Otchłań bycia

Filozofowie tacy, jak Martin Heidegger czy Maurice Merleau-Ponty włożyli prawdę z powrotem w rzeczywistość, można powiedzieć przywrócili prawdę do świata, rehabilitując jednocześnie metafizykę.

Roman Mańka: W filozofii klasycznej prawda znajdowała się zawsze w wymiarze transcendentnym, czyli poza naszym doświadczeniem zmysłowym, poza sensualną przestrzenią przedstawień oraz rzeczy. Były to filozofie dualizmu, instrumentalnie tworzące podział, aby osiągnąć spójność. Najbardziej emblematycznym przykładem tej dominującej tradycji był Platon, który sięgnął po polaryzację form (idei) oraz rzeczy, a mówiąc precyzyjniej: kopi rzeczy, aby uzyskać jedność. Nomenklatura rozróżnień zastosowana przez tego starogreckiego filozofa jest trochę myląca, niejasna, gdyż w istocie podział o który mu chodziło, sprowadza się do opozycji rzeczy (idei, form) oraz kopi rzeczy.

W filozofii klasycznej metafizyka umieszczała prawdę najczęściej poza zmysłowym, empirycznym światem.

Prawdziwe są idee rzeczy, a więc rzeczy znajdujące się poza sferą zmysłów, w idealnym świecie, zaś rzeczy, które obserwujemy na co dzień, za pomocą zmysłów, to ich kopie. Obserwowane przez nas rzeczy są pozorami, za którymi kryje się prawda. Autentyczna rzeczywistość znajduje się zatem
w świecie dla nas niedostępnym, poza wymiarem empirycznym.

Symboliczną ilustracją myśli Platona jest skonstruowana przez niego alegoria jaskini. Przebywający w niej więźniowie widzą jedynie cienie przedmiotów, od których odbijają się promienie słońca, jednak światło, źródło, przyczyna odbić, znajduje się na zewnątrz i jest dla nich niedostępne.

W gruncie rzeczy, uważany za ojca racjonalizmu, Kartezjusz, poszedł podobną drogą: również odwołał się do dualizmu, ale innego, immanentnego, dokonując podziału na podmiot i przedmiot (res cogitans oraz res ekstensa). U Kartezjusza podmiot afirmuje sam siebie, poprzez podróż we własne wnętrze, poprzez odwołanie się do wymiaru wewnętrznego. Był to tak zwany sceptycyzm metodologiczny: skoro myślimy, jeżeli wątpimy w swoje istnienie, jeśli próbujemy je podważyć,
to właśnie oznacza, że istniejemy. Negacja doprowadziła zatem Kartezjusza do afirmacji i legitymizacji. Szukanie nicości doprowadziło do odkrycia bytu podmiotu. Najlepszym wyrazem tej zasady są słynne słowa: „cogito ergo sum” („wątpię więc jestem”).

W ten sposób byt wewnętrzny, podmiot, człowiek został potwierdzony
w ramach introspekcji, przez samego siebie, lecz co z przedmiotem,
co z empirycznym światem doświadczanym przez zmysły, który, jak pokazała późniejsza filozofia, również jest potrzebny do istnienia podmiotu; ja twierdzili Edmund Husserl, a w ślad za nim Jean Paul Sartre: gdy znika przedmiot, znika również świadomość; Maurice Merleau-Ponty powiedziałby, że bez świata człowiek istnieć nie może, albowiem wraz
z nim tworzy „miąższ” („chair”), czyli splot, jedną odwracalną całość.

Co zatem z przedmiotem? Kartezjusz również nie może obejść się bez metafizyki zorientowanej na wyjście poza doczesny, immanentny świat. Akt legitymizacji rzeczy zależny jest od Boga. Podobnie jak u Platona, również
u Kartezjusza, to co gwarantuje realne istnienie doświadczeń podmiotu, prawdziwość wymiaru empirycznego wdzianego przez zmysły, znajduje się w wymiarze transcendentnym: istotą, która afirmuje autentyczność przedstawień podmiotu, jest Bóg. Pogląd ten Kartezjusz opiera na założeniu, że kochający człowieka Bóg nie byłby w stanie go oszukać
i dlatego zewnętrzny świat, który obserwują ludzie jest prawdziwy. Jednak człowiek oszukuje się sam, oszukują go zmysły, rozum, wyobraźnia.

Widzialne i niewidzialne
Myślenie metafizyczne wcale nie musi oznaczać poszukiwań prawdy
w transcendentnym świecie, już bowiem same próby uchwycenia substancji w rzeczach, a zatem czegoś trwałego w następowaniu, w zmienności, jest metafizyką. Zresztą z tego wzięła się słynna i wspomniana powyżej dualistyczna koncepcja Platona: z próby połączenia postulatów zmysłów oraz rozumu; pogodzenia z jednej strony rzeczywistości widzianej przez Parmenidesa, a więc założenia, że wszystko jest stałe, niezmienne, wieczne („byt nie może powstać z niebytu), a z drugiej strony koncepcji Heraklita, mówiącej, że jedyną zasadą świata jest zmienność, ale przez to właśnie zmienność, wbrew temu co widzą zmysły, staje się istotą rzeczy, trwałym elementem rzeczywistości.

Sensem rzeczywistości jest nie stałość a ruch. „Wszystko płynie”.

Heraklit wyraża to dosadnie w najsłynniejszym zdaniu stanowiącym puentę jego koncepcji filozoficznej: „panta rej” („wszystko płynie”).

Metafizyka, oprócz szukania prawdy i wytłumaczenia zjawisk w poza-empirycznym świecie albo podwajania rzeczywistości, oznaczała poza tym skłonność do utrwalania tego co ruchome, co umyka, co następuje. W tym sensie również nauka posiada charakter metafizyczny, albowiem szuka stabilizacji, jak również trwałych elementów w spontanicznym, żywiołowym świecie, pełnym chaosu. Nauka, podobnie jak religia, rości sobie prawo do „tresowania”, „trenowania” rzeczywistości.

Pierwsza tendencja, została zilustrowana już w Starożytności przez paradoksy Zenona z Elei: żółw jest w stanie wyprzedzić Herkulesa a strzała wystrzelona z łuku jest nieruchoma, stoi w miejscu. Człowiek szuka przestrzeni dla czasu, uprzestrzennia czas – interpretuje intelektualne operacje Zenona z Elei, Henri Bergson, francuski filozof twierdząc, że to co świadomość daje rzeczywistości, to sekwencja (chronologia), zaś to co od niej otrzymuje, to dystynkcja. Heidegger powie później, do czego jeszcze powrócimy, że czasowość jest sensem bycia, albowiem bycie biegnie, następuje, rzeczy znajdują się w nieustannym ruchu, historia wydarza się, itd.

