Podstęp postępu…


Od dawna nasze zachodnie samopoczucie opiera się na próżności. Zbyt mocno uwierzyliśmy w siebie i we własną nieomylność. W kulturze oraz w zachodnim sposobie myślenia przedstawia się tzw. człowieka Zachodu jako tego, który osiągnął najwyższy poziom rozwoju i przewyższa pod względem cywilizacyjnym pozostałe ludy. „Człowieka Zachodu” kontrastuje się z „człowiekiem dzikim”, który nie osiągnął takiego samego stopnia rozwoju kulturowego i pozostał daleko w tyle.

Roman Mańka: Lecz czy rzeczywiście strategia, którą wybrał „człowiek Zachodu” jest lepsza i czy świadczy o jego wyższości i przewadze na „człowiekiem dzikim”? A może to „człowiek dziki” wybrał lepszą strategię, która pozwala mu przetrwać?
Wbrew pozorom kwestia ta wcale nie jest taka oczywista, zaś słuszność drogi „człowieka Zachodu” i jego domniemana wyższość jest kwestią, co najmniej dyskusyjną.

Oczywista nieoczywistość
Problem wziął na swój naukowy „warsztat”, francuski antropolog, filozof i socjolog, twórca filozofii strukturalizmu, Claude Levi-Strauss. Jest on architektem jednej z najbardziej przełomowych rewolucji w dziedzinie badań antropologicznych oraz przede wszystkim autorem dzieła z 1958 roku pod tytułem „Antropologia strukturalna” (zapowiedź tego zagadnienia miała miejsce już w eseju napisanym w 1949 roku, który zresztą autor zdecydował się włączyć do głównego dzieła).
Co zauważył Levi-Strauss? Zaintrygowała go przede wszystkim skomplikowana relacja pomiędzy niezmienną i atemporalną strukturą oraz procesem historycznym, a także synchroniczna oraz diachroniczna analiza, jak również wnioski, które z tego wynikają.
Pomijając szczegóły i przechodząc do sedna sprawy: zdaniem Claude Levi-Straussa, wcale nie jest powiedziane, że „człowiek Zachodu” (tak dzisiaj w Polsce, co wynika z pewnych kompleksów, sakralizowany) wybrał słuszną drogę i obrał lepsza strategię niż „człowiek dziki”; bynajmniej nie jest to oczywiste.
Słuszność rozumowania Levi-Straussa uwidacznia się zwłaszcza teraz, gdy w Ukrainie trwa brutalna, wyniszczająca ludzi wojna, zaś ludzkość stanęła wobec perspektywy III wojny światowej. Nie bez znaczenia jest okoliczność, iż esej, którego przedmiotem była złożona relacja pomiędzy etnologią a historią, Levi-Strauss napisał w 1949 roku, a działo „Antropologia strukturalna” niespełna dziesięć lat później, w roku 1958, czyli krótko po wojnie.

Metą postępu jest zagłada
A więc co zauważył Claude Levi-Strauss? Rzekoma niższość „człowieka dzikiego” oraz domniemana wyższość „człowieka Zachodu”, nie jest wynikiem struktury (umysłu), genetycznych uwarunkowań strukturalnych, gdyż struktura (umysłu) i związany z nią potencjał intelektualny są mniej więcej, u wszystkich ludzi, takie same, lecz kultury i napotkanych doświadczeń; stąd właśnie biorą się różnice: z różnych doświadczeń. Jednak Levi-Strauss dokonuje czegoś dużo bardziej szokującego naukowy consensus nowoczesności: przewrotnie sugeruje i wprawia współczesny dyskurs naukowy w osłupienie, iż paradoksalnie, to może „człowiek dziki” zasłużył sobie na miano wyższości i być może to on wybrał lepszą strategię na przetrwanie.
Na plan pierwszy wysuwa się pięć zagadnień: 1) właśnie przetrwanie; 2) historia; 3) czas; 4) postęp/rozwój; 5) struktura; 6) trwanie.
Celem obydwu modeli życia, zarówno „człowieka Zachodu”, jak i „człowieka dzikiego” jest przetrwanie. „Człowiek Zachodu” żyje w historii, zdefiniował historię jako diachroniczną przestrzeń rozwoju, a także jako logiczną nadbudowę wobec wydarzeń i rekonstrukcję wydarzeń poprzez język oraz znaczenia. Niezwykle ważny jest tu stosunek do postępu. „Człowiek Zachodu” interpretuje postęp jako szansę i warunek przetrwania. Dlatego stawia na linearny rozwój w czasie i historii. Życie w czasie oraz postęp w czasie „człowiek Zachodu” uznał jako metodę na przetrwanie.
„Człowiek dziki” wybrał strategię dokładnie odwrotną. Nastawił się nie na postęp, lecz na trwanie. W upływającym czasie, w postępie, w rozwoju widzi zagrożenie. Czas i historię, a zwłaszcza postęp zdefiniował jako śmiertelne zagrożenie. „Człowiek dziki” intuicyjnie doszedł do wniosku, że postęp, który zawiera w sobie kuszącą pokusę, immanentnie, strukturalnie niesie w sobie również element zagłady.

