W Polsce media nigdy nie były uczciwe!

Dla mnie bardziej groźna jest sytuacja, która miała miejsce w polskich mediach przed 2015 rokiem niż ta obecna. Dlaczego? Oczywiście obydwie sytuacje są złe, ale większy pluralizm na rynku mediów jest teraz, niż za czasów Platformy Obywatelskiej.

Roman Mańka: Wówczas główne polskie media (TVN, TVP, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita) działały na zasadzie mechanizmu, który Avram Noam Chomsky określa jako „fabryka konsensusu”, czyli racjonalizowały poczynania rządzących oraz głosiły dwie fundamentalne prawdy: polska transformcja to ogromny sukces; Polska jest „zieloną wyspą”.

Zarządzanie informacjami
Co to jest „fabryka konsensusu? W starożytności oraz w średniowieczu sprawowanie władzy czy rządzenie polegało na stosowaniu fizycznej przemocy, środków bezpośredniego, fizycznego przymusu. W miarę, jak rozwijała się sfera instrumentalna, zaczęto stopniowo przechodzić od fizyczności do psychiczności, od kontrolowania ciała do kontrolowania umysłów i swiadomości. Kiedyś główną przewagą rządzących była siła; współcześnie jest to wiedza, lecz nie wiedza pojęta jako wykształcenie, erudycja, czy predyspozycje intelektualne, ale jako znajomość ludzkich preferencji oraz potrzeb, i zarządzanie nimi. Potrzeby, jak wskazywali francuscy filozofowie, Georges Bataille i Jean Baudrillard, można konstruować, wytwarzać.

Ewolucję przejścia od władzy opartej na przemocy do władzy odwołującej się do wiedzy (swoiście rozumianej) opisał inny francuski filozof, dużo bardziej znany, Miechel Foucault. Uchwycił on moment, w którym władza stopniowo minimalizuje korzystanie ze środków bezpośredniego fizycznego przymusu, na rzecz gromadzenia wiedzy o ludziach, definiowania potrzeb (a nawet ich wytwarzania) i zarządzania potrzebami. Zdaniem Foucaulta, czynnikiem, który daje przewagę rządzącym nad społeczeństwem jest asymetria widzenia: dziś rządzący widzą wszystko, zaś społeczeństwo nic; tymczasem inwigilacja, jak puentuje Foucault, zeszła na coraz niższy poziom.

W opinii Foucaulta, rządzenie dziś sprowadza się do zbierania informacji o ludziach, diagnozowania potrzeb i zarządzania nimi.

Nieświadomość pożądana
Bardzo podobnie problem współczesnej władzy widzi, Avram Neoam Chomsky, człowiek, który klasyfikuje siebie jako libertarianin. Jako zasadniczy defekt współczesnej polityki widzi jej marketingowy charakter, twierdzi, że polityka stała się marketingowa, zaś sprawowanie władzy opiera się na kontrolowaniu opinii publicznej. Politycy, w recepcji Chomsky’ego, nie robią tego co powinni, nie podejmują koniecznych, ambitnych działań, lecz uciekają się do poczynań, które im samym przyniosą popularność oraz namacalną polityczną, koniunkturalną, a także meterialną korzyść.

Głównymi czynnikami zakłócającymi odbiór rzeczywistości są media. Działąją one niczym przedsiębiortswa, które traktują swych odbiorców – widzów, słuchaczy, czytelników, internautów – niczym towar, pródukt, który wraz z ich opiniami starają się sprzedać innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą (te z kolei podmioty chowają się często pod płaszczykiem różnego rodzaju instytucji, działając jako kryptoprzedsiębiorstwa).

Na końcu procesu przedsiębiortswa zajmujące się reklamą sprzedają swoje usługi przedsiębiorstwom oferującym konsumentom rozmaite towary do nabycia. W tej grze media zajmują się kształtowaniem przebiegu procesów gospodarzych, ustalaniem relacji podaży w stosunku do popytu.