Drugą tendencję metafizycznego myślenia, dążącą do podwajania rzeczywistości, odkrył Friedrich Nietzsche. Wcale nie musi wyrażać się ona w opozycji wymiaru transcendentnego oraz immanentnego. (bo) Jest obecna w najbardziej ludzkim obszarze, w języku, w gramatyce, którą rządzi dualizm podmiot – orzeczenie, a także skłonność do podwajania, która ujawnia się, gdy np. mówimy: „rozbłysnęły błyskawice”. Realnie, przez zmysły doświadczyć możemy tylko błysku, widzimy jedynie błysk, błyskawica bierze się z nastawienia substancjalnego, z poszukiwania, pragnienia podmiotu, próby uchwycenia trwałości, w czymś co jest ruchome.

Język jest metafizyczny ponieważ dąży do uchwycenia rzeczy samych
w sobie, a więc tego co nazywamy istotą rzeczy, tymczasem ten czynnik rzeczywistości jest nieosiągalny. W „Krytyce czystego rozumu” Immanuel Kant rozróżnił wymiar fenomenalny i noumenalny, czyli strefę poznawalnych fenomenów, które jawią się naszym zmysłom oraz porządek niepoznawalnych noumenów, których nie jesteśmy w stanie sensualnie uchwycić, znajdują się one bowiem poza naszym empirycznym doświadczeniem.

Noumeny są źródłem fenomenów, jednak te pierwsze pozostają dla nas poznawczo nieosiągalne, a te drugie są niczym punkty światła na ekranie radaru, informujące nas o istnieniu głębszej rzeczywistości, przedmiotów samych w sobie, funkcjonujących w swej istocie, poza znaczeniem, których nie widzimy.

Wydawać by się więc mogło, że u podłoża, u źródła rzeczywistości leży nicość albo, że to właśnie nicość legitymizuje bycie. Jednak pomiędzy kategoriami bycia i nicości nie ma opozycji, a wręcz przeciwnie, istnieje stosunek komplementarny czy korespondujący, albo jeszcze inaczej: afirmujący, legitymizujący. Często właśnie nicość stanowi afirmację bycia. Nie zauważamy wolności, gdy żyjemy w wolnym kraju, o jej istnieniu najlepiej informuje nas nicość, czyli brak, w chwili kiedy znaleźliśmy się
w warunkach totalitarnych; podobnie nie dostrzegamy powietrza, gdy spokojnie możemy oddychać, gdy dookoła nas jest wystarczająco dużo tlenu.

Choć to może nieco uproszczona teza: bycie objawia się w nicości,
o istnieniu czegoś informuje brak.

Wspomniany francuski filozof, Maurice Merleau-Ponty, zamiast dualizmu: nicość – bycie, proponuje taksonomię: widzialne – niewidzialne. Pisze
w „Signes”: […] zamiast mówić o byciu i nicości, lepiej byłoby mówić
o widzialnym i niewidzialnym, powtarzając, że nie są ze sobą sprzeczne. Mówi się o niewidzialnym, ponieważ mówi się o nieruchomym, nie wobec tego, co jest obce ruchowi, ale wobec tego, co pozostaje w nim nieruchome. Jest to punkt lub stopień zerowej widoczności, otwarcie wymiaru tego co widzialne.
[…] Kiedy mówimy o nicości, jest już bycie.”

Zdaniem, Merleau-Ponty’ego oczekiwanie przejrzystości, transparentności rzeczy skazane jest na porażkę. Jak twierdzi „rzeczy same w sobie nigdy nie są dane”. Pojawiają się one jedynie przez grubą warstwę ekspresji, odzyskane
i zniekształcone, w określonym środowisku emocjonalnym, w nieustannie zmiennych relacjach poza różnicami.

– „Język dokonuje, w bardziej stanowczy sposób, podobnej operacji odzyskania (w stosunku np. do malarstwa, uw, red.), która nie daje nam nigdy rzeczy samych w sobie, dokładnie tak, jak byłyby one przed ekspresją lub poza nią”
– konkluduje Maurice Merleau Ponty w „Parcours II”.

Utrata rzeczywistości
Często nie zdajemy sobie sprawy z różnicy pomiędzy bytem a byciem, którą chyba najlepiej na gruncie filozofii uwypuklił niemiecki filozof, Martin Heidegger. Niejednokrotnie mylimy byt z byciem, tak jakby były to pojęcia synonimiczne, tymczasem występuje między nimi istotna, kluczowa różnica, którą Heidegger określił jako różnicę ontologiczną.

Byt bierze się z pewnej uniwersalizacji, abstrakcji, uogólnienia, zaś bycie jest jak gdyby umykającą treścią bytu, czy mówiąc precyzyjniej poszczególnych bytów, ich źródłem, bardziej konkretną rzeczywistością, ma swoje miejsce w rzeczach, które następują. Możemy zatem pytać o bycie bytów lub zastanawiać się, gdzie, w którym punkcie rzeczywistości, to bycie bytów się znajduje.

Rzeczy są sobą wówczas, kiedy znajdują się poza znaczeniem albo używaniem, kiedy ich nie definiujemy, nie tematyzujemy, nie czynimy przedmiotem myślenia, rozważań, dociekań; kiedy o nich nie mówimy.

Są sobą do momentu, kiedy ich sens jest egzystencjalny, fenomenologiczny, czy nawet, wykraczając nico poza myśl Heideggera – autoteliczny, i nie stał się logiczny, aksjologiczny, czy instrumentalny.

Dopóki telewizor stojący w pokoju nie został przez nas włączony, dopóki znajduje się poza naszym doświadczeniem albo do momentu gdy nie zaczną dotykać go jakieś zakłócenia albo się nie zepsuje, żyje on swoim własnym życiem, jest rzeczą samą w sobie, nie tematyzowaną przez nas, ani nie używaną; tak samo radio lub żelazko, do czasu kiedy o tych przedmiotach nie myślimy, bądź ich nie używamy, egzystują one na własną rękę, realizują swój własny sens.

Problem pojawia się wówczas, gdy próbujemy je zdefiniować, uczynić tematem naszych rozważań, utematyzować, wtedy nadajemy im inny sens. Kiedy próbujemy je uchwycić za pomocą znaczeń. Kiedy usiłujemy je przenieść na płaszczyznę języka, logiki, nauki. Każda tego rodzaju próba kończy się utratą. Rzeczy nam umykają, uciekają, choć Heidegger powiedziałby, że gdy podejmujemy wysiłek nadania im znaczeń lub użycia ich, wtedy pozostają z tyłu; to co chwytamy w ręce to znaczenie, pojęcie, to z nami pozostaje, tymczasem rzeczy są już w innym miejscu, tracimy je.

Nie da się uchwycić rzeczywistości, gdy ją utrwalamy zmieniamy jej sens.

