Rządzić nami powinna Arystokracja…

W jaki sposób utrzymać wolność w demokratycznym społeczeństwie, to pytanie które zadał Alexis de Tocqueville w swoim dziele „O demokracji w Ameryce”; to także kwestia przed którą stoją współczesne systemy demokratyczne, dotknięte erozją, i to również sprawa, któej w ogóle nie rozumie PiS.

Roman Mańka: Francuski filozof i socjolog, Alexis de Tocqueville, wraz ze swym przyjacielem Gustave de Beaumontem, wybrał się w pierwszej połowie XIX wieku do Ameryki, aby obserwować tamtejszy system więziennictwa (na ten cel była przeznaczona dotacja z właściwego ministerstwa), lecz przede wszystkim ich uwaga koncentrowała się na analizie utworzonego niedawno w Stanach Zjednoczonych systemu demokratycznego.

Demokratyczny despotyzm
Z wielu ciekawych obserwacji, które wyciągnął Tocqueville, na szczególne uwypuklenie zasługuje zagrożenie, jakie zauważył w równości oraz zjawisko, które nazywa „tyranią większości”. Gdy wszyscy są równi, powstaje większość zlożona z równych. Wówczas ta sytuacja z pozoru wydaje się demokratyczna, jednak jednocześnie jest swego rodzaju despotyzmem: (bo) większość narzuca opinię mniejszości, która musi się z nią pogodzić, łamie jej prawa oraz wolności, np. rasowe czy płciowe; poza tym, często bagatelizowane są uniwersalne prawa, które mogłyby ograniczać większość w swojej omnipotencji.

Opozycja pomiędzy równością a wolnością
Tu dotykamy kluczowego punktu demokracji, która zawsze w większym stopniu akcentuje równość niż wolność. Lecz właśnie żeby zachować system demokratyczny, należy przeciwdziałać tyranii większości, ograniczać większość w jej zapędach i przede wszystkim zabezpieczyć wolność mniejszości. Dlatego liberalne systemy w większym stopniu odwołują się do ograniczania wolności (również David Hobbes) niż roższerzania wolności w nieskończoność; ograniczanie wolności służy zrealizowaniu czy – używając lepszego słowa – zabezpieczeniu wolności możliwej.

Jak pisze Tocqueville, najgorzej dzieje się wówczas, kiedy rządy, tak jak np. było to w okresie praw napoleońskich, ustanawiają prawa egalitarne oraz centralizują struktury państwa i rządu, nie mając w ogóle pojęcia czym jest wolność.

Tocqueville zauważył, w jaki sposób i jak bardzo równość paraliżuje wolność. Człowiek nie dysponuje możliwością zbuntowania się przeciwko tyranii większości, a przynajmniej jego motywacja, która mogłaby prowadzić do tego celu jest mocno przygaszona, gdyż większość została ustanowiona przez ludzi równych sobie oraz jemu (tak samo równych, jak on), stąd sprzeciw, bądź protest mógłby oznaczać nie bunt, lecz alienację, wyizolowanie się, odejście, separację od wspólnoty (równych).

Naturalna równość i realna nierówość
Inny francuski filozof i historyk, François Guizot, współczesny Tocquevillowi, podnosi niezwykle ważną kwestię: kto może rządzić w systemie demokratycznym i na czym to prawo powinno się opierać (prawo do rządzenia). Uważa, iż aby istniała prawdziwa demokrcja należy zachować demokrację na poziomie społeczeństwa oraz arystokrację na poziomie politycznym (sprawowania władzy).

Jednak w taksonomi Guizota, arystokracja polityczna ma zupełnie inną semantykę od etymologocznego znaczenia tego słowa: nie chodzi o arystokrację w sensie urodzenia i wywodzonego z tego prawa do rządzenia, ale w sensie zdolności, umiejętności, godności.

Guizot, z czym zgadza się Tocqueville, zauważa, iż system demokratyczny, w kwestii wywodzenia prawa do rządzenia, nie różni się od systemu arystokratycznego; obydwa bowiem prawo do rządzenia wywodzą z faktu urodzenia: arystokracja uznaje, że rządzić mogą ci, którzy reprezentują przynależność do określonej klasy społeczej, grupy, ze względu na urodzenie; tymczasem również demokracja odwołuje się do okoliczności urodzenia – wszyscy są równi, a więc wszyscy mają prawo nie tylko do bycia rządzonymi, lecz również do rządzenia.

