Motłoch

Kilka lat temu, znany dziennikarz Radia TOK FM i Polityki, Jacek Żakowski powiedział coś mniej więcej takiego: na wykonanie wyroku karnego skazani muszę teraz długo czekać, dzisiaj łatwiej dostać się na studia niż do więzienia.

Roman Mańka: Mówiąc to, Żakowski chciał wyrazić dezaprobatę dla patologii w polskim systemie sprawiedliwości (bo taki był wówczas temat popularnej rozmowy: Lis – Wołek – Władyka), jednak jego wypowiedź definiuje nie tylko fatalny stan polityki penitencjarnej w Polsce, lecz również beznadziejną kondycję szkolnictwa wyższego.

Największe oszustwo tansformacji
O absurdalności masowego kształcenia na poziomie wyższym pisałem już w 2011 roku, a więc ponad 10 lat temu, w obszernej publikacji dla Gazety Finansowej, opatrzonej tytułem: „Wyższe wykształcenie powinno być elitarne!”, natomiast w książce „Moment krytyczny”, którą wydałem w 2014 roku, określiłem stworzony po 1989 roku system edukacji na poziomie studiów wyższych jako jedno z największych oszustw transformacji. Ludzie masowo rzucili się na uczelnie wyższe, zaczęli oblegać uniwersytety oraz akademie, w celu zdobycia wysokich kwalifikacji, ale ich realnie nie otrzymali.

Doszliśmy do takiego momentu, że dziś już prawie wszyscy studiują. Właściwie każdy, kto tylko zechce, może zapisać się na dowolny kierunek i ukończyć jakiś uniwersytet czy inną wyższą szkołę; jeżeli nie uda mu się w jednym miejscu, w jednej uczelni, może swój cel zrealizować w innej.

Czy naprawdę o to nam chodzi? Czy wyższe wykształcenie powinno mieć charakter masowy? Czy wówczas, po upowszechnieniu oraz popularyzacji, nie staje się wykształceniem – w zasadzie – podstawowym?

Ilość czy jakość?
Z wyższym wykształceniem jest podobnie, jak z wysoką frekwencją, notowaną przy okazji wyborów. W obydwu przypadkach może działać zasada paradoksalna: wysoka frekwencja w wyborach wcale nie musi oznaczać mądrej świadomej decyzji zbiorowej; wręcz przeciwnie, może wskazywać na wysoki stopień populizmu w debacie piblicznej, albo ostrą, bezpardonową polaryzację; w takich warunkach zazwyczaj uaktywniają się grupy bierne, o niskim poziomie socjalizacji politycznej, a także najmniejszych zdolnościach obywatelskich, małej świadomości; uruchomił je populizm, lub emocje związane z ostrym konfliktem politycznym czy kulturowym, ale mimo wyartykułowanej aktywności fizycznej (okoliczności pójścia do wyborów), są to dalej ludzie bierni, gdyż ich świadomość jest niska, decyzje wyborcze nie są racjonalne, a emocjonalne, i często głosują (w wyniku manipulacji) przeciwko własnym interesom. Masami manipuluje się łatwiej niż pojedyńczym człowiekiem.

Podobny problem dotyka w Polsce wyższego wykształcenia. Nastawienie się na masy jest zawsze złe. W wymiarze analizy semantycznej istnieje sprzeczność pomiędzy pojęciami: wyższości, a masowości; wyższość jest antynomią masowości; coś co jest wyższe nie może być masowe (te dwie kategorie się wykluczają); wyższość to elitarność, a nie masowość, która, jak zdaje się twierdził Jose Ortega y Gasset: degeneruje. Ilość nie musi przejść w jakość, jak chciał Marks i marksiści; jest wprost przeciwnie: ilość, po przekroczeniu pewnej granicy zdrowego rozsądku, radykalnie obniża jakość. Gdy zwiększymy liczbę biegaczy walczących o zwycięstwo w olimpijskim sprincie na 100 metrów o kilku kolejnych zawodników, średnia prędkości biegu pójdzie w dół; kiedy w 1998 roku (Francja), rozserzono grupę finalistów Mistrzostw Śwata w Piłce Nożnej z 24 do 32, pojawiło się mnóstwo nieciekawych meczów, stojących na niskim poziomie sportowym; to samo stało się, gdy w 2016 roku do 16. biorących wcześniej uciał w Euro uczestników, dodano kolejnych 8 zespołów., w tym przypadku również poziom wielu pojedynków (zwłaszcza w fazie grupowej) radykalnie obniżył się.

