Sekta


– Gosposia Państwa Kuźmiczów znajduje ciało swoich pracodawców. Ich syn, Damian, kilka lat wcześniej uciekł z domu, teraz jest jedynym spadkobiercą. Zawada dowiaduje się, że chłopak wstąpił do sekty religijnej o nazwie „Eden”. 

Roman Mańka: To streszczenie jednego z odcinków („Łowcy dusz”), popularnego w Polsce w swoim czasie serialu „Kryminalni”. Dlaczego przywołuję właśnie ten zekranizowany motyw? Otóż, żeby zrozumieć działalność osób umniejszających znaczenie koronawirusa oraz kwestionujących wartość szczepionek, trzeba przyjrzeć się działaniu religijnych sekt. Mechanizm otumaniania ludzi jest dokładnie ten sam. Chodzi o pobudzenie metafizycznych skłonności, odwołania się do błędnego definiowania związków czasowych jako przyczynowo-skutkowych, poszukiwania przyczyny na siłę, oczekiwania prostego wyjaśnienia zjawisk, podczas gdy są one bardzo złożone i skomplikowane, cofania rozwiązania coraz bardziej do tyłu, co tylko jeszcze bardziej komplikuje problem: świat oparty jest na słoniu, a słoń na żółwiu, a żółw na czym…? – „List o niewidomych na użytek tych, którzy widzą”, Denis Diderot. 

Nie tak dawno powiedziałem w rozmowie z bardzo bliską mi osobą, że Hume, Kant, Nietzsche i Bergson, „obudzili mnie z metafizycznego snu”, dostarczyli mi dużo więcej argumentów przeciwko antyszczepionkowcom i osobom negującym istnienie koronawirusa, chociaż nie powiedzieli, ani nie napisali na ten temat ani jednego słowa, niż uczyniła to cała plejada epidemiologów oraz lekarzy. 

Dlaczego ludzi tak łatwo uwierzyli w Boga (bez dowodów), a nie chcą (nawet) uwierzyć w koronawirusa i szczepionki, mimo że za tymi ostatnimi kategoriami przemawia nauka oraz zostały one falsyfikowane (w znaczeniu Karla Poppera) i poparte wieloma empirycznymi weryfikacjami? 

Przy pozyskiwaniu ludzi do sekty kluczowe są dwie tendencje: bezkrytycyzm, a także zdolność do roztaczania oraz recepcji spiskowych teorii. Są to dokładnie te cechy, które Teodor Wiesengrund Adorno wskazał w „Osobowości autorytarnej”.  Właściwie kolejność powinna być odwrotna: 1) skłonność do przyjmowania spiskowych teorii powoduje, iż bardzo łatwo jest wzbudzić podejrzenie wobec otoczenia, zepchnąć odpowiedzialność za faktyczne lub rzekome zło na określone grupy (np. naziści na Żydów), jednocześnie uprzedzając (i to jest niezwykle ważne), sięgając po przekaz wyprzedzający, żeby z góry zdezawuować, zdeprecjonować odkłamujący rzeczywistość przekaz nauki; 2) bezkrytycyzm powoduje, iż nawet najmocniejsze, empirycznie zweryfikowane argumenty do ludzi nie trafiają.

Polska jest jednym z najsłabiej zaszczepionych krajów w Europie, a rząd zachowuje się wobec koronawirusa biernie. 

Tak działają sekty. Taki jest mechanizm. Zaś film „Łowcy dusz” świetnie ten mechanizm pokazuje. Sekta „Eden” łowi dusze. Na celowniku są osoby zamożne, młode, ale bezkrytyczne, jednocześnie idealiści, działający pryncypialnie, bezinteresownie. Poddawani są bardzo podstępnej indoktrynacji, mniej więcej wg opisanego powyżej mechanizmu. Guru sekty wie, że opowiada swoim ofiarom bzdury, że wtłacza do ich mózgów beznadziejne rzeczy, absurdy na szczudłach. Zresztą sam w nie wierzy. Jest racjonalny, krytyczny. Dygresja: już Claude Levi-Strauss, francuski antropolog, filozof i etnolog, jeden z twórców strukturalizmu, podczas swych podróży do plemion żyjących w Ameryce Południowej, w Brazylii, zorientował się, iż szamani wyróżniają się pewną racjonalnością, jakimś zakresem krytycyzmu: sami nie wierzą w rytualne ceremonie, które odgrywają; wierzy w nie lud, członkowie konkretnego plemienia, lecz nie oni. 

W tym momencie widzę potrzebę przywołania jeszcze jednej analogii. Pamiętam, jak powołano zespół parlamentarny pod kierownictwem posła Antoniego Macierewicza ds. zbadania katastrofy smoleńskiej. Mechanizm tam zastosowany był dokładnie taki sam. Zadawałem sobie wówczas pytanie, dlaczego zespół mozolnie forsuje teorię zamachu, mimo, iż powoduje ona koszty polityczne, niemożliwość osiągnięcia optymalnych pułapów poparcia, do których mógł już dużo wcześniej (niż w 2019 roku) dojść PiS. Odpowiedź, jakiej sobie wówczas udzieliłem była taka, że Macierewicz poprzez lansowanie tezy zamachowej przygotowuje narrację wyprzedzającą, w ten sposób odsuwając odpowiedzialność za katastrofę smoleńską od Jarosława Kaczyńskiego (słynna rozmowa telefoniczna braci na chwilę przed katastrofą) oraz przykrywa błędy, które popełnili prezydent Lech Kaczyński oraz Jarosław Kaczyński, przy okazji organizowania wylotu. 

W pracach zespołu parlamentarnego zdarzył się jeden istotny moment, jednak niezauważony przez szerszą publiczność. W jednej z rozmów z wojskowym ekspertem, Macierewicz przyznaje, że w ramach forsowania teorii zamachu istotne są funkcje polityczne, że nie chodzi o dojście do prawdy, ale zrealizowanie celów politycznych. 

Sam Macierewicz zachowuje się zatem racjonalnie, w jakiś sposób krytycznie, lecz osoby, które uwierzyły w wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej poprzez zamach: nie. I to jest kluczowy problem. 

