Dla kogo pracuje czas?

Wielu komentatorów porównuje obecną sytuację polityczną w Polsce do okresu rządów AWS-u z przełomu pierwszego i drugiego tysiąclecia. Jednak to nie jest w stu procentach trafna analogia. Istnieje jedna istotna osobliwość, która powoduje różnicę: (otóż) AWS miał z kim przegrać, istniała bardzo silna, jak na polskie warunki, opozycja, w postaci jednej, zwartej formacji SLD. Czy PiS ma w tej chwili z kim przegrać (?), trzeba by się długo zastanawiać

Roman Mańka:  W przestrzeni publicznej krążą od dłuższego czasu dwa warianty rozwoju sytuacji politycznej w Polsce. Scenariusz pierwszy mówi, że pod wpływem walki o władzę, konfliktów interesów oraz wewnętrznych gier i działania sił odśrodkowych, „Zjednoczona Prawica” nie wytrzyma ciśnienia i się rozpadnie; w ten sposób nie dotrwa do kalendarzowego terminu wyborów parlamentarnych, co będzie oznaczało przyspieszoną elekcję.

Fałszywa analogia AWS
Drugi, alternatywny scenariusz, zakłada zupełnie co innego: jeżeli obóz aktualnie sprawujący władzę (PiS) położy rękę na pomocy finansowej z Unii Europejskiej, czyli Funduszu Odbudowy, to zacznie rozdawać wyborcom pieniądze, uruchamiać różnego rodzaju transfery socjalne i przed terminem kalendarzowych wyborów w 2023 roku, odbuduje swoją polityczną pozycję.

Obydwie wersje rozwoju sytuacji politycznej w Polsce nie wykluczają się, są spójne, a nawet zachodzi między nimi korespondencyjność, w tym sensie, że jeśli „Zjednoczona Prawica” nie rozpadnie się w rezultacie destruktywnych procesów wewnętrznych, będzie miała duże szanse zwyciężyć w kolejnych wyborach parlamentarnych. Kryzys dla PiS może najprędzej przyjść z wewnątrz, ugrupowanie, którego liderem jest Jarosław Kaczyński, przegra jeżeli nie zapanuje nad samym sobą, ale gdy uda mu się przezwyciężyć problemy wewnętrzne oraz wyjść z impasu, może na nowo stać się istotnym graczem politycznym i jednym z głównych faworytów do wygrania kolejnych wyborów.

Sytuacja w porównaniu z okresem, kiedy władzę sprawował AWS, również targany konfliktami, jest podobna, lecz jednocześnie inna. Czynnikiem, który przypomina ówczesne czasy, są specyfikacje wewnętrzne: AWS posiadał jeszcze bardziej skomplikowaną, heterogeniczną wewnętrzną strukturę niż „Zjednoczona Prawica”. W obydwu przypadkach występował podmiot dominujący (NSZZ „Solidarność i PiS) oraz pomniejsze partie polityczne. Jednak stronnictwa funkcjonujące w ramach AWS-u miały dłuższą polityczną tradycję, zaś sama solidarnościowa formacja była dużo bardziej rozwarstwiona i zdecentralizowana. W „Zjednoczonej Prawicy” istnieje PiS i właściwe partie pozorne niedysponujące żadną strukturalną siłą. Sytuacja w Zjednoczonej Prawicy jest dużo bardziej czytelna.

Kolejna subtelność, to kontrast liderów. Przewodniczący AWS, Marian Krzaklewski, był typem antylidera, jego autorytet szybko został zdefraudowany. W przypadku Jarosława Kaczyńskiego, co by o nim nie powiedzieć, mamy do czynienia z przywództwem charyzmatycznym; możemy co najwyżej mówić o osłabieniu, lecz na pewno nie o całkowitej utracie autorytetu.