I w tym punkcie tkwi właśnie błąd, który zauważają Guizot oraz Tocqueville, który degeneruje systemy demokratyczne. Równość nie może oznaczać, że wszyscy, którzy się urodzili mają prawo rządzić; w ogóle sprawowanie władzy nie może być konstytuowane przez fakt urodzenia, lecz fakt odpowiednich predyspozycji, zdolności, umiejętności, godności, w kontekście mobilności społecznej, a zatem inaczej mówiąc, kwalifikacji intelektualnych oraz moralnych. W demokracji również potrzebna jest arystokracja, jednak inaczej definiowana niż arystokracja historyczna; chodzi o arystokrację z uwagi na zdolność do rządzeia; a nie na okoliczność urodzenia. To tak, jak Giovanni Sartorii definiuje wybór elitarny: rządzić nami mają najlepsi z najlepszych.

Równość – zdaniem Guizota – jest bardziej naturalną nierównością niż równością. To, że jesteśmy równi oznacza, iż posiadamy równe szanse, jednak realne uwarunkowania, losowe okoliczności oraz dary natury, powodują, iż posiadamy różne – nierówne – zdolności. W wymiarze więc rzeczywistym, odwołującym się do równości (szans) istnieje faktyczna i również naturalna nieróność.

To powoduje, iż różne są zdolności do osiągania sukcesu, w tym również do rządzenia.

Problem rasy
Tocqueville oraz Beaumont, w „O demokracji w Ameryce” zwracają uwagę na trudne położenie mniejszości, np. rasowych. Twierdzą, iż samo instytucjonalne zniesienie niewolnictwa absolutnie nie rozwiązuje problemu, bo pozostaje pogarda. Problemem jest wzgardzanie – problem bardziej kulturowy niż instytucjonalny. To tak samo, jak w przypadku LGBT, uznanie praw mniejszości seksualnych oraz wyrażenie zgody na związki homoseksualne, nie wystarczy; kluczowy jest respekt, szacunek, usunięcie stygmatyzacji i pogardy z przestrzeni społeczno-kulturowej,

Co decyduje o jakości systemu demokratycznego? Wiele lat po Tocqueville i Beaumoncie, inny przedstawiciel nurtu liberalnego, John Rawls, napisał w „Teorii sprawiedliwości”, iż miarą wartości systemu demokratycznego jest położenie (realna kondycja) najsłabszych grup społecznych. Ma to zastosowanie zarówno (tak uważam) w aspekcie spółeczno-gospodarczym, jaki kulturowo-politycznym. I to jest liberalizm.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE..

Fabryka konsensusu


W Polsc twa zażarta dyskusja o mediach, warto jednak zejść z podwórka krajowego (lokalnego), aby przyjrzeć się bardziej uniwersalnym, globalnym i głębokim procesom.

Roman Mańka: W opinii amerykańskiego filozofa, Avrama Noama Chomsky’ego, media ukrywają się za zniekształconym celem społecznym, który w rzeczywistości sprowadza się do pośredniczenia między podażą a popytem, w ramach którego odbiorcy są tylko produktem.

Towar na sprzedaż
Chomsky wyraźnie daje do zrozumienia, że odbiorcy mediów: (czyli) czytelnicy, słuchacze, widzowie, internauci, są towarem (on sam używa bardziej eufemistycznego sformułowania: „produktu”).

Cały proces wygląda tak: media to przedsiębiorstwa, które sprzedają swój produkt – odbiorców – innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą. Zadaniem mediów jest więc wychowanie konsumentów; nie obywtaeli a konsumentów, którzy kupią określone towary.

Nie prawda jest zatem celem mediów, lecz użyteczność przy sprzedaży różnego rodzaju towarów (przy czym sami odbiorcy mediów są również towarem) oraz kształtowanie relacji podaży i popytu.

Kontola opinii publicznej
Zdaniem Noama Chomsky’ego, społeczeństwo wyraża formy dominacji, jest zarządzane przez przemoc (jak to miało miejsce w dawnych modelach rządzenia, które opisał Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Narodziny więziemnnictwa”), lub przez kontrolowanie opinii publicznej. Jak pokazuje Chomsky, w systemach demokratycznych w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie Europy, dominacja (inaczej przymus) sprawowana jest poprzez kontrolę opinii publicznej oraz za pomocą uzyskiwania społecznej zgody na określone działania władzy oraz poszczególnych grup interesów; ta kontrola jest sprawowana za pośrednictwem mediów.