Tymczasem celem gospodarki kapitalistycznej jest maksymalizacja zysku. Jednak, aby ten efekt osiągnąć należy zredukować ryzyko, a więc doprowadzić do minimalizacji ryzyka. Maksymalizacja zysku i minimalizacja ryzyka, to właściwie jedno i to samo, oznacza ni mniej nie więcej, tylko nieświadomego nabywcę. Dlatego rzeczywistym celem mediów nie jest wychowanie świadomego obywatela, lecz niświadomego konsumenta, bo taki potrzebny jest na arenie gospodarczej.

Otumanienie!
Tak samo jak w gospodare, tak samo nieświadomi konsumenci potrzebni są w polityce. Niemiecki filozof i socjolog, Jürgen Hebermas, dla określenia dzisiejszej rzeczywistości społeczno-politycznej, używa terminu „otumanienia”. W jego opinii złe metody przeszły z przestrzeni gospodarczej do sfery politycznej. Wszystko za sprawą odwrócenia ewolucji komunikacyjnej, czyli przechodzenia od kultury reprezentacyjnej, w której główną rolę odgrywa jeden mówca, zaś jego opinia jest obowiązującą opinią publiczną, do kultury deliberatywnej, gdzie ludzie w sposób intersubiektywny wymieniają poglądy, dyskutują między sobą, są zdolni do prezentowania krytycznego sposobu myślenia.

Zdaniem Habermasa, po oświeceniowym silnym impulsie rozumu komunikacyjnego, świat powraca do czegoś w rodzaju kultury reprezentacyjnej, w ramach której znów dominuje jeden mówca, narzucający kształt opinii publicznej (jest to już nie monarcha lecz przywódca, lider). Ludzkość odeszła od tego, co Habermas określał jako podmiotowość literacką, na rzecz podmiotowości postliterackiej (czytamy coraz mniej, dramatycznie mniej), a techniki racjonalne zostały zastąpione technikami instumentalnymi.

Jürgen Habermas widzi zagrożenie w tym samym elemencie, co John Rawls, twórca „Teorii sprawiedliwości”: w utylitaryzmie, lub pragmatyzmie, w wersji Williama Jamesa; właściwie pragmatyzm Jamesa jest utylitaryzmem, gdyż prawda weryfikowana jest w działaniu, w praktyce; kryterium prawdy jest użyteczność, funkcjonalność, ale – co najgorsze – połączone ze źle rozumianym indywidualizmem, lub nawet kultem pieniądza.

Minimalizacja ryzyka
Ten moment świetnie uchwycił Chomsky. Tak naprawdę rządzący podejmują działania, które są z punktu widzenia większości społeczeństwa nieracjonalne, lecz mimo wszystko społeczeństwa je aprobują. Dlaczego społeczeństwa akceptują działania, przedsięwzięcia, inicjatywy, które są z ich perspektywy nieracjonalne?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż, jest ktoś, kto przekonuje społeczeństwa, że inicjowane przez rządy działania są racjonalne, a nawet konieczne, nieodzowne. Większość ma przeświadczenie, iż władza prowadzi politykę racjonalną. Tym kimś, w opinii Chomsky’ego, są właśnie media, to one uzasadniają i usprawiedliwiają działania rządzących (lub innych czynników władzy, np. grup interesów, oligarchów), przedstawiając je jako racjonalne. Gdyby ludzie byli świadomi prawdziwych konsekwencji tych działań, ich najgłębszej treści, istoty, sensu, nigdy by nie wyrazili na nie zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Sęk w tym, iż tego nie wiedzą, gdyż są dezinformowani.

I tu pojawia się clou całego problemu. Noam Chomsky wprowadza pojęcie „fabryki konsensusu” (razem z Edwardem Hermanem, w książce „The Consensus Factory”). Stanowią ją media. To one mają wytworzyć zgodę, co do poczynań rządu, lub innej władzy, i przekonać większość społeczeństwa, iż nieracjonalne poczynania rządzacych są racjonalne, a nawet konieczne. Z punktu widzenia „fabryki konsensusu”, podobnie jak w przestrzeni gospodarczo-biznesowej, również w społeczno-politycznej, potrzebny jest nieświadomy obywatel (konsument), aby zmaksymalizować zysk, przy jednoczesnej minimalizacji ryzyka.