Destrukcja systemu partyjnego
To co jednak w największym stopniu różni sytuację obecną z tą sprzed dokładnie 20 lat, to to co dzieje się na zewnątrz formacji rządzącej. Jeżeli istnieje coś, co Platon nazwałby eidos, a więc istotą rzeczy, to znajduje się właśnie tu: na zewnątrz „Zjednoczonej Prawicy”. Nie chodzi tylko o okoliczność, że opozycja jest nieporównywalnie słabsza niż ta występująca wobec AWS w 2001 roku, albo, że jest po prostu słaba, nie posiada dobrych przywódców, atrakcyjnych, polityków, wizji, dobrego programu, ani pomysłów. Problem jest dużo głębszy i poważniejszy niżby się komukolwiek wydawało: wiąże się on z tym, że po prostu w Polsce „zawalił się” system partyjny. On był zawsze słaby, w porównaniu z Hiszpanią czy Niemcami, gdzie ugrupowania polityczne liczą po 800 czy 700 tys. członków, polska struktura partyjna wyglądała wyjątkowo słabo, jednak w drugiej dekadzie XXI wieku regres ten (i tak potężny) jeszcze bardziej się pogłębił.

Gdzieś do roku 2005, czyli do końca rządów SLD, może trochę dłużej, najsilniejszymi w Polsce ugrupowaniami politycznymi, były formacje postkomunistyczne: SLD i PSL. One wyciągnęły zasoby strukturalne, finansowe, oraz kadrowe z czasów PRL-u. AWS stał się w najnowszej historii Polski tylko krótkim epizodem, kiedy prawica posiadała, głównie na bazie związku zawodowego NSZZ „Solidarność” jakieś struktury. Generalnie stronie wolnościowej czy demokratycznej nie udało się zbudować silnych stronnictw politycznych. Wszystkie podmioty, jakie pojawiały się w grze, począwszy od lat 90. XX wieku były słabe: UD, UW, KLD, ZCHN, PC, RDR, PSL PL, itd.

2005 rok jest przełomowy o tyle, że wówczas rozpoczęły się dwa istotne procesy socjologiczne: 1) przewartościowanie polaryzacji politycznej („przebiegunowanie”), stary podział o charakterze historycznym, doorientowujący najważniejszych graczy do powojennej historii Polski,
a więc okresu 45-lecia PRL, został zastąpiony nowym – kulturowym; 2) na ten proces nałożył się proces drugi, można powiedzieć równoległy i z nim korespondujący: zmiany pokoleniowe. W miejsce polaryzacji „postkomuna – solidarność”, ukształtował się nowy podział: PO – PiS.

Jednak w czasie swoich rządów PO nie rozbudowała struktur politycznych
i nie wzmocniła partii w terenie. Bywały sytuacje, że w trakcie wyborów samorządowych, Platforma nie była w stanie wystawić nawet list do rad powiatów, o radach mniejszych miast czy gmin, już nie wspominając. Nawet, jeśli ludzie przystępowali do PO, to z powodów merkantylnych a nie ideowych. Funkcjonował mechanizm scalania koniunkturalnego, a nie aksjologicznego. Świadczy o tym kilka wydarzeń: prawybory prezydenckie w 2010 roku, w których udziału nie wzięło nawet 50 proc. członków, tymczasem można było głosować w sposób elektroniczny (wystarczyło podejść do komputera); identyczna sytuacja miała miejsce trzy lata później, podczas wyborów wewnętrznych lidera PO: również ponad połowa członków nie wzięła udziału w wyborach.

Kryzys upartyjnienia w Polsce oraz upadek systemu partyjnego, dużo lepiej przetrwał PiS, bo postawił na członków ideowych, a także na tak zwany „żelazny” elektorat. Ponadto zbudował (małe bo małe), ale jednak jakieś namiastki struktur w terenie.

Właśnie ten element, plus oczywiście ogromne pieniądze płynące z budżetu państwa oraz ze spółek skarbu państwa, daje PiS-owi przewagę. Jest to efekt mobilności, działania blisko ludzi. Sam w sobie niewystarczający do osiągania sukcesów politycznych, lecz dający pewną podstawę. Miała rację nieżyjąca już Janina Paradowska, kiedy chwilę po zwycięstwie przez Andreja Dudę w wyborach prezydenckich, w 2015 roku, powiedziała na antenie Radia TOK FM coś mniej więcej takiego, że jedyną partią działającą w Polsce jest PiS. O tym samym, tylko trochę inaczej, mówił dziennikarz Wirtualnej Polski, Marcin Makowski, gdy zwracał uwagę na fakt, że w Polsce powiatowej, przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, wisiały tylko plakaty PiS.

