Metoda rządzenia

Co robi PiS? Jaka jest ich technika rządzenia? Myślę, że odpowiedź znajdziemy w „Panopticon, or the Inspection House”, Jeremy Benthama (kolegi Jamesa Milla, który był z kolei ojcem słynnego Johna Stuarta Milla).

Roman Mańka: Teoretycznej koncepcji, którą w praktyce próbowano zrealizować tylko w kilku miejscach na świecie: w Bredzie, w Arnheim (1886), w Haarlemie, a przede wszystkim w stanie Illinois, w więzieniu stanowym Stateville Joliet; w paru jeszcze innych miejscach: we Włoszech, na wyspie Santo Stefano, jak również w istniejącym jeszcze do tej pory więzieniu San Vittore w Mediolanie.

Społeczeństwo dyscyplinarne
Właściwie w pracy Benthama metody stosowanej w procesie sprawowania władzy przez PiS i wiele innych rządów na świecie nie ma, lecz jest jej zaczyn: absolutna inwigilacja oraz kontrola w celu uzyskania maksymalizacji użyteczności (utylitaryzm); diagnozowanie dewiacji oraz odstępstw od normalności – nie obiektywnej, lecz arbitralnej, którą się wcześniej zdefiniowało i narzuciło społeczeństwu, a następnie rozprzestrzeniło.

Jeszcze bardziej te elementy zostały uwypuklone przez interpretatorów Benthama, w tym między innymi przez Michela Foucaulta, w jego słynnej pracy „Nadzorować i karać. Historia więziennictwa”

Foucault mówi o społeczeństwie dyscyplinarnym (jednym z pożądanych celów Panopticonu jest dyscyplina) i rozciąga teorię Panopticonu Jeremy’ego Benthama na całe społeczeństwo.

W opinii Foucaulta kluczowa przewaga rządzących nad społeczeństwem polega na asymetrii widzenia. Nierownomierność widzenia oraz brak równowagi w redystrybucji wiedzy determinuje dyscyplinę. Hannah Arendt pisała o narzędziach: gdy władza korzysta z narzędzi, tak naprawdę posuwa się do przemocy.

Instrument ideologiczny
Co jest istotą Panopticonu? (bardziej w interpretacji kontynuatorów niż samego Benthama). Otóż sztuczne problemy. Tak właśnie rządzi PiS.

Ponopticon stanowi instrument ideologiczny, który wytwarza represje w różnych sferach życia społecznego pod pozorem dobrych intencji. Istotą Panopticonu są rzekome dobre intencje, które jednak maskują prawdziwie zamierzone efekty: dyscypliny oraz represji (chodzi o represje inaczej widziane niż tradycyjne – bardziej symboliczne czy psychiczne).

Celem jest stworzenie nowego sposobu rozumienia relacji społecznych. Wymyśla się problemy i udaje że je rozwiązuje. Tymczasem problemy są sztuczne, wyimaginowane, zaś ich rozwiązywanie (załatwianie) rzekome, pozorowane.

Ale w ten sposób, poprzez inscenizację wymyślonych problemów i ich rzekomego rozwiązywania, uzyskuje się potrzebny w rządzeniu efekt dyscypliny oraz konsolidacji, mobilizuje określone grupy docelowe wokół formacji sprawującej władzę. A dodatkowo odwraca się uwagę od prawdziwych, rzeczywistych, i naprawdę istotnych problemów.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

 

Trzeba zrobić wszystko, aby Sousa pozostał!

Moim zdaniem Paulo Sousa zdał egzamin. Kwestią nie jest już czy powinien pozostać selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski, lecz trzeba zrobić wszystko – dać każde pieniądze – aby pozostał, na stanowisku trenera, jak najdłużej. Widać, że człowiek zna się na piłce nożnej, że posiada futbolową wiedzę. I nie chodzi o wyniki (myślę, że te największe dopiero przyjdą), ale o zmianę filozofii polskiego piłkarstwa oraz system, schemat gry.