Tymczasem on chce trwać.

Ludzie dzicy żyją poza czasem i nie tworzą historii.

Wchłonęli czas…
W opozycji do „człowieka Zachodu”, „człowiek dziki” żyje poza czasem i poza historią. Świadomie rozdzielam tu czas i historię, gdyż to nie są pojęcia synonimiczne: czas realnie płynie, zaś historia zawsze stoi, jest konstruowana przez człowieka jako logiczna rekonstrukcja czasu; żyjemy w czasie, ale nie w historii (Heidegger pisał w „Byciu i czasie” o historii i historyczności). Levi Strauss, analizując dorobek etnologów i etnografów zauważył, iż tak naprawdę „społeczeństwa dzikie” nie utrwalają czasu (jak powiedziałby Bergson: nie uprzestrzeniają, nie strukturalizują czasu), nie mają historii; zrekonstruowanie historii „ludów dzikich” jest praktycznie niemożliwe.
„Człowiek dziki”, w pojęciu czasu i w tym co się z nim wiąże: postępu, widzi zagrożenie. Dlatego buduje niezmienną strukturę, organizację rytualną, której zadaniem jest wchłonąć czas. „Ludy dzikie” wchłaniają czas. I zdaniem Claude Levi-Straussa ich strategia jest lepsza, bo daje większe szanse na przetrwanie.
Idee Levi-Straussa, choć zapewne determinowane również wydarzeniami II wojny światowej, miały swoich prekursorów już wcześniej. Jako jeden z pierwszych wątek ten poruszył w XVI wieku filozof z Bordeaux, lecz nie słynny Monteskiusz, ale Michel de Montaigne. W „Próbach”, w części poświęconej kanibalom (w „O kanibalach), w sposób ironiczny kontrastuje świadomość kanibali ze współczesnymi zwyczajami oraz prawami. Gdy spytano kanibali doprowadzonych w Rouen przed oblicze Karola IX, co dziwi ich najbardziej w cywilizowanym społeczeństwie (?), wskazali na dwa fakty: 1) to że dojrzali ludzi oraz starcy usługują dzieciom; 2) oraz to, że ludzie wykluczeni ze społeczeństwa, pozbawieni środków do życia oraz godności, nie rzucą się tym sytym, ponadnormatywnie zamożnym osobom do gardeł.
Tym samym, Michel de Montaigne w efektowny sposób sugerował, iż w „społeczeństwach dzikich”: 1) szanuje się doświadczenie oraz mądrość ludzi; a po 2) że cnotą jest równowaga, w „społeczeństwach dzikich” istnieje egalitaryzm. Tymczasem „człowiek Zachodu”, jak dowiodła Margaret Mead, w swej taksonomii kultury i jak wypunktowali kanibale Michela de Montaigne, socjalizację kulturową odwraca (kultura postfiguratywna, kofiguratywna, prefiguratywna; starsi usługują dzieciom, uczymy się od dzieci, współcześnie to dzieci socjalizują rodziców).
Okazuje się, że postęp może być pułapką. Celowo użyłem słowa: „może”, w odróżnieniu od „jest”. Ale to my ludzie musimy pilnować, aby postęp nie okazał się w praktyce podstępem; aby nas nie zdeterminował i rozwijał się pod kontrolą, w pożądanym, zrównoważonym kierunku. Niestety, jak dotychczas tak nie jest.