Pozaparlamentarny „wrzód”
Obecnie sytuacja na opozycji jest niezwykle skomplikowana i tak naprawdę na dłuższą metę może sprzyjać PiS. W rezultacie błędów „Zjednoczonej Prawicy”, być może PO albo „Lewica” rozwinęłyby skrzydła i zanotowały przyrosty w sondażach, ale ogranicza je jeden fakt: ograniczeniem jest opozycja pozaparlamentarna, zaś ściśle rzecz określając ruch Szymona Hołowni: „Polska2050”. Obecność tego podmiotu w przestrzeni politycznej, paradoksalnie, zagraża, lecz również pomaga PiS. Być może właśnie dzięki temu nie dojdzie do przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Rosnąca pozycja Hołowni, w przestrzeni opozycji, ale co specyficzne, poza parlamentem, powoduje bowiem, że ugrupowaniom opozycyjnym (PO, „Lewicy” oraz PSL-owi), nie opłaca się wariant skrócenia kadencji Sejmu oraz, co się z tym wiąże, przyspieszonych wyborów parlamentarnych. Zarówno Platforma, jak i „Lewica” nie musiałyby się stać ich beneficjentem.

Ruch „Polska2050” posiada jeden kluczowy atut, który już w przeszłości,
w przypadku PO, AWS, „Samoobrony”, Tymińskiego, Leppera, czy Kukiza, dawał o sobie znać: (mianowicie) jest ugrupowaniem świeżym i postrzeganym jako antysystemowe czy antyestablishmentowe. W rzeczywistości Hołownia nie jest antsystemowcem, nie ma takiego charakteru, nie niesie z sobą zapowiedzi radykalnej rewolucji, lecz tak jest postrzegany.

Antysystemowość powoduje, iż osoby niezadowolone z jakości polskiej polityki, zawiedzione rządami PiS, ale rónież niską jakością działań opozycji, kierują się właśnie w jego stronę. Decyduje dystans do systemu. Hołownia, podobnie jak niegdyś Lepper czy Kukiz, definiowany jest jako podmiot najdalej, wziąwszy pod uwagę wszystkich pozostałych graczy, oddalony od systemu, i stąd ludzie lgną właśnie do niego. Widać to było nawet w czasie jesiennych protestów w sprawie aborcji oraz praw kobiet. Doszło wówczas do dużego paradoksu: manifestacjom ulicznym, a przede wszystkim poruszanym problemom, towarzyszył nastrój zdecydowanie, jednoznacznie lewicowy, zaś w badaniach preferencji politycznych nie zyskiwało PO czy „Lewica”, ale właśnie Hołownia; decydowała odległość
w stosunku do systemu oraz wizerunek antysystemowości.

To co zachwiało recepcją „Polski2050” wiąże się z nieprzemyślanymi „transferami” z innych ugrupowań politycznych, zwłaszcza z PO. Przeciąganie posłów zaburzyło, korzystny dla Hołowni, wizerunek świeżości i antysystemowości.

Ten błąd nie zmienia jednak sytuacji, że funkcjonowanie „Polski2050” poza parlamentem wpływa negatywnie na zachowania opozycji w parlamencie, utrudnia jej porozumienie, zaś przede wszystkim uniemożliwia przejście do politycznej ofensywy.

Utrata bastionu
W Sejmie krąży scenariusz powołania rządu technicznego czy taktycznego, na zasadzie „wszyscy przeciwko PiS”, z Jarosławem Gowinem jako marszałkiem Sejmu i liderem PSL, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem jako premierem. Niektórzy eksperci twierdzą, iż byłby to wymarzony wariant rozwoju sytuacji politycznej dla PiS, gdyż cedował odpowiedzialność za trudną sytuację społeczno-gospodarczą w Polsce,
w wyniku pandemii koronawirusa, na inne ugrupowania oraz dawał szanse na zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych.

Tymczasem byłoby dokładnie odwrotnie: ten scenariusz jest najniebezpieczniejszy dla PiS, albowiem oddaje ster rządu w ręce premiera
z PSL, co z kolei, odebrałoby inicjatywę, jak również radykalnie osłabiło dominującą pozycję PiS na wsi. Wyborcy, którzy kiedyś odsunęli się od PSL
i przeszli na stronę PiS, znów powróciliby do ludowców. Na wieś popłynąłby strumień pieniędzy z unijnej pomocy, zaś autorami tego sukcesu byliby polityce PSL. Wieś, z reguły pragmatyczna, a nie jak się błędnie uważa konserwatywna, tego rodzaju działania potrafi docenić. Już w maju 2019 roku, kilka dni po wyborach do Europarlamentu, pisałem, iż z PiS można wygrać, idąc do wyborów dwoma formacjami opozycyjnymi i jeszcze
w kampanii wyborczej, ogłaszając polityka PSL, Władysława Kosiniaka
-Kamysza, jako wspólnego kandydata na premiera. To manewr strategiczny, który miał na celu osłabienie PiS na wsi i w małych miasteczkach, i wybicia im z ręki głównego atutu: masowego poparcia mieszkańców polskiej wsi. Niestety opozycja mnie wówczas nie posłuchała.