W odcinku „Łowcy dusz”, serialu „Kryminalni”, wielki mistrz, nawet się zbytnio nie wysila, aby zachować ceremonialną czystość określonych obrzędów, zgodność z procedurą, przejrzystość. Na przykład, łamie się z wyznawcami sekty kupionym z sklepie, pokrojonym maszynowo chlebem. Podczas jednych z modlitw przy ognisku, oddala się od grupy, aby zapalić papierosa. 

Jedna z dziewczyn, która uciekła z sekty „Eden”, a do której później dotarła ekipa „Kryminalnych” i nakłoniła ją do współpracy, wyznała szczerze: „to co mnie uratowało, to fakt, że zachowałam w sobie odrobinę krytycznego myślenia”. Właśnie te pozostałości krytycznego myślenia spowodowały, iż młoda dziewczyna wyrwała się z religijnego zniewolenia. 

Celem sekty było werbowanie jedynych dzieci zamożnych rodzin, a następnie mordowanie ich rodziców. W ten sposób młodzi ludzie stawali się wyłącznymi spadkobiercami pokaźnych majątków. Później nakłaniano ich, aby aktywa finansowe lub nieruchomości przekazały (w postaci darowizny) na rzecz sekty. 

Jak widać cel sekty był więc na wskroś racjonalny. Miał charakter biznesu realizowanego pod przykrywką religii; w działalności sekt najczęściej bywa tak, iż religia, ideologia nie jest najgłębszym sensem, w istocie chodzi bowiem o zysk, o korzyść stricte materialną. 

Mimo to, młodzi ludzie bezkrytycznie wierzyli w przekazywane im idee. Właściwie wierzyli do granic ostateczności, do ostatnich progów absurdu. 

Szczepionki ratują ludziom życie. Wielokrotnie zostało to potwierdzone empirycznie.

Pouczająca jest jedna z końcowych scen filmu „Łowcy dusz”. Mimo wymownych, porażających argumentów, policja nie może przekonać młodego chłopaka do współpracy i złożenia prawdziwych zeznań. Bowiem wcześniej został odpowiednio – użyjmy tego słowa – zaprogramowany (zaszczepiony – nomen omen), przygotowany. Sekta przewidując ewentualne działanie organów ścigania zastosowała narrację wyprzedzającą, wtłoczyła w jego umysł spiskowe teorie, odpowiednio je ukierunkowując i wzmacniając. 

Chłopak uważa policję za wysłanników piekieł, przedstawicieli największego zła. Jest immunizowany (wcześniej go do tego przygotowano) na wszelkiego rodzaju racjonalne przesłanki. Zniszczono w nim ostatki krytycznego myślenia. 

Celem sekty zawsze jest totalne zniszczenie wśród swych członków myślenia krytycznego. 

Tę historię będę pamiętał do końca życia. Jechałem pociągiem do Lublina. Było to mniej więcej 20 lat temu. Wraz ze mną, w jednym przedziale, żołnierze wracali z wojska. W większości byli pijani i mieli charakterystyczne chusty na plecach.  

Gdy wyszedłem na korytarz, na papierosa, człowiek, młody mężczyzna stojący obok mnie, poprosił o papierosa. Powiedział, że też wraca z wojska. Ale ku mojemu zdumieniu, był w stu procentach trzeźwy i nie miał żadnej chusty. Zapytałem: dlaczego? 

– „Gdy powołali mnie do wojska miałem dziewczynę. Po wyjściu do cywila chciałem się z nią ożenić. Kochałem ją bez opamiętania. Wierzyłem w każdej jej słowo. Nie pozwoliłem nikomu powiedzieć o niej złego słowa. W ogień byłem gotów za nią wskoczyć. Nagle przychodzi list od jednego kumpla, że „doprawia mi rogi”. Nie uwierzyłem. Zerwałem z nim wszystkie kontakty. Później od drugiego. Zareagowałem tak samo. W międzyczasie dostałem jeszcze kilka tego rodzaju listów, itd. W nic nie wierzyłem. Na końcu napisała do mnie matka. Nie uwierzyłem nawet rodzonej matce” –  opowiadał mi ze smutkiem młody człowiek. 

Pewnego dnia pojechał jednak na niespodziewaną, niezaplanowaną przepustkę. Dzwonił do swojej dziewczyny, aby ją uprzedzić, jednak nie odbierała telefonu. Gdy dotarł do domu, bez specjalnego zamiaru, wszedł do środka w taki sposób, że nie został usłyszany. Wtedy natknął się na rozmowę dziewczyny z jego kolegą (jej kochankiem), w której ona gardziła żołnierzem. Pogarda sprawiła, że przestał jej ufać. 

Na końcu powiedział mi: nie mam się z czego cieszyć, przez wojsko straciłem kobietę. Odpowiedziałem mu: (kolego) właśnie masz się z czego cieszyć. Straciłeś dziewczynę, znajdziesz inną, „takiego kwiatu pełno jest na tym świecie”, lecz to co zyskałeś to rzecz najcenniejsza w człowieku: krytyczne myślenie. 

W ostatniej scenie „Łowców dusz”, to kryminalni okazują się sprytniejsi od guru sekty. Wzywają go na przesłuchanie, zaś przy lustrze weneckim ustawiają młodego człowieka, ofiarę sekty, któremu wcześniej sekta zabiła rodziców. 

Dygresja: Antyszczepionkowcy, zapytajcie posłów „Konfederacji” ilu z nich się zaszczepiło? 

W trakcie zeznań, z ust guru, pod adresem młodego chłopaka wypływają strumienie totalnej pogardy (analogia: Jacek Kurski: „ciemny lud to kupi”). Wtedy w chłopaku coś pęka. Wyrywa się policjantom, wbiega do pomieszczenia przesłuchań i zaczyna okładać wielkiego mistrza ciosami. Policjanci powstrzymują go. Później składa prawdziwe, obciążające guru zeznania. 

To scenariusz serialowy. Lecz w rzeczywistości jest dużo gorzej niż w filmach. Przypadek katastrofy smoleńskiej oraz działalności parlamentarnego zespołu Macierewicza pokazuje, że nawet, gdy ludziom dostarczy się najbardziej racjonalnych, merytorycznych argumentów przeciwko spiskowym teoriom, nawet kiedy wykaże się zupełnie inną, przeciwną wersję wydarzeń, nawet gdy określone tezy zostaną skompromitowane, ośmieszone – ludzi i tak w nie wierzą. 