Wielkość degeneruje
Tak, jak na Mistrzostwach Świata czy Europy grają drużyny, które nigdy nie powinny się tam znaleźć; podobnie na polskie uczelnie dostają się ludzie, którzy nigdy nie powinni studiować, prezentujący żenujący poziom intelektualny i moralny. Nigdy nie zapomnę sytuacji, na którą – przypadkowo – natknąłem się ponad 14 lat temu. Okoliczności wprawiły mnie do tego stopnia w zdumienie i skonfundowanie, że do dzisiaj zapamiętałem datę. Był 14 lutego 2007 roku. Wracałem właśnie z Poznania. Na jednej stacji, jeszcze w Poznaniu, lecz już za Poznaniem Głównym, dosiadło się do mnie dwóch młodych mężczyzn. Z rozmowy wynikało, że to studenci. Wzajemnie relacjonowali sobie przebieg sesji egzaminacyjnej, która właśnie trwała. Nagle jeden pyta drugiego: co dostałeś z psychologii? Drugi odpowiedział: trzy, bo nie byłem (na egzaminie); na to pierwszy odparł: mi postawił czwórkę, poszedłem na egzamin, chociaż się nic nie uczyłem. Ten dialog dobrze opisuje proces – degeneracji – który dotknął polskie szkolnictwo wyższe.

Naiwny optymizm
Często w przestrzeni publicznej słychać radość z powodu, iż tak wiele osób studiuje. Różni ludzie, w tym również autorytety, artykułują entuzjazm, że z roku na rok znacząco zwiększa się środowisko ludzi z wyższym wykształceniem, i że przybywa wykształconych członków społeczeństwa, co ma rzekomo poprawić jego kondycję intelektualną, merytoryczną i moralną, jak również, wzmocnić społeczeństwo obywatelskie.

Tyle tylko, że ten optymizm jest naiwny. Przypomnę, odwołując się jeszcze raz do przywołanej powyżej analogi, która dobrze ten przykład ilustruje, że PiS również zwyciężył w wyborach parlamentarnych (2019), w warunkach najwyższej po roku 1989 frekwencji i jednej z najwyższych, w roku 2015, jak również najwyższej frekwencji w wyborach do Europarlamentu, wziąwszy pod uwagę wszystkie elekcje europejskie, które się do tej pory odbyły. Czy dopuszczenie PiS do władzy było mądrą, świadomą, odpowiedzialną decyzją? Czy świadczyło o wysokim poziomie socjalizacji politycznej? Czy głosowanie na PiS było postawą obywatelską? Zostawiam z tym pytaniem Państwa na noc.

W każdym razie, wbrew pozorom i tego co się twierdzi, wysoka frekwencja wcale nie musi dać pozytywnych rezultatów. To jest bardzo złożona spraw, wiele pisał o tym John Stuart Mill w „O rządzie reprezentatywnym” (1861), a także jeszcze wcześniej, Thomas Hare, w „Traktacie o wyborze przedstawicieli” (1859).

Dlaczego demokracja faworyzuje ignorancję przed wiedzą? – pytał Mill w publikacji „O rządzie reprezentatywnym”.