Scenariusz rządu z ludowym premierem na czele, tworzony przez wszystkie występujące w polskim Sejmie ugrupowania parlamentarne, oprócz PiS, choć arcyniebezpieczny dla „Zjednoczonej Prawicy”, ma jednak wiele luk. Kto miałby interes, aby tworzyć tego rodzaju rząd? Na pewno PSL, gdyż zyskiwałby od strony politycznej (przewiduję wzrosty w sondażach) oraz koniunkturalnej, tymczasem ludowcy zawsze byli łasi na stanowiska
w rządowej administracji, w infrastrukturze przyległej, w otoczeniu oraz
w spółkach skarbu państwa. Zapewne Platforma Obywatelska byłaby takim wariantem zainteresowana, choć akurat to ugrupowanie nie musiałoby, poza partycypowaniem w koniunkturalnej przestrzeni władzy, politycznie zyskać. W tym przypadku polityczne zdobycze nie rysują się już w sposób tak jednoznacznie oczywisty.

Dośrodkowanie z lewej strony
Na pewno żadnego interesu, aby przystąpić do tego rodzaju większości parlamentarnej i egzotycznej koalicji nie ma SLD. W rządzie z ludowym, konserwatywnym premierem „Lewica” nie załatwi żadnych swoich postulatów ideowych, a jedynie zrazi do siebie wyborców. Suma zdobyczy koniunkturalnych, w postaci kilku drugorzędnych ministrów oraz paru wojewodów, też nie tworzy atrakcyjnego obrazu. Tymczasem w wymiarze politycznym, związanym z ewentualnym wzmocnieniem pozycji na polskiej scenie politycznej, jak również wzrostu popularności w badaniach preferencji politycznych, „Lewica”, jeżeli wejdzie w taki wariant, zanotuje straty. Politycy „Lewicy” doskonale zdają sobie sprawę z faktu, iż na dłuższą metę taki scenariusz im się nie opłaca.

Opłacać może się natomiast inny wariant: cichej i niepermenentnej, incydentalnej koalicji z PiS-em. Paradoksalnie, interes „Lewicy” jest zbieżny z interesem PiS. Obydwu formacjom zależy na przeczekaniu obecnej sytuacji. Ani „Lewica” ani PiS (ani nawet PO) nie chciałyby wyborów parlamentarnych w tym momencie. Dla kogo będzie pracował czas?

Tego nie wiadomo. Jednak jeśli PiS przetrwa obecny polityczny kryzys
i położy rękę na europejskiej pomocy, która przyjdzie do Polski w ramach Funduszu Odbudowy, możliwe są różne rzeczy, nawet włączając w to wzrost popularności dla PiS oraz szansę na zwycięstwo w kolejnych wyborach parlamentarnych, w 2023 roku. Jeden z ostatnich sondaży dał „Zjednoczonej Prawicy” poparcie na poziomie 33 proc.; „Polsce2050” nieco ponad 17; PO – 16; „Lewicy” – 9; „Konfederacji” – 7. O podziale mandatów poselskich decyduje rozkład poparcia w okręgach oraz dystanse (odległości) pomiędzy wynikami poszczególnych graczy. Wg tych badań, mimo że PiS otrzymał o 10 proc. mniej niż w ostatnich wyborach do Sejmu, z uwagi na duży rozrzut poparcia pozostałych ugrupowań, ciągle jest blisko bezwzględnej większości.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Nieodwracalny proces – wirus w PiS


Paradoksalnie na strajku kobiet w sprawie aborcji, najwięcej nie zyskała opozycja lecz Morawiecki. Premier, którego pozycja miała osłabnąć w rezultacie rekonstrukcji, wzmocnił się. Jeżeli dziś w PiS można wskazać jakiś czynnik stabilizujący, to jest to właśnie Morawiecki. Być może Kaczyński celowo „zagrał” Trybunałem Konstytucyjnym, masowo prowokując płeć piękną do wyjścia na ulice, aby podbudować pozycję Morawieckiego.