Tak samo jest w przypadku koronawirusa i szczepionek. Duża część społeczeństwa pomniejsza ciężar gatunkowy koronawirusa oraz kwestionuje skuteczność metod ratunkowych, obostrzeń, szczepionek, mimo, że ich sposób myślenia został nie tylko obalony, ale również skompromitowany. 

Dlaczego tak się dzieje? Na to pytanie odpowiedział Friedrich Wilhelm Nietzsche w utworze „Wiedza radosna”: bo ludzie nie są gotowi na przyjęcie prawdy. – „ Ludzie przestaną wierzyć w Boga, ale jego ogon będzie ciągnął się jeszcze przez dwa wieki” – napisał Nietzsche (przepraszam, lecz cytuję z pamięci i i pewnie powołane słowa nie są wierne). 

Lewi-Strauss, w Mitologii, pisał o strukturalnej logice mitów, o mitach, które same się strukturalnie wytwarzają. – To nie ludzie mówią mity, tylko mity mówią ludźmi. 

Na gruncie psychologii zagadnienie to (wiary w coś, w co się już racjonalnie nie da wierzyć) eksplikowali izraelscy naukowcy, Daniel Kahneman oraz Amos Tverski, w „Teorii perspektyw” za co zresztą później otrzymali „Nagrodę nobla”. 

Ludzie chcą uwierzyć w to, do czego mają skłonności, w co już wcześniej uwierzyli (pierwszy jest wniosek, później dowody; powinno być odwrotnie). Przyjmują twierdzenia od których dzieli ich krótszy dystans, nawet jeżeli to kryterium (odległość, dystans) nie jest związane z meritum sprawy. 

Przyjęcie jakiejś tezy, określonego wytłumaczenie wiąże się z inwestycją (psychologiczną, lecz często również dużo bardziej wymierną: np. prestiż, utrata znaczenia, solidarność grupowa, itp.). Z kolei wycofanie się z określonych twierdzeń: to koszt. 

Stąd ludzie wierzą nawet w te rzeczy, które zostaną skompromitowane, zwłaszcza, gdy czują, że na „placu boju” nie pozostaną sami. Zaś to ostatnie gwarantuje im polaryzacja i Internet. 

W normalnej przestrzeni społecznej, nie jest łatwo skończonemu idiocie trafić na drugiego skończonego idiotę. W Internecie znaleźć można uzasadnienie do każdej idei, którą się tylko chce czymś podeprzeć (nawet, gdy słonia chce się podeprzeć żółwiem), a idiota szybko znajdzie mnóstwo innych idiotów oraz naśladowców. 

 

 Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE. 

 

Dlaczego PiS-owi nie spada poparcie?

Znana dziennikarka „Gazety Wyborczej, Dominika Wielowieyska, postawiła ciekawe pytanie: dlaczego, mimo uwikłania w afery korupcyjne oraz liczne zjawiska nepotyzmu, rządzącej Polską formacji PiS nie spada społeczne poparcie, „Zjednoczona Prawica” wygrywa kolejne wybory, a partia Kaczyńskiego jest od wielu lat zdecydowanym liderem wszystkich sondaży.

Roman Mańka: Obecni w studiu naukowcy, prof. Magdalena Środa oraz prof. Janusz Majcherek, odpowiedzieli, odpowiednio, że przyczyną tego rodzaju sytuacji jest fakt, że „PiS dzieli się z wyborcami” i że politycy tego ugrupowania są postrzegani na zasadzi „naszych”. Obydwie odpowiedzi nie trafiają w sedno sprawy; są prawidłowe, lecz fragmentaryczne, i sprowadzają problem tylko do jednego czynnika. Tymczasem, aby wyjaśnić to zjawisko (korupcji oraz nepotyzmu rzącącego ugrupowania), które nie powoduje spadków społecznej popularności i sondażowych notowań, trzeba zastosować metodę/podejście Monteskiusza oraz Alexisa de Tocquvilla i odwołać się do wielu czynników, do tego co nazywamy wieloaspektowością problemu.

Obiecywałem dziś, że ustosunkuję się do tego zagadnienia. To właśnie czynię. Przyczyn tego rodzaju sytuacji jest kilka.

Patologia stała się normą
Po pierwsze: paradoks powszechności zjawisk korupcyjnych. Już w grudniu 2010 roku, w publikacji/analizie dla „Gazety Finansowej” postawiłem tezę, iż w Polsce korupcja wpisała się w kulturę. Chodzi o długi kulturowy proces, mający swoje źródła m.in. w czasach PRL i wcześniej, kiedy nagromadzenie zjawisk korupcyjnych spowodowało, iż korupcja zaczęła się w świadomości społecznej zamieniać z kategorii patologii w kategorię normy. Jeżeli występuje wysoka powtarzalność określonych faktów patologicznych (np. korupcji, ale równie dobrze alkoholizmu), to wówczas dochodzi do swego rodzaju kulturowej autoindoktrynacji, w ramach której dokonuje się ewolucja patologii w kierunku normy.

Korupcja wiąże się z negatywnym wymiarem kapitału społecznego (wiążącego), którego analizy prowadzi socjolog Alejandro Portes, i podobnie, jak w przypadku kapitału społeczengo występuje paradoks, polegający na tym, iż im większe jest zużycie kapitału społecznego, tym większy jego przyrost, czyli zależność wprost proporcjonalna; tak samo w przypadku korupcji: im więcej praktyk korupcyjnych, tym większa tolerancja do tego rodzaju zjawisk.

To powoduje, że w mierę jak powtarzają się sytuacje korupcyjne, społeczeństwo w coraz większym stopniu się na nie imunizuje. Maleje stopień zbulwersowania związany z faktami korupcji i w ziązku z powyższym, rośnie akceptacja dla nich. Ludzie uodparniają się na korupcję, dlatego jej obecność w życiu publicznym czy społeczno-gospodarczym, uważana jest za coś normalnego, nie powodując spadków poparcia dla ugrupowań uczestniczących we władzy.

