Cena kunktatorstwa

Przez wiele lat starano się postawić przed Sądem III Rzeczpospolitej przywódców PRL: gen. Wojciecha Jaruzelskiego oraz gen. Czesława Kiszczaka, za wprowadzenie stanu wojennego. Zarzucano im, iż popełnili zbrodnię przeciwko Narodowi Polskiemu. W największym stopniu ukarania winnych domagali się politycy PiS.

Roman Mańka: Nie umniejszając ciężaru totalitarnego czynu władz komunistycznych, w wyniku wprowadzenia stanu wojennego śmierć poniosło ok. 40 osób, a bezpośrednio 9. Górników w Kopalni „Wujek”, w rezultacie błędnej, biernej polityki wobec pandemii koronawirusa umiera – dziennie –  500 osób, a na przestrzeni dwóch lat jej trwania, Polska straciła ok. 100 tys. ludzi, przy bardzo niekorzystnych tendencjach demograficznych., które od lat trwają w naszym kraju.

Zdrada własnego elektoratu
Obecny rząd PiS, w sposób cyniczny, utylitarny (z partykularnej perspektywy) zachowuje się kunktatorsko, pasywnie, zachowawczo, oportunistycznie, nie podejmując żadnych zdecydowanych działań, bo tak wynika z sondaży, bo taka jest polityczna kalkulacja. Ceną politycznego oportunizmu jest śmierć tysięcy Polaków. I powierzchowna obserwacja mogłaby wskazywać, iż PiS działa w interesie własnego elektoratu, zgodnie z jego poglądami. Jednak, gdy spojrzymy na to głębiej, to okazuje się, iż są to pozory, gdyż właśnie wyborcy PiS płacą za to najwyższą cenę.

W filozofii prawa, brak działania jest działaniem, zaś bierność czynników władzy (rządzących) w obliczu katastrofy jest niedopuszczalna. Nie sięgając po nadzwyczajne instrumenty, zdecydowane środki, doprowadzając do tłoku w galeriach handlowych, ścisku na weselach oraz innych imprezach kukturalno-rozrywkowych, pozwalając osobom niezaszczepionym swobodnie poruszać się w miejscach o dużej aktywności społecznej, obecna władza (PiS) świadomie prowadzi do ludobójstwa. Nazwijmy rzeczy po imieniu: to jest ludobójstwo!

Zabójcza bierność
Jeżeli chcieliśmy karać przywódców PRL: Jaruzelskiego, Kiszczaka, Siwickiego za wprowadzenie stanu wojennego (40 ofiar), jaka powinna być kara dla liderów PiS: Kaczyńskiego, Morawieckiego, Niedzielskiego, Kamińskiego, Czarnka (pół tysiąca ofiar dziennie)?

Jaka powinna być kara dla przywódców PiS, za celowe sprowadzenie katastrofy i ludobójstwo?

Do ludobójstwa można doprowadzić również w sposób bierny, poprzez brak działania, choć to jest problem trochę bardziej skomplikowany, gdyż w istocie mamy do czynienia z działaniem świadomym, kalkulacyjnym, przez zaniechanie działania, dla osiągnięcia celów politycznych.

W tej sytuacji również ma miejsce zjawisko, które opisał amerykański filozof, Gunter Anders (mąż Hannach Arendt): zjawisko niezgodności prometejskiej. Winę Jaruzelskiego i Kiszczaka łatwiej jest zrozumieć, dostrzec, gdyż na ulicę wyjechały czołgi, padły strzały, w najważniejszych miejscach miast i gmin pojawiło się wojsko; tymczasem tragedia koronawirusa jest procesem rozproszonym, rozłożonym w czasie, bardziej złożonym, skomplikowanym. Ludzie mają ograniczoną zdolność moralnego doświadczania sytuacji strukturalnych, skomplikowanych, abstrakcyjnych; rozumieją tylko to co powierzchowne, proste i konkretne, co dzieje się blisko nich, tu i teraz.

Kto nami rządzi?
Mamy tu też do czynienia z procesem, który opisała wspomniana żona Andersa – Hannach Arendt – z banalnym złem. Tak naprawdę większości polityków PiS przyświecają banalne motywy: chęć osiągnięcia kariery politycznej (to obrzydliwe) czy utrzymania się na stanowisku, osiągnięcia politycznej korzyści.

To małe rzeczy. Tyle tylko, że zło banalne prowadzi zawsze (umożliwia) do zła wielkiego. Zło banalne jest wstępem do zła wielkiego, czymś w rodzaju koniunktury, sprzyjającego nastroju. Nadmierny konformizm zawsze prowadzi do okrucieństwa i faszyzmu.

Za trochę ponad tydzień obchodzić będziemy 40 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego (13 grudnia 1981 roku). Zastanówmy się nad tym wszystkim głęboko i moralnie. Odpowiedzmy sobie na pytanie: kto obecnie nami rządzi? Jacy to ludzie? Jakie są ich sumienia? PiS nie ma moralnego prawa do sprawowania władzy w Polsce.

 

 Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Sekta


– Gosposia Państwa Kuźmiczów znajduje ciało swoich pracodawców. Ich syn, Damian, kilka lat wcześniej uciekł z domu, teraz jest jedynym spadkobiercą. Zawada dowiaduje się, że chłopak wstąpił do sekty religijnej o nazwie „Eden”. 