Roman Mańka: Od dawna pisałem, mówiłem, iż piłka nożna, w ramach swej ewolucji, upodabnia się do hokeja na lodzie. To oczywiście naciągnięta metafora, jednak jest w niej pewien sens. Nowoczesny futbol charakteryzuje się kilkoma istotnymi osobliwościami: 1) trzeba mieć zbilanoswanych zawodników, tak samo dobrych w grze defensywnej, w odbiorze piłki, jak i w kreowaniu akcji ofensywnych (Francja, Belgia, Włochy, Anglia); 2) nie ma pojęcia pierwszej jednenastki, ani ścisłego podziału na formacje: obrona – pomoc – atak; współcześnie żeby zwyciężać, należy mieć nie jedenastu, a co najmniej piętnastu wyrównanych, zrównoważonych, i w miarę uniwersalnych, wielo-funkcyjnych zawodników, zaś mecze wygrywa się „z ławki” – zmianami; czasy tzw. pierwszych jedenastek już dawno się skończyły; fudbol stał się totalny, obrońcy muszą atakować, tymczasem napastnicy wykonują zadania defensywne (w najbardziej nowoczesnym futbolu gra się bez klasycznego środkowego napastnika, rolę tę funkcjonalnie pełni jeden z pomocników, tak jak np. w drużynie Hiszapnii); 3) dominujące dziś ustawienie ma charakter elastyczny, hybrydowy: nominalnie, na papierze jest to 1 – 3 – 5 – 2, lecz, gdy trzeba, kiedy sytuacja tego wymaga, można z łatwością przejść w trakcie meczu na 1 – 5 – 3 – 2, lub 1 – 3 – 3 – 3, albo jeszcze inaczej 1 – 3 – 6 – 1, czy 1 – 5 – 4 – 1.

Trudne początki, lecz kierunek słuszny
Wszystkie te elementy odważnie wprowadza Paulo Sousa. I jest w tym konsekwentny. Uczy nas nowoczesnej gry, a postępy widać z każdym kolejnym meczem. Polska drużyna stosuje presing. Wychodzi jej to coraz skuteczniej. Nękamy przeciwników już na ich połowie boiska. Utrudniamy rozgrywanie piłki. Staramy się dominować. Przejmujemy inicjatywę. Poprawiamy posiadanie piłki. Takie usposobienie selekcjoner Sousa próbował w naszych piłkarzach zakorzenić od początku, już od pierwszego momentu, kiedy przyszedł. Atakowaliśmy odważnie Węgrów w Budapeszcie i Hiszpanów podczas Mistrzostw Europy w Sewilli, na ich własnym terenie. Graliśmy drugą połowę z Anglią na Wembley w Londynie, jak równy z równym, zas w Warszawie nawet przeważaliśmy.

Może nie ma jeszcze olśniewających, spektakularnych wyników, lecz taki styl gry, rezultaty ewaluacji oraz dodatnia ewolucja musi cieszyć. Gdy dzieło będzie kontynuowane, sukcesy muszą przyjść prędzej lub później; ale raczej prędzej niż później.

Wizja i charyzma
Od początku wierzyłem w Paulo Sousę. Właściwie od pierwszej jego konferencji prasowej. Gdy go tylko posłuchałem. Miał wizję. Można było zorientować się od razu. Ja po prostu kocham ludzi inteligentnych, z wizją oraz charyzmą. Odważnych. Myślących. Ambitnych. Wizjonerów. Z głębią. A te cechy/walory Portugalczyk z całą pewnością ma. Wie czego chce i potrafii logicznie, inteligentnie uzasadniać swoje koncepcje. Tłumaczy podejmowane decyzje i bierze za nie odpowiedzialność. Nie boi się ryzyka. Jest asertywny (rzecz bardzo cenna, lecz w dzisiejszej rzeczywistości – niezbędna): potrafi publicznie wyróżnić, skomplementować konkretnego zawodnika, ale i skrytykować, kiedy na to zasłuży. Na tym właśnie polega profesjonalizm.