PiS przeniósł pewne patologie, zjawiska, czy mechanizmy, takie jak instrumentalne, arbitralne stosowanie prawa, korupcja, czy nepotyzm z poziomu samorządowego na poziom centralny; z poziomu polski powiatowej na poziom Warszawy. Wszystkie te procesy są mieszkańcom polski lokalnej od wielu lat dobrze znane, dlatego nie budzą zniesmaczenia.

Poza tym, korupcja była obecna we wszystkich rządach po 1989 roku, w trakcie ostatnich ponad 30 lat transformacji, zaś jej skala była zawsze wysoka. Nie jest to więc zjawisko nowe. To co zrobił PiS, to nie istotna zmiana jej charakteru (choć zmienił się społeczny odbiór), a znaczne zwiększenie skali.

Równanie w dół
Po drugie: destrukcyjny symetryzm, czyli, inaczej mówiąc, przeświadczenie, że wszyscy kradną. Kilka razy, jako szef wojewódzkiego sztabu wyborczego, miałem okazję prowadzić kampanię wyborczą w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, uczestniczyłem również w kampaniach samorządowych, nic tak nie przeskadzało w funkcjonowaniu opisanego przez Vilfredo Pareto mechanizmu krążenia elit, kluczowego z punktu widzenia selekcji (wymiany) elit, jak symetryzm ocen wyborców, którego najlepszym przejawem są obecne w języku potocznym, w sferze obiegowej opinii publicznej, powiedzenia: „każde grabie grabią do siebie”; „wszyscy kradną”; albo: „każdy ci będzie dobrze godoł”.

W rzeczywistości są to nieuprawnione generalizacje. Nigdy, bowiem nie jest tak, że „wszyscy kradną”; i też nie wszystkie grabie „grabią dla siebie”. Zawsze jest jakiś zasięg konkretnego zjawiska, określona skala patologii; mogę się zgodzić, że w Polsce są to wielkości znaczne, duże, dość powszechne. Jednak tego rodzaju uogólnienia wytwarzają nastrój kulturowy sprzyjający zawsze aktualnie rządzącym. Dominuje tego rodzaju schemat myślowy: skoro wszyscy kradną, skoro każde grabie grabią dla siebie, to nie ma sensu zmieniać obecnej władzy. Ułatwia to sytuację rządzącym i utrudnia opozycji; co dużo gorsze, w głębszym i bardziej uniwersalnym sensie, blokuje dwa kluczowe z punktu widzenia życia demokratycznego mechanizmy: selekcji elit (krążenia elit Vilfredo Pareto) oraz poczucia wpływu. Zrównując wszystkie elity, jak również mając niskie poczucie wpływu na bieg wydarzeń politycznych, obywatele/wyborcy nie widzą potrzeby większego zaangażowania politycznego, a przede wszystki dążenia do zmiany układu władzy.

Wzmacnianie inercji
Po trzecie: płacenie za bierność. PiS dobrze rozpoznał wyżej opisane przeze mnie zjawiska społeczne, o charakterze kulturowym i postanowił wzmocnić inercję. Główna funkcja wszystkich programów społecznych, takich jak: „Rodzina 500 plus” (w zamyśle miał być to program demograficzny, prokreacyjny) czy wyprawek szkolnych dla dzieci, jest polityczna czy – idąc nawet w analizie dalej – wyborcza; można nawet postawić tezę, iż jest to subtelny rodzaj korupcji wyborczej.

Pozornie te programy aktywizują bierne dotychczas grupy społeczne, wyposażają w poczucie obywatelskości ludzi, którzy do tej pory znajdowali się poza systemem, lub – jak to określił niegdyś prof. Andrzej Zybertowicz – funkcjonowali w szczelinach systemu. Jednak tego rodzaju argument może się wydawać przekonywający tylko powierzchownie. W rzeczywistości mamy do czynienia ze zjawiskiem zupełnie odwrotnym: petryfikacją bierności za pomocą uruchomienia programów rzekomo prokreacyjnych lub socjalnych, za którymi kryją się rzeczywiste funkcje z zakresu inżyneiri społecznej.

Wiąże się z tym głębszy proces, wyposażania najniższych klas społecznych w prestiż (redystrybucja prestiżu) ponad ich realną wartość, który miał miejsce we Francji, w roku 1720, a więc na 69 lat przed wybuchem Rewolucji Francuskiej, kiedy szkocki ekonomista John Law, w czasach regentury Filipa II Orleańskiego (późniejszy Ludwika XV), tak „zamieszał” stratyfikacją społeczno-gospodarczą, że doprowadziło to do wielkich zamieszek oraz nieporozumień społecznych: jak pisał Monteskiusz w „Listach perskich”: „lokaj ważniejszy jest od sułtana”. A wg analizy Alexisa de Tocquevilla – „Dawny ustrój a rewolucja” – była to jedna z przyczyn rewolucji z 1789 roku: zmiany w obrębie kals społecznych.

O aktywności obywatelskiej czy wyborczej, można mówić w przypadku wyskiego poziomu socjalizacji politycznej. Śmiadomość polityczna oraz edukacja jest dużo ważniajszą zmienną od samej aktywności fizycznej czy fizycznego zaangażowania. Ta ostatnia kategoria nie wystarcza, aby określić dane społeczeństwo jako aktywne, mobilne, czy obywatelskie. Kluczowym, bowiem czynnikiem jest świadomość.

W związku z powyższym, często dochodzi do tzw. paradoksu wysokiej frekwencji. Mówi się o tym już otwarcie na wydziałach socjologii czy politologii amerykańskich uniwersytetów. Może zaistnieć sytuacja – i tego rodzaju stan rzeczy miał miejsce, kiedy w Polsce w wyborach zwyciążał PiS – że mamy do czyniania z wysoką frekwencją, że frekwencja w stosunku do poprzednich wyborów tego samego rodzaju rośnie, lecz świadomość wyboru czy jakość wyboru jest niska, gdyż w procesie wyborczym zyskują przewagę najmniej świadome grupy społeczne. Frekwencja frekwencji nierówna… Niski poziom socjalizacji politycznej wyborców prowadzi do paradoksu: mimo że mamy do czynienia z większą aktywnością fizyczną (z wyższą frekwencją), to nadal jest wysoka bierność.