Wpuszczenie motłochu do lokali wyborzych może doprowadzić do tragedii oraz tyranii większości (Mill, Guizot, Tocqueville). Podobnie wpuszczenie motłuchu na uczelnie: uniwersytety oraz akademie, wcale nie musi dać dobrych rezultatów. To nie jest takie proste… Jak pisał, wspomniany powyżej Jose Ortega y Gasset, w „Buncie mas”: odnowa nie przyjdzie ze strony mas, one służą autorytarnej władzy, otumanieniu oraz zniewoleniu człowieka; odnowa może przyjść tylko ze strony elit (w dobrym tego słowa znaczeniu: wartości, ambicji, głębi, unikalności). Gdy jednak wszyscy mogą uchodzić za elitę, kiedy mają ku temu subiektywne oraz formalne podstawy, trudno rozpoznać prawdziwą elitę – tą, która powina prowadzić społeczeństwo. Trawestując powiedzenie Nietzschego: tak wielu dziś pasterzy, a tak mało owiec. Gdy jednak pasterzy jest zbyt wielu, można ich pomylić z baranami… „Nie rozpozna się prawdziwego Janko Muzykanta w stu tysiącach Janko Muzykantów” – mówił filozof, prof. Bogusław Wolniewicz, który również często, w kontekście polskiego szkolnictwa wyższego oraz sytuacji na wyższych uczelniach, powoływał się na znane z fizyki prawo: „masa ciąży w dół”.

Zafałszowana redystrybucja prestiżu
Co tak naprawdę stało się w Polsce z edukacją na poziomie wyższym? Pozornie podniesiono jej poziom. Rzekomo, znacznie przybyło osób z wyższym wykształceniem. Sęk w tym, że tylko pozornie i rzekomo. W rzeczywistości, poprzez ułatwienie i rozszerzenie dostępu do wyższego wykształcenia, jego poziom i realna wartość radykalnie się obniżyły, nawet wobec tego, co miało miejsce przed 1989 rokiem w PRL-u, nie wspominając już o standardach międzynarodowych. Najlepsze polskie uczelnie plasują się dopiero w czwartej setce światowych rankingów.

Młodzi ludzie nie idą w Polsce na studia po wiedzę, a po dyplom. Nie interesuje ich efekt realny, lecz formalny (nominalny). A powinno być dokładnie odwrotnie. W konsekwencji, oszukują system i samych siebie. Pociąga to za sobą wiele negatywnych konsekwencji, spośród których wymienię tylko, z braku czasu, niektóre.

Po pierwsze, umasowienie wyższego wykształcenia powoduje zamieszanie w życiu społeczno-politycznym, subiektywny wzrost aspiracji ponad poziom realnej, obiektywnej wartości; towarzyszy temu często zjawisko deprywacji, czyli niezrealizowanych aspiracji, ambicji, mimo że obiektywnie, wziąwszy pod uwagę realne kwalifikacje i uwarunkowania, oczekiwania są zaspokajane. Na marginesie: ofiarą tego procesu padła m.in. Platforma Obywatelska, która obiektywnie podniosła poziom życia i zmniejszyła bezrobocie, lecz poniżej poziomu subiektywnych oczekiwań.

Ma to też negatywny wpływ na stratyfikację społeczną. W hierarchii społecznej oraz w ramach debaty publicznej, rośnie znaczenie osób, które nie posiadają do tego właściwych (w sensie realnym) kompetencji, jak również przyrasta prestiż ponad obiektywny stan. Przypomina mi się sytuacja przed rewolucją francuską (1789), kiedy w 1720 roku finansami we Francji zarządzał szkocki ekonomista, John Law. Doprowadził do takiego zamieszania w ramach klas społecznych (nieuzasadniona redystrybucja prestiżu), że jak pisał Monteskiusz w „Listach perskich” (1721): lokaj ważniejszy był od sułtana.

Zachwianie porządku między klasami, osłabienie politycznej pozycji arystokracji i wzmocnienie jej pozycji społecznej oraz wzrost znaczenia burżuazji, zwiększenie możliwości ekonomicznych chłopów (zakup ziemi) był jedną z głównych przyczyn niepokojów społecznych, a następnie rewolucji. Przenikliwie pisze o tym Alexis de Tocqueville w „Dawnym ustroju i rewolucji”.