I jeszcze jedna ważna sprawa, która wskazuje – moim zdaniem na coś bardzo pozytywnego – przed wszystkimi rozgrywanymi przez Sousę pojedynkami, różnej maści komentatorzy, eksperci, byli trenerzy, dziennikarze, nie trafili z wyjściowym składem przed konkretnymi spotkaniami ani razu (byli zaskoczeni, że są zaskoczeni…), tymczasem, gdy funkcję selekcjonerów pełnili polscy trenerzy, ja już miesiąc przed danym meczem wiedziałem, jaki na murawę wybiegnie skład (i to właśnie było chore) i miałem pewność, że będzie to defensywne ustawienie 1 – 9 – 1, czyli „murowanie bramki” i „wybijanka na oślep”. W profesjonalnym futbolu nie może być pewniaków, nie ma miejsca na nepotyzm ani uklady czy sympatie, nie może być „świętych krów”. nie gra się za zasługi albo piękną buzię lub lobbing menagerów marketingowych od reklam; drużynę buduje się permanentnie, cały czas, a gdy w miejsce zasłużonego piłkarza pojawia się nowy/młody zawodnik, to on wchodzi do składu, niezależnie od metryki (Pele, Maradona, Owen, Ronaldo, Mbappe. Itd.). Poza tym, musi decydować dyspozycja dnia. I nic innego. Po znajomości lub wedle sympatii, to można zasiąść na eksponywanym miejscu podczas urodzin u teściowej, lecz nie znaleść się w składzie zespołu, który reprezentuje kraj.

Takie są reguły nowoczesnej piłki nożnej i Sousa je konsekwentnie wdraża. Przynosi to coraz lepsze rezultaty.

Pragmatyzm to patrzenie w przyszłość
Nauka wymaga cierpliwości. Na sukcesy trzeba poczekać. W życiu ważna jest konsekwencja. Wyniki nie przyjdą od razu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Może nawet nie być od razu natychmiastowych rezultatów, lecz warto dać szansę, kiedy widać progres. A w tym przypadku widać ewidentnie. Historia ostatnich 30 lat pokazuje, iż zbyt szybko odbieraliśmy selekcjonerom szansę. To był nasz błąd. My w Polsce łatwo potrafimy wszystko niszczyć. Przekreślać pracę. Nie pozwalamy wykluć się koncepcji, zrealizować wizji. Porażki też czegoś uczą: hartują, dostarczają doświadczeń, pozwalają się rozwijać; pod warunkiem, że wyciąga się z nich konstruktywne wnioski. Na tym polega filozofia pragmatyzmu: wyciągnąć jak najbardziej wartościową wiedzę z doświadczeń (zamkniętych, przeszłych), nie bać się eksperymentów, weryfikować idee w praktyce (Charles Sanders Peirce) i zastosować do przyszłych doświadczeń. Pragmatyzm, to tak naprawdę empiryzm zwrócony w przyszłość.

Stąd uważam, iż Paulo Sousa powinien pozostać selekcjonerem piłkarskiej reprezentacji Polski, jak najdłużej. Co najmniej do kolejnych Mistrzostw Europy (za trzy lata w Niemczech), a może i Świata. I nowy prezes PZPN, Cezary Kulesza, powinien zrobić wszystko, co w jego mocy, aby tak znakomity fachowiec w Polsce pozostał i chciał dalej dla naszego kraju pracować, nosząc biało-czerwony dres z orzełkiem na piersi.