Roman Mańka: Opozycja nic nie zyskała na protestach kobiet. Najnowsze sondaże pokazują, że Koalicja Obywatelska podniosła swoje sondaże niewiele. Nieznacznie zwiększył popularność Ruch Szymona Hołowni – „Polska2050” – którego poparcie kształtuje się na poziomie mniej więcej równym temu z wyborów prezydenckich. „Lewica” nieco odbudowała się wobec rezultatu Roberta Biedronia z czerwca br., jednak nadal ma mniej niż jej wynik uzyskany w wyborach parlamentarnych; podobnie PSL, notowania ludowców kształtują się poniżej realnych wyników wyborczych, uzyskanych w elekcji parlamentarnej.

Wentyl bezpieczeństwa
Używając instrumentalnie Trybunału Konstytucyjnego do stwierdzenia niezgodności części przepisów ustawy aborcyjnej, w zakresie wady płodu, jako niezgodnych z konstytucją, Kaczyński „upiekł kilka pieczeni na jednym ogniu”.

To typowe zastosowanie utylitaryzmu, czyli czysto użytecznościowego i partykularnego użycia prawa oraz instytucji prawo stanowiących, w walce politycznej.

Po pierwsze, i to był chyba cel nadrzędny, Kaczyński w ten sposób, „grając” tematem aborcji i prowokując kobiety, do wyjścia na ulice, zdołał odwrócić uwagę opinii publicznej od kwestii indolencji rządu w walce z pandemią koronawirusa.

Z zakulisowych informacji wynikało już od jakiegoś czasu, iż w kulminacyjnym momencie skala zakażeń może przekroczyć 30 tys. osób na dobę i sięgnąć poziomu nawet 40 czy 50 tys. (taki scenariusz przewidywałem niedawno w jednej z moich audycji w „Halo Radio: https://www.facebook.com/tuhaloradio/videos/746303885954081 ). Obecnie liczba zachorowań jest nieco mniejsza, jednak PiS osiągnął ten efekt za pomocą drastycznego zmniejszenia ilości przeprowadzanych testów. Gdyby natomiast zastosować wskaźniki względne (procentowe), to liczba zakażeń sięgnęłaby właśnie pułapu ponad 40 tys.

Wyciągając kobiety z domów, PiS zdjął temat pandemii z czołówek medialnych, a także odsunął zainteresowanie od własnej niekompetencji. Zyskał coś jeszcze: alibi. Dzięki wyjściu ludzi na ulice, PiS może zrzucać odpowiedzialność za wzrost skali zachorowań na działaczki z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. W ten sposób „wypala się” też społeczną energię. Problemy ideologiczne są zazwyczaj dla obywateli mniej istotne niż ekonomiczne (przynajmniej powierzchownie). Dlatego, jeżeli zużyje się energię wokół kwestii światopoglądowych czy ideologicznych, to może już nie starczyć sił na, o wiele bardziej niebezpieczne dla każdej władzy, protesty socjalne.

W socjologii istnieje tzw. teoria konfliktu. Jej wybitnymi przedstawicielami są socjologowie, m.in. Niemiec, Georg Simmel, Amerykanin, Lewis Coser, oraz Brytyjczyk niemieckiego pochodzenia, Ralf Dahrendorf. Ta teoria zakłada, że konflikt może być wykorzystywany (również przez rządy), jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, służący do rozładowywania napięć. Z punktu widzenia władzy, wiele rozwarstwionych konfliktów jest dużo bardziej bezpiecznym wariantem, niż jeden fundamentalny.

To, że Kaczyński gra na konfliktach, co określa się jako metodą świadomego zarządzania konfliktami, wiadomo nie od dziś.

Po drugie, temat aborcji zmarginalizował Zbigniewa Ziobro i jego stronników. Ziobro zniknął. Wielu obserwatorom wydawało się, że jest on zwycięzcą zamieszania wokół rekonstrukcji rządu. Nic z tego. Kaczyński, poprzez instrumentalne użycie Trybunału Konstytucyjnego umiejętnie usunął go w cień. Straciła również rywalizująca z PiS-em „Konfederacja”, co widać już w niektórych sondażach. Obecnie najbardziej radykalny, fundamentalny element konserwatywno-narodowy jest znowu wewnątrz PiS, w postaci ministra edukacji, Przemysława Czarnka. I o to waśnie w tej grze chodziło.