Świadomość jest zagrożeniem
W tym miejscu Chomsky wskazuje kluczowy mchanizm, jak go nazywa: fabryki konsensusu. Fabryką konsensusu są prywatne media, one wytwarzają konsensus. Zarządzanie konsensusem polega na produkowaniu wrażenia, że dane działanie rządzących, albo wladzy innego rodzaju, jest konieczne; podczas gdy w rzeczywistości, to wrażenie jest pozorne, a nawet fałszywe. W taki sposób zamula, zniekształca się realny, prawdziwy kształt różnego rodzaju sytuacji i okoliczności, oraz sprawia, że wyborcy głosują, lub podejmują decyzje, wyrażane np. w badaniach opinii publicznej, przeciwko własnym interesom.

Jak pisze Chomsky, w książce „The Consensus Factory”, napisanej razem z analitykiem rynku mediów, a także profesorem finansów, Edwardem S. Hermanem, współczesne media (im chodzi głównie o media amerykańskie, chociaż możliwe jest rozszerzenie tego modelu na każdy inny kraj o podobnym systemie gospodarczym do Stanów Zjednoczonych), posiadają propagandowy charakter; żeby była jasność, bo polski przykłąd może tę diagnozę zniekształcić: Chomsky’emu oraz Hermanowi nie chodzi o media publiczne, ale przede wszystkim o prywatne; prywatne media cechują się również propagandowym charakterem.

Jak argumentują Chomsky i Herman w „The Consensus Factory”: gdyby ludzie, a więc główni aktorzy demokracji naprawdę byli w stanie uświadomić sobie – zrozumieć – konsekwencje swojego głosowania oraz własnych decyzji wyborczych czy politycznych, i wiedzieli co popierają, nigdy na określone działania rządzących nie wyraziliby zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Lecz ludzie ulegają pozornym i fałszywym wrażeniom wytwarzanym, produkowanym za pomocą mechanizmu „fabryki konsensusu” przez prywatne media (w przypadki Polski również publiczne).

Nierównowaga – przewada oligarchów
Proces demokratyczny jest skomplikowany. Pozornie wydaje się, iż w demokracji wszyscy mają równe szanse i mogą cieszyć się takimi samymi prawami oraz wolnością. Ale to złudzenie. Gra jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ demokracją (w tym również wyborami i procesami sprawowania władzy), jak pozazuje Chomsky, zarządzają grupy interesów oraz różnego rodzaju ośrodki nacisku (często oligarchowie), likwidując ograniczenia, które dla równowagi powinien narzucać (jak chciał np. John Stuart Mill) system demokratyczny, a nawet tworząc przywileje. W ten sposób, w konsekwencji, powstaje niezrównoważony układ demokratyczny, zaś władza sprawowana jest w wariancie klientelistycznym, lub nawet kratokracji. Wszystko zaś ma uzasadnić, usprawiedliwić mechanizm, który Noam Chomsky nazywa „fabryką konsensusu”.

A jak jest nad Wisłą?
Przykład polskiej demokracji (demokracji bardzo wypaczonej i ograniczonej) jest dla teorii Chomsky’ego oraz Hermana, tylko częściowo reprezentatywny, z uwagi na fakt, że obecnie, oprócz mediów prywatnych, funkcję „fabryki konsensusu”, w przeważającej mierze realizują media publiczne (zwłaszcza TVP), wbrew swojej misji.

W okresie rządów PO rolę „fabryki konsensusu” pełniła natomiast głównie telewizja TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz „Newsweek”; częściowo również „Polityka”.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Symetryzm, czyli jeden z najgłupszych argumentów z jakim się spotkałem

W czasach zimnej wojny zarzucano Stanom Zjednoczonym łamanie demokratycznch reguł oraz uciekanie się do terroru i stosowanie przemocy, w różnych częściach świata. Osobom, które podnosiły w debacie publicznej oskarżenie, że Ameryka, czyli przywódca obozu zachodniego, stosuje te same, lub podobne metody, co Związek Radziecki, zarzucano, iż są symetrystami.

