Fot: pixabay.com
„Wiele się musi zmienić, aby wszystko pozostało po staremu” – Giuseppe Tomasi di Lampedusa
Istnieją takie miejsca, zwłaszcza w przestrzeni samorządowej, w których zmiana władzy pomimo działania demokratycznych procedur, stała się niemożliwa. Sytuacja taka nie występuje dlatego, że jakość procesów rządzenia jest wysoka albo – używając biegunowo przeciwnego argumentu – że ktoś fałszuje wybory, ale dlatego, iż władza wytworzyła samoreplikujący się układ polityczny.
Roman Mańka – Są na mapie Polski gminy, w których od 26 lat, a czasami nawet dłużej, funkcję wójtów sprawują te same osoby. Nie wyróżniają się one, na tle innych wspólnot lokalnych, niczym szczególnym, nie legitymują się wybitnymi osiągnięciami, przeciwnie: nierzadko rządzą poniżej przeciętnego standardu, a jednak obywatele co cztery lata odnawiają ich mandaty. I nikt nie narusza procedur wyborczych, nie zachodzi okoliczność fałszowania głosów, po prostu wyborcy dobrowolnie postanawiają pozostawić władzę w tych samych rękach, mimo że jej dorobek, klasa, jakość, i styl, pozostawiają wiele do życzenia.
Niezwykły alians
Dlaczego tak się dzieje? Prof. Krzysztof Szczerski, politolog oraz doradca prezydenta Andrzeja Dudy, powiedział podczas jednego z paneli dyskusyjnych, iż w tego rodzaju przypadkach liczba beneficjentów określonego układu władzy jest tak duża, że uzyskują oni przewagę nad pozostałą populacją wyborców. Wypowiedź Szczerskiego idzie w prawidłowym kierunku, znajduje się blisko prawdy, podejmuje słuszny trop, jednak jest nieprecyzyjna.
Trafna diagnoza brzmi nieco inaczej: nie chodzi o to, że beneficjentów dopuszczonych do partycypowania w przestrzeni władzy jest więcej, jak twierdzi Szczerski (w rzeczywistości jest ich dużo mniej), ale o to, iż są to wpływowi beneficjenci, posiadający z perspektywy zdobywania bądź utrzymywania władzy dwie istotne właściwości: 1) zdolność opiniotwórczą, czyli umiejętność wytwarzania narracji politycznych oraz kulturowych w sposób zorganizowany; a także 2) predyspozycje do mobilizowania wyborców.
Dochodzi do niezwykłego aliasu. Obywatele nie są ważni. Stają się najmniej ważni. Co najwyżej uczestniczą w życiu publicznym w roli konsumentów lub klientów, rutynowo i przewidywalnie reagujących na przekaz opiniotwórczy. Najważniejsze są dwa inne ośrodki: władza oraz beneficjenci. Rządzący albo czynniki aspirujące do procesu rządzenia, zapraszają w przestrzeń władzy, skracając jednocześnie dystans do tej strefy, różnego rodzaju grupy wpływu, interesów, prestiżu, które stają się faktycznymi beneficjentami rządzenia. W ten sposób władza wyalienowuje się z demokratycznego procesu, formalnie posiada demokratyczną legitymizację, jednak w praktyce jej się sprzeniewierza; demokracja ulega degeneracji – istnieje tylko w znaczeniu formalnym, teoretycznym, lecz w rzeczywistości zostaje zawłaszczona.
W politologii tego rodzaju sytuację nazywa się kratokracją. Dla celów analitycznych opis kratokracji najlepiej zredukować do porządku lokalnego, samorządowego, gdyż wówczas obraz jest najbardziej – mówiąc językiem fotografii – ostry, wyrazisty, prosty, czytelny, jednak zjawisko to może również występować (i często występuje) na poziomie złożonych oraz skomplikowanych systemów politycznych: ogólnokrajowym, a nawet globalnym.
Efekt politycznej poprawności
We współczesnym świecie komentatorzy, analitycy, publicyści, socjologowie oraz politolodzy coraz częściej narzekają na niesprawdzające się sondaże preferencji politycznych, prawie notorycznie mamy do czynienia z prognozami demoskopijnymi nietrafiającymi w realny wynik wyborczy, pomiary socjologiczne i konstruowane na ich podstawie diagnozy, czasami daleko odbiegają od rzeczywistych nastrojów społecznych. Powstał porządek, w którym trudno cokolwiek przewidywać.