Roman Mańka: To streszczenie jednego z odcinków („Łowcy dusz”), popularnego w Polsce w swoim czasie serialu „Kryminalni”. Dlaczego przywołuję właśnie ten zekranizowany motyw? Otóż, żeby zrozumieć działalność osób umniejszających znaczenie koronawirusa oraz kwestionujących wartość szczepionek, trzeba przyjrzeć się działaniu religijnych sekt. Mechanizm otumaniania ludzi jest dokładnie ten sam. Chodzi o pobudzenie metafizycznych skłonności, odwołania się do błędnego definiowania związków czasowych jako przyczynowo-skutkowych, poszukiwania przyczyny na siłę, oczekiwania prostego wyjaśnienia zjawisk, podczas gdy są one bardzo złożone i skomplikowane, cofania rozwiązania coraz bardziej do tyłu, co tylko jeszcze bardziej komplikuje problem: świat oparty jest na słoniu, a słoń na żółwiu, a żółw na czym…? – „List o niewidomych na użytek tych, którzy widzą”, Denis Diderot. 

Nie tak dawno powiedziałem w rozmowie z bardzo bliską mi osobą, że Hume, Kant, Nietzsche i Bergson, „obudzili mnie z metafizycznego snu”, dostarczyli mi dużo więcej argumentów przeciwko antyszczepionkowcom i osobom negującym istnienie koronawirusa, chociaż nie powiedzieli, ani nie napisali na ten temat ani jednego słowa, niż uczyniła to cała plejada epidemiologów oraz lekarzy. 

Dlaczego ludzi tak łatwo uwierzyli w Boga (bez dowodów), a nie chcą (nawet) uwierzyć w koronawirusa i szczepionki, mimo że za tymi ostatnimi kategoriami przemawia nauka oraz zostały one falsyfikowane (w znaczeniu Karla Poppera) i poparte wieloma empirycznymi weryfikacjami? 

Przy pozyskiwaniu ludzi do sekty kluczowe są dwie tendencje: bezkrytycyzm, a także zdolność do roztaczania oraz recepcji spiskowych teorii. Są to dokładnie te cechy, które Teodor Wiesengrund Adorno wskazał w „Osobowości autorytarnej”.  Właściwie kolejność powinna być odwrotna: 1) skłonność do przyjmowania spiskowych teorii powoduje, iż bardzo łatwo jest wzbudzić podejrzenie wobec otoczenia, zepchnąć odpowiedzialność za faktyczne lub rzekome zło na określone grupy (np. naziści na Żydów), jednocześnie uprzedzając (i to jest niezwykle ważne), sięgając po przekaz wyprzedzający, żeby z góry zdezawuować, zdeprecjonować odkłamujący rzeczywistość przekaz nauki; 2) bezkrytycyzm powoduje, iż nawet najmocniejsze, empirycznie zweryfikowane argumenty do ludzi nie trafiają.

Polska jest jednym z najsłabiej zaszczepionych krajów w Europie, a rząd zachowuje się wobec koronawirusa biernie. 

Tak działają sekty. Taki jest mechanizm. Zaś film „Łowcy dusz” świetnie ten mechanizm pokazuje. Sekta „Eden” łowi dusze. Na celowniku są osoby zamożne, młode, ale bezkrytyczne, jednocześnie idealiści, działający pryncypialnie, bezinteresownie. Poddawani są bardzo podstępnej indoktrynacji, mniej więcej wg opisanego powyżej mechanizmu. Guru sekty wie, że opowiada swoim ofiarom bzdury, że wtłacza do ich mózgów beznadziejne rzeczy, absurdy na szczudłach. Zresztą sam w nie wierzy. Jest racjonalny, krytyczny. Dygresja: już Claude Levi-Strauss, francuski antropolog, filozof i etnolog, jeden z twórców strukturalizmu, podczas swych podróży do plemion żyjących w Ameryce Południowej, w Brazylii, zorientował się, iż szamani wyróżniają się pewną racjonalnością, jakimś zakresem krytycyzmu: sami nie wierzą w rytualne ceremonie, które odgrywają; wierzy w nie lud, członkowie konkretnego plemienia, lecz nie oni. 

W tym momencie widzę potrzebę przywołania jeszcze jednej analogii. Pamiętam, jak powołano zespół parlamentarny pod kierownictwem posła Antoniego Macierewicza ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. Mechanizm tam zastosowany był dokładnie taki sam. Zadawałem sobie wówczas pytanie, dlaczego zespół mozolnie forsuje teorię zamachu, mimo, iż powoduje ona koszty polityczne, niemożliwość osiągnięcia optymalnych pułapów poparcia, do których mógł już dużo wcześniej (niż w 2019 roku) dojść PiS. Odpowiedź, jakiej sobie wówczas udzieliłem była taka, że Macierewicz poprzez lansowanie tezy zamachowej przygotowuje narrację wyprzedzającą, w ten sposób odsuwając odpowiedzialność za katastrofę smoleńską od Jarosława Kaczyńskiego (słynna rozmowa telefoniczna braci na chwilę przed katastrofą) oraz przykrywa błędy, które popełnili prezydent Lech Kaczyński oraz Jarosław Kaczyński, przy okazji organizowania wylotu. 