Subtelny wariant upolitycznienia mediów
Przechodząc teraz na rodzime, polskie podwórko. Przed rokiem 2015 główne media, prawie cała istotna przestzeń publiczna, była taką właśnie „fabryką konsensusu”. Platforma Obywatelska zastosowała mechanizm dużo bardziej subtelny niż PiS: nie uprawiała w mediach publicznych prymitywnej propagandy, lecz je wycofała, schowała; można użyć jeszcze lepszych sformułowań: np. zmarginalizowała. Właściwie PO już raz zlikwidowała media publiczne… Mogła sobie na to pozwolić, gdyż posiadała wsparcie mediów prywatnych: TVN, TVN24, Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka, Rzeczpospolitej, itd. Upolitycznienie mediów publicznych, w czasach rządów PO i Donalda Tuska, również miało miejsce, z tym, że było bardziej sprytne, subtelne: nie polegało na pozytywnym upolitycznieniu, lecz nagatywnym, poprzez wpędzenie w stan bierności, pasywności, zepchnięcia na margines. Wysuniętym zaś medium był TVN.

Całość polskiej przestrzeni medialnej (poza słabymi wyjątkami) przed rokiem 2015 pełniła funkcję „fabryki konsensusu” wobec sprawującej władzę PO. Działania rządu były racjonalizowane i zapewniano dla nich konsensus. O pewnych zaś faktach, które były w stanie unieważnić konsensus, po prostu nie informowano.

Fabryka konsensusu”, tak jak przedstawia to Chomsky, ale nie tylko on, bo również np. Habermas, polega na wybiórczym kreowaniu procesu informacyjnego: prezentowane, i to jeszcze czasami w sposób tendencyjny, są tylko te informacje, które pasują do konsensusu; eliminowane tymczasem wszystkie inne, które do niego nie pasują.

Chomsky wymienia w koncepcji „fabryki konsensusu” pięć filtrów, które mają decydujący wpływ na selekcję informacji: 1) układ właścicielski, właściciel; 2) finansowanie, źródła finansowania; 3) źródła informacji, czyli selektywne traktowanie źródeł informacji; 4) agregowanie interesów wobec sprzeciwu w odniesieniu do konkretnych wiadomości – inaczej, ucisk w stosunku do krytyki polityki prowadzonej przez dane medium; 5) polarzyacja uczuć, opieranie przekazu oraz polityki informacyjnej na uczuciach, odwoływanie się do strachu.

Dokąd płyną pieniądze?
Bardzo ciekawym filtrem działalności mediów jest punkt 2, czyli źródła finansowania. Obecnie telewizja publiczna – stanowiąca „fabrykę konsensusu” dla rządu PiS – otrzymuje ogromne pieniądze z budżetu państwa i ze spółek skarbu państwa.

A jak było przed rokiem 2015? Finansowanie mediów czy źródła finansowania, to nie tylko struktura filtrująca politykę informacyjną danego medium, lecz również bardzo ciekawe kryterium oceny.

Przed rokiem 2015, za czasów rządów koalicji PO-PSL, ogromne środki finansowe z budżetu państwa oraz spółek skarbu państwa, płynęły do TVN, Gazety Wyborczej, Newsweeka, Polityki, Na temat, itp.

Jeżeli ktoś myśli, że Tomasz Lis, naczelny „Newsweeka” oraz twórca „Na temat”, popiera PO za darmo, to się grubo myli. Nieprzypadkowo, tuż po przejęciu władzy przez PiS, szef „Wyborczej”, Adam Michnik, wypowiedział symptomatyczne słowa: „rąbnęli nas mocno po kieszeni”.

Przed rokiem 2015 istniał w Polsce jednowymiarowy, jednsotronny przekaz mediów. Dziś TVN tłumaczy, iż ocenia PiS krytycznie, bo rządzącym zawsze należy w sposób wyostrzony patrzeć na ręce. Jednak w czasach rządów koalicji PO-PSL TVN zasady tej nie stosował. To PiS-owska opozycja była traktowana dużo bardziej krytycznie, czasami nawet agresywnie, niż sprawująca władzę PO. Z tamtego okresu zapamiętałem dowcip, który skądinąd wiele mówił o ówczesnej rzeczywistości medialnej istniejącej w Polsce: „można przyciskać kolejne klawisze na pilocie, a i tak na każdym kanale wyskoczy TVN24.

