiście uważam się za pragmatycznego neoliberała, entuzjastę gospodarki wolnorynkowej, lecz nie patrzę na kapitalizm dogmatycznie i bezkrytycznie, widzę wiele jego wypaczeń oraz wynaturzeń; czy to oznacza, że zrównuję go z komunizmem?).

Ukryty oportunizm
Wielu historyków filozofii, twierdzi, że system filozoficzny Hegla jest prymtywny. Najgorszą rzeczą, którą można zrobić, kiedy pojawi się układ dielektyczny, jest zaniechanie krytyki, wyłączenie społecznej kontroli. Tymczasem konwersja filozofii dialektycznej do rzeczywistości politycznej oznacza polaryzację, konflikt, podział. Wówczas pojawia się szczególnego rodzaju oportunizm, który może sprowadzać się do zaniechania krytyki „swoich”, czyli tych, którzy są po jednej stronie, maskowany przez totalną krytykę przedstawicieli obozu przeciwnego.

Tym właśnie w istocie jest zarzut symetryzmu: ukrytym oportunizmem oraz maskowaniem zaniechania krytycznej postawy.

Pamiętam, gdy będąc w jednej z warszawskich księgarń, przypadkowo wziąłem do ręki książkę znanej dziennikarki Elizy Michalik, na której znajdowała się recenzja autorstwa Patrycji Markowskiej. Napisała ona, że: „Eliza Michalik na pewno nie jest oportunistką”. Uwierzyłbym w to, gdyby Michalik potrafiła skrytykować Adama Michnika (tak jak np. Łukasz Pawłowski), lub Tomasza Lisa, lecz w gruncie rzeczy Michalik atakuje tylko przeciwną (PiS-owską) stronę, zaś wobec swojej unika krytyki. Paradokslanie to jest właśnie oportunizm, który może być maskowany chęcią unikięcia symetryzmu, bądź zarzutów o symetryzm.

Pojęcie symetryzmu jest psychologicznym mechanizmem obronnym. Głównym zadaniem ideologii symetryzmu, a mówiąc bardziej precyzyjnie oskarżania o symetryzm, jest tłumieniem funkcji krytyki oraz społecznej kontroli. Tymczasem w demokracji nie ma nic bardziej wartościowego niż krytyczna świadomość.

Oskarżenia prezesa Obajtka o korupcję, klientelizm i nepotyzm nie uniewżniają potężnych zarzutów o korupcję kierowanych wobec Sławomira Nowaka; propagandowy charakter oraz totalna stronniczość TVP i mediów publicznych, nie może usprawiedliwiać stronniczości i braku obiektywizmu telewizji TVN.

Każde z tych zjawisk zasługuje na krytykę, aczkolwiek ważne jest, aby znać proporcje i krytykę tę umiejętnie stopniować.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.