W pracach zespołu parlamentarnego zdarzył się jeden istotny moment, jednak niezauważony przez szerszą publiczność. W jednej z rozmów z wojskowym ekspertem, Macierewicz przyznaje, że w ramach forsowania teorii zamachu istotne są funkcje polityczne, że nie chodzi o dojście do prawdy, ale zrealizowanie celów politycznych. 

Sam Macierewicz zachowuje się zatem racjonalnie, w jakiś sposób krytycznie, lecz osoby, które uwierzyły w wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej poprzez zamach: nie. I to jest kluczowy problem. 

W odcinku „Łowcy dusz”, serialu „Kryminalni”, wielki mistrz, nawet się zbytnio nie wysila, aby zachować ceremonialną czystość określonych obrzędów, zgodność z procedurą, przejrzystość. Na przykład, łamie się z wyznawcami sekty kupionym z sklepie, pokrojonym maszynowo chlebem. Podczas jednych z modlitw przy ognisku, oddala się od grupy, aby zapalić papierosa. 

Jedna z dziewczyn, która uciekła z sekty „Eden”, a do której później dotarła ekipa „Kryminalnych” i nakłoniła ją do współpracy, wyznała szczerze: „to co mnie uratowało, to fakt, że zachowałam w sobie odrobinę krytycznego myślenia”. Właśnie te pozostałości krytycznego myślenia spowodowały, iż młoda dziewczyna wyrwała się z religijnego zniewolenia. 

Celem sekty było werbowanie jedynych dzieci zamożnych rodzin, a następnie mordowanie ich rodziców. W ten sposób młodzi ludzie stawali się wyłącznymi spadkobiercami pokaźnych majątków. Później nakłaniano ich, aby aktywa finansowe lub nieruchomości przekazały (w postaci darowizny) na rzecz sekty. 

Jak widać cel sekty był więc na wskroś racjonalny. Miał charakter biznesu realizowanego pod przykrywką religii; w działalności sekt najczęściej bywa tak, iż religia, ideologia nie jest najgłębszym sensem, w istocie chodzi bowiem o zysk, o korzyść stricte materialną. 

Mimo to, młodzi ludzie bezkrytycznie wierzyli w przekazywane im idee. Właściwie wierzyli do granic ostateczności, do ostatnich progów absurdu. 

Szczepionki ratują ludziom życie. Wielokrotnie zostało to potwierdzone empirycznie.

Pouczająca jest jedna z końcowych scen filmu „Łowcy dusz”. Mimo wymownych, porażających argumentów, policja nie może przekonać młodego chłopaka do współpracy i złożenia prawdziwych zeznań. Bowiem wcześniej został odpowiednio – użyjmy tego słowa – zaprogramowany (zaszczepiony – nomen omen), przygotowany. Sekta przewidując ewentualne działanie organów ścigania zastosowała narrację wyprzedzającą, wtłoczyła w jego umysł spiskowe teorie, odpowiednio je ukierunkowując i wzmacniając. 

Chłopak uważa policję za wysłanników piekieł, przedstawicieli największego zła. Jest immunizowany (wcześniej go do tego przygotowano) na wszelkiego rodzaju racjonalne przesłanki. Zniszczono w nim ostatki krytycznego myślenia. 

Celem sekty zawsze jest totalne zniszczenie wśród swych członków myślenia krytycznego. 

Tę historię będę pamiętał do końca życia. Jechałem pociągiem do Lublina. Było to mniej więcej 20 lat temu. Wraz ze mną, w jednym przedziale, żołnierze wracali z wojska. W większości byli pijani i mieli charakterystyczne chusty na plecach.  

Gdy wyszedłem na korytarz, na papierosa, człowiek, młody mężczyzna stojący obok mnie, poprosił o papierosa. Powiedział, że też wraca z wojska. Ale ku mojemu zdumieniu, był w stu procentach trzeźwy i nie miał żadnej chusty. Zapytałem: dlaczego? 

– „Gdy powołali mnie do wojska miałem dziewczynę. Po wyjściu do cywila chciałem się z nią ożenić. Kochałem ją bez opamiętania. Wierzyłem w każdej jej słowo. Nie pozwoliłem nikomu powiedzieć o niej złego słowa. W ogień byłem gotów za nią wskoczyć. Nagle przychodzi list od jednego kumpla, że „doprawia mi rogi”. Nie uwierzyłem. Zerwałem z nim wszystkie kontakty. Później od drugiego. Zareagowałem tak samo. W międzyczasie dostałem jeszcze kilka tego rodzaju listów, itd. W nic nie wierzyłem. Na końcu napisała do mnie matka. Nie uwierzyłem nawet rodzonej matce” –  opowiadał mi ze smutkiem młody człowiek. 

Pewnego dnia pojechał jednak na niespodziewaną, niezaplanowaną przepustkę. Dzwonił do swojej dziewczyny, aby ją uprzedzić, jednak nie odbierała telefonu. Gdy dotarł do domu, bez specjalnego zamiaru, wszedł do środka w taki sposób, że nie został usłyszany. Wtedy natknął się na rozmowę dziewczyny z jego kolegą (jej kochankiem), w której ona gardziła żołnierzem. Pogarda sprawiła, że przestał jej ufać. 