Jednak nawet nietrafione badania socjologiczne mogą mieć cenną wartość poznawczą. Paradoksalnie te niesprawdzające się sondaże, mimochodem sygnalizują inne zjawisko, kto wie czy nie o wiele bardziej niebezpieczne dla demokracji, niż niepotwierdzona predykcja wyborczych rezultatów – (otóż) informują nas o skali występowania poprawności politycznej. Niesprawdzające się sondaże preferencji politycznych dokonują pomiaru stronniczości mediów, wbrew intencjom demaskują efekt poprawności politycznej.
Najistotniejszym elementem demokracji jest debata publiczna. Już w Starożytnej Grecji obywatele zbierali się na agorze, aby dyskutować doniosłe problemy. Rzymianie w celu omówienia ważnych decyzji gromadzili się na Forum Romanum. Później, wraz z postępem technicznym i przeobrażeniami narzędzi, a także sposobów komunikacji, debata publiczna jeszcze niejednokrotnie zmieniała kształt. Zawsze jednak była czynnikiem konstytutywnym życia demokratycznego. Jeżeli nie ma debaty publicznej, nie ma również demokracji.
Tymczasem obecnie tzw. wpływowi beneficjenci przestrzeni władzy, instrumentalizują debatę publiczną. Posiadając zdolność opiniotwórczą, a więc umiejętność wytwarzania w sposób zorganizowany narracji politycznych i kulturowych, narzucają reszcie społeczeństwa własny sposób myślenia, a zatem – korzystną ze swojego punktu widzenia definicję oraz interpretację sytuacji; za pomocą narzędzi, jak również właściwości którymi dysponują, kształtują polityczny dyskurs i społeczną świadomość.
Czyli – inaczej mówiąc – narzucają poprawność polityczną. W takich warunkach, dzięki wsparciu wpływowych, opiniotwórczych beneficjentów, władza może sprawować władzę i przy użyciu demokratycznych procedur, replikować demokratyczny mandat na kolejne kadencje, niezależnie od prezentowanej jakości rządzenia.
Poprawność polityczna jest czynnikiem defraudującym demokrację, gdyż tłumi krytykę, wyłącza kontrolę społeczną, a także kreuje kategorię quasi legitymizacji demokratycznej, w ramach której obywatele udzielają poparcia w sposób zdeterminowany (zaprogramowany) na podstawie błędnej definicji sytuacji, pod wpływem sugestii opiniotwórczych beneficjentów przestrzeni władzy, nie zaś w oparciu o własne autentyczne, naturalne intuicje, emocje, sympatie, czy definiowane interesy. Czasami w rezultacie wygenerowania fałszywego obrazu, wyborcy głosują wbrew swoim interesom.
Zdaje się, że właśnie taką diagnozę stanu rzeczy postawił amerykański socjolog, Charles Mills, kiedy pisał o zredukowaniu dyskursu politycznego do czysto formalnego wymiaru, i porzuceniu polityki jako przestrzeni debaty publicznej, a w ślad za tym degeneracji demokracji jako takiej. Jak stwierdził Mills, w książce „Elita władzy”: (…) demokracja degraduje się we współczesnych rozwiniętych społeczeństwach, zaś prawdziwa władza nie należy do wybieranych przedstawicieli. Trudno mówić o demokracji, gdy wpływowi beneficjenci zawłaszczyli oraz zinstrumentalizowali debatę publiczną.
Przerost spekulacyjny
Czasami poprawność polityczna obejmuje zarówno porządek panujących nastrojów, jak i artykułowanych postaw wyborczych, obejmuje więc sferę jawną – nastroje, i intymną – głosowanie; nastroje mogą determinować zachowania wyborcze, wówczas zachodzi oczekiwana przez wpływowych, opiniotwórczych beneficjentów symetria nastrojów wobec postaw wyborczych; coraz częściej jednak wyborcy zachowują się dwuznacznie: w sferze nastrojów, gdy istnieje jakiś zakres interakcji społecznej i wypowiadają się w ograniczonym bo ograniczonym, ale jednak kontekście publicznym, afirmują poprawność polityczną; jednak w warunkach bezwzględnej prywatności, intymności wyborczej, zaprzeczają jej. Stąd obecnie nierzadko występuje dysonans pomiędzy pomiarami demoskopijnymi, a realnym wynikiem wyborczym.
