W Polsce media nigdy nie były uczciwe!

Dla mnie bardziej groźna jest sytuacja, która miała miejsce w polskich mediach przed 2015 rokiem niż ta obecna. Dlaczego? Oczywiście obydwie sytuacje są złe, ale większy pluralizm na rynku mediów jest teraz, niż za czasów Platformy Obywatelskiej.

Roman Mańka: Wówczas główne polskie media (TVN, TVP, Gazeta Wyborcza, Rzeczpospolita) działały na zasadzie mechanizmu, który Avram Noam Chomsky określa jako „fabryka konsensusu”, czyli racjonalizowały poczynania rządzących oraz głosiły dwie fundamentalne prawdy: polska transformcja to ogromny sukces; Polska jest „zieloną wyspą”.

Zarządzanie informacjami
Co to jest „fabryka konsensusu? W starożytności oraz w średniowieczu sprawowanie władzy czy rządzenie polegało na stosowaniu fizycznej przemocy, środków bezpośredniego, fizycznego przymusu. W miarę, jak rozwijała się sfera instrumentalna, zaczęto stopniowo przechodzić od fizyczności do psychiczności, od kontrolowania ciała do kontrolowania umysłów i swiadomości. Kiedyś główną przewagą rządzących była siła; współcześnie jest to wiedza, lecz nie wiedza pojęta jako wykształcenie, erudycja, czy predyspozycje intelektualne, ale jako znajomość ludzkich preferencji oraz potrzeb, i zarządzanie nimi. Potrzeby, jak wskazywali francuscy filozofowie, Georges Bataille i Jean Baudrillard, można konstruować, wytwarzać.

Ewolucję przejścia od władzy opartej na przemocy do władzy odwołującej się do wiedzy (swoiście rozumianej) opisał inny francuski filozof, dużo bardziej znany, Miechel Foucault. Uchwycił on moment, w którym władza stopniowo minimalizuje korzystanie ze środków bezpośredniego fizycznego przymusu, na rzecz gromadzenia wiedzy o ludziach, definiowania potrzeb (a nawet ich wytwarzania) i zarządzania potrzebami. Zdaniem Foucaulta, czynnikiem, który daje przewagę rządzącym nad społeczeństwem jest asymetria widzenia: dziś rządzący widzą wszystko, zaś społeczeństwo nic; tymczasem inwigilacja, jak puentuje Foucault, zeszła na coraz niższy poziom.

W opinii Foucaulta, rządzenie dziś sprowadza się do zbierania informacji o ludziach, diagnozowania potrzeb i zarządzania nimi.

Nieświadomość pożądana
Bardzo podobnie problem współczesnej władzy widzi, Avram Neoam Chomsky, człowiek, który klasyfikuje siebie jako libertarianin. Jako zasadniczy defekt współczesnej polityki widzi jej marketingowy charakter, twierdzi, że polityka stała się marketingowa, zaś sprawowanie władzy opiera się na kontrolowaniu opinii publicznej. Politycy, w recepcji Chomsky’ego, nie robią tego co powinni, nie podejmują koniecznych, ambitnych działań, lecz uciekają się do poczynań, które im samym przyniosą popularność oraz namacalną polityczną, koniunkturalną, a także meterialną korzyść.

Głównymi czynnikami zakłócającymi odbiór rzeczywistości są media. Działąją one niczym przedsiębiortswa, które traktują swych odbiorców – widzów, słuchaczy, czytelników, internautów – niczym towar, pródukt, który wraz z ich opiniami starają się sprzedać innym przedsiębiorstwom zajmującym się np. reklamą (te z kolei podmioty chowają się często pod płaszczykiem różnego rodzaju instytucji, działając jako kryptoprzedsiębiorstwa).

Na końcu procesu przedsiębiortswa zajmujące się reklamą sprzedają swoje usługi przedsiębiorstwom oferującym konsumentom rozmaite towary do nabycia. W tej grze media zajmują się kształtowaniem przebiegu procesów gospodarzych, ustalaniem relacji podaży w stosunku do popytu.

Tymczasem celem gospodarki kapitalistycznej jest maksymalizacja zysku. Jednak, aby ten efekt osiągnąć należy zredukować ryzyko, a więc doprowadzić do minimalizacji ryzyka. Maksymalizacja zysku i minimalizacja ryzyka, to właściwie jedno i to samo, oznacza ni mniej nie więcej, tylko nieświadomego nabywcę. Dlatego rzeczywistym celem mediów nie jest wychowanie świadomego obywatela, lecz niświadomego konsumenta, bo taki potrzebny jest na arenie gospodarczej.