Na końcu powiedział mi: nie mam się z czego cieszyć, przez wojsko straciłem kobietę. Odpowiedziałem mu: (kolego) właśnie masz się z czego cieszyć. Straciłeś dziewczynę, znajdziesz inną, „takiego kwiatu pełno jest na tym świecie”, lecz to co zyskałeś to rzecz najcenniejsza w człowieku: krytyczne myślenie. 

W ostatniej scenie „Łowców dusz”, to kryminalni okazują się sprytniejsi od guru sekty. Wzywają go na przesłuchanie, zaś przy lustrze weneckim ustawiają młodego człowieka, ofiarę sekty, któremu wcześniej sekta zabiła rodziców. 

Dygresja: Antyszczepionkowcy, zapytajcie posłów „Konfederacji” ilu z nich się zaszczepiło? 

W trakcie zeznań, z ust guru, pod adresem młodego chłopaka wypływają strumienie totalnej pogardy (analogia: Jacek Kurski: „ciemny lud to kupi”). Wtedy w chłopaku coś pęka. Wyrywa się policjantom, wbiega do pomieszczenia przesłuchań i zaczyna okładać wielkiego mistrza ciosami. Policjanci powstrzymują go. Później składa prawdziwe, obciążające guru zeznania. 

To scenariusz serialowy. Lecz w rzeczywistości jest dużo gorzej niż w filmach. Przypadek katastrofy smoleńskiej oraz działalności parlamentarnego zespołu Macierewicza pokazuje, że nawet, gdy ludziom dostarczy się najbardziej racjonalnych, merytorycznych argumentów przeciwko spiskowym teoriom, nawet kiedy wykaże się zupełnie inną, przeciwną wersję wydarzeń, nawet gdy określone tezy zostaną skompromitowane, ośmieszone – ludzi i tak w nie wierzą. 

Tak samo jest w przypadku koronawirusa i szczepionek. Duża część społeczeństwa pomniejsza ciężar gatunkowy koronawirusa oraz kwestionuje skuteczność metod ratunkowych, obostrzeń, szczepionek, mimo, że ich sposób myślenia został nie tylko obalony, ale również skompromitowany. 

Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie odpowiedział Friedrich Wilhelm Nietzsche w utworze „Wiedza radosna”: bo ludzie nie są gotowi na przyjęcie prawdy. – „ Ludzie przestaną wierzyć w Boga, ale jego ogon będzie ciągnął się jeszcze przez dwa wieki” – napisał Nietzsche (przepraszam, lecz cytuję z pamięci i i pewnie powołane słowa nie są wierne). 

Lewi-Strauss, w Mitologii, pisał o strukturalnej logice mitów, o mitach, które same się strukturalnie wytwarzają. – To nie ludzie mówią mity, tylko mity mówią ludźmi. 

Na gruncie psychologii zagadnienie to (wiary w coś, w co się już racjonalnie nie da wierzyć) eksplikowali izraelscy naukowcy, Daniel Kahneman oraz Amos Tverski, w „Teorii perspektyw” za co zresztą później otrzymali „Nagrodę nobla”. 

Ludzie chcą uwierzyć w to, do czego mają skłonności, w co już wcześniej uwierzyli (pierwszy jest wniosek, później dowody; powinno być odwrotnie). Przyjmują twierdzenia od których dzieli ich krótszy dystans, nawet jeżeli to kryterium (odległość, dystans) nie jest związane z meritum sprawy. 

Przyjęcie jakiejś tezy, określonego wytłumaczenie wiąże się z inwestycją (psychologiczną, lecz często również dużo bardziej wymierną: np. prestiż, utrata znaczenia, solidarność grupowa, itp.). Z kolei wycofanie się z określonych twierdzeń: to koszt. 

Stąd ludzie wierzą nawet w te rzeczy, które zostaną skompromitowane, zwłaszcza, gdy czują, że na „placu boju” nie pozostaną sami. Zaś to ostatnie gwarantuje im polaryzacja i Internet. 

W normalnej przestrzeni społecznej, nie jest łatwo skończonemu idiocie trafić na drugiego skończonego idiotę. W Internecie znaleźć można uzasadnienie do każdej idei, którą się tylko chce czymś podeprzeć (nawet, gdy słonia chce się podeprzeć żółwiem), a idiota szybko znajdzie mnóstwo innych idiotów oraz naśladowców. 

 

 Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE. 

 

Kluczowe napięcie – niszcząca siła koronawirusa


Być może świat zamieni się w „Titanica” i zacznie dochodzić do sytuacji analogicznych, jak na słynnym brytyjskim transatlantyku, który nieszczęśliwe utonął w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku: ludzie będą sobie wydzierać szpitalne łóżka; zamożniejsi wykupią miejsca w szpitalach; albo też zastosowana zostanie brutalna, darwinowska selekcja: z powodu braku respiratorów osoby rokujące mniejsze szanse na wyzdrowienie, ale wciąż żywe, będą od nich odłączane.