Problemem współczesnych społeczeństw postindustrialnych jest to, że demokracja w wyniku procesów racjonalizacji pracy została zawłaszczona przez pewne grupy interesów, natomiast władza stała się niejednokrotnie kategorią niezależną, bądź tylko formalnie zależną, od demokratycznych wyborów. Właśnie na tym polega, ukształtowana w warunkach poprawności politycznej, kategoria quasi legitymizacji demokratycznej, że posiada ona w najlepszym przypadku jedynie formalny, a niejednokrotnie fikcyjny i fasadowy status. Obywatele głosują na daną władzę, chociaż sami nie wiedzą dlaczego, w rezultacie błędnie zdefiniowanej sytuacji oraz w wyniku presji czynników opiniotwórczych; w konsekwencji dana władza formalnie uzyskuje poparcie społeczne, jednak jego podstawy są bardzo powierzchowne i kruche.
Podobnie jak w gospodarce, tak samo w życiu publicznym mamy do czynienia z czynnikami spekulacyjnymi. Proces socjalizacji politycznej spowodował, że określone ośrodki wpływu nauczyły się demokracji zbyt bardzo i wykorzystują procedury demokratyczne, wbrew ich przeznaczeniu. Istnieje ogromna dysproporcja kompetencji politycznych pomiędzy sferą wpływowych, opiniotwórczych beneficjentów, a resztą wyborczej populacji. Pierwsi formują treści poprawności politycznej, drudzy jej ulegają.
O wynikach wyborów w największym stopniu decydują więc osoby niekompetentne, zmanipulowane i zmobilizowane (tudzież zdemobilizowane) za pomocą poprawności politycznej, przez kompetentnych beneficjentów przestrzeni władzy lub czynniki dopiero co aspirujące o partycypowanie w tym obszarze. Kłania się teoria „kluczowych nielicznych i błahych licznych”, Josepha Jurana. Stąd właśnie, z tego powodu, między innymi w Stanach Zjednoczonych, zmienia się teza na temat frekwencji wyborczej: lepiej niech do wyborów idzie mniej wyborców, ale kompetentnych politycznie i świadomych swoich wyborczych decyzji, niż więcej, ale głosujących na podstawie przypadkowych bodźców, niekompetentnie i nieodpowiedzialnie, bądź w oparciu o polityczną poprawność.
Mowa ciała…
W Polsce przykładem poprawności politycznej są badania prof. Janusza Czapińskiego, prowadzone pod nazwą Diagnozy społecznej. Co by się w kraju nie działo, zawsze wynikało z nich, że jest super, 80 proc. respondentów uważało, że sprawy idą w dobrym kierunku. Później te badania były wykorzystywane w przekazie medialnym do pokazywania, iż rozpoczęte w 1989 r. przeobrażenia społeczno-gospodarcze przyniosły ogromne sukcesy. Przez 25 lat reform ustrojowych o transformacji można było mówić tylko dobrze, nakazywała to poprawność polityczna. Każdy kto odważył się złamać tabu, był przez najsilniejsze ośrodki opiniotwórcze marginalizowany, a niejednokrotnie nawet deprecjonowany (Tymiński, Kwaśniewski i SLD na początku lat 90. XX w., Moczulski i KPN w analogicznym okresie, w jakiejś mierze PSL, Lepper i „Samoobrona”, w końcu Kaczyński i PiS). Elity sprawowały władzę za pomocą projekcji poprawności politycznej, zaprojektowanej jako coś w rodzaju regulatora debaty publicznej, w której poszczególne strony nie występowały na równych prawach.
W tym samym czasie, gdy prof. Czapiński rokrocznie ogłaszał swoje badania, miliony Polaków emigrowało z kraju za chlebem i pracą, zaś ponad połowa obywateli regularnie bojkotowała wybory, co można postrzegać jako dość ewidentne syndromy delegitymizacji systemu politycznego.
Patrząc z perspektywy wartości analiz i diagnoz socjologicznych, więcej powiedzą nam badania prowadzone nie wprost; nie znajdziemy całej prawdy w postawach werbalnych, artykułowanych w opiniach i stanowiskach, zakłócanych przez rozmaite czynniki, m.in. poprawność polityczną; o wiele więcej dowiemy się z zachowań niewerbalnych, tzw. „mowy ciała”, czyli np. skali i rozmiarów migracji (zewnętrznej oraz wewnętrznej), wielkości dzietności, poziomu absencji wyborczej, itd.