Celem uruchomienia przez PiS różnego rodzaju transferów socjalnych jest właśnie wzmocnienie tej bierności, wzmocnienie inercji. Do funkcjonującego w ramach potocznej opinii publicznej komunikatu: „wszyscy kradną”, PiS dodaje korzystną dla siebie modyfikację: my też kradniemy, lecz jesteśmy lepsi od tamtych, bo się dzielimy.

Osłabienie kontroli społecznej
Po czwarte: podział kulturowy (polityczny). Tolerancja dla zjawisk korupcji, złodziejstwa, czy nepotyzmu jest jednym z kluczowych następstw wysokiego stopnia polaryzacji politycznej. W rzeczywistości polaryzacja tego rodzaju sytuacje usprawiedliwia czy racjonalizuje. Intensywność podziału powoduje, iż stosunek do rządzących czy określonych graczy politycznych na scenie politycznej, przenosi się z pól oceny racjonalnej na obszary reakcji emocjonalnych. Tworzy to stan rzeczy, w ramach którego można sprawować władzę niezależnie od jakości rządzenia; inaczej mówiąc, można rządzić źle, bez wyraźnych efektów, łamać prawo, uwikłać się w afery korupcyjne czy skandale obyczajowe, a i tak będzie się utrzymywało wysoką popularność społeczną, bądź dominować w sondażach, gdyż istnieje druga – demonizowana – strona, deprecjonowany kontekst większego zła.

Wynika to wprost z teorii konfliktu (Lewis A. Coser i Ralf Dahrendorf): konflikt w pewnych sytuacjach może być konstruktywny (dla skonfliktowanych, antagonistycznych grup), gdyż zwiększa solidarność wewnątrzgrupową, centralizuje układ władzy i procedury rządzenia, wzmacnia poczucie posłuszeństwa, a także zmniejsza tolerancję dla zachowań dewiacyjnych, wprowadza większą tolerancję wobec odstępstw od określonych norm, a nawet ustanawia swego rodzaju bezkarność.

Wiąże się z tym asymetryczność, nieadekwatność, czy wybiórczość, arbitralność kontroli społecznej: razi złodziejstwo, korupcja, czy nepotyzm w zwaśnionej grupie, lecz nie przeszkadza w tożsamym środowisku.

Intensywny konflikt czy podział (kulturowy, polityczny) znacznie osłabia kontrolę społeczną oraz funkcję krytyki, za to wzmacnia oportunizm – lecz jest to specyficzny oportunizm, występujący pod przykrywką ostrej krytyki drugiej – zantagonizowanej – strony oraz patologicznego bezkrytycyzmu i idealizowania swoich.

Brak obiektywnych, bezstronnych ocen. Nieumiejętność odróżnienia dobra od zła. Jednowymiarowość, o której swego czasu pisał Herbert Marcuse w „Człowieku jednowymiarowym”.

Słaba edukacja
Po piąte: niski poziom moralny społeczeństwa, związany z niskim (realnym) wykształceniem. Polskie społeczeństwo jest – wbrew temu co się mówi w obiegu oficjalnym oraz wbrew statystykom – na bardzo niskiem poziomie etycznym. Bierze się to bezpośrednio z innych parametrów, związanych z edukacją. Świadomość obywatelska jest niewielka, zaś stan socjalizacji politycznej niewysoki. Społeczeństwo polskie przeżywa kryzys moralny i intelektualny.

Jedną z głównych przyczyn, jest dojmujący proces makdonaldyzacji szkolnictwa wyższego (fenomen opisany w latach 60. XX wieku przez George Ritzera, w ramach szerszego procesu makdonaldyzacji na przykładzie Stanów Zjednoczonych) oraz powszechna, masowa edukacja na poziomie wyższym, która powinna mieć charakter elitarny. Rozszeżenie i ułatwienie dostępu do studiów wyższych (w wielu przypadkach złej jakości), spowodowało drastyczne obniżenie poziomiu kształcenia wyższego, co niesie również negatywne konsekwencje dla diagnostyki oraz rynku pracy. Masa ciąży w dół… Wg moich szacunków, 75-80 proc. absolwentów wyższych uczelni, nie reprezentuje wyższego poziomu wiedzy; przeciwnie: daleko od niego odbiega. Na studia idzie się obecnie nie po wiedzę, a po dyplom, tymczasem powinno być odwrotnie.

W konsekwencji poziom intelektualny oraz śwaidomość moralna czy obywatelska polskiego społeczeństwa, kształtują się na niskim poziomie; przekłada się to niestety na moralną ocenę różnego rodzaju patologicznych zjawisk i ich tolerancję oraz negatywną selekcję elit.

Demokracja ma sens tylko wówcza, jak twierdził m.in. John Stuart Mill, gdy towarzyszy jej wysoki poziom edukacji; w tym kontekście fundamentalne znaczenie uzyskuje postulat Milla: „powszechne wybory wymagają powszechnej edukacji”.

Bez edukacji i wysokiej świadomości obywatelskiej, dobrego przygotowania intelektualnego, moralnego, demokracja prędzej czy później, ale raczej prędzej niż później, przemieni się w tyranię, albo despotyzm, lub w kratokrację, czyli system, w którym elity obsługują same siebie i następuje reprodukcja tych samych elit władzy, replika rządzenia.

Potrzebna abstrakcyjność i banalność
Po szóste: umoralnienie politycznego praksis oraz banalność zdarzenia. Aby patologiczne zjawiska z udziałem rządzących elit (w tym przypadku PiS, lecz również wszystkich innych) spowodowały społeczne oburzenie i spadek popularności formacji sprawujących władzę, potrzebne są dwa przeciwstawne procesy: z jednej strony – umoralnienie politycznego praksis, proces, który opisał Jean Paul Sartre, w kontekście wydarzeń na Węgrzech w roku 1956 oraz protestów we Francji (1968); zaś z drugiej strony, banalnego wydarzenia, dzięki, któremu korupcja rządzących stanie się dla obywateli zjawiskiem mniej abstrakcyjnym, bardziej przyziemnym i bardziej zrozumiałym.

Są to dwa socjopolityczne – przeciwstawne, ale jednocześnie wzajemnie się uzupełniające – procesy, na których wyczerpujące, wszechstronne opisanie nie mam tu miejsca, ani czasu, ale mogę je tylko, pokrótce, w kilku zdanich, przybliżyć.