Melioryzm
To co rozwinął w bardzo efektowny sposób, Claude Levi-Strauss, w „Antropologii strukturalnej”, pokazując, iż „człowiek Zachodu” wcale nie musi mieć przewagi nad człowiekiem dzikim, wyłożył również wielki filozof Oświecenia i liberalizmu, Jan Jacques Rousseau, tworząc ideę: „szlachetnego dzikusa” w opozycji do wytworzonego przez kulturę zachodnią modelu „człowieka cywilizowanego” (z tym nie zgadzał się Wolter).
Dla Rousseau, problemy rodzi postęp. Kłopoty pojawiają się wówczas, gdy rozwija się cywilizacji, gdyż wówczas pojawia się konkurencja, rywalizacja, nadmiar produktów ponad potrzeby, dobra luksusowe, itp., zaś wzorem dla autora „Umowy społecznej” jest stan natury, w który istnieje równowaga, porządek, współpraca, współczucie, itd. Zdaniem Francuza, zło przychodzi z urządzeń społecznych.
To nie oznacza, i Rousseau o to nie chodziło, że należy cofnąć się od stanu cywilizacji do stanu natury, lecz, że pewne naturalne normy, prawa, wartości, standardy, kryteria, reguły, ramy trzeba wprowadzić do stanu cywilizacji.

„Szlachetny dzikus” obawia się czasu, a konkretnie mówiąc: jego upływu; w postępie i cywilizacji widzi zagrożenie.

Rozum przeciwko rozumowi
Największego jednak fundamentu dla myśli strukturalnej Levi-Straussa można doszukać się w pracy filozofów frankfurckiej szkoły krytycznej, Theodora Wiesengrunda Adorno oraz Maksa Horkheimera pt. „Dialektyka oświecenia”. W wymiarze semantycznym nie chodzi o „Oświecenie” przez duże „O”, rozumiane jako epoka kulturowa czy okres historyczny, lecz o oświecenie jako przywilej rozumu w opozycji do przesądu, lub zabobonu, który następnie na pewnym etapie rozwoju stwarza opozycję do samego siebie.
W ten sposób rozum staje się opozycją w stosunku do rozumu. Adorno oraz Horkheimer twierdzili, że rozum w procesie swojego rozwoju ulega emancypacji i w końcu wyłania się to, co krytyczni filozofowie frankfurccy nazwali rozumem wyrachowanym, który zgodnie z prawami dialektyki obraca się przeciwko człowiekowi; w pierwszej fazie przeciwko części społeczności, a w końcu przeciwko całej ludzkości.
Adorno i Horkheimer argumentowali to m.in. w ten sposób, że każdy kolejny konflikt zbrojny, z którym mieliśmy do czynienia w historii, powodował większe spustoszenie i skutkował bardziej potężnymi stratami, zaś osiągnięcia postępu (wynalazki techniczne) nie są jednoznaczne.
W „Fenomenologii ducha” (1807) Hegel twierdził, że myśl, czyli produkt rozumu może wyjść poza człowieka i partycypować w rzeczywistości, stać się duchem obiektywnym, który składa się na prawo, państwo, oprzyrządowanie materialne, urządzenia społeczne, rzeczy, infrastrukturę, itp. Z kolei Martin Heidegger uważał, że na polu techniki dochodzi do odzyskania rzeczy, poprzez identyfikację, tożsamość idei i rzeczy. Czyli rozum wychodzi poza człowieka (poza nas), a idąc tropem dialektyki Adorno i Horkheimera, ale przede wszystkim analizy strukturalnej Levi-Straussa, można postawić prawdopodobny wniosek, że w ramach swej emancypacji kiedyś nam ucieknie i stracimy nad nim całkowitą kontrolę.
To się już od dawna dzieje, gdy np. dochodzi do wojen, choćby tak jak ostatnio w Ukrainie, ale również w bardziej subtelnych formach, postaciach, i wymiarach cywilizacji, gdy np. nadmiernie ingerujemy w naturę, naruszając równowagę ekologiczną, albo kiedy wchodzimy w geny i w biologię, bądź w manipulacje handlowe czy polityczne poprzez techniki inżynierii społecznej, lub nawet bio-polityki (na tym gruncie polecam prace Michela Foucaulta).

