A wszystko miało być takie łatwe i proste. Twórca socjologii oraz pozytywistycznego kursu nauk, August Comte, uczeń Henri de Saint-Simona, podzielił ludzkość na trzy fazy rozwoju umysłu oraz wiedzy. Po okresach opartych na zabobonach, przesądach, domysłach i spekulacjach, charakterystycznych dla epok teologicznej oraz metafizycznej, miała nadejść i zatryumfować era pozytywizmu, która opisze świat w sposób empiryczny i naukowy, na podstawie doświadczenia, jak również wiedzy. Lecz Oświecenie poniosło porażkę.
Roman Mańka – Nauki przyrodnicze, które dość dobrze (choć i w tym punkcie występuje sporo kontrowersji) poradziły sobie z eksplikacją wymiaru zmysłowego, naturalnego, empirycznego, immanentnego, okazują się całkowicie bezradne wobec problemów metafizycznych i transcendentnych. Metafizyka to coś co, jak sama semantyka wskazuje, i jak definiował zagadnienie Arystoteles, to coś co jest poza fizyką, albo jeszcze lepiej, coś co jest ponad fizyką; co w różny sposób i na wielu wymiarach wykracza poza doświadczany przez człowieka byt.
Często, w dyskursie publicystycznym czy naukowym, przeciwstawia się Oświecenie – Średniowieczu, modernizm – zacofaniu, naukę – religii, progresizm – konserwatyzmowi, itp. Autorzy tych opozycji jednocześnie bardzo chętnie powołują się na postmodernizm, cytując post-nowoczesnych autorów. W tych przeciwstawieniach zawarta jest ogromna niespójność, o ile nawet nie ignorancja: bo prawda jest taka, że postmodernizm powstał na gruzach modernizmu i jest rezultatem klęski Oświecenia, pozytywizmu oraz niezrealizowanych, niezaspokojonych aspiracji i idei tych prądów. Rozum, choć intelektualnie eksplorował wiele płaszczyzn i przestrzeni, jeżeli chodzi o całokształt rzeczywistości, poniósł porażkę; używając rozróżnienie Gabriela Marcela, francuskiego filozofa egzystencjalisty, stawił czoła problemom, jednak okazał się zupełnie bezbronny wobec tajemnic.
Zabić Boga…
Główny postulat pozytywizmu to rzeczywistość bez Boga. W tę stronę idzie poezja francuskiego poety, autora sztuki performatywnej, Antonina Artauda, a kryje się za tym próba zgładzenia wszystkiego co wraz z nadejściem Boga zostało zapoczątkowane; co później stało się fundamentem całej chrześcijańskiej zachodniej kultury.
Wybitny niemiecki filozof, Friedrich Nietzsche, w jednym ze swoich najsłynniejszych literackich utworów ogłosił śmierć Boga. Przedstawił alegorię, w ramach której ukazała się postać człowieka z latarnią poszukującego Boga: gdzie jest Bóg (?) pyta ów mężczyzna, nie ma Boga. Inni ludzie, naoczni świadkowie tego wydarzenia, nie zrozumieli człowieka chodzącego z latarnią i pytającego o Boga, uznali go za kogoś obłąkanego, pozbawionego zmysłów, wariata.
Ogłaszając śmierć Boga, Nietzsche nie zakwestionował Boga konkretnego, osobowego, czy panteistycznego, ale jego intencją było coś głębszego: uderzenie w metodę podwajania rzeczywistości, w zasadę potęgowania, w myślenie metafizyczne; ostatecznie jednak zasady metafizyczne dostrzegł w tym co ludziom najbliższe, a więc w języku, w gramatyce; podwajamy rzeczywistość, kiedy mówimy rozbłysnęły błyskawice czy stosujemy różnego rodzaju inne tautologie.
Pragnienie metafizyki, szukanie bytów transcendentnych obecne jest więc w naszym sposobie komunikowania się, a więc również i w kulturze.