Roman Mańka: A jak było naprawdę? Wśród rzekomych symetrystów znalazł się nie byle kto (nie przeciętni przechodnie z ulicy czy zwykli ludzie), tylko znane postacie życia intelektualnego, wybitni filozofowie, jak równnież naukowcy, aktywiści społeczni i wielkie autorytety moralne, w postaci choćby: Bertranda Russela, Richarda Rorty’ego, Alberta Einsteina, Johna Deweya, czy Avrama Naoma Chomskyego.

Relatywizm moralny
Żaden z nich nie był komunistą, nikt nie deklarował sympatii do systemów totalitarnych; wszyscy znajdowali się blisko, albo bardzo blisko systemów liberalnych; Russel, a także Chomsky, definiowali się nawet jako libertyni, ten ostatni przedstawiał się nawet jako anarchista.

Trudno zarzucać im również neutralność, lub równy dystans na biegunowej osi: system demokratyczny – system totalitarny; prawa człowieka kontra brak wolności. Wszyscy dużo bliżej sytuowali się bowiem modeli demokratycznych.

Jednak każdy z nich miał intelektualne narzędzia oraz obywatelską odwagę, aby nie uciekać się do transcendentnych oraz metafizycznych zabiegów, aby nie wychodzić w ocenach poza ramy sytuacji, którą powinno się oceniać.

Najgorzej jest wówczas, gdy ktoś bagatelizuje konkretne wydarzenia, kiedy lekceważy lub umniejsza fakty, a dorabia do nich różnego rodzaju ideologiczne uzasadnienia, bądź gdy polityczne, albo ideologiczne konecpcje, dominują nad porządkiem empirycznym.

Najlepsze jest podejście fenomenologiczne, co oznacza, iż trzeba widzieć fakty tak jak się jawią.

Jak się później okazało: Russel, Rorty, Einstein, Dewey i Chomsky mieli rację. Stany Zjednocznone w wielu miejscach świata dopuszczały się terroru oraz represji. I wcale nie trzeba sięgać po przykłady Wietnamu czy wielu krajów Ameryki Łacińskiej. Wystarczy ograniczyć się do terenu Polski, na którym istniały obozy, w których torturowano ludzi.

Czy w imię walki z systemami totalitarnymi: Związku Radzieckiego, później Rosji, czy Chin, można usprawiedliwiać akty bezprawia niby demokratycznej Ameryki? Czy okoliczność, że Stany Zjednoczone są znacznie (lub tylko trochę) bardziej demokratycznym i wolnym krajem, daje im mandat do łamania prawa?

Równanie w dół
Symetryzm pojawia się zawsze, gdy powstaje układ dialektyczny; gdy tworzy się ostra polaryzacja, gdy mamy do czynienia z dwoma zantagonizowanymi biegunami, z których jedni postrzegają ten przeciwny jako zły; zaś drudzy z kolei, ten z ich punktu widzenia opozycyjny, również jako wcielenie największego zła.

Wszystko przebiega według filozofii historycznej konieczności Georga Wilhelma Friedricha Hegla: w idealistycznej konwencji wydarzenia rozwijają się trójrytmem: w opozycji do tezy pojawia się antyteza, lecz na końcu przychodzi czas na syntezę. W takim układzie zło miesza się ze złem.

Hegel znakomicie to opisuje w dialektyce pana i niewolnika: status quo przedstawia się tak: niewolnik żyje w stanie podporzdkowania wobec pana, lecz pan bez niewolnika nie mógłby być panem, a więc, w jakimś sensie, to niewolnik jest panem, czyli pan potrzebuje niewolnika, aby być panem, a niewolnik pana.

Interpretując ten fragment twórczości Hegla, Maurice Marleau-Ponty, pisze, iż wrogowie są jednocześnie kochankami, walczą ze sobą, ale nie mogą się zabić, do końca zniszczyć, gdyż nie są w stanie bez siebie żyć; nawzajem się legitymizują.

Jak widać symetryzm, w znaczeniu założenia, że wrogowie czerpią ze wzajemnej walki siłę i są zainteresowani kontynuowaniem dielektyki, ma jakieś podstawy.