Ostrzeżenie Hawkinga …
Ostatnią instancją dialektyki rozumu może być wytworzenie zbyt inteligentnej sztucznej inteligencji, która po prostu stanie się ostatnim ogniwem procesu emancypacji rozumu, o którym wspominali Adorno i Horkheimer, a więc: rozumu wyrachowanego, który nam po prostu ucieknie, oszuka nas, albo po prostu zniszczy.
Przed czym swoich uczniów, dziś wybitnych profesorów fizyki, przestrzegał Stephen Hawking(?); przed dwoma rzeczami: nie szukajcie kontaktów z inteligencją pozaziemską i nie rozwijajcie zbyt nadto sztucznej inteligencji.
Ci którzy nadmiernie idealizują, wręcz sakralizują rozum i postęp, często sami są antytezą rozumu oraz postępu, bo okazują się bezkrytyczni. Myśliciele tacy, jak Max Weber („żelazna klatka kapitalizmu”, teoria biurokracji) czy Georg Ritzer (makdonaldyzacja), właśnie w nieokiełznanym procesie rozwoju racjonalizmu upatrywali źródła największych nieszczęść XX wieku, a zarazem historii ludzkości.

Widzimy to teraz, w Ukrainie, na naszych oczach.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Odrzucić II Rzeczpospolitą!


Nigdy nie rozumiałem (i nadal nie rozumiem), dlaczego III Rzeczpospolita obrała za swój wzór II Rzeczpospolitą, państwo w gruncie rzeczy słabe, skorumpowane, o co najmniej kontrowersyjnym systemie politycznym? Dlaczego, za symbol polskiej państwowości został uznany człowiek, na którego pogrzebie, jak pokazują zdjęcia, aż roiło się od oficerów Wermachtu, a który miał niebezpieczne zapędy dyktatorskie?

Roman Mańka: Kiedyś już napisałem, że 1 września 1939 roku obnażył słabość tamtego państwa: II Rzeczpospolitej, oraz naiwność prowadzonej wówczas polityki; infantylną wiarę, że bezpieczeństwo zapewnią nam jakieś międzynarodowe traktaty, a nie potęga własnej armii. Tylko niszcząca dla wrogów potęga własnej armii jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo oraz stabilny państwowy byt.

Dwie trumny
W roku 1920, bazując na żołnierzach służących w wojskach zaborczych, potrafiliśmy odepchnąć inwazję Związku Radzieckiego, przy okazji ratując przed „czerwoną zarazą” całą Europę. Po upływie 19 lat ponieśliśmy klęskę. Co to oznacza? Zmarnowaliśmy ten okres. Rozwijaliśmy się wolniej niż otoczenie. Ale też nie osiągnęliśmy synergii, gdyż wdaliśmy się w głęboki podział. Marnotrawiliśmy energię ludzi. Zrażaliśmy sobie obywateli.
Przede wszystkim II Rzeczpospolita nie była państwem demokratycznym. Targały nią dwa żywioły: jeden był faszystowski; drugi autorytarny. Dziś mówi się często, że przed drugą wojną światową stały w Polsce dwie trumny: Piłsudskiego i Dmowskiego. Uznając ich zasługi dla wywalczenia w roku 1918 niepodległości (gdyż takie zapewne mają), nie klęknąłbym na obydwa kolana przed żadną.

Polsce potrzebna jest niebywale silna Armia, z której Polacy będą dumni.

Porażki są zawsze brzydkie
Imię Roman zawdzięczam Babci, która je przeforsowała. Otrzymałem je na cześć Dmowskiego. Szybko się jednak z tego otrząsnąłem. Sporo poczytałem. Nie akceptuję ani tradycji Piłsudskiego, ani Dmowskiego. Od słowa naród, wolę słowo społeczeństwo.
Mit o II Rzeczpospolitej, na którym swą egzystencją oparła III, świetnie pasuje do polskiej bajki o: moralnym zwycięstwie. Zaatakowały nas dwa totalitaryzmy. Dzielnie stawiliśmy opór. Broniliśmy się długo, bo miesiąc. A na końcu osiągnęliśmy moralne zwycięstwo. Szczerze mówiąc, od moralnego zwycięstwa wolałbym mniej moralną, ale realną wygraną. Zawsze powtarzam: nie ma moralnych zwycięstw, są tylko zwycięstwa. Tak samo, jak przy okazji meczów piłkarskich mówię (i są to moje autorskie słowa): nie ma pięknych porażek, porażki są zawsze brzydkie.
Otóż, 1 września 1939 roku przegraliśmy. Tyle i tylko tyle. Zawsze to wiedziałem. Ta przegrana obnażyła słabość oraz brak demokracji w II Rzeczpospolitej, podziały i konflikty, jakie wówczas drążyły tamto państwo.