Umoralnienie politycznego praksis oznacza nagromadzenie patologicznych zjawisk (np. korupcyjnych) do tego stopnia, że społeczeństwo zacznie je postrzegać w kategoriach bardziej uniwersalnych, ogólnych, kategorialnych, wychodzących poza konkretne zdarzenia jednostkowe. Chodzi o to, aby w świadomości społecznej coś występowało jako proces, a nie zdarzenie; jako reguła czy zasada, a nie fakt; i aby co najważniejsze, w świadomości społecznej dominowały nie poszczególne, konkretne okoliczności, a ogólna ocena moralna.

Z drugiej jednak strony, potrzebny jest też jednostkowy, konkretny, a nawet banalny fakt, aby wyrafinowane mechanizmy korupcyjne, związane z np. lobbingiem czy optymalizacją podatkową, stały się powszechnie zrozumiałe, nawet dla prostych ludzi, aby korupcyjny proces zyskał symbol, został przełożony na memy, ikony, itd., aby jego fabuła była prosta, czytelna i zrozumiała, aby dało ją się wyrazić jednym prostym zdaniem.

Zazwyczaj podział funkcji w świadomości społecznej jest następujący: umoralnienie politycznego praksis to beczka prochu; banalne zdarzenie, to zapalnik.

W okresie rządów PO, tym banalnym zdarzeniem (zapalnikiem) były słynne ośmiorniczki; jak dotychczas szczęściem PiS jest to, iż nie miał jeszcze swoich ośmiorniczek.

W przypadku zjawisk korupcyjnych istnieje pewien paradoks. Wysoka korupcja, opiewająca na wielkie, milionowe sumy, może być dla zwykłych ludzi niezrozuiała, gdyż jej wielkość staje się abstrakcyjna, daleka od doświadczenia oraz praktyki normalnych obywateli, dlatego też potrzebne są banalne przypadki, które dużo bardziej przemawiają do wyobraźni społecznej.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

 

Motłoch

Kilka lat temu, znany dziennikarz Radia TOK FM i Polityki, Jacek Żakowski powiedział coś mniej więcej takiego: na wykonanie wyroku karnego skazani muszę teraz długo czekać, dzisiaj łatwiej dostać się na studia niż do więzienia.

Roman Mańka: Mówiąc to, Żakowski chciał wyrazić dezaprobatę dla patologii w polskim systemie sprawiedliwości (bo taki był wówczas temat popularnej rozmowy: Lis – Wołek – Władyka), jednak jego wypowiedź definiuje nie tylko fatalny stan polityki penitencjarnej w Polsce, lecz również beznadziejną kondycję szkolnictwa wyższego.

Największe oszustwo tansformacji
O absurdalności masowego kształcenia na poziomie wyższym pisałem już w 2011 roku, a więc ponad 10 lat temu, w obszernej publikacji dla Gazety Finansowej, opatrzonej tytułem: „Wyższe wykształcenie powinno być elitarne!”, natomiast w książce „Moment krytyczny”, którą wydałem w 2014 roku, określiłem stworzony po 1989 roku system edukacji na poziomie studiów wyższych jako jedno z największych oszustw transformacji. Ludzie masowo rzucili się na uczelnie wyższe, zaczęli oblegać uniwersytety oraz akademie, w celu zdobycia wysokich kwalifikacji, ale ich realnie nie otrzymali.

Doszliśmy do takiego momentu, że dziś już prawie wszyscy studiują. Właściwie każdy, kto tylko zechce, może zapisać się na dowolny kierunek i ukończyć jakiś uniwersytet czy inną wyższą szkołę; jeżeli nie uda mu się w jednym miejscu, w jednej uczelni, może swój cel zrealizować w innej.

Czy naprawdę o to nam chodzi? Czy wyższe wykształcenie powinno mieć charakter masowy? Czy wówczas, po upowszechnieniu oraz popularyzacji, nie staje się wykształceniem – w zasadzie – podstawowym?

Ilość czy jakość?
Z wyższym wykształceniem jest podobnie, jak z wysoką frekwencją, notowaną przy okazji wyborów. W obydwu przypadkach może działać zasada paradoksalna: wysoka frekwencja w wyborach wcale nie musi oznaczać mądrej świadomej decyzji zbiorowej; wręcz przeciwnie, może wskazywać na wysoki stopień populizmu w debacie piblicznej, albo ostrą, bezpardonową polaryzację; w takich warunkach zazwyczaj uaktywniają się grupy bierne, o niskim poziomie socjalizacji politycznej, a także najmniejszych zdolnościach obywatelskich, małej świadomości; uruchomił je populizm, lub emocje związane z ostrym konfliktem politycznym czy kulturowym, ale mimo wyartykułowanej aktywności fizycznej (okoliczności pójścia do wyborów), są to dalej ludzie bierni, gdyż ich świadomość jest niska, decyzje wyborcze nie są racjonalne, a emocjonalne, i często głosują (w wyniku manipulacji) przeciwko własnym interesom. Masami manipuluje się łatwiej niż pojedyńczym człowiekiem.

Podobny problem dotyka w Polsce wyższego wykształcenia. Nastawienie się na masy jest zawsze złe. W wymiarze analizy semantycznej istnieje sprzeczność pomiędzy pojęciami: wyższości, a masowości; wyższość jest antynomią masowości; coś co jest wyższe nie może być masowe (te dwie kategorie się wykluczają); wyższość to elitarność, a nie masowość, która, jak zdaje się twierdził Jose Ortega y Gasset: degeneruje. Ilość nie musi przejść w jakość, jak chciał Marks i marksiści; jest wprost przeciwnie: ilość, po przekroczeniu pewnej granicy zdrowego rozsądku, radykalnie obniża jakość. Gdy zwiększymy liczbę biegaczy walczących o zwycięstwo w olimpijskim sprincie na 100 metrów o kilku kolejnych zawodników, średnia prędkości biegu pójdzie w dół; kiedy w 1998 roku (Francja), rozserzono grupę finalistów Mistrzostw Śwata w Piłce Nożnej z 24 do 32, pojawiło się mnóstwo nieciekawych meczów, stojących na niskim poziomie sportowym; to samo stało się, gdy w 2016 roku do 16. biorących wcześniej uciał w Euro uczestników, dodano kolejnych 8 zespołów., w tym przypadku również poziom wielu pojedynków (zwłaszcza w fazie grupowej) radykalnie obniżył się.