Wyciągnijmy wnioski z doświadczeń przeszłości
Zbyt szybko kiedyś pożegnaliśmy Holendra Leo Beenhakkera, a za jego czasów reprezentacja Polski rozegrała kilka kapitalnych spotkań, na najwyższym światowym poziomie, zwłaszcza w początkowej fazie jego trenerskiej pracy. To co wówczas ujmowało, to również poprawiający się z meczu na mecz styl gry, odważne decyzje, a zwłaszcza nowi, nieznani wcześniej zawodnicy, których Beenhakker wyciągał niczym z kapelusza. Nagle okazało się, iż nad Wisłą jest wielu zdolnych piłkarzy. Zakwalifikowaliśmy się do Mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii z arcytrudnej grupy, pozostawiając w pobitym polu: Portugalię (wówczas wicemistrz Europy i czwara drużyna na świecie), Belgię, Serbię i Finlandię. Nigdy nie zapomnę widoku piłkarzy wielkiej Portugalii, rzuconych na kolana i upokorzonych na Stadionie Śląskim w Chorzowie (w ostatni poniedziałek od tego pięknego momentu upłynęło 15 lat, 11 października był zawsze dla polskiej reprezentacji piłkarskiej szczęśliwy); podobnie w konfrontacji z Belgią zwyciężyliśmy na wyjeździe, w Brukseli 1-0 i wygraliśmy u siebie, w Chorzowie, bezapelacyjnie 2-0. To były piękne czasy! Jendak Beenhakker miał pecha, gdyż po elimincjach polską kadrę dotknęła plaga kontuzji, zaś jeden z kluczowych zawodników – Radosław Sobolewski – zakończył karierę.

Jedno jednak widać. Gdy przychodzi szkoleniowieć z zagranicy, z zachodu Europy pojawia się tak potrzebny w tworzeniu zespołu narodowego (zresztą każdego zespołu, również klubowego) dystans, chłodne spojrzenie oraz profesjonalna, nowoczesna wizja futbolu. A niedługo później, w krótkiej perspektywie – pojawia się jakość.

Klucz do sukcesu, to mentalność
Za Beenhakkera i za Sousę pojawiło się coś jeszcze, coś bardzo ważnego czego zawsze nam brakowało: zmiany mentalne, staramy się dominować, zyskiwać przewagę, potrafimy się podnosić, nie przestajemy grać, gdy tracimy pierwszą czy drugą bramkę, uczymy się brać na barki ciężar rywalizacji i odpowiedzialność. Nie poddajemy się. Nię pękamy.

Sousa, to naprawdę ewidentnie widać, jest znakomitym fachowcem. Człowiekiem, który posiada ogromną wiedzę o futbolu. Decyzja Bońka o powierzeniu właśnie jemu piłakrskiej reprezentacji Polski, była strzałem w dziesiątkę.

Trzeba mu tylko pozwolić spokojnie pracować i cierpliwie czekać. A wyniki przyjdą; może za dwa, może za trzy czy cztery lata, ale przyjdą.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

W Polsce media nigdy nie były uczciwe!

Dla mnie bardziej groźna jest sytuacja, która miała miejsce w polskich mediach przed 2015 rokiem niż ta obecna. Dlaczego? Oczywiście obydwie sytuacje są złe, ale większy pluralizm na rynku mediów jest teraz, niż za czasów Platformy Obywatelskiej.

Roman Mańka: Wówczas główne polskie media (TVN, TVP, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita) działały na zasadzie mechanizmu, który Avram Noam Chomsky określa jako „fabryka konsensusu”, czyli racjonalizowały poczynania rządzących oraz głosiły dwie fundamentalne prawdy: polska transformcja to ogromny sukces; Polska jest „zieloną wyspą”.

Zarządzanie informacjami
Co to jest „fabryka konsensusu? W starożytności oraz w średniowieczu sprawowanie władzy czy rządzenie polegało na stosowaniu fizycznej przemocy, środków bezpośredniego, fizycznego przymusu. W miarę, jak rozwijała się sfera instrumentalna, zaczęto stopniowo przechodzić od fizyczności do psychiczności, od kontrolowania ciała do kontrolowania umysłów i swiadomości. Kiedyś główną przewagą rządzących była siła; współcześnie jest to wiedza, lecz nie wiedza pojęta jako wykształcenie, erudycja, czy predyspozycje intelektualne, ale jako znajomość ludzkich preferencji oraz potrzeb, i zarządzanie nimi. Potrzeby, jak wskazywali francuscy filozofowie, Georges Bataille i Jean Baudrillard, można konstruować, wytwarzać.