Gardzę moralnymi zwycięstwami
Widać to ewidentnie szczególnie dzisiaj, w kontekście heroicznej obrony Ukrainy. Niestety, Ukraińcy trochę nas zawstydzają. Postawili na obronę totalną. Na spalenie własnej ziemi, lecz jej nieoddanie. Sami niszczą własną infrastrukturę krytyczną. Wysadzają mosty. Psują drogi. Byle wróg nie mógł się przedostać. Zagrali va banque. Postawili wszystko na jedną kartę, aby zwyciężyć. Są gotowi unicestwić siebie, ale zniszczą też wroga. Tak, jak Witalij Skakun, młody ukraiński chłopak, kwiat ukraińskiej młodzieży, który zgłosił się na ochotnika, aby wysadzić most w powietrze, chociaż wiedział, ze sam zginie. Ale żaden rosyjski najeźdźca już po nim nie przejedzie.

Tak się walczy!

Ukrainy nie zaatakowała słabsza armia niż nas w 1939 roku. A jednak oni dzielnie i skutecznie stawiają opór. Ich prezydent nie uciekł z zaatakowanej Ojczyzny, tak jak nasze władze w trakcie drugiej wojny światowej. Wołodymyr Zełenski pozostał z Narodem, z ludźmi, by nie załamać morale i dowodzić obroną Ojczyzny. Dał ważny bodziec mentalny i jest bohaterem. Pozostał, bohatersko walcząc ramię w ramię razem z Ukraińcami, chociaż proponowano mu bezpieczną ucieczkę.
Dlatego Ukraina osiągnie realne zwycięstwo, nie tylko moralne, które tak naprawdę zawsze jest i tak porażką. Szczerze mówiąc: gardzę moralnymi zwycięstwami.

Połączenie patriotyzmu i liberalizmu stanowi najlepsze paliwo rozwoju.

Liberalizm i patriotyzm
Dlatego źródłem i odniesieniem nowej Rzeczpospolitej (III czy którejkolwiek) nie może być II. Choćby dlatego, że było to państwo niedemokratyczne, autorytarne, Zaś patronem silnego polskiego państwa nie powinien być ktoś taki, jak Piłsudski. W ogóle: kult jednostki w III Rzeczpospolitej, niby liberalnej i demokratycznej, to aberracja.
Trzeba stanowczo odrzucić zarówno tradycję Piłsudskiego, jak i Dmowskiego. Pierwsza była autokratyczna; druga nacjonalistyczna. Nie tędy droga. Osobiście najbliższa jest mi tradycja jagiellońska, czyli państwa wielkiego, silnego, otwartego, pluralistycznego, multikulturowego, tolerancyjnego.

I trzeba jeszcze jednej rzeczy dokonać w świadomości współczesnych polskich elit: (otóż) nie ma żadnej opozycji, żadnej niespójności, żadnego dysonansu czy zgrzytu pomiędzy patriotyzmem a liberalizmem. Przeciwnie: liberalnym patriotyzmem, wolnością i miłością do Ojczyzny porwiemy nowe pokolenia.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Strukturalnie świat dojrzał już do trzeciej wojny światowej


Patrząc na historię od momentu zakończenia Średniowiecza, duży konflikt w Europie miał miejsce gdzieś co około 100 lat. Za pierwszą wojnę światową uznaje się tzw. wielką wojnę trwającą w okresie 1914-1918, ale tak naprawdę pierwszą walką zbrojną o charakterze światowym, byłą tzw. wojna siedmioletnia (1756-1763), będąca konsekwencją tzw. sankcji pragmatycznej Cesarza Karola VI, a w jej wyniku wstąpienia na tron Austrii Marii Teresy (1740-1780), a następnie jej syna Józefa (1865-1790).

Roman Mańka: Ponieważ roszczenia sukcesji odnosiły się do całego Cesarstwa Habsburgów, stanowiło to jeden z elementów genezy wojny. Rozgrywała się ona na trzech kontynentach: w Europie, w Ameryce Północnej, w Azji, w Indiach, a także na wyspach kanaryjskich. W rzeczywistości była to pierwsza wojna światowa, która jednak nie jest tak określana przez historyków.