Po drugie, wywołuje negatywne konsekwencje dla rynku pracy i często reprodukuje bezrobocie (oficjalne, bądź ukryte). Ktoś, kto mógłby na przykład znakomicie realizować się w profesjach technicznych, aplikuje na kierunki humanistyczne, następnie kończy prawo albo politologię i podwójnie przyczynia się do tworzenia nieracjonalnego rynku pracy: powoduje deficyty w zawodach praktyczno-technicznych oraz inflację w humanistycznych.

Po trzecie, zafałsowaniu ulegają oceny oraz prognozy o charakterze diagnostycznym czy statystycznym. Nie wiemy, jakie mamy społeczeństwo. Sami siebie oszukujemy. Dopiero głębokie badania socjologiczne pokazują realny stan.

Po czwarte, upowszechnienie wyższego wykształcenia (a w praktyce jego dewaluacja) sprzyja nepotyzmowi oraz kolesiostwu. Ktoś może w tym momencie zapytać: w jaki sposób? Bo zamula zasady konkurencji i tworzy nieprzejrzyste kryteria. One z pozoru wydają się transparentne, lecz są przejrzyste jedynie werbalnie, nominalnie, a w rzeczywistości, gdy się głębiej temu przyjrzymy, zaciemniają, zafałszowują obraz.

Powodują sytuację, w której – dzięki upowszechnieniu – wyższego wykształcenia łatwiej uzasadnić fakt zatrudnienia kogoś na określonym stanowisku rzekomymi merytorycznymi kwalifikacjami, gdy w rzeczywistości za konkretną decyzją personalną stał nepotyzm albo znajomości; z drugiej strony, dużo trudniej taką sytuację zdemaskować oraz publicznie poddać krytyce. Wszyscy kandydaci posiadają przecież wyższe wykształcenie…

Spłycenie
Polskie szkolnictwo wyższe zostało dotknięte przez procesy makdonaldyzacji, które są węższym epizodem ogólnego fenomenu, jakim jest makdonaldyzacja społeczeństwa. Jest to moim zdaniem, najbardziej charakterystyczny rys współczesności, który znakomicie opisał amerykański socjolog, George Ritzer, w książce „Makdonaldyzacja społeczeństwa”, na przełomie lat 50. i 60. XX wieku.

Makdonaldyzacja, wg diagnozy Ritzera, obiwawia się kilkoma kluczowymi elementami: 1) przewagą czynnika ilościowego nad jakościowym; 2) standaryzacją, czyli ujednoliceniem; 3) determinacją parametrów szybkości, prędkości nad starannością;4) kwantyfikowalnością i kalkulacyjnością; 5) rutynizacją; 6) automatyzacją. W opinii Ritzera prowadzi to do odmyślenia i dehumanizacji. Oczekuje się, aby ludzie wykonywali zadania rutynowo (niczym maszyny), a nie myśleli, nie kreowali nowych pomysłów oraz inicjatyw; aby nie byli kreatywni.

Osobiście, określam makdonaldyzację za pomocą jednego słowa: spłycenie. Współczesny świat charakteryzuje się spłyceniem. Taki stan rzeczy (nadmierna rutyna, brak kreatywności, dominacja ilości nad jakością oraz zamkniętych nawyków) wychowa doskonałych konsumentów, lecz fatalnych obywateli.

Co ciekawe, Ritzer wiele pisze również o makdonaldyzacji szkolnicywa wyższego. Zwraca uwagę na jedną niezmiernie ciekawą okoliczność. (otóż) Umasowienie wyższego wykształcenia jest w interesie rządzących, a także najbogatszych grup społecznych. Łatwiej ludźmi manipulować, gdy uważają, że są mądrzy. Powstają artefakty, pozory wysokiej świadomości. Uzyskanie wykstałcenia ponad realną wartość, usypia czujność, demobilizuje.