Ewolucję przejścia od władzy opartej na przemocy do władzy odwołującej się do wiedzy (swoiście rozumianej) opisał inny francuski filozof, dużo bardziej znany, Miechel Foucault. Uchwycił on moment, w którym władza stopniowo minimalizuje korzystanie ze środków bezpośredniego fizycznego przymusu, na rzecz gromadzenia wiedzy o ludziach, definiowania potrzeb (a nawet ich wytwarzania) i zarządzania potrzebami. Zdaniem Foucaulta, czynnikiem, który daje przewagę rządzącym nad społeczeństwem jest asymetria widzenia: dziś rządzący widzą wszystko, zaś społeczeństwo nic; tymczasem inwigilacja, jak puentuje Foucault, zeszła na coraz niższy poziom.

W opinii Foucaulta, rządzenie dziś sprowadza się do zbierania informacji o ludziach, diagnozowania potrzeb i zarządzania nimi.

Nieświadomość pożądana
Bardzo podobnie problem współczesnej władzy widzi, Avram Neoam Chomsky, człowiek, który klasyfikuje siebie jako libertarianin. Jako zasadniczy defekt współczesnej polityki widzi jej marketingowy charakter, twierdzi, że polityka stała się marketingowa, zaś sprawowanie władzy opiera się na kontrolowaniu opinii publicznej. Politycy, w recepcji Chomsky’ego, nie robią tego co powinni, nie podejmują koniecznych, ambitnych działań, lecz uciekają się do poczynań, które im samym przyniosą popularność oraz namacalną polityczną, koniunkturalną, a także meterialną korzyść.

Głównymi czynnikami zakłócającymi odbiór rzeczywistości są media. Działąją one niczym przedsiębiortswa, które traktują swych odbiorców – widzów, słuchaczy, czytelników, internautów – niczym towar, pródukt, który wraz z ich opiniami starają się sprzedać innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą (te z kolei podmioty chowają się często pod płaszczykiem różnego rodzaju instytucji, działając jako kryptoprzedsiębiorstwa).

Na końcu procesu przedsiębiortswa zajmujące się reklamą sprzedają swoje usługi przedsiębiorstwom oferującym konsumentom rozmaite towary do nabycia. W tej grze media zajmują się kształtowaniem przebiegu procesów gospodarzych, ustalaniem relacji podaży w stosunku do popytu.

Tymczasem celem gospodarki kapitalistycznej jest maksymalizacja zysku. Jednak, aby ten efekt osiągnąć należy zredukować ryzyko, a więc doprowadzić do minimalizacji ryzyka. Maksymalizacja zysku i minimalizacja ryzyka, to właściwie jedno i to samo, oznacza ni mniej nie więcej, tylko nieświadomego nabywcę. Dlatego rzeczywistym celem mediów nie jest wychowanie świadomego obywatela, lecz niświadomego konsumenta, bo taki potrzebny jest na arenie gospodarczej.

Otumanienie!
Tak samo jak w gospodare, tak samo nieświadomi konsumenci potrzebni są w polityce. Niemiecki filozof i socjolog, Jürgen Hebermas, dla określenia dzisiejszej rzeczywistości społeczno-politycznej, używa terminu „otumanienia”. W jego opinii złe metody przeszły z przestrzeni gospodarczej do sfery politycznej. Wszystko za sprawą odwrócenia ewolucji komunikacyjnej, czyli przechodzenia od kultury reprezentacyjnej, w której główną rolę odgrywa jeden mówca, zaś jego opinia jest obowiązującą opinią publiczną, do kultury deliberatywnej, gdzie ludzie w sposób intersubiektywny wymieniają poglądy, dyskutują między sobą, są zdolni do prezentowania krytycznego sposobu myślenia.