Niskie parametry
Jeżeli chodzi o jakość polskiej demokracji, to nie jest ona oceniana entuzjastycznie. W renomowanych badaniach „Indeksu demokracji” prowadzonych przez Economist Intelligence Unit – think tanku zbliżonego do brytyjskiego tygodnika The Economist, Polska klasyfikowana jest jako demokracja niepełna, plasując się dopiero na 44 miejscu, za takimi państwami jak: Litwa (42), Cypr (41), Słowacja (40), Indie (38), Chile (36), Estonia (34), Słowenia (28), Urugwaj (18), Czechy (17). W każdym z pięciu branych w badaniu pod uwagę kryteriów, polska demokracja wypada przeciętnie albo słabo: 1) proces wyborczy i pluralizm polityczny – formalnie oraz instytucjonalnie ten warunek jest spełniony, jednak procedury wyborcze są dla obywateli nieczytelne, a obowiązujące mechanizmy selekcji elit zagmatwane oraz spetryfikowane (zamknięte), w zakresie pluralizmu od wielu lat mówi się też o tzw. „zabetonowaniu” sceny politycznej; 2) swobody obywatelskie – to kryterium jest spełnione, aczkolwiek pojawiały się również próby ich ograniczania, np. poprzez nowelizację ustawy o zgromadzeniach; 3) funkcjonowanie administracji publicznej – działalność urzędników cechuje się nadmiernym paternalizmem, obywatel traktowany jest nie jako uczestnik życia publicznego lecz petent bądź klient, dostęp do stanowisk urzędniczych został zawłaszczony przez sieć relacji klientelistycznych, przy naborze pracowników administracji decydują kryteria zakulisowe – ustosunkowania klientelistyczne, państwo jest nieskuteczne i ogranicza się jedynie do działalności w trybie reaktywnym, struktury państwowe funkcjonują incydentalnie; 4) partycypacja polityczna – frekwencja wyborcza w Polsce jest dużo niższa od europejskiego standardu, na osiem wyborów parlamentarnych przeprowadzonych po 1989 r., tylko trzykrotnie (1993, 2007, 2015) frekwencja nieznacznie przekroczyła 50 proc., ponad połowa wyborców zazwyczaj bojkotuje wybory, wg. badań prof. Markowskiego istnieje grupa 30 proc. totalnie niemobilizowalnych wyborców, tzn. takich którzy po 1989 r. nie pojawili się przy urnach ani razu, mimo 27 lat transformacji nadal najsilniejsze organizacyjnie są partie polityczne, które swoje struktury wyniosły z PRL-u (SLD i PSL), formacje powstałe w warunkach demokracji, liczą po góra 30 tys. członków, z których ponad połowa funkcjonuje jedynie na papierze, nie angażując się aktywnie w wewnętrzne życie partyjne, poziom partycypacji politycznej jest bardzo niski; 5) kultura polityczna – nastąpiła daleko idąca dewastacja debaty publicznej, wypowiedzi polityków takich jak Janusz Palikot, Stefan Niesiołowski, czy Joachim Brudziński i Antoni Macierewicz, są na to najlepszym dowodem, kultura polityczna została zwulgaryzowana.
Patologia demokracji
Teoretycy elit zwracają uwagę na coraz częstsze zjawisko oddzielania się (realnej) władzy od demokratycznych wyborów. Proces rządzenia może być realizowany niezależnie od rezultatów wyborczych. Jeżeli taki stan rzeczy nie jest dyktaturą ani konsekwencją rządów autorytarnych, mamy do czynienia z kratokracją. Kratokracja to zjawisko występujące w ramach systemu demokratycznego, a polegające na subtelnym wypaczeniu bądź nawet zawłaszczeniu instytucji demokratycznych, i uwypukleniu jedynie ich formalnego charakteru.
Kratokracja występuje w kilku sytuacjach.