To jest trochę tak, jak zabawa, gdy dziecko próbuje złapać w ręce dym pochodzący z palącego się ogniska.

Maurice Merleau Ponty pisał o konkretnej uniwersalności, co wydaje się antynomią, jednak mimo uproszczeń, świetnie oddającą relację pomiędzy bytem a byciem. Francuski filozof ma na myśli uniwersalność, która nie jest czystą abstrakcją, a cechuje się ucieleśnieniem, zakorzenieniem w zmysłowości, w pewnym poziomie konkretności, w rzeczach. Byt ma swoją konkretność i jest nią zawsze bycie.

Jednak rzeczy nam umykają, tracimy je. Zatrzymujemy się na poziomie znaczeń, słów, pojęć, nazw. Logika staje się nie przestrzenią odzyskania rzeczy czy bycia, lecz utraty. Konstruujemy świat kultury, który nie pozwala nam dotrzeć do czystej rzeczywistości, która zostaje z tyłu.

Jedną z największych różnić, jaką można wyróżnić pomiędzy bytem a byciem, jest chęć utrwalania. Byt poszukuje trwałego elementu, w rzeczach (idei, form, substancji), czegoś co jest stałe, nieruchome, tymczasem bycie jest ciągłym ruchem, zmianą. Rzeczy nigdy nie stają się totalne, przechodzą od jednej postaci do drugiej, ulegają ciągłym zmianom, ewolucji.

Dlatego Heidegger powie, że sensem bycia jest czasowość, że rzeczy następują, zaś historia się wydarza, jednak gdy próbujemy rzeczywistość utrwalić lub uchwycić czy zdefiniować, to ją tracimy. Ani logika, ani historia, tradycyjnie rozumiana (a więc diachroniczna), nie jest w stanie odzyskać rzeczy czy wydarzeń w pełni.

Heidegger, podobnie jak Merleau-Ponty, uważa, że rzeczy postrzegamy nie takie jakie są same w sobie, lecz przez grubą warstwę ekspresji, w emocjonalnym środowisku znaczeń. Rzeczy znajdują się przed ekspresją lub poza nią.

Na progu świata i języka…
Gdzie jest bycie? W którym miejscu spotyka się czy krzyżuje bycie i byt? Na czym polega różnica pomiędzy tymi elementami, którą Heidegger określa jako różnicę ontologiczną.?Aby dotrzeć do bycia musimy dokonać redukcji ontologii ogólnej do ontologii fundamentalnej. Jak pisze Arturo Leyte, interpretator Heideggera w książce pt. Zapomnienie bycia: […] „kiedy mówimy o sensie bycia powinniśmy mieć na myśli sens rzeczy. […] rzecz jest tą błahostką – kontynuuje Leyte – która zawsze pozostaje z tyłu i nigdy nie ukazuje się w sposób jawny. Odnieść się do sensu oznacza odnieść się do tej głębi, która się nie pojawia, do tego, co ma miejsce zanim w ogóle możemy mówić
o bycie”
. Heidegger pisze o otchłani, o przepaści.

Skoro prawdą jest, że nie ma żadnego innego bycia od bycia bytów, i jeżeli sens ma bycie, a nie byt, dla dobrej eksplikacji problemu musimy skoncentrować się na tej różnicy, pokazać gdzie, w którym punkcie, spotyka, przecina się bycie i byt.

Bycie biegnie w mitycznej sferze pomiędzy, tam gdzie znajduje się różnica (ontologiczna).

Owa różnica, aby się ukazać musi zrobić to w taki sam sposób jak byt. Tymczasem charakter jej ontyczności jest inny: nie manifestuje się jak rzecz czy materialny przedmiot, ale zachowuje więź, coś w rodzaju afiliacji, odniesienia, w stosunku do bycia oraz do rzeczy. Jak pisze Martin Heidegger, istota bytu polega na zrozumieniu bycia, jednak zrozumienie to nie oznacza konstytucji poznawczej, lecz wiąże się z utrzymaniem wspomnianej więzi z własnym byciem, tego co można określić jako inklinację, odniesienie, relację.

Stosunek bytu z byciem, okoliczność utrzymywanej relacji, można ocenić jako punkt lub obszar, w którym przebywa różnica, a więc przestrzeń gdzie swoje miejsce ma bycie. Tu właśnie, na tym terytorium, jakby na skrzyżowaniu bytu z byciem, u styku tych dwóch elementów, w ramach
i w granicach tej relacji, tego odniesienia, znajduje się różnica ontologiczna i swoje miejsce ma bycie. W swym największym dziele, „Byciu i czasie”, Heidegger nazwie, określi ten punkt, to miejsce jako „dasein”, czyli jestestwo. Jest to miejsce szczególne, nietypowe, które nie musi być lokowane, nie potrzebuje żadnej lokalizacji czy jasno sprecyzowanego, wskazanego terytorium, ściśle określonego obszaru, ale odsyła tylko do konstatacji, do faktu, że bycie posiada miejsce i pojawia się jako rzecz.

Zachowując respekt do wszystkich niuansów oraz rozbieżności, relacja bytu do bycia, owo odniesienie, jest czymś w rodzaju, w każdym razie czymś bliskim – „konkretnej uniwersalności” – o której pisał Maurice Merleau-Ponty, czyli pewnej ogólności zakorzenionej w konkretności, utrzymującej łączność (relację) ze zmysłowością; jest też, jak u Kanta, stosunek fenomenów, które się pojawiają, których doświadczamy, które nam się jawią, do niewidzialnych, znajdujących się poza przestrzenią naszego poznania noumenów.

Różnicę ontologiczną, a zatem krytyczny punkt styku bytu z byciem, czyli miejsce bycia i rzeczy, można opisać jeszcze inaczej, za pomocą metafor. Później Heidegger napisze, że „język jest domem bycia”. Podejmując trop tej metafory i twórczo ją rozwijając można powiedzieć, że język to dom, zaś świat, to podwórko, czyli to co znajduje się na zewnątrz, w odniesienie do domu i progu, a co próg właśnie łączy, będąc fermuarem, swoistą klamrą podwórka i domu, świata i języka.

Jak stwierdził Heidegger: „rzeczy są jakby wyparte ze słów” (ja napisałbym: wypierane).

Byt mieszaka w języku, zaś bycie znajduje się na progu, w punkcie, który oddziela wymiar zewnętrzny od wewnętrznego, wnętrze od zewnętrza, język od świata; mieści się na granicy, w strefie, którą można określić jako mityczne „p o m i ę d z y”. Nie należy ani do jednego obszaru ani do drugiego, ale znajdując się pomiędzy; definiuje różnicę, która jest zarazem różnicą ontologiczną, i tą otchłań, tą przepaść, tą głębię, którą Heidegger określał jako miejsce bycia, a zarazem prawdy, którą język może tylko musnąć, lecz nie jest w stanie jej uchwycić.