Historyczna prawidłowość
100 lat wcześniej, cały Stary Kontynent został owładnięty przez straszną i brutalną wojnę trzydziestoletnią (1618-1648). Jak sama nazwa wskazuje, walki trwały aż 30 lat. Zaangażowała się w nie niemal cała Europa: Cesarstwo Habsburgów, Francja Ludwika XIII oraz Ludwika XIV, Hiszpania oraz Niderlandy rządzone również przez Habsburgów, Szwecja, Dania, Czechy, Węgry, Siedmiogród, itd.
Była to krwawa, okrutna wojna, a jej charakter był międzynarodowy, ponadpaństwowy. Formalnie definiuje się ją jako wojnę religijną, lecz jest to ocena powierzchowna. W praktyce na wojnę trzydziestoletnią składały się bardzo rożne złożone przesłanki: w pierwszej kolejności wymieniłbym polityczne i rywalizację Cesarstwa Habsburgów z Francją, konkurowanie Dani i Szwecji z podmiotem politycznym, który dzisiaj możemy nazwać (w uproszczeniu) Niemcami, walki religijne oraz procesy gospodarcze, zwłaszcza pojawianie się tendencji kapitalistycznych, w miejsce feudalnych.
Tak więc, w ostatnim pięćsetleciu, duży, poważny konflikt zbrojny wybuchał na Starym Kontynencie mniej więcej, w przybliżeniu, co sto lat. Od wojen napoleońskich do pierwszej wojny światowej minęło również równo sto lat. Tyle mniej więcej potrzeba, aby w świadomości ludzi zatarła się pamięć na temat konsekwencji walki, co ma wpływ na ich zachowania i postępowanie: ucieczkę w konsumpcjonizm, w materializm, itd. Te postawy prowadzą do inercji: zobojętniają moralnie i usypiają czujność, znieczulają na świadomość zagrożenia.

„Dogrywka”…
Ktoś powie: no dobrze, ale pomiędzy pierwszą a drugą wojną światową różnica czasu wynosiła tylko 21 lat (1918-1939). Na pozór tak mogłoby się wydawać, powierzchowna analiza historii może prowadzić do takiego wniosku, lecz w istocie mieliśmy do czynienia z jedną wojną. Dwa wydarzenia rozgrywające się w przedziałach czasowych 1914-1918 oraz 1939-1945, należy traktować jako jedno wydarzenie; to w istocie było jedno wydarzenie.
Osobiście określam drugą wojnę światową, używając piłkarskiego terminu: „dogrywka”. Pierwsza i druga wojna światowa, to w zasadzie jedna wojna światowa, tyle tylko, że prowadzona z przerwą. Zresztą pierwsza wojna światowa zrodziła strukturalne oraz kulturowe problemy, które wywołały drugą: kategorię ludzi bezpaństwowców, w konsekwencji do tego antysemityzm i faszyzm, problemy gospodarcze, wielki kryzys, itp.
Po pierwszej wojnie światowej, z politycznego punktu widzenia pozostały niewyrównane rachunki (upokorzenie Niemiec, imperialne aspiracje Rosji, amerykański izolacjonizm, nieporozumienia graniczne), dlatego druga wojna światowa miała te rachunki wyrównać.