Zyskał zaś premier Morawiecki. Jego pozycja miała osłabnąć w rezultacie rekonstrukcji i wejścia Kaczyńskiego do rządu w randze wicepremiera, ale konflikt aborcyjny spowodował, że Morawiecki się wzmocnił.

Siłą rzeczy osłabienie Ziobry spowodowało automatyczne wzmocnienie Morawieckiego. Poza tym, premier stał się twarzą walki z pandemią i jedynym czynnikiem stabilizacji politycznej, o ile o czymś takim w ogóle można mówić. Może on również zyskiwać społecznie poprzez niepublikowanie orzeczenia TK w kwestii aborcji.

Syndrom Olsena
(ale) Morawiecki wzmocnił się jeszcze z jednego powodu. Osłabł Kaczyński. W PiS zarysowało się coś w rodzaju zużycia czy nawet kryzysu przywództwa. Może to być celowy, z góry zamierzony i zarazem krótkotrwały efekt, mający na celu wzmocnienie Morawieckiego. Wtajemniczeni od dawana twierdzą, że Kaczyński typuje obecnego premiera na swojego następcę, co przysparza mu w ramach „Zjednoczonej Prawicy” wrogów takich, jak: Beata Szydło czy Zbigniew Ziobro. Gdyby dziś w PiS odbyły się wolne, demokratyczne wybory i wystartowało w nich kilku kandydatów, największe szanse na zwycięstwo w starciu z Kaczyńskim miałaby Szydło, a to oznacza realne rządy Ziobro.

Z obecnym premierem, jego poprzedniczka na pewno wygra, gdyż ma poparcie terenu oraz lokalnych działaczy. Jest tam niesamowicie popularna, partyjne „doły” ją uwielbiają, zaś Morawieckiego, wprost przeciwnie. Chociaż premier politycznie obecnie zyskuje.

Jednak, „zadyszka” Kaczyńskiego raczej nie jest zamierzona, lecz stanowi coś w rodzaju efektu ubocznego prowokacji aborcyjnej oraz sytuacji pandemicznej. Przywódca PiS to polityk, który podobnie jak Egon Olsen, bohater popularnego swego czasu w Polsce serialu, „Gang Olsena”, dużo lepiej planuje niż wykonuje, potrafi mieć znakomite strategie, ale zepsuć je w fazie pragmatycznej.

Tak stało się też w tym przypadku, w sensie strategicznym pomysł Kaczyńskiego, oczywiście wziąwszy pod uwagę cele partykularne, był bardzo dobry, jednak wykonanie dużo słabsze. W pewnym momencie Kaczyńskiemu puściły nerwy, jego emocjonalne, nerwowe, nawet awanturnicze wystąpienia, mocno nadszarpnęły wizerunek lidera PiS i automatycznie osłabiły jego pozycję. Wizerunkowo Kaczyński wypadł katastrofalnie. Przemawiając w maseczce i wrzeszcząc z mównicy, wyglądał nie jak poważny polityk, trzymający w ręku wszystkie sznurki, lecz jak „terrorysta”.

Coraz bardziej daje też znać o sobie biologia. Nie udawajmy, że jej w polityce nie ma i że jest bez znaczenia. Walka o sukcesję niecierpliwi. Ewentualni następcy przywódcy „Zjednoczonej Prawicy” nie mogą już się doczekać na przejęcie „pałeczki” lidera. To powoduje konflikty interesów, generowane nie tylko poprzez czynniki merkantylne, niezgodność interesów, lecz również przez ambicje.

Innym ośrodkiem, oprócz Morawieckiego, którego pozycja uległa wzmocnieniu, jest prezydent Andrzej Duda. Już widać, że prezydentura Dudy w ramach drugiej kadencji (co od dawna przewidywałem) będzie zdecydowanie inna niż w pierwszej. To co się zmieniło, to warunki strukturalne. Duda już nie zależy od łaski Kaczyńskiego czy PiS i właściwie nic nie potrzebuje od swojego politycznego zaplecza.

Słaby punkt
Największym błędem Kaczyńskiego była tzw. „piątka dla zwierząt”, a więc ustawa, która miała wprowadzić szczególne warunki ochronne dla zwierząt futerkowych, osłabiając tym samym bezprawie hodowców.