Umasowienie prowadzi do degeneracji oraz realnego obniżenia poziomu. Wprowadza to granicę, tworzy dystans społeczny, dając przewagę osobom z bogatych rodzin, które ukończyły prestiżowe wyższe uczelnie poza granicami Polski i właśnie ono stanie się awangardowym, w zderzeniu z krajowym umasowionym. (umasowienie mody – Georg Simmel)

W istocie, umasowienie wyższego wykształcenia wcale nie musi działać jako czynnik egalitarny, a wręcz przeciwnie: wykluczający

Na ten ostatni problem zwracał uwagę francuski antopolog i socjolog, Pierre Bourdieu, przy okazji prac nad przemocą symboliczną, twierdząc, że edukacja wcale nie musi być elementem egalitarnym i sprzyjającym społecznej emancypacji, gdyż utrwala istniejący stan społeczny, przedstawiając go jako naturalny.

Gdy się głębiej nad tym zastanowimy, to tak często jest.

Z całą pewnością edukacja pomoże społeczeństwu i jest jednym z największych czynników rozwoju, wzrostu ale nie każda edukacja i nie rzucana na oślep.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

 

Metoda rządzenia

Co robi PiS? Jaka jest ich technika rządzenia? Myślę, że odpowiedź znajdziemy w „Panopticon, or the Inspection House”, Jeremy Benthama (kolegi Jamesa Milla, który był z kolei ojcem słynnego Johna Stuarta Milla).

Roman Mańka: Teoretycznej koncepcji, którą w praktyce próbowano zrealizować tylko w kilku miejscach na świecie: w Bredzie, w Arnheim (1886), w Haarlemie, a przede wszystkim w stanie Illinois, w więzieniu stanowym Stateville Joliet; w paru jeszcze innych miejscach: we Włoszech, na wyspie Santo Stefano, jak również w istniejącym jeszcze do tej pory więzieniu San Vittore w Mediolanie.

Społeczeństwo dyscyplinarne
Właściwie w pracy Benthama metody stosowanej w procesie sprawowania władzy przez PiS i wiele innych rządów na świecie nie ma, lecz jest jej zaczyn: absolutna inwigilacja oraz kontrola w celu uzyskania maksymalizacji użyteczności (utylitaryzm); diagnozowanie dewiacji oraz odstępstw od normalności – nie obiektywnej, lecz arbitralnej, którą się wcześniej zdefiniowało i narzuciło społeczeństwu, a następnie rozprzestrzeniło.

Jeszcze bardziej te elementy zostały uwypuklone przez interpretatorów Benthama, w tym między innymi przez Michela Foucaulta, w jego słynnej pracy „Nadzorować i karać. Historia więziennictwa”

Foucault mówi o społeczeństwie dyscyplinarnym (jednym z pożądanych celów Panopticonu jest dyscyplina) i rozciąga teorię Panopticonu Jeremy’ego Benthama na całe społeczeństwo.

W opinii Foucaulta kluczowa przewaga rządzących nad społeczeństwem polega na asymetrii widzenia. Nierownomierność widzenia oraz brak równowagi w redystrybucji wiedzy determinuje dyscyplinę. Hannah Arendt pisała o narzędziach: gdy władza korzysta z narzędzi, tak naprawdę posuwa się do przemocy.

Instrument ideologiczny
Co jest istotą Panopticonu? (bardziej w interpretacji kontynuatorów niż samego Benthama). Otóż sztuczne problemy. Tak właśnie rządzi PiS.

Ponopticon stanowi instrument ideologiczny, który wytwarza represje w różnych sferach życia społecznego pod pozorem dobrych intencji. Istotą Panopticonu są rzekome dobre intencje, które jednak maskują prawdziwie zamierzone efekty: dyscypliny oraz represji (chodzi o represje inaczej widziane niż tradycyjne – bardziej symboliczne czy psychiczne).