Geneza a nie przyczyny
Od ostatniego, poważnego konfliktu zbrojnego (wojny światowej) minie niebawem sto lat. Żeby zrozumieć to co się obecnie dzieje w świecie, musimy odwołać się do pierwszej wojny światowej. Dla nikogo nie było tajemnicą (może dla naiwnych), że druga wojna światowa będzie miała charakter światowy, to było planowane, czytelne i dość przewidywalne działanie. Hitler dążył do konfliktu światowego. Lecz pierwsza wojna światowa nie musiała tak wyglądać. Ona wymknęła się spod kontroli.
Druga wojna światowa była zjawiskiem dość gwałtownym, pierwsza kształtowała się przez długie lata, począwszy od rewolucji przemysłowej. W odniesieniu do drugiej wojny światowej mówi się o przyczynach, w odniesieniu do pierwszej używanie określenia „przyczyny” nie oddaje w pełni sytuacji, zdecydowanie lepiej mówić o genezie.
Na długo przed pierwszą wojną światową kształtowały się jej strukturalne przesłanki, które doprowadziły do jej wybucha, a następnie – bo obydwa wydarzenia taktujemy jako jedno, a rozdzielamy je tylko dla celów analitycznych – do zaistnienia „dogrywki”, czyli wybuchu drugiej wojny światowej.
To co istotne w kontekście pierwszej wojny światowej, a co może stanowić również odniesienie do aktualnej sytuacji, a więc napaści na Ukrainę, to niekontrolowalność, spontaniczność, a nawet (lepsze określenie) żywiołowość sytuacji, która w pewnym momencie wymknęła się spod kontroli. 28 czerwca 1914 roku, w stolicy Bośni – Sarajewie – serbska organizacja nacjonalistyczna „Czarna ręka” dokonała zamachu na następcę tronu Austro-Węgier, arcyksięcia Franciszka Ferdynand Habsburga, w wyniku czego ten poniósł śmierć.
Następnie Austro-Węgry zażądały wyjaśnień, śledztwa od Serbów oraz ukarania winnych, Serbia odmówiła. Austro-Węgry zaatakowały Serbię. Tej, z uwagi na tradycyjne sojusze, z pomocą przyszła Rosja. Austrii na pomoc podążyły Niemcy, Rosji – Francja, Francji – Wielka Brytania. I w ten sposób rozpoczął się światowy konflikt.

Geneza jest już gotowa
Ale nastrój tego konfliktu oraz jego strukturalne podstawy istniały już dużo wcześniej. Używając metafory: beczka prochu była gotowa od dawna, potrzebna stała się tylko iskra, która spowoduje detonację.
I w tym sensie tamta sytuacja jest podobna do dzisiejszej.
Nastrój trzeciej wojny światowej, jej strukturalne podłoże, czynniki mentalne, wszystko to zaczęło formować się od dawna: rozpad dwubiegunowego świata w roku 1989, który był w większym stopniu stabilizatorem niż destabilizatorem {paradoksalnie dialektyka stabilizuje}; atak na World Trade Center w roku 2001 i powstanie tzw, zagrożeń asymetrycznych; globalizacja NATO, niesymetryczność Unii Europejskiej wobec NATO, różnice interesów pomiędzy obydwoma organizacjami, wielki kryzys gospodarczy w latach 2008 oraz 2009; rywalizacja Chińsko-Amerykańska; błędy Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie i powstanie Państwa Islamskiego.
Czyli ewentualna trzecia wojna światowa ma już swoją genezę. Geneza (nie przyczyny), tak jak w przypadku pierwszej wojny jest już gotowa.

Geneza III wojny światowej jest już „napisana”, do jej wybuchu wystarczy tylko iskra.

Wystarczy iskra
Agresja Rosji na Ukrainę jest tak naprawdę, w perspektywie historycznej i geograficznej, fragmentem dużo większej całości. Tak naprawdę ta wojna, to cześć wspomnianej rywalizacji chińsko-amerykańskiej, w której Rosjanie występują jako rzecznicy interesów Chin, zaś Ukraińcy, jako obrońcy własnej Ojczyzny, ale też jako rzecznicy interesów Stanów Zjednoczonych.
Gra idzie o wyparcie Amerykanów z Euro-Azji, co jest w interesie Chin, Rosji i Niemiec. Spodziewam się, że po wstępnej jedności świata zachodniego, wymuszonej przez medialny szum i mocne przywołanie okoliczności moralnych, niebawem ujawnią się napięcia w ramach Unii Europejskiej i NATO, które pokażą ostry konflikt interesów. Trzecia wojna światowa, jeżeli do niej dojdzie, nie będzie przebiegała w opozycji NATO-Rosja, a w zupełnie innej konfiguracji.
Strukturalnie i kulturowo, mentalnie świat jest już gotowy do trzeciej wojny światowej, rzeczywistość do niej dojrzała.
A czy do niej dojdzie? To zależy czy stanie się coś takiego, jak w przypadku pierwszej wojny światowej (zamach na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda), co spowoduje, że sytuacja wymknie się spod kontroli i uruchomiony zostanie mechanizm lawiny, który można nazwać również logiką żywiołu.
To może być zupełnie błahe, banalne, przypadkowe, niezamierzone zdarzenie, które uwolni siły procesu.
Wystarczy zapoznać się z historią obalenia „Muru Berlińskiego” żeby uświadomić sobie, jak wielką rolę w przyspieszeniu procesów historycznych może odgrywać przypadek czy banalna, kuriozalna pomyłka.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.