Technika jest progresywna, rekonfiguruje, rozwija świat; nauka go konserwuje.

Prawda jest z tego świata
Prawda nie znajduje się więc w wymiarze transcendentnym, jak chciał Platon, w królestwie form, idei rzeczy, gdzieś w nieosiągalnych przez człowieka poza-światach, nie potrzebuje też Boga do afirmowania czy zagwarantowania autentyczności świata zmysłowego, jak głosił Kartezjusz. Wręcz przeciwnie, prawda znajduje się w najbardziej immanentnej, konkretnej, ruchomej przestrzeni, poprzedzającej doświadczenie kulturowe i logikę, jej obecność ma miejsce przed ekspresją, przed znaczeniem, przed logiką, a właściwie pomiędzy językiem, w którym mieszka, uzyskując schronienie – byt, a rzeczywistością, na którą składają się rzeczy i gdzie znajduje się bycie.

Tam mieści się właśnie ta szczelina, ten wąski przesmyk, jakby przeskok iskry, w którym ma miejsce sens bycia, który jest zrozumieniem bycia, czyli odniesieniem, relacją bycia do bytu, a także miejscem bycia i prawdy.

W międzyczasie nastąpiła ewolucja poglądów Heideggera. Niemiecki filozof dostrzegł, zrozumiał, że to co postrzegał jako jestestwo, sens bycia, a więc różnicę ontologiczną pomiędzy bytem i byciem, które było zarazem miejscem bycia i co za tym idzie również miejscem prawdy, jest
w rzeczywistości bytem.

Ewolucja filozofii Heideggera polegała na uświadomieniu sobie ciężaru gatunkowego śmierci, a następnie narodzin, wytyczających odcinek w egzystencji człowieka pomiędzy narodzinami a śmiercią: bycie jestestwa, którego sensem jest czas. W ten sposób, dzięki śmierci i czasowi, bycie nie jest postrzegane, w kategoriach logicznych, jako pojęcie, tylko w kategoriach fenomenologicznych oraz egzystencjalnych, jako wydarzenie: bycie się wydarza, następuje, jest w ruchu, dzieje się.

Ponieważ czas nie posiada charakteru logicznego lecz fenomenologiczny, nie ukazuje się diachronicznie czy chronologicznie w formie wcześniej uregulowanego następstwa, w związku z czym nie manifestuje się jako byt
i nie może być analizowany bądź definiowany jak rzecz, w celu odróżnienia od rozumienia logicznego, został określony jako „czasowość”.

Sens znajduje się w czasowości, a nie – jak chciałaby logika – w tożsamości (dlatego bycie jest przed logiką, w miejscu relacji pomiędzy bytem a byciem), która stanowi założenie czasu ciągłego, diachronicznego. Bycie jest ograniczeniem, odcinkiem trwającym od narodzin do śmierci. Gdy definiujemy bycie, nie powinniśmy posługiwać się kryteriami czasu logicznego, pojmowanymi jako nieskończony ciąg następstw, ale myśleć
o czasie, który w rzeczywistości się wydarza, a zatem o odcinku bycia, które ma miejsce pomiędzy narodzinami a śmiercią, początkiem a końcem (człowieka, rzeczy, itd.).

Heidegger określa ten konkretny, niewymienialny odcinek, czasowość, jako historyczność usytuowaną pomiędzy początkiem a końcem. W ten sposób manifestuje się rzecz, w postaci wydarzenia się, a nie czegoś trwałego (np. substancji). Sensem czasowości jest historyczność. Rzecz przeżywa swoją historyczność a nie historię, aby zaakcentować różnicę pomiędzy rozumieniem logicznym a egzystencjalnych, gdyż historia odsyła do naukowego znaczenia czasu i aczkolwiek pozwala na rekonstrukcję logiczną, uniemożliwia tym samym rekonstrukcję egzystencjalną.

Tymczasem historyczność odnosi się do miejsca, odsyła do jakiegoś odcinaka bycia, którego najlepszą charakterystykę stanowi: pomiędzy,
w oparciu o które i w ramach którego, bycie ma sens.

Martin Heidegger oraz Maurice Merleau-Ponty doprowadzili do odbudowania, rehabilitacji sensu metafizyki. Przy wszystkich dzielących ich różnicach, przywrócili prawdę zza światów, z transcendentnego terytorium idei, do immanentnego świata. Dzięki temu Michel Foucault mógł powiedzieć: (że) „prawda jest z tego świata”.

Religia i nauka tracą rzeczy, sztuka i technika je odzyskują i rozwijają.

Heidegger ostatecznie zdefiniował prawdę jako prześwit, światło, napięcie pomiędzy ukrywaniem a odkrywaniem, w którym pojawia się właśnie prawda, rozumiana jako tranzyt, próg. Merleau-Ponty zlokalizował prawdę jako nieprzerwaną łączność, ciągłość pomiędzy uniwersalnością
a konkretnością zakorzenioną w zmysłowości.

Bycia nie odzyskuje logika ani nauka. Bliższa Heideggerowi jest koncepcja Friedricha Nietzschego, zakładająca, że prawdę odnajdziemy prędzej
w stanie ekstazy, w formie antycznej tragedii, czyli dziedziny, którą nazywamy sztuką, niż w sferze nauki. Rzeczywistość, jak wskazywał Nietzsche, cechuje się „wolą mocy” oraz pragnieniem „wiecznego powrotu”. Bycie się rozwija, dąży do wzrostu, chce powrócić, objawić się na nowo.

Jak twierdził Heidegger, odzyskiwać rozwijać bycie może jedynie sztuka, rozumiana również jako technika, które rekonfiguruje rzeczywistość, świat rzeczy, podczas gdy nauka konserwuje. Nauka jest konserwatywna. To sztuka, a w ramach niej także technika, jest progresywna i rozwija świat.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Prasa na ropie

Czy inwestowanie w media przez PKN Orlen ma sens? Co nafciarze mogą osiągnąć w prasie i na czym są w stanie się sparzyć?

Jerzy Mosoń: PKN Orlen ogłosił w grudniu 2020 r., że kupuje wydawnictwo Polska Press Grupa, należące do niemieckiej Verlagsgruppe Passau. Transakcja ma wielowymiarowy charakter – biznesowy ze względu na cele jakie w sprzedaży detalicznej chce osiągnąć koncern, wysoki koszt zakupu, a także wyzwanie jakim jest utrzymanie wielu redakcji w dobie koronakryzysu. Nie mniej ważny jest też aspekt polityczny tej decyzji, bo przejęcie kilkuset tytułów, w tym istotnej części mediów regionalnych wpisuje się w apele środowisk prawicowych dotyczące potrzeby repolonizacji mediów. Przeciwstawiają się im opinie szczególnie lobby lewicowo-liberalnego, które obawia się upolitycznienia mediów przejętych przez państwową spółkę. Wątpliwości mają też wydawcy, lokalnej, niezależnej prasy, której już wcześniej trudno było konkurować z Polska Press, a nowy właściciel może tę sytuację jeszcze pogorszyć.