Celem jest stworzenie nowego sposobu rozumienia relacji społecznych. Wymyśla się problemy i udaje że je rozwiązuje. Tymczasem problemy są sztuczne, wyimaginowane, zaś ich rozwiązywanie (załatwianie) rzekome, pozorowane.

Ale w ten sposób, poprzez inscenizację wymyślonych problemów i ich rzekomego rozwiązywania, uzyskuje się potrzebny w rządzeniu efekt dyscypliny oraz konsolidacji, mobilizuje określone grupy docelowe wokół formacji sprawującej władzę. A dodatkowo odwraca się uwagę od prawdziwych, rzeczywistych, i naprawdę istotnych problemów.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

 

Trzeba zrobić wszystko, aby Sousa pozostał!

Moim zdaniem Paulo Sousa zdał egzamin. Kwestią nie jest już czy powinien pozostać selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski, lecz trzeba zrobić wszystko – dać każde pieniądze – aby pozostał, na stanowisku trenera, jak najdłużej. Widać, że człowiek zna się na piłce nożnej, że posiada futbolową wiedzę. I nie chodzi o wyniki (myślę, że te największe dopiero przyjdą), ale o zmianę filozofii polskiego piłkarstwa oraz system, schemat gry.

Roman Mańka: Od dawna pisałem, mówiłem, iż piłka nożna, w ramach swej ewolucji, upodabnia się do hokeja na lodzie. To oczywiście naciągnięta metafora, jednak jest w niej pewien sens. Nowoczesny futbol charakteryzuje się kilkoma istotnymi osobliwościami: 1) trzeba mieć zbilanoswanych zawodników, tak samo dobrych w grze defensywnej, w odbiorze piłki, jak i w kreowaniu akcji ofensywnych (Francja, Belgia, Włochy, Anglia); 2) nie ma pojęcia pierwszej jednenastki, ani ścisłego podziału na formacje: obrona – pomoc – atak; współcześnie żeby zwyciężać, należy mieć nie jedenastu, a co najmniej piętnastu wyrównanych, zrównoważonych, i w miarę uniwersalnych, wielo-funkcyjnych zawodników, zaś mecze wygrywa się „z ławki” – zmianami; czasy tzw. pierwszych jedenastek już dawno się skończyły; fudbol stał się totalny, obrońcy muszą atakować, tymczasem napastnicy wykonują zadania defensywne (w najbardziej nowoczesnym futbolu gra się bez klasycznego środkowego napastnika, rolę tę funkcjonalnie pełni jeden z pomocników, tak jak np. w drużynie Hiszapnii); 3) dominujące dziś ustawienie ma charakter elastyczny, hybrydowy: nominalnie, na papierze jest to 1 – 3 – 5 – 2, lecz, gdy trzeba, kiedy sytuacja tego wymaga, można z łatwością przejść w trakcie meczu na 1 – 5 – 3 – 2, lub 1 – 3 – 3 – 3, albo jeszcze inaczej 1 – 3 – 6 – 1, czy 1 – 5 – 4 – 1.

Trudne początki, lecz kierunek słuszny
Wszystkie te elementy odważnie wprowadza Paulo Sousa. I jest w tym konsekwentny. Uczy nas nowoczesnej gry, a postępy widać z każdym kolejnym meczem. Polska drużyna stosuje presing. Wychodzi jej to coraz skuteczniej. Nękamy przeciwników już na ich połowie boiska. Utrudniamy rozgrywanie piłki. Staramy się dominować. Przejmujemy inicjatywę. Poprawiamy posiadanie piłki. Takie usposobienie selekcjoner Sousa próbował w naszych piłkarzach zakorzenić od początku, już od pierwszego momentu, kiedy przyszedł. Atakowaliśmy odważnie Węgrów w Budapeszcie i Hiszpanów podczas Mistrzostw Europy w Sewilli, na ich własnym terenie. Graliśmy drugą połowę z Anglią na Wembley w Londynie, jak równy z równym, zas w Warszawie nawet przeważaliśmy.