Roman Mańka – Co to jest koronawirus i skąd się wziął, jakie jest jego podłoże? Choroba ma głębokie źródło w prądzie ideologicznym, z którego bardzo niewiele osób zdaje sobie sprawę, nierzadko i paradoksalnie traktując go pozytywnie: z racjonalizmu, a ujmując problem precyzyjnie jego pochodnych utylitaryzmu oraz konsumpcjonizmu. We współczesnym świecie etos cierpienia został zastąpiony wartością przyjemności; wszystko ma być przyjemne, zaś cierpień i nieprzyjemności należy unikać. Tymczasem one przecież nas hartują, uodparniają, immunizują.

Racjonalizm stworzył ilościowe kryteria życia: demografii, zamieszkania, pracy. Ludzie zaczęli żyć w uporządkowanych strefach. Niemiecki socjolog, Max Weber stworzył pojęcie „żelaznej klatki”, a więc systemu, w którym wszystkie zachowania poddane są procesowi podwyższonej racjonalności (ma to miejsce zwłaszcza w społeczeństwach kapitalistycznych), w ramach którego dominuje myślenie ilościowe, nastawione przede wszystkim na efektywność, wydajność, rachunek ekonomiczny, standaryzację oraz kalkulacyjność.

Racjonalizm pociągnął za sobą dwa inne, wzajemnie powiązane zjawiska utylitaryzm oraz konsumpcjonizm: wszystko co znajduje się w życiu człowieka miało się stać użyteczne, a także przyjemne.

Dlatego zaczęto ingerować w naturę. Rewolucja przemysłowa spowodowała powstanie wielkich skupisk ludzkich w postaci fabryk, zakładów pracy, wielkich przedsiębiorstw, to z kolei zaś uruchomiło zakrojone na ogromną skalę procesy urbanizacji. Człowiek w coraz większym stopniu zaczął ingerować w naturę. Zajmować te miejsca, a także obszary, w których dotychczas zamieszkiwały różne gatunki zwierząt. To zakłóciło ekosystem i naturalny bieg egzystencji.

Bardzo ciekawe napięcie zauważył Gerhard Lenski, amerykański socjolog, autor ekologiczno-ewolucyjnej teorii społeczeństwa, związanej z ewolucją kulturową. Zajmując się rozwojem ludzkości doszedł do wnioski i opisał w swoich książkach, „Power and privilege”, jak również „Human societies. An Introduction to Macrosociology”, kluczowy czynnik, który jest przyczyną radykalnych zmian w społeczeństwie: demografię.

W opinii Lenskiego, nadmierna prokreacja stanowi poważnie destabilizującą, a nawet destrukcyjną siłę, zaś reprodukcja ludności, w tym zwłaszcza jej liczebność, jest ograniczona poprzez możliwości korzystania z dostępnych zasobów oraz zdolność do produkcji żywności. Współczesna gęstość zaludnienia jest nienaturalna.

Odpowiedź natury
Z danych demograficznych można wyciągnąć wiele istotnych wniosków. W przeszłości demografowie na podstawie analiz przyrostu ludności, przewidywali wiele spektakularnych zjawisk: wojny, kryzysy gospodarcze, kataklizmy, rewolucje technologiczne, zmiany cywilizacyjne, a także okresy dynamicznego rozwoju i nadchodzącej prosperity.

Analiza demograficzna ostatnich 2 tys. lat daje wiele do myślenia i w sposób bardzo wymowny zwraca uwagę na gwałtowne przyspieszenie reprodukcyjne, które dokonało się na naszych oczach. Liczby najczęściej najlepiej przemawiają do wyobraźni i w tym przypadku również przemawiają bardzo mocno: tysiąc osiemset piętnaście lat, tyle ludzkość potrzebowała, aby osiągnąć pierwszy miliard ludności, uzyskano go dopiero w 1815 roku, czyli w roku Bitwy pod Waterloo i klęski Napoleona; później nastąpiło gwałtowne i nie do końca wytłumaczone przyspieszenie: do kolejnego miliarda ludzkość doszła już w przeciągu nieco ponad stu lat, w roku 1930; 40 lat później w ósmej dekadzie XX wielu (lata 70.) było nas już 4 miliardy, zaś szacuje się, że do ósmego miliarda dojdziemy około roku 2025.

Jak widać na pierwsze podwojenie liczby ludności ludzkość potrzebowała ponad stu lat (1815-1930), ale następne podwojenie nastąpiło już na przestrzeni lat 40, zaś kolejne będzie miało miejsce po latach 50.

Lenski miał rację, podwyższona reprodukcja stanowi poważnie destabilizującą siłę. Wywołuje wiele konsekwencji wtórnych, w dziadzinach gospodarki, życia społecznego, polityki, techniki, kultury, a nawet moralności i zwłaszcza ekosystemu. Wystarczy przypomnieć, że w okresie 1930-2020, a więc w okresie największego przyrostu demograficznego miały miejsce dwie wojny światowe, wiele krwawych konfliktów zbrojnych w rożnych częściach świata, potężne kryzysy gospodarcze oraz kataklizmy, głód dotykający 830 milionów ludzi.

W tym samym czasie, kapitalistyczny Zachód osiągnął szczyt gospodarczej prosperity. Rozwój gospodarczy wiązał się z koniecznością ekspansji cywilizacji na coraz to nowe tereny. Ludność weszła na obszary zajmowane dotychczas tradycyjnie przez zwierzęta. Dopuściła się ingerencji w naturalny rytm natury, a jak mawiał prymas tysiąclecia, ks. kardynał Stefan Wyszyński: „natura płaci buntem za bunt”; natura odpowiedziała, i tak jak człowiek zajął ortodoksyjne przestrzenie należące do zwierząt, tak odzwierzęce wirusy dokonały ekspansji na człowieka.