Wielkość degeneruje
Tak, jak na Mistrzostwach Świata czy Europy grają drużyny, które nigdy nie powinny się tam znaleźć; podobnie na polskie uczelnie dostają się ludzie, którzy nigdy nie powinni studiować, prezentujący żenujący poziom intelektualny i moralny. Nigdy nie zapomnę sytuacji, na którą – przypadkowo – natknąłem się ponad 14 lat temu. Okoliczności wprawiły mnie do tego stopnia w zdumienie i skonfundowanie, że do dzisiaj zapamiętałem datę. Był 14 lutego 2007 roku. Wracałem właśnie z Poznania. Na jednej stacji, jeszcze w Poznaniu, lecz już za Poznaniem Głównym, dosiadło się do mnie dwóch młodych mężczyzn. Z rozmowy wynikało, że to studenci. Wzajemnie relacjonowali sobie przebieg sesji egzaminacyjnej, która właśnie trwała. Nagle jeden pyta drugiego: co dostałeś z psychologii? Drugi odpowiedział: trzy, bo nie byłem (na egzaminie); na to pierwszy odparł: mi postawił czwórkę, poszedłem na egzamin, chociaż się nic nie uczyłem. Ten dialog dobrze opisuje proces – degeneracji – który dotknął polskie szkolnictwo wyższe.

Naiwny optymizm
Często w przestrzeni publicznej słychać radość z powodu, iż tak wiele osób studiuje. Różni ludzie, w tym również autorytety, artykułują entuzjazm, że z roku na rok znacząco zwiększa się środowisko ludzi z wyższym wykształceniem, i że przybywa wykształconych członków społeczeństwa, co ma rzekomo poprawić jego kondycję intelektualną, merytoryczną i moralną, jak również, wzmocnić społeczeństwo obywatelskie.

Tyle tylko, że ten optymizm jest naiwny. Przypomnę, odwołując się jeszcze raz do przywołanej powyżej analogi, która dobrze ten przykład ilustruje, że PiS również zwyciężył w wyborach parlamentarnych (2019), w warunkach najwyższej po roku 1989 frekwencji i jednej z najwyższych, w roku 2015, jak również najwyższej frekwencji w wyborach do Europarlamentu, wziąwszy pod uwagę wszystkie elekcje europejskie, które się do tej pory odbyły. Czy dopuszczenie PiS do władzy było mądrą, świadomą, odpowiedzialną decyzją? Czy świadczyło o wysokim poziomie socjalizacji politycznej? Czy głosowanie na PiS było postawą obywatelską? Zostawiam z tym pytaniem Państwa na noc.

W każdym razie, wbrew pozorom i tego co się twierdzi, wysoka frekwencja wcale nie musi dać pozytywnych rezultatów. To jest bardzo złożona spraw, wiele pisał o tym John Stuart Mill w „O rządzie reprezentatywnym” (1861), a także jeszcze wcześniej, Thomas Hare, w „Traktacie o wyborze przedstawicieli” (1859).

Dlaczego demokracja faworyzuje ignorancję przed wiedzą? – pytał Mill w publikacji „O rządzie reprezentatywnym”.

Wpuszczenie motłochu do lokali wyborzych może doprowadzić do tragedii oraz tyranii większości (Mill, Guizot, Tocqueville). Podobnie wpuszczenie motłuchu na uczelnie: uniwersytety oraz akademie, wcale nie musi dać dobrych rezultatów. To nie jest takie proste… Jak pisał, wspomniany powyżej Jose Ortega y Gasset, w „Buncie mas”: odnowa nie przyjdzie ze strony mas, one służą autorytarnej władzy, otumanieniu oraz zniewoleniu człowieka; odnowa może przyjść tylko ze strony elit (w dobrym tego słowa znaczeniu: wartości, ambicji, głębi, unikalności). Gdy jednak wszyscy mogą uchodzić za elitę, kiedy mają ku temu subiektywne oraz formalne podstawy, trudno rozpoznać prawdziwą elitę – tą, która powina prowadzić społeczeństwo. Trawestując powiedzenie Nietzschego: tak wielu dziś pasterzy, a tak mało owiec. Gdy jednak pasterzy jest zbyt wielu, można ich pomylić z baranami… „Nie rozpozna się prawdziwego Janko Muzykanta w stu tysiącach Janko Muzykantów” – mówił filozof, prof. Bogusław Wolniewicz, który również często, w kontekście polskiego szkolnictwa wyższego oraz sytuacji na wyższych uczelniach, powoływał się na znane z fizyki prawo: „masa ciąży w dół”.

Zafałszowana redystrybucja prestiżu
Co tak naprawdę stało się w Polsce z edukacją na poziomie wyższym? Pozornie podniesiono jej poziom. Rzekomo, znacznie przybyło osób z wyższym wykształceniem. Sęk w tym, że tylko pozornie i rzekomo. W rzeczywistości, poprzez ułatwienie i rozszerzenie dostępu do wyższego wykształcenia, jego poziom i realna wartość radykalnie się obniżyły, nawet wobec tego, co miało miejsce przed 1989 rokiem w PRL-u, nie wspominając już o standardach międzynarodowych. Najlepsze polskie uczelnie plasują się dopiero w czwartej setce światowych rankingów.

Młodzi ludzie nie idą w Polsce na studia po wiedzę, a po dyplom. Nie interesuje ich efekt realny, lecz formalny (nominalny). A powinno być dokładnie odwrotnie. W konsekwencji, oszukują system i samych siebie. Pociąga to za sobą wiele negatywnych konsekwencji, spośród których wymienię tylko, z braku czasu, niektóre.

Po pierwsze, umasowienie wyższego wykształcenia powoduje zamieszanie w życiu społeczno-politycznym, subiektywny wzrost aspiracji ponad poziom realnej, obiektywnej wartości; towarzyszy temu często zjawisko deprywacji, czyli niezrealizowanych aspiracji, ambicji, mimo że obiektywnie, wziąwszy pod uwagę realne kwalifikacje i uwarunkowania, oczekiwania są zaspokajane. Na marginesie: ofiarą tego procesu padła m.in. Platforma Obywatelska, która obiektywnie podniosła poziom życia i zmniejszyła bezrobocie, lecz poniżej poziomu subiektywnych oczekiwań.