Zdaniem Habermasa, po oświeceniowym silnym impulsie rozumu komunikacyjnego, świat powraca do czegoś w rodzaju kultury reprezentacyjnej, w ramach której znów dominuje jeden mówca, narzucający kształt opinii publicznej (jest to już nie monarcha lecz przywódca, lider). Ludzkość odeszła od tego, co Habermas określał jako podmiotowość literacką, na rzecz podmiotowości postliterackiej (czytamy coraz mniej, dramatycznie mniej), a techniki racjonalne zostały zastąpione technikami instumentalnymi.

Jürgen Habermas widzi zagrożenie w tym samym elemencie, co John Rawls, twórca „Teorii sprawiedliwości”: w utylitaryzmie, lub pragmatyzmie, w wersji Williama Jamesa; właściwie pragmatyzm Jamesa jest utylitaryzmem, gdyż prawda weryfikowana jest w działaniu, w praktyce; kryterium prawdy jest użyteczność, funkcjonalność, ale – co najgorsze – połączone ze źle rozumianym indywidualizmem, lub nawet kultem pieniądza.

Minimalizacja ryzyka
Ten moment świetnie uchwycił Chomsky. Tak naprawdę rządzący podejmują działania, które są z punktu widzenia większości społeczeństwa nieracjonalne, lecz mimo wszystko społeczeństwa je aprobują. Dlaczego społeczeństwa akceptują działania, przedsięwzięcia, inicjatywy, które są z ich perspektywy nieracjonalne?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż, jest ktoś, kto przekonuje społeczeństwa, że inicjowane przez rządy działania są racjonalne, a nawet konieczne, nieodzowne. Większość ma przeświadczenie, iż władza prowadzi politykę racjonalną. Tym kimś, w opinii Chomsky’ego, są właśnie media, to one uzasadniają i usprawiedliwiają działania rządzących (lub innych czynników władzy, np. grup interesów, oligarchów), przedstawiając je jako racjonalne. Gdyby ludzie byli świadomi prawdziwych konsekwencji tych działań, ich najgłębszej treści, istoty, sensu, nigdy by nie wyrazili na nie zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Sęk w tym, iż tego nie wiedzą, gdyż są dezinformowani.

I tu pojawia się clou całego problemu. Noam Chomsky wprowadza pojęcie „fabryki konsensusu” (razem z Edwardem Hermanem, w książce „The Consensus Factory”). Stanowią ją media. To one mają wytworzyć zgodę, co do poczynań rządu, lub innej władzy, i przekonać większość społeczeństwa, iż nieracjonalne poczynania rządzacych są racjonalne, a nawet konieczne. Z punktu widzenia „fabryki konsensusu”, podobnie jak w przestrzeni gospodarczo-biznesowej, również w społeczno-politycznej, potrzebny jest nieświadomy obywatel (konsument), aby zmaksymalizować zysk, przy jednoczesnej minimalizacji ryzyka.

Subtelny wariant upolitycznienia mediów
Przechodząc teraz na rodzime, polskie podwórko. Przed rokiem 2015 główne media, prawie cała istotna przestzeń publiczna, była taką właśnie „fabryką konsensusu”. Platforma Obywatelska zastosowała mechanizm dużo bardziej subtelny niż PiS: nie uprawiała w mediach publicznych prymitywnej propagandy, lecz je wycofała, schowała; można użyć jeszcze lepszych sformułowań: np. zmarginalizowała. Właściwie PO już raz zlikwidowała media publiczne… Mogła sobie na to pozwolić, gdyż posiadała wsparcie mediów prywatnych: TVN, TVN24, Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka, Rzeczpospolitej, itd. Upolitycznienie mediów publicznych, w czasach rządów PO i Donalda Tuska, również miało miejsce, z tym, że było bardziej sprytne, subtelne: nie polegało na pozytywnym upolitycznieniu, lecz nagatywnym, poprzez wpędzenie w stan bierności, pasywności, zepchnięcia na margines. Wysuniętym zaś medium był TVN.