Redundancja urbanizacji okazała się niezwykle destruktywnym procesem.

Rozpad antropologiczny
W ten sposób doszliśmy do globalizacji. W kontekście koronawirusa oraz choroby covid-19 warto kilka słów poświecić temu procesowi, a zwłaszcza uwarunkowań, które on narzuca. Globalizacja tworzy bowiem szczególnie korzystne okoliczności do proliferacji tej (i nie tylko tej) pandemii. Ogólnie mówiąc, tak jak w wymiarze indywidualnym, jednostkowym koronawirusy wykorzystują słabość systemu immunologicznego, tak w sensie bardziej abstrakcyjnym, instytucjonalnym, wspólnotowym wykorzystują niską odporność systemu politycznego, jego słabość oraz niski poziom dostosowania do globalnych warunków gry.

Jak wynika z teorii funkcjonalnej Talcotta Parsonsa: system polityczny w wymiarze zbiorowym jest systemem immunologicznym, ma zapewnić społeczeństwu adaptację, integrację, koordynację, kontrolę, realizację celów oraz podtrzymywać wzory zachowań i redukować napięcia. Czyli m.in., ma zapewnić bezpieczeństwo.

Narastające na przestrzeni dziejów tendencje do wymiany handlowej, dynamiczny rozwój gospodarczy, pogoń za bogactwem, powstanie społeczeństwa przemysłowego i postprzemysłowgo, a także towarzyszący temu rozwój środków komunikacji, spowodowały, że człowiek ujarzmił przestrzeń, zaczął nad nią panować, podporządkowywać sobie. Zjawisko to nazwano globalizacją.

Cechy nowego świata świetnie pokazuje dychotomia Petera Bergera, ukazująca w sposób dialektyczny i typologiczny: „społeczeństwo losu” i „społeczeństwo wyboru”; w przeciągu dziejów ludzie w coraz większym stopniu przesuwali się na continuum ze stref „społeczeństwa losu” do obszarów „społeczeństwa wyboru”, tyle tylko, że ten wybór oznaczał jednocześnie ingerencję w naturę.

Globalizacja pociąga za sobą dwa przeciwstawne procesy: w powierzchownym ujęciu świat się łączy, ujednolica, ale w bardziej głębokim, dużo trudniejszym do zauważenia – rozpada.

O rozpadzie antropologicznym pisze francuski etnolog, Marc Augé. Naukowiec dowodzi, że nie ma już miejsc w tradycyjnym, antropologicznym rozumieniu. Tym zaś co charakteryzuje współczesny świat są – i tu celowo dla nazwania tego zjawiska Augé tworzy neologizm – „nie-miejsca” (franc. „non-lieux”). Oznacza to, że nasze miejsce fizyczne coraz rzadziej pokrywa się z miejscem antropologicznym czy moralnym.

Diagnoza Augé ma większe znaczenie dla życia towarzyskiego, rodzinnego, indywidualnego, intymnego. społecznego, kulturowego; na dużo bardziej systemowe, instytucjonalne konsekwencje wskazuje natomiast eksploracja wybitnego znawcy procesów globalizacji, amerykańskiego antropologa indyjskiego pochodzenia, Arjuna Appaduraia. Mówi on również o roszadzie…ale o innym: funkcjonalnym, systemowym. Jako emblematyczną cechę globalizacji wskazuje zjawisko tzw. dysjunkcji, czyli rozczepieniem wymiarów, które do tej pory stanowiły holistyczną jedność systemową: ekonomicznego, kulturowego politycznego.

Globalizacja spowodowała, że drogi gospodarki, kultury, polityki rozeszły się, a poszczególne przestrzenie – gospodarcza, kulturowa, polityczna – nie pędzą już z jednakową prędkością. Rzeczywiście powstał „świat wielu prędkości”, nie tylko w takim znaczeniu jakiego używano podczas wielkiego kryzysu ekonomicznego 2008, że państwa pędzą z różną prędkością, ale również takiego: że poszczególne wymiary cywilizacji poruszają się z nie takimi samymi szybkościami.

Dysonans suwerenności i skuteczności
Polityka nie pokrywa się z gospodarką. W wymiarze politycznym świat jest nadal lokalny, zaś w sferze gospodarczej dużo bardziej globalny. To oznacza, że wszelkie kryzysy, krachy, kataklizmy, tragedie, czy to co nas w tym przypadku najbardziej interesuje – pandemie – mają globalny charakter, a polityka za tym nie nadąża, nie posiada kontroli, bo tkwi w lokalności.

W warstwie instrumentalnej brakuje politycznego narzędzia, które mogłoby stymulować globalne zagrożenia.

Czynnik konstytutywny państwa – suwerenność – rozszerzył swoje granice. Nie jest już tym samym, co w porządku tzw. państw postwestfalskich określonego na Konferencji Westfalskiej w 1648 roku, po zakończeniu wojny trzydziestoletniej, w ramach którego państwo miało charakter narodowy odwołujący się do ściśle zdefiniowanego terytorium, o w miarę jednorodnej kulturze oraz zamieszkujących tam grupach etnicznych.