Ma to też negatywny wpływ na stratyfikację społeczną. W hierarchii społecznej oraz w ramach debaty publicznej, rośnie znaczenie osób, które nie posiadają do tego właściwych (w sensie realnym) kompetencji, jak również przyrasta prestiż ponad obiektywny stan. Przypomina mi się sytuacja przed rewolucją francuską (1789), kiedy w 1720 roku finansami we Francji zarządzał szkocki ekonomista, John Law. Doprowadził do takiego zamieszania w ramach klas społecznych (nieuzasadniona redystrybucja prestiżu), że jak pisał Monteskiusz w „Listach perskich” (1721): lokaj ważniejszy był od sułtana.

Zachwianie porządku między klasami, osłabienie politycznej pozycji arystokracji i wzmocnienie jej pozycji społecznej oraz wzrost znaczenia burżuazji, zwiększenie możliwości ekonomicznych chłopów (zakup ziemi) był jedną z głównych przyczyn niepokojów społecznych, a następnie rewolucji. Przenikliwie pisze o tym Alexis de Tocqueville w „Dawnym ustroju i rewolucji”.

Po drugie, wywołuje negatywne konsekwencje dla rynku pracy i często reprodukuje bezrobocie (oficjalne, bądź ukryte). Ktoś, kto mógłby na przykład znakomicie realizować się w profesjach technicznych, aplikuje na kierunki humanistyczne, następnie kończy prawo albo politologię i podwójnie przyczynia się do tworzenia nieracjonalnego rynku pracy: powoduje deficyty w zawodach praktyczno-technicznych oraz inflację w humanistycznych.

Po trzecie, zafałsowaniu ulegają oceny oraz prognozy o charakterze diagnostycznym czy statystycznym. Nie wiemy, jakie mamy społeczeństwo. Sami siebie oszukujemy. Dopiero głębokie badania socjologiczne pokazują realny stan.

Po czwarte, upowszechnienie wyższego wykształcenia (a w praktyce jego dewaluacja) sprzyja nepotyzmowi oraz kolesiostwu. Ktoś może w tym momencie zapytać: w jaki sposób? Bo zamula zasady konkurencji i tworzy nieprzejrzyste kryteria. One z pozoru wydają się transparentne, lecz są przejrzyste jedynie werbalnie, nominalnie, a w rzeczywistości, gdy się głębiej temu przyjrzymy, zaciemniają, zafałszowują obraz.

Powodują sytuację, w której – dzięki upowszechnieniu – wyższego wykształcenia łatwiej uzasadnić fakt zatrudnienia kogoś na określonym stanowisku rzekomymi merytorycznymi kwalifikacjami, gdy w rzeczywistości za konkretną decyzją personalną stał nepotyzm albo znajomości; z drugiej strony, dużo trudniej taką sytuację zdemaskować oraz publicznie poddać krytyce. Wszyscy kandydaci posiadają przecież wyższe wykształcenie…

Spłycenie
Polskie szkolnictwo wyższe zostało dotknięte przez procesy makdonaldyzacji, które są węższym epizodem ogólnego fenomenu, jakim jest makdonaldyzacja społeczeństwa. Jest to moim zdaniem, najbardziej charakterystyczny rys współczesności, który znakomicie opisał amerykański socjolog, George Ritzer, w książce „Makdonaldyzacja społeczeństwa”, na przełomie lat 50. i 60. XX wieku.

Makdonaldyzacja, wg diagnozy Ritzera, obiwawia się kilkoma kluczowymi elementami: 1) przewagą czynnika ilościowego nad jakościowym; 2) standaryzacją, czyli ujednoliceniem; 3) determinacją parametrów szybkości, prędkości nad starannością;4) kwantyfikowalnością i kalkulacyjnością; 5) rutynizacją; 6) automatyzacją. W opinii Ritzera prowadzi to do odmyślenia i dehumanizacji. Oczekuje się, aby ludzie wykonywali zadania rutynowo (niczym maszyny), a nie myśleli, nie kreowali nowych pomysłów oraz inicjatyw; aby nie byli kreatywni.

Osobiście, określam makdonaldyzację za pomocą jednego słowa: spłycenie. Współczesny świat charakteryzuje się spłyceniem. Taki stan rzeczy (nadmierna rutyna, brak kreatywności, dominacja ilości nad jakością oraz zamkniętych nawyków) wychowa doskonałych konsumentów, lecz fatalnych obywateli.

Co ciekawe, Ritzer wiele pisze również o makdonaldyzacji szkolnicywa wyższego. Zwraca uwagę na jedną niezmiernie ciekawą okoliczność. (otóż) Umasowienie wyższego wykształcenia jest w interesie rządzących, a także najbogatszych grup społecznych. Łatwiej ludźmi manipulować, gdy uważają, że są mądrzy. Powstają artefakty, pozory wysokiej świadomości. Uzyskanie wykstałcenia ponad realną wartość, usypia czujność, demobilizuje.

Umasowienie prowadzi do degeneracji oraz realnego obniżenia poziomu. Wprowadza to granicę, tworzy dystans społeczny, dając przewagę osobom z bogatych rodzin, które ukończyły prestiżowe wyższe uczelnie poza granicami Polski i właśnie ono stanie się awangardowym, w zderzeniu z krajowym umasowionym. (umasowienie mody – Georg Simmel)

W istocie, umasowienie wyższego wykształcenia wcale nie musi działać jako czynnik egalitarny, a wręcz przeciwnie: wykluczający

Na ten ostatni problem zwracał uwagę francuski antopolog i socjolog, Pierre Bourdieu, przy okazji prac nad przemocą symboliczną, twierdząc, że edukacja wcale nie musi być elementem egalitarnym i sprzyjającym społecznej emancypacji, gdyż utrwala istniejący stan społeczny, przedstawiając go jako naturalny.

Gdy się głębiej nad tym zastanowimy, to tak często jest.

Z całą pewnością edukacja pomoże społeczeństwu i jest jednym z największych czynników rozwoju, wzrostu ale nie każda edukacja i nie rzucana na oślep.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.