Synergia działań
Eksperci zajmujący się inwestycjami, branża PR oraz medioznawcy zastanawiają się od kilku tygodni nad tym, w jaki sposób zakup Polska Press wpłynie na wyniki sprzedaży paliw polskiego giganta oraz jego wizerunek? Czy da się zrealizować cele, jakie deklaruje Orlen tj. „plan wzmocnienia sprzedaży detalicznej, stworzenie elastycznej, spersonalizowanej i kompleksowej oferty dla klientów, zoptymalizowanie kosztów marketingowych oraz uzyskanie dostępu do big data?” Warto w tym kontekście mieć na uwadze jeszcze jedno przejęcie Orlenu. Niedawno spółka paliwowa nabyła dystrybutora prasy Ruch S.A., co czyni zakup części mediów – tytułów prasowych znacznie bezpieczniejszą, ponieważ zarząd wydawnictwa nie będzie musiał martwić się o nadziały, nawet jeśli sprzedaż tytułów będzie okresowo spadać. Jeśli dodamy do tego fakt, że Orlen posiada także własny, choć budowany od niedawna dom mediowy Sigma Bis to ryzyko zakupu tak wielu tytułów okazuje się jeszcze niższe.

Co jest w pakiecie?
Moloch PKN Orlen przejmuje wydawcę, który w 2019 r. osiągnął przychody przekraczające 398,4 mln zł. Polska Press posiada 20 z 24 wydawanych w Polsce dzienników regionalnych oraz blisko 120 tygodników lokalnych. Zasięg prasy to 15 z 16 województw w Polsce i blisko 17.4 mln odbiorców/czytelników – tyle deklaruje Mediapanel. Do Grupy należy 500 witryn online, co czyni ją liderem polskiej sieci w obszarze informacji i publicystyki oraz w kategorii informacji lokalnych i regionalnych. Orlen przejmuje też drukarnie Grupy, które przydadzą się nie tylko jako element kontroli kosztów drukowania prasy, ale może obniżyć także dotychczasowe wydatki innych podmiotów należących do firmy tj. ulotek, faktur, katalogów.

Zagrożenia dla biznesu
Choć spółka zapewnia, że zakup Polska Press został poprzedzony analizą rynku to warto się zastanowić, czy na pewno nafciarze zdają sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń i wyzwań z jakimi będą musieli się zmierzyć jako właściciele tak wielu tytułów na bardzo trudnym rynku. Co prawda wyniki Polska Press za 2019 r. mogą napawać optymizmem, ale informują one na sytuacji sprzed pandemii koronawirusa. Rynek reklamowy w 2020 r. skurczył się; jak bardzo? – Na to pytanie odpowiedzą dane publikowane od końca stycznia. Co więcej sytuacji prasy lokalnej jest bardzo ciężka i kolejne lata na pewno tego nie zmienią. Orlen będzie musiał podjąć bardzo trudne decyzje: czy dotować deficytowe redakcje czy zdecydować się na restrukturyzację i zwolnienia? Obie decyzje mogą okazać się bardzo kosztowne, nie tylko wizerunkowo.

Co z reklamami?
Nafciarze powinni mieć też świadomość jak wyglądają przepływy finansowe w prasie regionalnej i lokalnej. Znaczna ich część zależy od sympatii samorządowców. I w tej redystrybucji środków publicznych nie pomoże ani władza centralna ani nowy dom mediowy Orlenu, bo władzę w większych i średnich miastach ma opozycja. Z kolei fundusze, którymi może operować samorząd wiejski, gdzie rządzi PiS są zbyt małe, aby zaspokoić oczekiwania wydawców lokalnych.

Orlen musi zatem spodziewać się odpływu wpływów reklamowych i to już w 2021 r. Sygnałem ostrzegawczym dla nafciarzy powinny być także zapowiedzi bojkotu nie tylko kupionej przez nich prasy, ale też korzystania ze stacji Orlen i Lotos w ramach sprzeciw wobec upolitycznienia prasy. Jeśli te groźby potwierdzą się w działaniu znacznej grupy osób Orlen stanie przed bardzo trudnymi decyzjami, łącznie z koniecznością odsprzedaży Grupy.

Pytanie: czy taka konieczność nie będzie jednocześnie szansą na tzw. ucieczkę do przodu. Jeśli bowiem za kilka lat Prawo i Sprawiedliwość przegra wybory do Parlamentu, a w rękach Orlenu pozostaną media to będą one mogły posłużyć obecnej opozycji do tworzenia własnej narracji, szkodliwej względem całej zjednoczonej prawicy.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.

PiS jeszcze nie przegrał…


Rok 2021 zadecyduje o kształcenie procesu politycznego w Polsce. Ta siła polityczna, która zdobędzie inicjatywę strategiczną, najprawdopodobniej stworzy sobie przedpole do zwycięstwa w najbliższych wyborach parlamentarnych, które odbędą się za ponad dwa lata. Wydarzenia tego roku będą zatem kluczowe w perspektywie najbliższej przyszłości polskiej polityki.

Roman Mańka: Czy PiS już przegrał? Parafrazując słynne zdanie Marka Twaina: „pogłoski o śmierci PiS są przedwczesne”. Ci którzy głosili rychły koniec PiS opierali się na pozorach. To co wydawało się na jesieni 2020 roku oczywistym zjawiskiem, rzekomy odwrót społecznego poparcia od Zjednoczonej Prawicy, okazało się tylko powierzchownym efektem, wynikającym z błędów w obozie formacji rządzącej: walki wewnętrznej oraz tak zwanej „piątki dla zwierząt”, czyli ustawy, która uderzała w interesy elektoratu PiS.

W żadnym razie do spadku popularności partii Jarosława Kaczyńskiego nie przyczyniły się demonstracje oraz protesty organizowane przez Ogólnopolski Strajk Kobiet, w reakcji na zaostrzenie przez Trybunał Konstytucyjny prawa aborcyjnego. Wbrew temu co twierdzą różnego rodzaju eksperci, politolodzy i socjologowie, a także wielu publicystów, w Polsce nie doszło do żadnego przełomu; nie zmienił się radykalnie sposób myślenia społeczeństwa ani nastroje.

Opozycja, ta parlamentarna i ta społeczna, pozaparlamentarna, w dalszym ciągu nie ma wpływu na bieg procesu politycznego oraz rozwój wydarzeń w Polsce, gdyż nie potrafi wejść w mechanizm relacji kauzalnej, to nie jej działania przekładają się na konsekwencje polityczne. Nadal zasadniczy wpływ na sytuację posiada PiS.