Otumanienie!
Tak samo jak w gospodare, tak samo nieświadomi konsumenci potrzebni są w polityce. Niemiecki filozof i socjolog, Jürgen Hebermas, dla określenia dzisiejszej rzeczywistości społeczno-politycznej, używa terminu „otumanienia”. W jego opinii złe metody przeszły z przestrzeni gospodarczej do sfery politycznej. Wszystko za sprawą odwrócenia ewolucji komunikacyjnej, czyli przechodzenia od kultury reprezentacyjnej, w której główną rolę odgrywa jeden mówca, zaś jego opinia jest obowiązującą opinią publiczną, do kultury deliberatywnej, gdzie ludzie w sposób intersubiektywny wymieniają poglądy, dyskutują między sobą, są zdolni do prezentowania krytycznego sposobu myślenia.

Zdaniem Habermasa, po oświeceniowym silnym impulsie rozumu komunikacyjnego, świat powraca do czegoś w rodzaju kultury reprezentacyjnej, w ramach której znów dominuje jeden mówca, narzucający kształt opinii publicznej (jest to już nie monarcha lecz przywódca, lider). Ludzkość odeszła od tego, co Habermas określał jako podmiotowość literacką, na rzecz podmiotowości postliterackiej (czytamy coraz mniej, dramatycznie mniej), a techniki racjonalne zostały zastąpione technikami instumentalnymi.

Jürgen Habermas widzi zagrożenie w tym samym elemencie, co John Rawls, twórca „Teorii sprawiedliwości”: w utylitaryzmie, lub pragmatyzmie, w wersji Williama Jamesa; właściwie pragmatyzm Jamesa jest utylitaryzmem, gdyż prawda weryfikowana jest w działaniu, w praktyce; kryterium prawdy jest użyteczność, funkcjonalność, ale – co najgorsze – połączone ze źle rozumianym indywidualizmem, lub nawet kultem pieniądza.

Minimalizacja ryzyka
Ten moment świetnie uchwycił Chomsky. Tak naprawdę rządzący podejmują działania, które są z punktu widzenia większości społeczeństwa nieracjonalne, lecz mimo wszystko społeczeństwa je aprobują. Dlaczego społeczeństwa akceptują działania, przedsięwzięcia, inicjatywy, które są z ich perspektywy nieracjonalne?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż, jest ktoś, kto przekonuje społeczeństwa, że inicjowane przez rządy działania są racjonalne, a nawet konieczne, nieodzowne. Większość ma przeświadczenie, iż władza prowadzi politykę racjonalną. Tym kimś, w opinii Chomsky’ego, są właśnie media, to one uzasadniają i usprawiedliwiają działania rządzących (lub innych czynników władzy, np. grup interesów, oligarchów), przedstawiając je jako racjonalne. Gdyby ludzie byli świadomi prawdziwych konsekwencji tych działań, ich najgłębszej treści, istoty, sensu, nigdy by nie wyrazili na nie zgody, gdyż nie leży to w ich interesie. Sęk w tym, iż tego nie wiedzą, gdyż są dezinformowani.

I tu pojawia się clou całego problemu. Noam Chomsky wprowadza pojęcie „fabryki konsensusu” (razem z Edwardem Hermanem, w książce „The Consensus Factory”). Stanowią ją media. To one mają wytworzyć zgodę, co do poczynań rządu, lub innej władzy, i przekonać większość społeczeństwa, iż nieracjonalne poczynania rządzacych są racjonalne, a nawet konieczne. Z punktu widzenia „fabryki konsensusu”, podobnie jak w przestrzeni gospodarczo-biznesowej, również w społeczno-politycznej, potrzebny jest nieświadomy obywatel (konsument), aby zmaksymalizować zysk, przy jednoczesnej minimalizacji ryzyka.