Kiedy rządzący, poprzez uformowanie struktury powiązań klientelistycznych, stworzyli samoreplikujący się układ polityczny. Formalnie wszystkie instytucje demokratyczne funkcjonują, ale realna zmiana władzy, bądź prowadzonej polityki, jest niemożliwa. Wybory mają tylko znaczenie formalne i są z góry przesądzone; nie dlatego, że ktoś fałszuje głosy czy korumpuje wyborców albo dlatego, że przy lokalach wyborczych stoją czołgi, tylko dlatego, że wyborcy tak właśnie chcą zagłosować, przedłużając mandat dotychczasowemu układowi władzy.
W takiej sytuacji rządzący zdobywają quasi legitymizację demokratyczną, jednak nie kierują się nią w trakcie sprawowania władzy i nie realizują oczekiwań obywateli; orientują się na legitymizację klientelistyczną oraz zagwarantowanie klientelistycznego status quo. Zabiegają przede wszystkim o wsparcie elit, czyli różnego rodzaju grup interesów, ośrodków wpływu, czynników prestiżu, służb specjalnych, środowisk biznesowych, korporacji, sieci lobbystycznych, itp., które w trybie wtórnym oraz instrumentalnym, mają zapewnić mobilizację wyborczego poparcia.
Władza wchodzi w sojusz z wpływowymi beneficjentami o dużej zdolności opiniotwórczej, którzy w zamian za odpowiednie koncesje polityczno-biznesowe (często o charakterze korupcyjnym), mają zmobilizować wyborców. W takim przypadku władza sprawuje władze i odnawia ją, niezależnie od jakości rządzenia, zaś wszelka zmiana układu rządowego lub polityki, jest niemożliwa.
Np. w pierwszych 12 latach transformacji wyborcy w Polsce wielokrotnie głosowali za radykalną zmianą polityki, za odejściem od programu Balcerowicza, tymczasem niezależnie od zmieniających się ekip, przez cały czas realizowana była ta sama polityka. W latach 2007-2011 rządząca w Polsce koalicja PO-PSL nie wykazywała się żadnymi szczególnymi osiągnięciami, władza sprawowana była niemrawo i mało dynamicznie, zdarzały się afery, takie jak hazardowa i stoczniowa, właśnie w tym okresie miała miejsce katastrofa smoleńska, obnażająca słabość polskiego państwa, a mimo to wyborcy przedłużyli mandat gabinetowi Donalda Tuska, rządzący układ replikował się na następną kadencję, niezależnie od jakości sprawowania władzy. Zadecydował o tym m.in. sposób myślenia narzucony przez wpływowych beneficjentów, narracja sytuacji wytworzona przez opiniotwórczą sieć klientelistyczną, a zatem to co zostało powyżej nazwane – poprawnością polityczną.
Drugi przykład kratokracji występuje wtedy, kiedy władza znajduje się w innym miejscu niżby wynikało z porządku systemu politycznego. Mówiąc prościej: kto inny wygrywa wybory, a kto inny rządzi. W przestrzeni nieoficjalnej, zakulisowej lokują się grupy interesów oraz czynniki wpływów kreujące nieformalnie bieg politycznego procesu. A więc w efekcie rządzą ci, którzy nie dysponują walorem demokratycznej legitymizacji.
Charles Mills pisze o triumwiracie elit politycznych, grup biznesowych, a także kręgów wojskowych, które razem wzięte tworzą identyfikowalną acz różnorodną i niejednoznaczną kategorię, nadającą nieoficjalnie ton polityce Stanów Zjednoczonych, oraz sprawującą, w sposób nieformalny, władzę.
W podobnym duchu wypowiadają się inni socjologowie oraz politolodzy: Robert Putnam, zwrócił uwagę na zjawisko, w ramach którego, w rezultacie rozwoju technicznego i podniesienia poziomu wiedzy wśród pracowników administracji (powyżej pisałem o rosnącej socjalizacji politycznej), władza została rozproszona na doradców, jak również ekspertów z różnych obszarów, i w praktyce omija proces demokratyczny; James Burnham twierdził w pracy pt. Rewolucja menadżerów, iż zamiast polityków rządzić będą menadżerowie, którzy – podobnie jak w gospodarce, tak również w polityce – przejmą władzę od tych pierwszych, stając się nową rządzącą elitą; niemiecki socjolog, Robert Michels, w Żelaznym prawie oligarchii, nakreślił perspektywę wg której, w konsekwencji procesów racjonalizacji pracy oraz sformalizowanej organizacji biurokracji – dojdzie do powstania oligarchicznych struktur władzy, organizacje pierwotnie idealistyczne i demokratyczne mają zostać zdominowane przez małe grupy ludzi wysoko usytuowane w organizacyjnej hierarchii, których przedstawiciele będą koncentrować się nie na zabieganiu o dobro wspólne, lecz dążeniu do prywatnych korzyści i obsłudze własnych interesów. Jest to patologia demokratycznego systemu zagrażająca nie tylko państwu, ale również dużym, hipertroficznym organizacjom, w postaci korporacji.