Zło nie usprawiedliwia zła
Po systemie feudalnym przyszedł czas na kapitalizm, po kapitaliźmie nastał okres socjalizmu, a następnie komunizmu, zaś po komuniźmie pojawił się znowu kapitalizm odrodzony, zreformowany. W każdym z tych modeli istniała określona proporcja zła, jednak okrucieństwa rzeczywistości feudalnej nie można i nie powinno się usprawiedliwiać wyzyskiem obecnym w kapitalizmie, a znowu wypaczeń oraz dysfunkcji kapitalizmu, nie da obronić się okolicznością, iż w modelach komunistycznych ma miejsce przemoc i terror.

Często mówi się, że komunizm przyniesiono do różnych krajów na bagnetach. Tak mogą mówić ci, którzy nie znają historii, gdyż kapitalizm również rodził się przy odgłosach begnetów i w kałużach krwi.

Zanim w Wielkiej Brytanii zaimplementowano gospodarkę kapitalistyczną, najpierw musiało dojść do wywłaszczenia chłopów, siłą zabrano im ziemię; inaczej kapitalizm byłby niemożliwy, jego tryby nie zaskoczyłyby. Identycznie w Stanach Zjednoczonych, ceną ufundowania kapitalizmu było wymordowanie Indian.

Czy ktoś, kto umie widzieć te okoliczności, kto ma zdolność obiektywnego postrzegania rzeczywistości, kto ocenia fakty uczciwie i sprawiedliwie, może być nazywany symetrystą? Widzenie degeneracji kapitalizmu, wcale nie musi oznaczać tworzenia symetrii pomiedzy kapitalizmem czy komunizmem (osobiście uważam się za pragmatycznego neoliberała, entuzjastę gospodarki wolnorynkowej, lecz nie patrzę na kapitalizm dogmatycznie i bezkrytycznie, widzę wiele jego wypaczeń oraz wynaturzeń; czy to oznacza, że zrównuję go z komunizmem?).

Ukryty oportunizm
Wielu historyków filozofii, twierdzi, że system filozoficzny Hegla jest prymtywny. Najgorszą rzeczą, którą można zrobić, kiedy pojawi się układ dielektyczny, jest zaniechanie krytyki, wyłączenie społecznej kontroli. Tymczasem konwersja filozofii dialektycznej do rzeczywistości politycznej oznacza polaryzację, konflikt, podział. Wówczas pojawia się szczególnego rodzaju oportunizm, który może sprowadzać się do zaniechania krytyki „swoich”, czyli tych, którzy są po jednej stronie, maskowany przez totalną krytykę przedstawicieli obozu przeciwnego.

Tym właśnie w istocie jest zarzut symetryzmu: ukrytym oportunizmem oraz maskowaniem zaniechania krytycznej postawy.

Pamiętam, gdy będąc w jednej z warszawskich księgarń, przypadkowo wziąłem do ręki książkę znanej dziennikarki Elizy Michalik, na której znajdowała się recenzja autorstwa Patrycji Markowskiej. Napisała ona, że: „Eliza Michalik na pewno nie jest oportunistką”. Uwierzyłbym w to, gdyby Michalik potrafiła skrytykować Adama Michnika (tak jak np. Łukasz Pawłowski), lub Tomasza Lisa, lecz w gruncie rzeczy Michalik atakuje tylko przeciwną (PiS-owską) stronę, zaś wobec swojej unika krytyki. Paradokslanie to jest właśnie oportunizm, który może być maskowany chęcią unikięcia symetryzmu, bądź zarzutów o symetryzm.

Pojęcie symetryzmu jest psychologicznym mechanizmem obronnym. Głównym zadaniem ideologii symetryzmu, a mówiąc bardziej precyzyjnie oskarżania o symetryzm, jest tłumieniem funkcji krytyki oraz społecznej kontroli. Tymczasem w demokracji nie ma nic bardziej wartościowego niż krytyczna świadomość.

Oskarżenia prezesa Obajtka o korupcję, klientelizm i nepotyzm nie uniewżniają potężnych zarzutów o korupcję kierowanych wobec Sławomira Nowaka; propagandowy charakter oraz totalna stronniczość TVP i mediów publicznych, nie może usprawiedliwiać stronniczości i braku obiektywizmu telewizji TVN.

Każde z tych zjawisk zasługuje na krytykę, aczkolwiek ważne jest, aby znać proporcje i krytykę tę umiejętnie stopniować.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.