Normatywnie ten akt prawny był bardzo pożądany, lecz w wymiarze pragmatycznym osłabił PiS na jego naturalnym terenie poparcia: (czyli) na wsi. Analizy pokazują, iż PiS posiada poparcie w dwóch populacjach: 1) ideologicznej, światopoglądowej, która jest grupą o konserwatywnych poglądach, składającą się z wyborców zamieszkujących w dużych miastach; oraz 2) pragmatyczną, oportunistyczną, motywowaną względami socjalnym, która z kolei mieszka na terenach wiejskich i w małych ośrodkach miejskich.

Wbrew temu co się mówi w polskiej publicystyce i co uważają niektórzy eksperci, głębsze badania. m.in. prowadzone (także przeze mnie) w oparciu o metodę obserwacji uczestniczącej, pokazują, że figura poparcia dla PiS na wsi, wcale nie jest konserwatywna a socjalna; rolnicy oraz mieszkańcy wsi popierają PiS z uwagi na realizowane projekty socjalne.

Tak samo kościół katolicki nie odgrywa już na wsi tak silnej roli jak się sądzi, zaś apele czy nawoływania księży nie są głównym elementem mobilizującym wyborców. Stąd kolejne skandale oraz afery kompromitujące kościół nie uderzają bezpośrednio w PiS, partia Kaczyńskiego na nich wyraźnie nie tarci. Główne znaczenie dla wyborców wiejskich odgrywa: socjal, i inny jeszcze czynnik: antyelitarność i antyniemieckość PiS, a nawet antyeuropejskość.

Analizy pokazują ponadto, że elektorat wiejski popierający PiS jest w ogólnej populacji tej formacji najliczniejszy, lecz jednocześnie najłatwiej można go odebrać. Ten sam elektorat, w sensie sposobu myślenia, popierał kiedyś AWS, później SLD, i w obydwu przypadkach szybko odpłynął.

Tak samo może być w przypadku PiS.

Niedawne „tąpnięcie” w sondażach partii rządzącej, średnio o ok. 10 proc., związane jest nie z protestami kobiet, bo te nie odbierają elektoratu PiS, w skali masowej dotyczą głównie miast, lecz z atmosferą na wsi, i są wynikiem zachowania Kaczyńskiego w zakresie tzw. „piątki dla zwierząt”. Rolnicy bardzo źle tę postawę przywódcy „Zjednoczonej Prawicy” odebrali.

Jest to czasowe „wahnięcie w dół”, gdyż PiS na wsi za bardzo nie ma alternatywy, i jak zasygnalizowały kolejne badania socjologiczne, straty na terenach wiejskich PiS zaczął szybko odrabiać, sytuacja powoli wraca do normy.

Jednak kolejne błędy, jeśli takowe się zdarzą, mogą uruchomić trwały proces anihilacji PiS na wsi, przy jednoczesnym wzmocnieniu np. PSL, bo chyba nie „Konfederacji”.

Nihilizm
Dla każdej władzy zawsze najgroźniejszy jest początek drugiej kadencji. Mówił o tym Donald Tusk w rozmowie z Radosławem Sikorskim, ujawnionej przez tego drugiego; pokazuje to również wiele przykładów samorządowych (które osobiście miałem możliwość oglądać).

Na początku drugiej kadencji wytwarza się szczególna sytuacja, w ramach której władza czuje się pewna oraz bezkarna.

Wówczas też najłatwiej jest o błąd.

PiS dodatkowo w stan uśpienia wprowadziły wygrane wybory prezydenckie, które odbyły się w niecały rok po elekcji parlamentarnej.

Kaczyński może „pluć sobie w brodę”. Duda nie będzie łatwym prezydentem. Reelekcja zawsze powodowała, ze prezydenci redefinowali swoją pozycję. Tak samo było w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego. Paradoksalnie dla PiS dużo lepszym wariantem mógłby być Rafał Trzaskowski niż Andrzej Duda, gdyż mobilizowałby PiS wewnętrznie i jednocześnie ograniczał frondy. Świadomość wroga czy silnego przeciwnika, często integruje i działa konstruktywnie. Tu Kaczyński nie okazał się dobrym strategiem.