Wówczas miała miejsce jednowymiarowość, informacyjny monopol, jednostronność; tymczasem dzisiaj mamy do czynienia z polaryzacją, informacje się scierają, jak przystało na układ dialektyczny: jest teza i antyteza; informacji z godziny 19.00 zaprzeczy informacja podana pół godziny później.

Obydwie sytuacje dalekie są od ideału, lecz ta po 2015 roku jest lepsza, mniej groźna, bo bardziej pluralistyczna.

Czynnikiem decydującym jest świadomy obywatel i krytyczna świadomość. Niestety tego czynnika nie ma, bo polski system edukacji, to nieporozumienie, zaś poziom świadomości społeczeństwa oraz jego wiedzy, to katastrofa, do której doszło między innymi w wyniku działalności mediów.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Fabryka konsensusu


W Polsc twa zażarta dyskusja o mediach, warto jednak zejść z podwórka krajowego (lokalnego), aby przyjrzeć się bardziej uniwersalnym, globalnym i głębokim procesom.

Roman Mańka: W opinii amerykańskiego filozofa, Avrama Noama Chomsky’ego, media ukrywają się za zniekształconym celem społecznym, który w rzeczywistości sprowadza się do pośredniczenia między podażą a popytem, w ramach którego odbiorcy są tylko produktem.

Towar na sprzedaż
Chomsky wyraźnie daje do zrozumienia, że odbiorcy mediów: (czyli) czytelnicy, słuchacze, widzowie, internauci, są towarem (on sam używa bardziej eufemistycznego sformułowania: „produktu”).

Cały proces wygląda tak: media to przedsiębiorstwa, które sprzedają swój produkt – odbiorców – innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą. Zadaniem mediów jest więc wychowanie konsumentów; nie obywtaeli a konsumentów, którzy kupią określone towary.

Nie prawda jest zatem celem mediów, lecz użyteczność przy sprzedaży różnego rodzaju towarów (przy czym sami odbiorcy mediów są również towarem) oraz kształtowanie relacji podaży i popytu.

Kontola opinii publicznej
Zdaniem Noama Chomsky’ego, społeczeństwo wyraża formy dominacji, jest zarządzane przez przemoc (jak to miało miejsce w dawnych modelach rządzenia, które opisał Michel Foucault, w „Nadzorować i karać. Narodziny więziemnnictwa”), lub przez kontrolowanie opinii publicznej. Jak pokazuje Chomsky, w systemach demokratycznych w Stanach Zjednoczonych i na Zachodzie Europy, dominacja (inaczej przymus) sprawowana jest poprzez kontrolę opinii publicznej oraz za pomocą uzyskiwania społecznej zgody na określone działania władzy oraz poszczególnych grup interesów; ta kontrola jest sprawowana za pośrednictwem mediów.

Świadomość jest zagrożeniem
W tym miejscu Chomsky wskazuje kluczowy mchanizm, jak go nazywa: fabryki konsensusu. Fabryką konsensusu są prywatne media, one wytwarzają konsensus. Zarządzanie konsensusem polega na produkowaniu wrażenia, że dane działanie rządzących, albo wladzy innego rodzaju, jest konieczne; podczas gdy w rzeczywistości, to wrażenie jest pozorne, a nawet fałszywe. W taki sposób zamula, zniekształca się realny, prawdziwy kształt różnego rodzaju sytuacji i okoliczności, oraz sprawia, że wyborcy głosują, lub podejmują decyzje, wyrażane np. w badaniach opinii publicznej, przeciwko własnym interesom.

Jak pisze Chomsky, w książce „The Consensus Factory”, napisanej razem z analitykiem rynku mediów, a także profesorem finansów, Edwardem S. Hermanem, współczesne media (im chodzi głównie o media amerykańskie, chociaż możliwe jest rozszerzenie tego modelu na każdy inny kraj o podobnym systemie gospodarczym do Stanów Zjednoczonych), posiadają propagandowy charakter; żeby była jasność, bo polski przykłąd może tę diagnozę zniekształcić: Chomsky’emu oraz Hermanowi nie chodzi o media publiczne, ale przede wszystkim o prywatne; prywatne media cechują się również propagandowym charakterem.