Wspomniany ojciec pozytywizmu August Comte, postawił sobie za cel zakwestionowania teologii (a więc również religii) oraz metafizyki (a zatem także filozofii) i zastąpienie owych irracjonalnych, zacofanych, ciemnych dziedzin nauką pozytywną, też poniósł jednak, obok niewątpliwych zasług, klęskę, gdyż w drugiej fazie swojego życia sam zaczął tworzyć arbitralnie – par excellence – pozytywną religię. Comte zaprzeczył sam sobie. Widać zyskał wówczas świadomość nieodzownej, a także nieuniknionej porażki pozytywizmu.
Najlepiej problem rozgraniczył niemiecki myśliciel, słynny filozof z Królewca, Immanuel Kant: zaprzeczył metafizyce na gruncie rozumu teoretycznego, choć także w tej przestrzeni stwierdził obecność sądów syntetycznych a priori, uznał jednak, że metafizyka, czyli również Bóg, może być postulatem rozumu praktycznego; na bazie praktyki doszukał się w człowieku metafizycznego ja transcendentalnego, które oznacza wyjście poza indywidualny, jednostkowy wymiar człowieka i pokonanie egoizmu.
Zrozumieć ludzi
– „Człowiek jest jedynym bytem mającym zdolność wyjścia poza własne ramy. (…) „Kamień nie ma takich zdolności” – pisał wyśmienicie inny niemiecki filozof, jeden z najwybitniejszych fenomenologów, wytrawny znawca Platona oraz Arystotelesa, Martin Heidegger.
Gdy jednak usiłujemy wyjaśnić człowieka wg kanonów pozytywizmu, tylko za pomocą nauk przyrodniczych i ich ścisłych, empirycznych metod, w gruncie rzeczy sprowadzamy życie człowieka do kamienia; niemyślącego, nieczującego, obojętnego na wszelkie impulsy intelektualne czy emocjonalne głazu, leżącego nieruchomo gdzieś w rowie, przy polnej drodze.
Pozytywizmowi Comte’a sprzeciwił się Max Weber, formułując w opozycji do jego socjologii pozytywistycznej, opartej na kanonach oraz metodach nauk ścisłych – paradygmat socjologii rozumiejącej, tzw. die verstehen socjologi, czyli tak naprawdę socjologii humanistycznej, uwrażliwionej na odczytanie sensu działań człowieka.
Zdaniem Webera, socjologia ma nie tylko opisać czy sklasyfikować, skategoryzować poczynania ludzi, ale przede wszystkim je wyjaśnić i zrozumieć. Człowiek jako byt paradoksalny, a więc dwuwymiarowy, substancjalny – fizyczny i duchowy, zmysłowy i intelektualny, rozumny – musi być mierzony innymi parametrami niż nakazują nauki przyrodnicze, gdyż trzeba uchwycić jego wrażliwości, sensy, a także znaczenia którymi się wymienia w interakcyjnych relacjach społecznych oraz w życiu kulturowym.
– „Człowiek jest trzciną, najwątlejszą w przyrodzie, ale trzciną myślącą. Dla zgniecenia go nie potrzeba, aby się cały świat zbroił. Kropla wody wystarczy, by go zabić. Ale człowiek to najszlachetniejsza trzcina w przyrodzie, bo człowiek wie, że umiera, a świat nie wie nic” – pisał w pełnym humanizmu tekście francuski filozof Blaise Pascal.
Pozostawienie człowieka na pastwę nauk ścisłych byłoby pozostawieniem człowieka na pastwę losu; jego wielkim zubożeniem i tak naprawdę doprowadziło do ogromnych nieszczęść.