PiS ma już najlepsze lata za sobą. Formacji tej pewnie jeszcze nie raz spadnie a następnie wzrośnie poparcie w notowaniach sondażowych, lecz nie odwróci to kierunku głównego procesu, który będzie prowadził do anihilacji partii.

Wyniszczającym (już w tym momencie) czynnikiem jest walka o sukcesję wobec domniemanego odejścia Kaczyńskiego. Ten element nakręcał będzie wewnętrzną rywalizację i frondy. Z kolei to negatywnie wpłynie na jakość rządzenia.

PiS stanie się areną sprzężeń zwrotnych: walka o sukcesję, pociągnie za sobą maksymalizację konfliktów interesów, te zaś zjawiska wpłyną na spadek notowań, a to znowuż na pogłębienie wewnętrznych działań odśrodkowych oraz napięć.

To jest już nieodwracalny proces, wyniszczający mechanizm, którego PiS nie będzie w stanie zatrzymać. Słabnąca pozycja PiS siłą rzeczy coraz bardziej zacznie uruchamiać demonstracje uliczne, które wtórnie również przełożą się na sytuację w PiS.

Po detronizacji Kaczyńskiego, zarówno „Zjednoczona Prawica” i PiS rozpadną się na drobne kawałki. Żaden z potencjalnych liderów (chyba, że pojawi się jakiś nowy obecnie nieznany), nie będzie w stanie zapewnić w PiS stabilizacji i zapanować nad dynamiką spontanicznej sytuacji.

Polskie partie tworzone są wg modelu (nazywam go charyzmatycznym) „wodzowskiego”. Budowane są na autorytecie założyciela, który staje się jednocześnie przywódcą. Nie ma hasła „umarł król niech żyje król”, bo po śmierci króla nic już nie ma.

Brak konwersji
Na protestach kobiet w sprawie aborcji wyraźnie nie zyskuje żadna z istniejących w Polsce sił politycznych. Nie jest to dziwne, a wynika z niekompatybilności pomiędzy wymiarem społecznym a politycznym. Energia protestu została zebrana w obszarze społecznym, tymczasem na terenie politycznym nie posiada on swojej reprezentacji. Żadna z istniejących sił politycznych nie jest w stu procentach reprezentatywna dla protestów kobiet.

W największym stopniu ducha tych nastrojów oddaje „Partia Razem” jednak o przełożeniu emocji społecznych na poparcie polityczne (notowania czy głosy) decydują dwa idące w parze elementy: 1) emocjonalny, i to jest; a także 2) pragmatyczny, racjonalny, i tego nie ma.

Wyborcy, nawet gdy kogoś emocjonalnie popierają, z kimś się ideologicznie oraz duchowo utożsamiają, zagłosują na ten podmiot tylko pod warunkiem powzięcia wysokiego domniemania skuteczności głosowania. Czyli żeby na kogoś zagłosować trzeba wysoko, pozytywnie definiować jego szanse, zaś „Partia Razem” niestety ich nie ma, poza tym jest już częścią innego politycznego tworu: „Lewicy”, który z kolei nie jest dla protestujących wiarygodny, natomiast OSK nie ma ściśle politycznej, partyjnej formuły.

Jeżeli ta niekompatybilność pomiędzy wymiarem społecznym i politycznym, a zatem brakiem politycznego narzędzia, które mogłoby przejąć oraz zdyskontować (potrzeba konwersji) społeczną energię, będzie dalej utrzymywana, może dojść do poważnych paradoksów.

Wówczas dojdzie do sytuacji niespotykanej, a także paradoksalnej, w ramach której poparcie wywołane w rezultacie niepokojów zainicjowanych przez strajkujące kobiety zbierze podmiot cieszący się w największym stopniu atutem świeżości: w tym przypadku najbardziej poważnym kandydatem do uzyskania tego efektu jest „Polska2050” Szymona Hołowni.

Byłby to poważny dysonans, gdyż lewicowa, mocno antyklerykalna energia poszłaby na konto centroprawicy kierowanej przez człowieka blisko związanego z kościołem katolickim.

Jeśli pomiędzy obszarem społecznych napięć a terenem politycznego działania nie zostanie zbudowana koherencja, a więc jeśli kobiety z OSK nie stworzą swojego politycznego narzędzia, ich wysiłki pójdą na marne, zaś energia będzie rozładowana lub przejmie ją ktoś inny, znajdujący się w innym miejscu sceny politycznej.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.