Demografia jest nieubłagana
Manifestacje i protesty, które na jesieni 2020 roku przetoczyły się przez Polskę, wyraźnie (zresztą zupełnie zgodnie z tym co wcześniej przewidywałem), wygasły, i raczej trudno się spodziewać, aby w najbliższym czasie doszło do ich odnowienia. Być może niepokoje społeczne nadal będą miały miejsce; niewykluczone, że nawet się nasilą, lecz z innego – społeczno-gospodarczego, a nie kulturowego– powodu.

Zdecydowana większość obserwatorów polskiego życia politycznego, źle oceniła ciężar oraz znaczenie protestów inicjowanych przez kobiety z OSK, jak również związane z nimi nastroje społeczne. Przede wszystkim mające miejsce na jesieni ubiegłego roku demonstracje, nie były reprezentatywne dla emocji i poglądów całego polskiego społeczeństwa. Filozofia Platona powinna nas nauczyć, iż to co widzimy zmysłami, bezpośrednio nie musi być prawdą. Prawdziwa rzeczywistość kryje się poza pozorami. Często dochodzi do asymetrii pomiędzy wrażeniami powziętymi na podstawie obserwacji wydarzeń dziejących się na ulicy, a wnioskami wynikającymi z bardziej wszechstronnej oraz głębszej analizy racjonalnej. Nie zawsze ulica jest miarodajna i reprezentatywna dla nastrojów społecznych: np. organizowany przez środowiska narodowe „Marsz Niepodległości” potrafił w latach szczytu przyciągać do Warszawy nawet i 200 tys. demonstrujących ludzi, tymczasem poparcie dla „Konfederacji” w wyborach do Sejmu wynosiło 6,81 proc. Gdyby siłę formacji skupiającej ugrupowania narodowe oceniać po wielkości „Marszu Niepodległości”, powinna ona dzisiaj (a nie PiS) rządzić w Polsce.

W protestach organizowanych przez OSK brali zazwyczaj udział ludzie młodzi, na ulicach było ich widać, stanowili tam dominującą oraz mobilną siłę, byli w większości. Jednak struktura polskiego społeczeństwa tak nie wygląda, można nawet powiedzieć, że jej obraz jest odwrotny. Procesy demograficzne układają się w ten sposób, iż w polskim społeczeństwie, a co się z tym wiąże, również wśród wyborców, przewagę mają pokolenia senioralne albo bliskie tej kategorii: generalnie osoby, które przekroczyły 50. rok życia.

PiS ma to dobrze policzone. Tzn. dysponuje dokładnym rozeznaniem, popartym szczegółowymi badaniami socjologicznymi, na temat liczebności poszczególnych grup wiekowych, a przede wszystkim dominujących wśród nich preferencji politycznych. Póki co, demografia działa na rzecz PiS-u. Dlatego, manifestacje inicjowane przez OSK, aż tak bardzo partii Jarosława Kaczyńskiego nie zaszkodziły, zaś pod pewnym kątem były dla Zjednoczonej Prawicy nawet korzystne.

Niekompatybilność wymiarów
Spontanicznych wybuchów społecznego niezadowolenia, rozgrywających się wokół problemu aborcji, nie da się już odbudować, a przynajmniej, nie pojawi się nic, co byłoby ich kontynuacją. Protesty po prostu zgasły. Stało się tak z kilku powodów.

Po pierwsze, nikt nie będzie demonstrował na ulicach wiecznie; ludzie mają również swoje sprawy i w związku z tym, prędzej lub później, przesuną się z przestrzeni publicznej do sfery prywatnej, uciekną w własną prywatność. W relacjach społecznych działa znana z psychologii zasada malejącej użyteczności krańcowej, która w uproszczeniu oznacza mniej więcej tyle, że powtarzalność szkodzi intensywności oraz sile wywoływanego efektu. Wszystko się kiedyś zużywa, a w organizacjach społecznych oraz ruchach społecznych istnieje napięcie, które Hannah Arendt w książce, „O rewolucji”, określała jako opozycję pomiędzy spontanicznością czy żywiołowością a instytucjonalizacją i biurokratyzacją.

Bez nowych impulsów trudno utrzymać energię społeczną na stabilnym poziomie, zaś próba nadania społecznemu procesowi rutyny, osłabi go.

Po drugie, nie było kompatybilności pomiędzy wymiarem społecznym, w ramach którego rozgrywały się wydarzenia inspirowane przez OSK, a wymiarem politycznym, gdzie działają partie polityczne, nie powodowało to zatem typowych konsekwencji politycznych, w postaci np. zmiany preferencji politycznych czy nastrojów odnoszących się do popularności poszczególnych ugrupowań; nad protestami unosił się duch lewicowości lecz paradoksalnie „Lewica” nie zyskiwała na nich, zaś spadek poparcia dla partii rządzącej PiS wynikał z innych wydarzeń: konfliktów wewnętrznych, a zwłaszcza „piątki dla zwierząt”.

Po trzecie, w roku 2021 kalendarz różnego rodzaju okoliczności pozapolitycznych, lecz odwracających społeczną uwagę od polityki, nie będzie sprzyjał organizacji protestów o charakterze innym niż społeczno-gospodarczy: latem odbędą się dwie wielkie, spektakularne imprezy sportowe, przełożone z ubiegłego roku, z powodu pandemii koronawirusa: Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej oraz Igrzyska Olimpijskie, poza tym prawie równocześnie rozpoczną się eliminacje do Mundialu w Katarze.

Tego rodzaju sytuacje skutecznie odciągają uwagę opinii publicznej od polityki. Po wprowadzeniu stanu wojennego, nastroje społeczne zaczęły się poprawiać dopiero od czerwca i lipca 1982 roku, gdy na futbolowych Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, reprezentacja Polski szła od zwycięstwa do zwycięstwa, sięgając po trzecie miejsce na globie; także w 2016 roku wydarzenia sportowe skutecznie odwróciły zainteresowanie od działań inicjowanych przez Komitet Obrony Demokracji.

Nigdy nie wolno bagatelizować znaczenia czynników pozapolitycznych w polityce, które choć mają treść niepolityczną, to powodują konsekwencje sensu scricto polityczne, aczkolwiek często niezauważane wprost.

Metamorfoza… marsz do centrum
Jest jeszcze czwarty element, wynikający z głębszej, a także bardziej dalekosiężnej strategii PiS-u, kobiety z OSK chętnie weszły w zastawioną przez PiS „pułapkę” i uruchomiły swój radykalizm. Wulgarne hasła, takie jak znak ośmiu gwiazd czy słowo rozpoczynające się na literę „w”, trafią tylko do osób nastawionych najbardziej ekstremalnie, przeciwników PiS, jednak ludzi o umiarkowanych bądź centowych poglądach, lub niezaangażowanych aż tak bardzo w politykę, mogą poważnie zrazić. To odium spadnie na całą opozycję (oprócz Hołowni).