Subtelny wariant upolitycznienia mediów
Przechodząc teraz na rodzime, polskie podwórko. Przed rokiem 2015 główne media, prawie cała istotna przestzeń publiczna, była taką właśnie „fabryką konsensusu”. Platforma Obywatelska zastosowała mechanizm dużo bardziej subtelny niż PiS: nie uprawiała w mediach publicznych prymitywnej propagandy, lecz je wycofała, schowała; można użyć jeszcze lepszych sformułowań: np. zmarginalizowała. Właściwie PO już raz zlikwidowała media publiczne… Mogła sobie na to pozwolić, gdyż posiadała wsparcie mediów prywatnych: TVN, TVN24, Gazety Wyborczej, Polityki, Newsweeka, Rzeczpospolitej, itd. Upolitycznienie mediów publicznych, w czasach rządów PO i Donalda Tuska, również miało miejsce, z tym, że było bardziej sprytne, subtelne: nie polegało na pozytywnym upolitycznieniu, lecz nagatywnym, poprzez wpędzenie w stan bierności, pasywności, zepchnięcia na margines. Wysuniętym zaś medium był TVN.

Całość polskiej przestrzeni medialnej (poza słabymi wyjątkami) przed rokiem 2015 pełniła funkcję „fabryki konsensusu” wobec sprawującej władzę PO. Działania rządu były racjonalizowane i zapewniano dla nich konsensus. O pewnych zaś faktach, które były w stanie unieważnić konsensus, po prostu nie informowano.

Fabryka konsensusu”, tak jak przedstawia to Chomsky, ale nie tylko on, bo również np. Habermas, polega na wybiórczym kreowaniu procesu informacyjnego: prezentowane, i to jeszcze czasami w sposób tendencyjny, są tylko te informacje, które pasują do konsensusu; eliminowane tymczasem wszystkie inne, które do niego nie pasują.

Chomsky wymienia w koncepcji „fabryki konsensusu” pięć filtrów, które mają decydujący wpływ na selekcję informacji: 1) układ właścicielski, właściciel; 2) finansowanie, źródła finansowania; 3) źródła informacji, czyli selektywne traktowanie źródeł informacji; 4) agregowanie interesów wobec sprzeciwu w odniesieniu do konkretnych wiadomości – inaczej, ucisk w stosunku do krytyki polityki prowadzonej przez dane medium; 5) polarzyacja uczuć, opieranie przekazu oraz polityki informacyjnej na uczuciach, odwoływanie się do strachu.

Dokąd płyną pieniądze?
Bardzo ciekawym filtrem działalności mediów jest punkt 2, czyli źródła finansowania. Obecnie telewizja publiczna – stanowiąca „fabrykę konsensusu” dla rządu PiS – otrzymuje ogromne pieniądze z budżetu państwa i ze spółek skarbu państwa.

A jak było przed rokiem 2015? Finansowanie mediów czy źródła finansowania, to nie tylko struktura filtrująca politykę informacyjną danego medium, lecz również bardzo ciekawe kryterium oceny.

Przed rokiem 2015, za czasów rządów koalicji PO-PSL, ogromne środki finansowe z budżetu państwa oraz spółek skarbu państwa, płynęły do TVN, Gazety Wyborczej, Newsweeka, Polityki, Na temat, itp.

Jeżeli ktoś myśli, że Tomasz Lis, naczelny „Newsweeka” oraz twórca „Na temat”, popiera PO za darmo, to się grubo myli. Nieprzypadkowo, tuż po przejęciu władzy przez PiS, szef „Wyborczej”, Adam Michnik, wypowiedział symptomatyczne słowa: „rąbnęli nas mocno po kieszeni”.

Przed rokiem 2015 istniał w Polsce jednowymiarowy, jednsotronny przekaz mediów. Dziś TVN tłumaczy, iż ocenia PiS krytycznie, bo rządzącym zawsze należy w sposób wyostrzony patrzeć na ręce. Jednak w czasach rządów koalicji PO-PSL TVN zasady tej nie stosował. To PiS-owska opozycja była traktowana dużo bardziej krytycznie, czasami nawet agresywnie, niż sprawująca władzę PO. Z tamtego okresu zapamiętałem dowcip, który skądinąd wiele mówił o ówczesnej rzeczywistości medialnej istniejącej w Polsce: „można przyciskać kolejne klawisze na pilocie, a i tak na każdym kanale wyskoczy TVN24.

Wówczas miała miejsce jednowymiarowość, informacyjny monopol, jednostronność; tymczasem dzisiaj mamy do czynienia z polaryzacją, informacje się scierają, jak przystało na układ dialektyczny: jest teza i antyteza; informacji z godziny 19.00 zaprzeczy informacja podana pół godziny później.

Obydwie sytuacje dalekie są od ideału, lecz ta po 2015 roku jest lepsza, mniej groźna, bo bardziej pluralistyczna.