Porządkowanie rzeczywistości
Ilekroć próbowano rzeczywistość oprzeć na samej nauce, wyrugować z obszaru wiedzy etykę, metafizykę, religię, a zatem w ostatecznym rozrachunku Boga jako teleologiczny i transcendentny cel tych dyscyplin, kończyło się to źle. Wystarczy przypomnieć wydarzenia, które stały się następstwem nihilistycznych aksjologii pozytywizmu, czysto naukowego pojmowania świata, bez zakotwiczenia etycznego i religijnego: dwie straszne, potężne wojny światowe, martyrologia oraz gehenna milionów ludzi, niezliczone ofiary, śmierć, głód, pożoga.
Sama nauka, wiedza racjonalna, nie jest w stanie wyjaśnić wszechświata, jego początków, a także ewolucji, zdefiniować człowieka. Gdyby Bóg dał się opisać empirycznie, złapać w doświadczenie, zamknąć w laboratorium, nie byłby Bogiem. Bóg jako byt transcendentny, jako czyste istnienie, jako istota i istnienie w jednym (zaktualizowane) z każdego laboratorium ucieknie; każdemu doświadczeniu się wymknie.
Nie tylko Bóg, również człowiek jako stworzenie przekraczające siebie, dwuwymiarowe, eschatologiczne, spirytualistyczno-materialne.
Nauka nie zrozumie człowieka. Rozwój wiedzy bez wiary oraz etyki prowadzi do katastrofy. Zrozumiał to francuski socjolog nurtu pozytywistycznego, Emil Durkheim, który jako agnostyk, człowiek niewierzący, docenił wartość religii. W opinii Durkheim, religia porządkuje świat, daje ludziom sens i światło; jego analiza samobójstw wykazała, że ludzie pozbawieni religii popadają w anomię oraz dezintegrację osobowości.
Nauki przyrodnicze, mimo swych doniosłych narzędzi, a także osiągnięć, musiały jednak abdykować w obliczu ostatecznego wyjaśnienia człowieka oraz tego co go otacza, czyli natury, Dorobek nauk humanistycznych jest w tym względzie ambiwalentny. Wystarczy wspomnieć słynną tezę Michela Foucaulta o śmierci człowieka, wg którego dynamiczny rozwój nauk humanistycznych prowadzi do redukcji ich głównego obiektu: człowieka.
Jeszcze dalej poszedł amerykański socjolog, George Ritzer, twórca teorii makdonaldyzacji, który odwołując się do analiz biurokracji w wydaniu Maxa Webera, doszukał się w nadmiernym racjonalizmie przyczyn holokaustu.
Człowieka nie da potraktować się jak obiekt, jak rzec, żeby eksplorować osobę ludzką holistycznie, trzeba uwypuklić jej wrażliwości.
Postępowanie poszlakowe
Mówiąc językiem nauk ścisłych: nie ma niezbitych dowodów materialnych na istnienie Boga. Jednak uciekając się do wymiaru nauk prawnych, filozofii prawa, oraz reguł postępowania procesowego, można powiedzieć, że są poszlaki. W postępowaniu poszlakowym Bóg by się obronił, gdyż łańcuch poszlak się domyka, zaś alternatywne, przekonujące wyjaśnienia początków świata i człowieka nie istnieją.
Młodzi ludzie użyliby zapewne języka kolokwialnego i powiedzieli, że „ewolucjonizm się nie spina”. Może trzeba go zastąpić paradygmatem kompromisowym, kreacjonizmem ewolucyjnym, jak czyni francuski filozof chrześcijański, Pierre Teilhard de Chardin; może wówczas wyjaśnienie początków wszechświata i człowieka stanie się pełniejsze i kompletne.
Spośród różnych poszlak na obecność Boga we wszechświecie najbardziej przekonują mnie te, których, paradoksalnie, dostarczyły nauki ścisłe, a mówiąc precyzyjniej fizyka i astronomia. Chodzi o rozumowanie na zasadzie sprzeczności, bądź odwrotności, poprzez zadanie pytania: co by musiało się stać, aby wszechświat mógł powstać bez udziału Boga? Fizycy nazywają to zmiennymi antropicznymi albo zasadą antropiczną.