PiS-owi zależy, aby opozycja miała radykalne oblicze. Zjednoczona Prawica prowadzi grę podobną do tej, którą swego czasu prezentowała Platforma Obywatelska, a którą dobrze zdefiniował dr Marek Kochan z Katedry Dziennikarstwa Wydziału Nauk Humanistycznych i Społecznych Uniwersytetu SWPS, mówiąc, iż PO chce się jawić jako rozsądne centrum przeciwko ekstremizmom. Było to w 2013 roku, kiedy minister spraw wewnętrznych, Bartłomiej Sienkiewicz, miał zlecić służbom specjalnym podpalenie budki przed rosyjską ambasadą, aby zrzucić odpowiedzialność za to na środowiska i organizacje narodowe, pokazując ich ekstremizm.

PiS obecnie gra podobnie. Zjednoczonej Prawicy chodzi w ogóle o modyfikację swojego miejsca na scenie politycznej i stopniowe przesuwanie się w kierunku centrum, w czym bardzo pomaga obecność ugrupowań narodowych, a zwłaszcza Konfederacji w polskim życiu politycznym, gdyż odsuwa PiS od prawej strony, pozwala „odbić się od prawej bury”. Sytuacja nie wygląda tak, jak opisuje to część publicystów, iż Jarosławowi Kaczyńskiemu zależy, aby „na prawo od PiS była tylko ściana”; może kiedyś przywódca Zjednoczonej Prawicy myślał w ten sposób, ale obecnie definiuje polską scenę polityczną inaczej: PiS ma się przesuwać w centrum, ale w taki sposób, aby nie utracić prawej strony; tam ma funkcjonować taka siła, która jednocześnie powoli PiS przesunąć się w centrum, lecz nie zabierze mu dużej części prawicowego elektoratu.

Cały ruch (z tym co osobiście nazywam roszadą) zamiany Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego, na stanowisku premiera, dedykowany był intencji modyfikacji pozycji PiS na scenie politycznej i stopniowego przesuwania Zjednoczonej Prawicy w centrum. Był to jeden z warunków zwycięstw w wyborach samorządowych (do sejmików wojewódzkich), do europarlamentu, jak również – tych kluczowych – do polskiego parlamentu.

Historia pokazuje, że formacje populistyczne bardzo często przechodzą podobną metamorfozę, czyli przejście od radykalnej prawicowości bądź lewicowości w stronę centrum: pokazują to choćby przykłady ruchu faszystowskiego Mussoliniego w przedwojennych Włoszech, Partii Pracy w Wielkiej Brytanii w okresie Tony’ego Blaira, czy polski przykład Sojuszu Lewicy Demokratycznej w czasach Kwaśniewskiego i Millera.

Teraz podobną drogą będzie chciał pójść PiS.

Użyteczna twarz
Pytanie: kto wygra wewnętrzną rywalizację, jaka ma miejsce w Zjednoczonej Prawicy: Mateusz Morawiecki czy Zbigniew Ziobro (?), wydaje się rozstrzygnięte. Zresztą ono było przesądzone od samego początku, już w punkcie wyjścia.

Jedynym z polityków, który posiada zdolność dawania akceptowalnej społecznie „twarzy” jest premier Mateusz Morawiecki, którego toleruje również spora część politycznego centrum. Morawiecki nie posiada charyzmy, nie został obdarzony charakterem przywódczym, nie ma cech lidera, nie wydaje się być wizjonerem, lecz paradoksalnie właśnie dlatego cieszy się relatywną akceptowalnością.

W ramach PiS jest niewielu polityków, których nie tylko prawicowy, ale również umiarkowano-centrowy elektorat byłby w stanie zaakceptować: jednym z nich, co pokazały ostatnie i przedostatnie wybory prezydenckie, jest Andrzej Duda, jednak wyłączony z gry ze zrozumiałego względu piastowania urzędu prezydenckiego; drugim takim aprobowanym politykiem okazał się Mateusz Morawiecki; może znalazłoby się jeszcze kilku pomniejszych, takich jak Łukasz Schreiber, Kamil Bortniczuk, czy Michał Dworczyk. Reszta jest nieakceptowalna.

Również Jarosław Kaczyński, choć posiada niekwestionowany status przywódcy Zjednoczonej Prawicy i od wielu lat wyznacza strategię tej formacji, wydaje się zbyt wyrazisty, aby poprowadzić PiS do zwycięstwa.

Ziobro jest zbyt radykalny. Pod jego przywództwem PiS nigdy by w Polsce niczego nie wygrał.

Pozostaje więc jedynie Morawiecki. Premier nie ma alternatywy. Tylko on, z uwagi na paradoksalność przymiotów osobowych: niską wyrazistość, technokratyczny charakter obecności w polityce, brak cech jednoznacznie przywódczych, niepewność, nieokreśloność, może dać PiS-owi „twarz” potrzebną do pozyskania centrowego i umiarkowanego elektoratu, a tym samym zapewnienia zwycięstwa w wyborach 2023 roku i zdobycia trzeciej kadencji z rzędu.

Żeby tak się stało muszą jednak zostać spełnione jeszcze cztery inne elementy: 1) muszą zostać zakończone destruktywne wewnętrzne rozgrywki oraz konflikty w ramach Zjednoczonej Prawicy; 2) PiS nie może ostentacyjnie konsumować władzy, wszelkie koniunkturalne skłonności powinny zostać powściągnięte, zaś arogancja i bezkarność „swoich” – przytępiona; 3) szansą PiS-u jest dalsza słabość oraz fragmentaryzacja opozycji, właściwie PiS dotychczas zwyciężał dlatego, że system partyjny w Polsce uległ w ogromnym stopniu czemuś w rodzaju dystrofii czy nawet atrofii, oprócz PiS inne ugrupowania właściwie nie działały, a PiS był najsilniejszą formacją spośród słabych; z drugiej strony, jeśli w ramach opozycji powstania jakaś jednocząca formacja, PiS przegra; 4) jednym z kluczowych czynników będzie sytuacja gospodarcza, co oznacza, że gdy do Polski w rezultacie pandemii koronawirusa przyjdzie kryzys lub poważne spowolnienie gospodarze, uderzy to w popularność rządzących.

Innym wywołującym już konsekwencje poważnym problemem jest perspektywa odejścia przywódcy Zjednoczonej Prawicy, Jarosława Kaczyńskiego. Choć prezes PiS jeszcze nie składa dymisji, zapowiedział nawet intencję kandydowania w wyborach parlamentarnych 2023 roku, to jednak sama perspektywa jego odejścia, domniemanie, dynamizuje walkę o sukcesję oraz związane z tym konflikty wewnętrzne; sama predykacja odejścia Kaczyńskiego, nieokreślone bliżej czasowo prawdopodobieństwo, domniemanie, napędza wewnętrzne kryzysy.