Całość polskiej przestrzeni medialnej (poza słabymi wyjątkami) przed rokiem 2015 pełniła funkcję „fabryki konsensusu” wobec sprawującej władzę PO. Działania rządu były racjonalizowane i zapewniano dla nich konsensus. O pewnych zaś faktach, które były w stanie unieważnić konsensus, po prostu nie informowano.

Fabryka konsensusu”, tak jak przedstawia to Chomsky, ale nie tylko on, bo również np. Habermas, polega na wybiórczym kreowaniu procesu informacyjnego: prezentowane, i to jeszcze czasami w sposób tendencyjny, są tylko te informacje, które pasują do konsensusu; eliminowane tymczasem wszystkie inne, które do niego nie pasują.

Chomsky wymienia w koncepcji „fabryki konsensusu” pięć filtrów, które mają decydujący wpływ na selekcję informacji: 1) układ właścicielski, właściciel; 2) finansowanie, źródła finansowania; 3) źródła informacji, czyli selektywne traktowanie źródeł informacji; 4) agregowanie interesów wobec sprzeciwu w odniesieniu do konkretnych wiadomości – inaczej, ucisk w stosunku do krytyki polityki prowadzonej przez dane medium; 5) polarzyacja uczuć, opieranie przekazu oraz polityki informacyjnej na uczuciach, odwoływanie się do strachu.

Dokąd płyną pieniądze?
Bardzo ciekawym filtrem działalności mediów jest punkt 2, czyli źródła finansowania. Obecnie telewizja publiczna – stanowiąca „fabrykę konsensusu” dla rządu PiS – otrzymuje ogromne pieniądze z budżetu państwa i ze spółek skarbu państwa.

A jak było przed rokiem 2015? Finansowanie mediów czy źródła finansowania, to nie tylko struktura filtrująca politykę informacyjną danego medium, lecz również bardzo ciekawe kryterium oceny.

Przed rokiem 2015, za czasów rządów koalicji PO-PSL, ogromne środki finansowe z budżetu państwa oraz spółek skarbu państwa, płynęły do TVN, Gazety Wyborczej, Newsweeka, Polityki, Na temat, itp.

Jeżeli ktoś myśli, że Tomasz Lis, naczelny „Newsweeka” oraz twórca „Na temat”, popiera PO za darmo, to się grubo myli. Nieprzypadkowo, tuż po przejęciu władzy przez PiS, szef „Wyborczej”, Adam Michnik, wypowiedział symptomatyczne słowa: „rąbnęli nas mocno po kieszeni”.

Przed rokiem 2015 istniał w Polsce jednowymiarowy, jednsotronny przekaz mediów. Dziś TVN tłumaczy, iż ocenia PiS krytycznie, bo rządzącym zawsze należy w sposób wyostrzony patrzeć na ręce. Jednak w czasach rządów koalicji PO-PSL TVN zasady tej nie stosował. To PiS-owska opozycja była traktowana dużo bardziej krytycznie, czasami nawet agresywnie, niż sprawująca władzę PO. Z tamtego okresu zapamiętałem dowcip, który skądinąd wiele mówił o ówczesnej rzeczywistości medialnej istniejącej w Polsce: „można przyciskać kolejne klawisze na pilocie, a i tak na każdym kanale wyskoczy TVN24.

Wówczas miała miejsce jednowymiarowość, informacyjny monopol, jednostronność; tymczasem dzisiaj mamy do czynienia z polaryzacją, informacje się scierają, jak przystało na układ dialektyczny: jest teza i antyteza; informacji z godziny 19.00 zaprzeczy informacja podana pół godziny później.

Obydwie sytuacje dalekie są od ideału, lecz ta po 2015 roku jest lepsza, mniej groźna, bo bardziej pluralistyczna.

Czynnikiem decydującym jest świadomy obywatel i krytyczna świadomość. Niestety tego czynnika nie ma, bo polski system edukacji, to nieporozumienie, zaś poziom świadomości społeczeństwa oraz jego wiedzy, to katastrofa, do której doszło między innymi w wyniku działalności mediów.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.