Niespójność oraz brak koherencji współczesnych wymiarów cywilizacyjnych stała się poważnym problemem. Prowadzi do wielu napięć, Między innymi z tego powodu niemiecki filozof i socjolog, Jürgern Habermas postulował pogłębienie integracji europejskiej, nie tylko poprzez dalej idące połączenie państw narodowych w spójną federację polityczną budowaną na podłożu wspólnej konstytucji, ale również poprzez stanowcze zacieśnienie życia społecznego, i kulturowego, a także zachęcał do wprowadzenia deliberatywnych, komunikacyjnych warunków aktywności obywatelskiej w Europie, opartej na rozumie komunikacyjnym, a nie sprowadzanie całej integracji europejskiej, jak ma to miejsce obecnie, jedynie do jedności biurokratycznej europejskiego establishmentu.

Problemem współczesnej Europy i świata, jest fakt, że suwerenność nie pokrywa się ze skutecznością oraz ze sprawiedliwością; jest nieadekwatna do skuteczności na polu pragmatycznym oraz ze sprawiedliwością na polu gospodarczym i moralnym.

Habermas chce to naprawić. Postuluje stworzenie kosmopolitycznego narzędzia koordynacji i kontroli. Podobnie uważają australijski filozof i etyk Peter Singer oraz Daniel Moellendorf forsując koncepcję sprawiedliwości, a w ślad za tym również i jej instrumentu (skuteczności) kosmopolitycznej i rozciągając ją na globalną skalę.

Atak nie-wprost
Koronawirus obnażył wszystkie niespójności globalizacji. Sprzyja mu zdecydowanie brak koordynacji politycznej, jak również deficyt skuteczności instrumentalnej. Długo można by wymieniać jego konsekwencje ściśle medyczne, związane z konkretnymi zachorowaniami czy śmiertelnością, jednak istotne, a kto wie czy nie istotniejsze są zagrożenia wtórne i niebezpośrednie, nie związane z konkretnym, indywidualnym atakiem infekcji. Koronawirus infekuje również systemowo.

W XX wieku, angielski teoretyk wojskowości i strategii militarnych, Basil Henry Liddell Hart stworzył koncepcję uderzeń nie-wprost, agresji dokonywanej niebezpośrednio. Diagnoza Liddella Harta miała oczywiście zastosowanie do działań typowo wojskowych, jednak koronawirus atakuje bardzo podobnie: pośrednio i bezpośrednio.

Bezpośrednim działaniem jest pandemia zakażająca określoną liczbę ludzi, z której WHO śmiertelność określa na poziomie 3,4 proc., a w ponad 20 proc. przypadków choroba ma przebieg ciężki.

To wirus o charakterze typowo selekcyjnym, przeszedł na człowieka od zwierząt, prawdopodobnie nietoperzy lub wielbłądów. Natura wyposażyła go w mechanizm działania eliminującego, aby usuwać najsłabsze jednostki ze środowiska zwierzęcego, o obniżonej wartości systemu immunologicznego bądź dotknięte innymi chorobami, stające się obciążeniem dla populacji. W ten sposób natura realizuje u zwierząt darwinowski proces doboru naturalnego. Po przejściu na ludzi również będzie realizował mechanizm selekcji, usuwając ze społeczeństwa najsłabsze osoby: ludzi starszych lub dotkniętych chorobami współistniejącymi.

Jednak kto wie czy dużo bardziej niebezpieczne są ataki niebezpośrednie, uderzające nie wprost w gospodarkę, życie społeczne, kulturę, moralność, funkcjonalność instytucji oraz systemów, etc.

Główne zagrożenie koronawirusem nie wiąże się z konkretnymi danymi ilościowymi, z liczbami, które w wielu przypadkach mogą być relatywne, gdyż należy uwzględnić zmienne takie jak jakość państwa, kondycja służby zdrowia, poziom etosu obywatelskiego społeczeństwa, dyscyplinę i subordynację ludzi, stan finansów publicznych, mobilność wolontariatu, itp.

Covid-19 może powodować, że na skutek choroby umierać będą osoby, które nie są nią bezpośrednio dotknięte: np. bezrobotni z powodu braku pomocy i apatii państwa, albo też pacjenci leczący się na inne choroby, a przebywający w szpitalach, z uwagi na konieczność zwolnienia miejsc w ośrodkach hospitalizacji lub potrzebę zabezpieczenia większej ilości respiratorów.

Amerykańscy naukowcy zdefiniowali moment krytyczny sprawiający, że koronawirus jest tak bardzo groźny. Polega on na tym, że po przekroczeniu pewnej granicy zachorowań w skali danego kraju, przeciążona zostaje służba zdrowia. I to jest główne clou problemu: (otóż) po osiągnięciu określonego poziomu zachorowań ośrodki medyczne nie są w stanie obsłużyć tak dużej ilości pacjentów; nie tylko w szpitalach, ale również w kostnicach zaczyna brakować miejsc. To zaś wtórnie może uruchomić wiele patologicznych, zdegenerowanych zjawisk moralnych, przypominających sytuację z „Titanica” z kwietnia 1912 roku, kiedy ludzie siłą wyrywali sobie szalupy ratunkowe albo płacili marynarzom za ich udostępnienie; podobnie w przypadku Covid-19 może dać o sobie znać panika i korupcja w walce o miejsca w szpitalach. Jednak w miarę upływu czasu to właśnie szpitale staną się wielkimi ogniskami koronowirusa i będą miały skrajnie destruktywną zdolność eliminowania personelu medycznego, co radykalnie pogorszy sytuację pacjentów.