Jak argumentują Chomsky i Herman w „The Consensus Factory”: gdyby ludzie, a więc główni aktorzy demokracji naprawdę byli w stanie uświadomić sobie – zrozumieć – konsekwencje swojego głosowania oraz własnych decyzji wyborczych czy politycznych, i wiedzieli co popierają, nigdy na określone działania rządzących nie wyraziliby zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Lecz ludzie ulegają pozornym i fałszywym wrażeniom wytwarzanym, produkowanym za pomocą mechanizmu „fabryki konsensusu” przez prywatne media (w przypadki Polski również publiczne).

Nierównowaga – przewada oligarchów
Proces demokratyczny jest skomplikowany. Pozornie wydaje się, iż w demokracji wszyscy mają równe szanse i mogą cieszyć się takimi samymi prawami oraz wolnością. Ale to złudzenie. Gra jest dużo bardziej skomplikowana, ponieważ demokracją (w tym również wyborami i procesami sprawowania władzy), jak pozazuje Chomsky, zarządzają grupy interesów oraz różnego rodzaju ośrodki nacisku (często oligarchowie), likwidując ograniczenia, które dla równowagi powinien narzucać (jak chciał np. John Stuart Mill) system demokratyczny, a nawet tworząc przywileje. W ten sposób, w konsekwencji, powstaje niezrównoważony układ demokratyczny, zaś władza sprawowana jest w wariancie klientelistycznym, lub nawet kratokracji. Wszystko zaś ma uzasadnić, usprawiedliwić mechanizm, który Noam Chomsky nazywa „fabryką konsensusu”.

A jak jest nad Wisłą?
Przykład polskiej demokracji (demokracji bardzo wypaczonej i ograniczonej) jest dla teorii Chomsky’ego oraz Hermana, tylko częściowo reprezentatywny, z uwagi na fakt, że obecnie, oprócz mediów prywatnych, funkcję „fabryki konsensusu”, w przeważającej mierze realizują media publiczne (zwłaszcza TVP), wbrew swojej misji.

W okresie rządów PO rolę „fabryki konsensusu” pełniła natomiast głównie telewizja TVN, „Gazeta Wyborcza” oraz „Newsweek”; częściowo również „Polityka”.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Prasa na ropie

Czy inwestowanie w media przez PKN Orlen ma sens? Co nafciarze mogą osiągnąć w prasie i na czym są w stanie się sparzyć?

Jerzy Mosoń: PKN Orlen ogłosił w grudniu 2020 r., że kupuje wydawnictwo Polska Press Grupa, należące do niemieckiej Verlagsgruppe Passau. Transakcja ma wielowymiarowy charakter – biznesowy ze względu na cele jakie w sprzedaży detalicznej chce osiągnąć koncern, wysoki koszt zakupu, a także wyzwanie jakim jest utrzymanie wielu redakcji w dobie koronakryzysu. Nie mniej ważny jest też aspekt polityczny tej decyzji, bo przejęcie kilkuset tytułów, w tym istotnej części mediów regionalnych wpisuje się w apele środowisk prawicowych dotyczące potrzeby repolonizacji mediów. Przeciwstawiają się im opinie szczególnie lobby lewicowo-liberalnego, które obawia się upolitycznienia mediów przejętych przez państwową spółkę. Wątpliwości mają też wydawcy, lokalnej, niezależnej prasy, której już wcześniej trudno było konkurować z Polska Press, a nowy właściciel może tę sytuację jeszcze pogorszyć.