Może nie ma jeszcze olśniewających, spektakularnych wyników, lecz taki styl gry, rezultaty ewaluacji oraz dodatnia ewolucja musi cieszyć. Gdy dzieło będzie kontynuowane, sukcesy muszą przyjść prędzej lub później; ale raczej prędzej niż później.

Wizja i charyzma
Od początku wierzyłem w Paulo Sousę. Właściwie od pierwszej jego konferencji prasowej. Gdy go tylko posłuchałem. Miał wizję. Można było zorientować się od razu. Ja po prostu kocham ludzi inteligentnych, z wizją oraz charyzmą. Odważnych. Myślących. Ambitnych. Wizjonerów. Z głębią. A te cechy/walory Portugalczyk z całą pewnością ma. Wie czego chce i potrafii logicznie, inteligentnie uzasadniać swoje koncepcje. Tłumaczy podejmowane decyzje i bierze za nie odpowiedzialność. Nie boi się ryzyka. Jest asertywny (rzecz bardzo cenna, lecz w dzisiejszej rzeczywistości – niezbędna): potrafi publicznie wyróżnić, skomplementować konkretnego zawodnika, ale i skrytykować, kiedy na to zasłuży. Na tym właśnie polega profesjonalizm.

I jeszcze jedna ważna sprawa, która wskazuje – moim zdaniem na coś bardzo pozytywnego – przed wszystkimi rozgrywanymi przez Sousę pojedynkami, różnej maści komentatorzy, eksperci, byli trenerzy, dziennikarze, nie trafili z wyjściowym składem przed konkretnymi spotkaniami ani razu (byli zaskoczeni, że są zaskoczeni…), tymczasem, gdy funkcję selekcjonerów pełnili polscy trenerzy, ja już miesiąc przed danym meczem wiedziałem, jaki na murawę wybiegnie skład (i to właśnie było chore) i miałem pewność, że będzie to defensywne ustawienie 1 – 9 – 1, czyli „murowanie bramki” i „wybijanka na oślep”. W profesjonalnym futbolu nie może być pewniaków, nie ma miejsca na nepotyzm ani uklady czy sympatie, nie może być „świętych krów”. nie gra się za zasługi albo piękną buzię lub lobbing menagerów marketingowych od reklam; drużynę buduje się permanentnie, cały czas, a gdy w miejsce zasłużonego piłkarza pojawia się nowy/młody zawodnik, to on wchodzi do składu, niezależnie od metryki (Pele, Maradona, Owen, Ronaldo, Mbappe. Itd.). Poza tym, musi decydować dyspozycja dnia. I nic innego. Po znajomości lub wedle sympatii, to można zasiąść na eksponywanym miejscu podczas urodzin u teściowej, lecz nie znaleść się w składzie zespołu, który reprezentuje kraj.

Takie są reguły nowoczesnej piłki nożnej i Sousa je konsekwentnie wdraża. Przynosi to coraz lepsze rezultaty.

Pragmatyzm to patrzenie w przyszłość
Nauka wymaga cierpliwości. Na sukcesy trzeba poczekać. W życiu ważna jest konsekwencja. Wyniki nie przyjdą od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może nawet nie być od razu natychmiastowych rezultatów, lecz warto dać szansę, kiedy widać progres. A w tym przypadku widać ewidentnie. Historia ostatnich 30 lat pokazuje, iż zbyt szybko odbieraliśmy selekcjonerom szansę. To był nasz błąd. My w Polsce łatwo potrafimy wszystko niszczyć. Przekreślać pracę. Nie pozwalamy wykluć się koncepcji, zrealizować wizji. Porażki też czegoś uczą: hartują, dostarczają doświadczeń, pozwalają się rozwijać; pod warunkiem, że wyciąga się z nich konstruktywne wnioski. Na tym polega filozofia pragmatyzmu: wyciągnąć jak najbardziej wartościową wiedzę z doświadczeń (zamkniętych, przeszłych), nie bać się eksperymentów, weryfikować idee w praktyce (Charles Sanders Peirce) i zastosować do przyszłych doświadczeń. Pragmatyzm, to tak naprawdę empiryzm zwrócony w przyszłość.