Dadzą również o sobie znać potężne skutki polityczne, w postaci ciężkiego kryzysu ekonomicznego, recesji, bezrobocia, być może głodu, a także niemożliwości przeprowadzenia w terminach konstytucyjnych wyborów, a przez to obniżenia legitymizacji politycznej poszczególnych rządów i zwiększenia ryzyka społecznych napięć, niepokojów oraz rewolucji.

Niszcząca siła alienacji
Zdaje się, że stary świat jaki znaliśmy do tej pory, właśnie dobiega końca. Globalizacja wymaga dopasowania. I nie chodzi tylko o synchronizację poszczególnych wymiarów świata: gospodarczego, społecznego, kulturowego, politycznego, ale przede wszystkim o stworzenie skutecznego politycznego narzędzia do panowania nad globalnymi żywiołami.

W połowie lat 80. XX wieku, niemiecki socjolog, Ulrich Beck, sformułował pojęcie „społeczeństwa ryzyka”. W pracy pt. Risikogesellschaft: Auf dem Weg in eine andere Moderne wymienił najważniejsze zagrożenia przed jakimi stoi współczesny świat. W jego analizie ryzyka skojarzone zostały z rozwojem społeczeństwa przemysłowego, a także rozwojem cywilizacyjnym; najpoważniejsze niebezpieczeństwa jakie zdiagnozował Beck to: skażenie środowiska, globalne ocieplenie wywołane przez emisję gazów cieplarnianych, susze. Podstawowe zjawiska, przed którymi przestrzegał obejmowały m.in. ryzyka ekologiczne i zdrowotne. O ryzyku związanym ze zmianami cywilizacyjnymi oraz technicznymi, a także z globalizacją wspominał również Anthony Giddens w koncepcji „późnej nowoczesności”. Angielski uczony twierdził, że na przełomie XX i XXI wieku społeczeństwo światowe wkroczyło w etap tzw. późnej nowoczesności, co wiąże się ze destruktywnymi zmianami kulturowymi: chaotycznością, fragmentaryzacją osobowości, niepewnością, nieprzejrzystością oraz brakiem stabilizacji.

Jednym z podstawowych zgrzytów współczesnego świata jest brak koherencji pomiędzy suwerennością a sprawiedliwością. Na to wskazuje amerykański historyk polityki, John Rawls, w „Prawie ludów” i między innymi odmawiając z tego powodu rozpatrywania sprawiedliwości w kontekście globalnym, kosmopolitycznym i międzynarodowym. Rawls mówi: sprawiedliwość jest sprawą państw narodowych, gdyż one zarządzają skutecznością.

Koronawirus jest w stanie w dużo większym, wręcz radykalnym stopniu, zwiększyć rozwarstwienie pomiędzy sprawiedliwością a skutecznością, prowadząc do ogromnego kataklizmu gospodarczego i biedy. A skoro państwa narodowe nie rozporządzają już skutecznością, tak jak kiedyś, i nie posiadają zdolności kontrolowania globalnych żywiołów, nie będą mogły szybko zatrzymać koronowirusa oraz innych pandemii.

Polski filozof polityki i historyk idei, prof. Marcin Król, wskazuje, że SARS CoV-2 spowoduje pojawienie się masy ludzi, których w ślad za Florianem Znanieckim, określił jako „ludzi zbędnych”. – „Pojawi się olbrzymia liczba ludzi zbędnych. To znaczy takich ludzi, którzy nie będą mieli pracy; nie będą wiedzieli, co ze sobą zrobić. […] Właśnie. Ci ludzie zbędni są niesłychanie podatni na niewiadome zdarzenia. To znaczy nie umiemy przewidzieć ich zachowań. Powtarzam po Znanieckim; to był wielki socjolog. Najpierw mogą być bunty o takim charakterze, że zbiją szybę w sklepie. Ale mogą być też bunty o charakterze politycznym” – konkluduje prof. Król, w wywiadzie udzielonym dla „Polska The Times”.

Z ludźmi zbędnymi, tzw. bezpaństwowcami, mieliśmy do czynienia pomiędzy pierwszą a drugą wojną światową. Sytuacja taka nastąpiła w rezultacie asymetrii pomiędzy wspólnotą polityczną – narodową, a szerszą i bardziej złożoną strukturą etniczną społeczeństw. Dziś ta asymetria zachodzi również w tym punkcie, ale dużo bardziej niebezpieczne jest rozwarstwienie klasowe, które wpisuje się w ostry podział polityczny.

Ludzie uważani za niepotrzebnych, wykluczonych czy czujący się zbędnymi zawsze prowadzili do poważnych napięć społecznych oraz stawali się ważnym czynnikiem radykalnych politycznych zmian. Hannah Arendt, w „Narodzinach totalitaryzmu”, właśnie tę kategorię ludzi określiła jako jeden z powodów powstania społeczeństw i systemów totalitarnych.

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.