Synergia działań
Eksperci zajmujący się inwestycjami, branża PR oraz medioznawcy zastanawiają się od kilku tygodni nad tym, w jaki sposób zakup Polska Press wpłynie na wyniki sprzedaży paliw polskiego giganta oraz jego wizerunek? Czy da się zrealizować cele, jakie deklaruje Orlen tj. „plan wzmocnienia sprzedaży detalicznej, stworzenie elastycznej, spersonalizowanej i kompleksowej oferty dla klientów, zoptymalizowanie kosztów marketingowych oraz uzyskanie dostępu do big data?” Warto w tym kontekście mieć na uwadze jeszcze jedno przejęcie Orlenu. Niedawno spółka paliwowa nabyła dystrybutora prasy Ruch S.A., co czyni zakup części mediów – tytułów prasowych znacznie bezpieczniejszą, ponieważ zarząd wydawnictwa nie będzie musiał martwić się o nadziały, nawet jeśli sprzedaż tytułów będzie okresowo spadać. Jeśli dodamy do tego fakt, że Orlen posiada także własny, choć budowany od niedawna dom mediowy Sigma Bis to ryzyko zakupu tak wielu tytułów okazuje się jeszcze niższe.

Co jest w pakiecie?
Moloch PKN Orlen przejmuje wydawcę, który w 2019 r. osiągnął przychody przekraczające 398,4 mln zł. Polska Press posiada 20 z 24 wydawanych w Polsce dzienników regionalnych oraz blisko 120 tygodników lokalnych. Zasięg prasy to 15 z 16 województw w Polsce i blisko 17.4 mln odbiorców/czytelników – tyle deklaruje Mediapanel. Do Grupy należy 500 witryn online, co czyni ją liderem polskiej sieci w obszarze informacji i publicystyki oraz w kategorii informacji lokalnych i regionalnych. Orlen przejmuje też drukarnie Grupy, które przydadzą się nie tylko jako element kontroli kosztów drukowania prasy, ale może obniżyć także dotychczasowe wydatki innych podmiotów należących do firmy tj. ulotek, faktur, katalogów.

Zagrożenia dla biznesu
Choć spółka zapewnia, że zakup Polska Press został poprzedzony analizą rynku to warto się zastanowić, czy na pewno nafciarze zdają sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń i wyzwań z jakimi będą musieli się zmierzyć jako właściciele tak wielu tytułów na bardzo trudnym rynku. Co prawda wyniki Polska Press za 2019 r. mogą napawać optymizmem, ale informują one na sytuacji sprzed pandemii koronawirusa. Rynek reklamowy w 2020 r. skurczył się; jak bardzo? – Na to pytanie odpowiedzą dane publikowane od końca stycznia. Co więcej sytuacji prasy lokalnej jest bardzo ciężka i kolejne lata na pewno tego nie zmienią. Orlen będzie musiał podjąć bardzo trudne decyzje: czy dotować deficytowe redakcje czy zdecydować się na restrukturyzację i zwolnienia? Obie decyzje mogą okazać się bardzo kosztowne, nie tylko wizerunkowo.

Co z reklamami?
Nafciarze powinni mieć też świadomość jak wyglądają przepływy finansowe w prasie regionalnej i lokalnej. Znaczna ich część zależy od sympatii samorządowców. I w tej redystrybucji środków publicznych nie pomoże ani władza centralna ani nowy dom mediowy Orlenu, bo władzę w większych i średnich miastach ma opozycja. Z kolei fundusze, którymi może operować samorząd wiejski, gdzie rządzi PiS są zbyt małe, aby zaspokoić oczekiwania wydawców lokalnych.

Orlen musi zatem spodziewać się odpływu wpływów reklamowych i to już w 2021 r. Sygnałem ostrzegawczym dla nafciarzy powinny być także zapowiedzi bojkotu nie tylko kupionej przez nich prasy, ale też korzystania ze stacji Orlen i Lotos w ramach sprzeciw wobec upolitycznienia prasy. Jeśli te groźby potwierdzą się w działaniu znacznej grupy osób Orlen stanie przed bardzo trudnymi decyzjami, łącznie z koniecznością odsprzedaży Grupy.

Pytanie: czy taka konieczność nie będzie jednocześnie szansą na tzw. ucieczkę do przodu. Jeśli bowiem za kilka lat Prawo i Sprawiedliwość przegra wybory do Parlamentu, a w rękach Orlenu pozostaną media to będą one mogły posłużyć obecnej opozycji do tworzenia własnej narracji, szkodliwej względem całej zjednoczonej prawicy.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.