Czynnikiem decydującym jest świadomy obywatel i krytyczna świadomość. Niestety tego czynnika nie ma, bo polski system edukacji, to nieporozumienie, zaś poziom świadomości społeczeństwa oraz jego wiedzy, to katastrofa, do której doszło między innymi w wyniku działalności mediów.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Wyższość „oświeconego” człowieka PO nad „ciemnym” człowiekiem PiS jest pozorna!

Dziennikarze TVN, Gazety Wyborczej i „Oko. Press” łamią zasady, które sami głoszą. Pracownicy tych dwóch wpływowych ośrodków opiniotwórczych często podkreślają tzw. pozytywistyczne rozumienie prawdy, a zatem prawdą jest to i tylko to można publicznie ujawnić, co zostało udowodnione, co nie budzi żadnych wątpliwości i co jest możliwe empirycznie do wykazania.

Roman Mańka: Czy sami postępują wedle tych twardych reguł? Wszystko zależy od tego, kto jest przedmiotem danej sprawy, jeżeli polityk KO lub przedstawiciel establishmentu kulturowego III Rzeczpospolitej, trzeba stosować wobec niego najbardziej rygorystyczne reguły żywcem zaczerpnięte z filozofii i procedur prawa karnego, a wszystkie wątpliwości rozwiewać jednostronnie na jego korzyść (przykład Nowaka); jeśli jednak jest to polityk PiS lub ksiądz, lub biskup, bądź poseł niesubordynowanej, niepokornej lewicy, albo osoba kulturowo związana z prawicą, można oskarżać ją bez ograniczeń i opisywać bez domniemania niewinności, a nawet wręcz odwrotnie – z zastosowaniem domniemania winy, zaś wszystkie wątpliwości rozwiewać na jej niekorzyść.

Gdzie dowody?
Przykładem tego rodzaju asymetrycznego stylu uprawiania dziennikarstwa jest Tomasz Piątek, były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, dziś ochoczo afirmowany przez to Czasopismo oraz TVN. Na książkach na temat Macierewicza oraz o. Rydzyka, Piątek zarobi zapewne ogromne pieniądze, nie chcę wchodzić w psychologię, więc nie będę twierdził, że jego motywacje są czysto koniunkturalne czy biznesowe, nie mam na to dowodów, sęk w tym, że Piątek na to co opisuje również nie ma żadnych dowodów, a już na pewno takich dowodów, które można by przedstawiać na zasadach prawa karnego.

Piątek w swych publikacjach wszystko domniema, a nic nie udowadnia, sugeruje, interpretuje, buduje prawdopodobieństwa, opiera się na probabilizmie, lecz niczego tak naprawdę twardo nie stwierdza, przedstawia co najwyżej coś co – przy najkorzystniejszych dla niego intencjach krytyki – można nazwać poszlakami, okoliczności pośrednie, ale nie twarde, niezbite dowody.

Byłemu ministrowi obrony narodowej, Antoniemu Macierewiczowi oraz dyrektorowi Radia Maryja, o. Tadeuszowi Rydzykowi, zarzuca współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi, jednak konkretnych faktów i dowodów nie podaje. Bazuje na nieprecyzyjności, wieloznaczności języka oraz następstwach czasowych i logicznych. Używa np. terminu „łącznik Macierewicza”, którego treść może być wieloznaczna.

Językowe gry…
Słowo „łącznik” nie jest jednoznaczne, sąd nie może ściśle określić jego znaczenia, pojęcie to nie musi nabierać sensu pejoratywnego, można je rozumieć na różne sposoby oraz w różnych wariantach semantycznych. Sądy w Polsce nie rozpoznają spraw w oparciu o wielowymiarowe i głębokie analizy z zakresu filozofii języku czy językoznawstwa.

Każdy kto zna „Tractatus logico-philosophicus” oraz „Dociekania” Ludwiga Wittgensteina wie doskonale, jaka jest pomiędzy obydwoma Działami różnica lub nawet przepaść: w pierwszym wiedeński filozof definiuje słowa jako obrazy przedmiotów, jako reprezentacje przedmiotów, w drugim, uważa, że znaczenie słów definiuje ich użycie, zastosowanie; w pierwszym odwołuje się do znaczeń zgodnych z gramatyką, słownikiem oraz lingwistyką generatywną; w drugim odwołuje się do pragmatyzmu, do praktyki życiowej, do tzw. form życia, czyli do antropologii (słowa rozumiane są w zależności od użycia).