Jest to zatem kłopot już w tej chwili, a po odejściu przywódcy Zjednoczonej Prawicy stanie się on jeszcze większy, gdyż żaden z pozostałych polityków PiS oraz „przybudówek” nie zapewni tej formacji stabilizacji oraz sterowności..

Charyzmatyczne partie posiadają jeden wrażliwy punkt, który jest zarazem ich największą siłą oraz słabością: przywódca; cała ich działalność opiera się o osobę lidera, ale po jego odejściu ugrupowanie się rozpada.

Syndrom Lewandowskiego…
Dziś trudno wyrokować czy PiS wygra czy przegra wybory w 2023 roku. Na jesieni wielu obserwatorom polskiego życia politycznego wydawało się, że Zjednoczona Prawica została dotknięta przez tak olbrzymi kryzys, że nie tylko przegra kolejne kalendarzowe wybory parlamentarne, ale również nie dotrwa do końca aktualnej kadencji. Były to jednak pozory, wnioski wynikające ze zbyt powierzchownych oraz uproszczonych analiz, zaś wszelkie tego typu rachuby są przedwczesne.

W PiS już jakiś czas temu rozpoczął się nieodwracalny proces anihilacji (o czym pisałem w Czasopiśmie Ekspertów FIBRE w listopadzie 2020 roku), który na pewno doprowadzi tę formację do upadku, nie wiadomo jednak czy Zjednoczona Prawica zdąży przegrać w 2023 roku, być może zadziała prawo rozpędzonej lokomotywy, która choć hamuje i wytraca prędkość, to jednak zdoła dojechać do kolejnej stacji. To byłby dla Polski najgorszy scenariusz, gdyż partia rządząca dotknięta erozją najbardziej szkodzi państwu: pogrążona w klientelistycznych mechanizmach, korupcji oraz wewnętrznych wojnach.

Póki co, to PiS posiada w Polsce inicjatywę strategiczną i to formacja Jarosława Kaczyńskiego w dużo większym stopniu kreuje polityczną grę niż opozycja; od opozycji właściwie nic nie zależy. PiS znajduje się dokładnie w takiej samej sytuacji, jaką w 2011 roku zdefiniował Donald Tusk w odniesieniu do Platformy Obywatelskiej: „nie ma z kim przegrać”. Ze zwycięstwami PiS-u jest analogicznie, jak z tryumfem Roberta Lewandowskiego w plebiscycie FIFA na najlepszego piłkarza świata w 2020 roku: wygrał w sezonie koronawirusa, w okresie, w którym nie odbyły się Mistrzostwa Europy, zaś rozgrywki Ligii Mistrzów były rozgrywane można powiedzieć: „zaocznie” lub „zdalnie”; zwyciężył zatem w momencie, w którym się niewiele w piłce nożnej działo, mecze odbywały się przy pustych trybunach, bez publiczności; i choć to stwierdzenie będzie oczywiście przesadą, uproszczeniem, to warto je wypowiedzieć dla zilustrowania sytuacji: nikt nie był szczególnie zainteresowany, a już na pewno usposobiony, zmotywowany żeby wygrać.

Sytuacji partii Kaczyńskiego jest podobna.

Jeżeli PiS w dalszym ciągu nie będzie miał z kim przegrać, to ma szansę zwyciężyć również w wyborach parlamentarnych 2023 roku, aczkolwiek tym razem, w tym przypadku, sama determinanta, że nie ma z kim przegrać może okazać się niewystarczająca. W każdym razie, na pewno sytuacja nie wygląda tak, że Zjednoczona Prawica znajduje się w beznadziejnej sytuacji.

Pieniądze z UE również nie śmierdzą
Paradoksalnie dla zwycięstwa PiS kluczowe oraz decydujące może okazać się to, co PiS w prowadzonej przez siebie polityce najbardziej zwalcza: europejskość, czyli przynależność Polski do Unii Europejskiej, a zwłaszcza beneficja wynikające z partycypacji Polski w kontynentalnej Wspólnocie.

Przełomowy moment miał miejsce w grudniu. Protesty oraz manifestacje organizowane przez OSK wygasły, Morawiecki w negocjacjach z UE odniósł relatywny sukces, udało mu się osiągnąć kompromis, a w rezultacie tego faktu trwający od wielu miesięcy ostry konflikt w ramach Zjednoczonej Prawicy został rozstrzygnięty: „miękiszonem” okazał się nie premier Morawiecki jakby chciał Zbigniew Ziobro, tylko sam Ziobro.

Właściwie więc w grudniu 2020 roku PiS „upiekł” trzy „pieczenie” na jednym „ogniu”: 1) uspokoiła się sytuacja na ulicach; 2) z UE udało się zawrzeć porozumienie, co oznacza ogromny strumień pieniędzy z Funduszu Solidarności dla Polski; 3) kryzys wewnętrzny w partii został (przynajmniej czasowo) zażegnany.

Europejskie pieniądze będą kluczowe, bo to stan polskiej gospodarki w dużej mierze zadecyduje, jak Zjednoczona Prawica zostanie oceniona w 2023 roku. Ekonomiści przewidują, że po przeminięciu pandemii koronawirusa, w Niemczech nadciągnie fala ogromnej konsumpcji. Zazwyczaj było tak, iż dobra kondycja niemieckiej gospodarki, wywoływała bardzo korzystne rezultaty w Polsce. Po pandemii koronawirusa Europa, a zwłaszcza Unia Europejska, wcale nie jest skazana na katastrofę. Może bowiem zaistnieć zjawisko, analogiczne do tego, które miało miejsce po zakończeniu II wojny światowej, kiedy straty demograficzne oraz ubytki infrastruktury (zgodnie z teorią cykli koniunkturalnych Nikołaja Kondratiewa) zaowocowały dynamicznym wzrostem gospodarczym oraz latami ekonomicznej prosperity w Europie Zachodniej. Konsumpcyjny głód jest w stanie wywołać szybki gospodarczy rozwój. Jak pisze w książce „Doktryna szoku” Naomi Klein: współczesny kapitalizm najlepiej rozwija się w warunkach kataklizmów oraz społecznych kryzysów.

W nowym rok 2021 PiS wszedł z polityczną inicjatywą oraz ofensywą w sferze dyskursu, łapiąc celebrytów na szczepieniach poza kolejnością i po znajomości, co zbulwersowało sporą część środowisk społecznych, zaś elektorat PiS na nowo zmobilizowało wokół antyelitarnego przekazu partii.

 

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.