Trzeci rodzaj kratokracji ma miejsce wówczas, kiedy w łonie systemu politycznego dochodzi do sporów kompetencyjnych oraz relacji uzurpatorskich, a więc gdy pewne ośrodki bądź instytucje, nie posiadające demokratycznej legitymizacji albo nie zdobyły jej w trybie bezpośrednich, powszechnych wyborów, (tymczasem) próbują ograniczyć legalnie wybraną władzę, dysponującą poparciem społecznym i mandatem demokratycznym; kiedy dochodzi do sytuacji, iż na skutek różnego rodzaju oddziaływań ta legalnie wyłoniona władza jest blokowana i nie może realizować własnego programu, który spotkał się z afirmacją wyborców.
Kratokracja jest patologią demokracji, i zawsze jej ostatecznym efektem staje się alienacja obywatelska; ludzie nie mają ochoty partycypować w zinstrumentalizowanym, klientelistycznym systemie, w którym demokracja jest, ale tak naprawdę jej nie ma, i dlatego przyjmują postawy pasywne, bierne, nierzadko nastawione na ekskluzję. W kratokracji wszystkie instytucje oraz formy demokracji funkcjonują, jednak proces demokratyczny oraz treści demokratyczne, zostały zawłaszczone i zinstrumentalizowane. W miarę upływu czasu słabną też parametry demokratyczne, takie jak partycypacja polityczna, kultura debaty publicznej, czy zaangażowanie obywatelskie.
Z ostatniej chwili…
Jaskrawym przykładem pokazującym jak psuje się demokracja, zmieniając się w kratokrację albo używając określenia Arystotelesa – oligarchię – były ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Już sam fakt wprowadzenia do polityki pewnych elementów sukcesji rodzinnej, dziedziczenia, wystawia amerykańskiej demokracji nienajlepszą ocenę: po 16 latach od zakończenia kadencji Billa Clintona do Białego Domu chciała się wprowadzić jego żona, Hilary Rodham Clinton; wcześniej analogiczny (tyle tylko, że skuteczny) wariant miał miejsce w przypadku polityków republikańskich, kiedy 8 lat po wygaśnięciu kadencji George Buscha seniora, prezydentem USA został George Busch junior.
Jednak problem jest o wiele głębszy. Ostatnie wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wyświetlały inny defekt systemu demokratycznego: pokazały jak demokrację można wypaczyć poprzez zawłaszczenie oraz instrumentalizację debaty publicznej. Wszystkie czynniki opiniotwórcze (największe ośrodki masowego przekazu, instytucje kultury, celebryci, osoby posiadające status autorytetów), w przestrzeni publicznej faworyzowały Hilary Clinton. Funkcjonowały skrajnie nierówne zasady uczestnictwa w debacie publicznej. Wytworzono ideologiczną strukturę – poprawność polityczną – która wywierała na wyborców amerykańskich silną presję, aby głosować na kandydatkę demokratów.
Inny przykład kratokracji miał miejsce w 2008 r. w Rosji. Gdy konstytucja zabraniała prezydentowi Władimirowi Putinowi kolejną reelekcję, obsadził w roli pierwszej osoby w państwie Dmitrija Miedwiediewa, jednak u władzy pozostał ten sam układ, złożony z przedstawicieli służb specjalnych i biznesu, a Putin nadal zachował pozycję faktycznego przywódcy Rosji. W międzyczasie przeprowadzono modyfikację rosyjskiej ustawy zasadniczej, co pozwoliło Putinowi w roku 2012 ponownie zostać prezydentem. W ten sposób władza została replikowana.
W Stanach Zjednoczonych coraz częściej mówi się, że kolejną kandydatką na prezydenta z ramienia demokratów będzie Michelle Obama, tymczasem Donald Trump obsadza najważniejsze funkcje w administracji Białego Domu, członkami własnej rodziny.