Stąd uważam, iż Paulo Sousa powinien pozostać selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski, jak najdłużej. Co najmniej do kolejnych Mistrzostw Europy (za trzy lata w Niemczech), a może i Świata. I nowy prezes PZPN, Cezary Kulesza, powinien zrobić wszystko, co w jego mocy, aby tak znakomity fachowiec w Polsce pozostał i chciał dalej dla naszego kraju pracować, nosząc biało-czerwony dres z orzełkiem na piersi.

Wyciągnijmy wnioski z doświadczeń przeszłości
Zbyt szybko kiedyś pożegnaliśmy Holendra Leo Beenhakkera, a za jego czasów reprezentacja Polski rozegrała kilka kapitalnych spotkań, na najwyższym światowym poziomie, zwłaszcza w początkowej fazie jego trenerskiej pracy. To co wówczas ujmowało, to również poprawiający się z meczu na mecz styl gry, odważne decyzje, a zwłaszcza nowi, nieznani wcześniej zawodnicy, których Beenhakker wyciągał niczym z kapelusza. Nagle okazało się, iż nad Wisłą jest wielu zdolnych piłkarzy. Zakwalifikowaliśmy się do Mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii z arcytrudnej grupy, pozostawiając w pobitym polu: Portugalię (wówczas wicemistrz Europy i czwara drużyna na świecie), Belgię, Serbię i Finlandię. Nigdy nie zapomnę widoku piłkarzy wielkiej Portugalii, rzuconych na kolana i upokorzonych na Stadionie Śląskim w Chorzowie (w ostatni poniedziałek od tego pięknego momentu upłynęło 15 lat, 11 października był zawsze dla polskiej reprezentacji piłkarskiej szczęśliwy); podobnie w konfrontacji z Belgią zwyciężyliśmy na wyjeździe, w Brukseli 1-0 i wygraliśmy u siebie, w Chorzowie, bezapelacyjnie 2-0. To były piękne czasy! Jendak Beenhakker miał pecha, gdyż po elimincjach polską kadrę dotknęła plaga kontuzji, zaś jeden z kluczowych zawodników – Radosław Sobolewski – zakończył karierę.

Jedno jednak widać. Gdy przychodzi szkoleniowieć z zagranicy, z zachodu Europy pojawia się tak potrzebny w tworzeniu zespołu narodowego (zresztą każdego zespołu, również klubowego) dystans, chłodne spojrzenie oraz profesjonalna, nowoczesna wizja futbolu. A niedługo później, w krótkiej perspektywie – pojawia się jakość.

Klucz do sukcesu, to mentalność
Za Beenhakkera i za Sousę pojawiło się coś jeszcze, coś bardzo ważnego czego zawsze nam brakowało: zmiany mentalne, staramy się dominować, zyskiwać przewagę, potrafimy się podnosić, nie przestajemy grać, gdy tracimy pierwszą czy drugą bramkę, uczymy się brać na barki ciężar rywalizacji i odpowiedzialność. Nie poddajemy się. Nię pękamy.

Sousa, to naprawdę ewidentnie widać, jest znakomitym fachowcem. Człowiekiem, który posiada ogromną wiedzę o futbolu. Decyzja Bońka o powierzeniu właśnie jemu piłakrskiej reprezentacji Polski, była strzałem w dziesiątkę.

Trzeba mu tylko pozwolić spokojnie pracować i cierpliwie czekać. A wyniki przyjdą; może za dwa, może za trzy czy cztery lata, ale przyjdą.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.