Zmienne antropiczne czy stale fizyczne, to nic innego jak stała Plancka, prędkość światła w próżni, stała grawitacji, siła entropii, itp. Aby wszechświat mógł powstać sam z siebie, immanentnie, bez architekta, musiałoby dojść do niewyobrażalnej ilości tzw. antropicznych koincydencji. Prawdopodobieństwo takiego scenariusza probabilistyka określa na (1:10 do potęgi 229). Prędzej Cristiano Ronaldo trafi z linii bramkowej w poprzeczkę bramki przeciwnej stor razy pod rząd, niż wszechświat mógłby powstać bez Boga.
Z drugiej strony, istnieje stara hipoteza Epikura, głosząca, iż natura, mając do dyspozycji, setki milionów lat, sama się dopasowała. Prawdopodobieństwo na to jest jednak małe.
Prawda jest z tego świata
Żeby zaprzeczyć istnieniu Boga, trzeba mieć potężną wiedzę, a i to okazuje się niewystarczające. Wiedza nie wystarczy również, aby Boga dowieść, nie da się tego uczynić na samej racjonalnej postawie, Bóg wymyka się wiedzy. Żeby zaś w Boga uwierzyć nie potrzebna jest żadna wiedza.
Otwiera się przed nami ta droga, którą postulował św. Augustyn, twórca prywatywnej teorii zła oraz koncepcji łaski, twierdził, iż pogląd, że człowiek sam bez udziału łaski może uwierzyć w Boga i uzyskać zbawienie, jest przejawem ogromnej próżności oraz arogancji; proponował więc maksymę: „fides quaerens intellectum” (łac. „wiara prowadzi do zrozumienia”).
Współcześnie nawet wybitni teoretycy nauki, dostojni przedstawiciele filozofii nauki, twierdzą, że aby nauka mogła się rozwijać musi zawierać w sobie, jako coś w rodzaju warunku sine qua non: element wiary. Nawet Kant odkrył i rozpoznał sądy syntetyczne a priori, zaś w doświadczeniu, w procedurach empirycznych, dostrzegł czynniki racjonalne. Zwieńczeniem filozofii empirycznej, ojca empiryzmu, Johna Locke’a, było paradoksalne oparcie jej na fundamentach racjonalizmu; w ujęciu Locke’a, empiryzm bez racjonalizmu nie mógł sobie poradzić.
Jan Paweł II, przepięknie spuentował tę zależność w słynnej encyklice „Fides et racjo”, pisząc: (…) „wiara i rozum są jak dwa skrzydła ptaka (…) albo razem zwyciężają albo razem giną”.
Wychodząc z perspektywy epistemologicznej, nie wiem czy Bóg istnieje czy też nie. Ale zostawmy to na boku, ten wymiar epistemologiczny. Mój argument za obecnością Boga, a co za tym idzie, potrzebą religii, wpisany jest w samo sedno pragmatyzmu: po prostu z Bogiem żyć jest lepiej, łatwiej, bezpieczniej, pewniej. Idąc za myślą wspomnianego wcześniej Emila Durkheima można skonstatować dramatycznie potwierdzoną przez historię prawdę: (że) jak nie ma Boga robi się bałagan, a gdy ludzie nie posiadają religii tracą porządek, ład, harmonię, sens; aż w końcu tracą siebie.
Miał rację Foucault: „prawda jest z tego świata”. Kanta do religii doprowadził rozum praktyczny, etyka; to z tego obszaru, nie z rozumu teoretycznego, wyszedł postulat Boga.
Losy zaś Chrystusa, jego życie, ukrzyżowanie, i zmartwychwstanie, w rozumieniu filozoficznym oznaczają odkupienie, uświęcenie ciała. Podniesienie rangi ziemskiego, fizycznego wymiaru człowieka. A więc uznanie za ważną również doczesnej egzystencji.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.