Sądy najczęściej uciekają od prób określenia tej, co trzeba przyznać, trudnej do uchwycenia i dość elastycznej granicy, stąd Piątek co jakiś czas pokazuje wyroki z procesu, w ramach, którego wymiar sprawiedliwości uznał, że mógł użyć danego słowa, albo określić kogoś za pomocą jakiegoś terminu.

Idąc śladem Piątka, równie dobrze i ja mógłbym sformułować pod adresem konkretnej kobiety zdanie, że „robi mężczyznom lody”. Sąd nie będzie mógł uznać, że jest to określenie obraźliwe, jeżeli nie rozpozna tych słów zgodnie z kontekstem, definicją sytuacji oraz życiową praktyką. A w tym przypadku praktyka może być różna, nie musi przeważyć sens zdroworozsądkowy czy kontekstualny.

Pułapka logiki…
Typ dziennikarstwa, jaki uprawia Tomasz Piątek ma charakter typowo metafizyczny. Wnioski oparte są na uproszczeniach oraz następstwach czasowych lub logicznych. Były dziennikarz „Gazety Wyborczej” i „Halo Radia” wykorzystuje – pewnie intuicyjnie – coś co nazywa się pułapką logiki albo pułapką zdrowego rozsądku. Jakby to co teraz powiem nie wydawało się absurdalne, dowody czy wartościowe wnioski, nie powinny być oparte tylko na logice (tak mówi filozofia nauki i psychologia poznawcza), bo logika i zdrowy rozsądek są w nas, mieszczą się w naszej głowie, tymczasem na zewnątrz jest chaos. To my sami, gdyż tak jesteśmy skonstruowani, narzucamy rzeczywistości logikę, próbujemy ją porządkować, systematyzować, budować sekwencje i schematy; to my łączymy punkty i momenty, które obiektywnie połączeń nie mają.

W wspomnianych „Dociekaniach” Wittgensteina znajduje się bardzo pouczająca kategoria poznawcza o nazwie „widzieć jako”, gdy obraz jest niejednoznaczny, różne rzeczy można zobaczyć na rozmaite sposoby. Jest tam podany przykład rysunku kaczki, nakreślony w sposób tak niejednoznaczny, iż pewni ludzi zobaczą w miejsce kaczki – zająca. Do tego mankamentu poznawczego często odwołuje się psychologiczna szkoła Gestalt: wszystko zależy od naszego spojrzenia, z jakiej perspektywy będziemy daną rzecz postrzegać, zaś perspektywa, jak twierdzili Immanuel Kant oraz Bertrand Russel, jest w nas, nie na zewnątrz („Krytyka teoretycznego rozumu”; „Denotowanie”, „Principia Mathematica”).

Swego czasu, Robert Kahneman oraz Amos Tverski otrzymali za opisanie sposobu ludzkiego postrzegania i podejmowania decyzji w warunkach ryzyka Nagrodę Nobla, w dziedzinie ekonomii, choć ich praca weszła na doniosłe miejsce również w filozofii nauki oraz psychologi poznawczej jako „teoria perspektyw”.

W uproszczeniu, Kahneman i Tverski opisali proces poznawczy, w ramach którego ludzie chcą wierzyć w to, w co już wcześniej uwierzyli; wybiórczo szukają dowodów, a także przesłanek na to, co już apriorycznie założyli.

Na tym właśnie w dużej mierze opiera się dziennikarstwo Piątka, całej rzeszy jego byłych kolegów z „Gazety Wyborczej” czy TVN, lecz żeby być sprawiedliwym również dziennikarzy „wSieci”, „wPolityce”, „Gazety Polskiej”, którzy zainicjowali w przestrzeni publicznej taki typ dziennikarstwa, wcześniej od Piątka, w sposób jeszcze bardziej wulgarny i byli jego prekursorami.

Słońce jutro nie musi wzejść…
Na czym polega problem? Niestety na tym, że ludzie traktują tego rodzaju metodę pokazywania czasowych, czy logicznych następstw, różnych tworzonych w sposób psychologiczny związków, porządkowanych przez nas wewnętrznie – zewnętrznych relacji, bazowaniu na grze niejednoznacznych słów jako dowody oraz fakty.

Cała ta metafizyka traktowana jest jako coś pewnego, żelaznego, murowanego, tymczasem ani logika, ani nawet 99,9 proc. prawdopodobieństwa nie jest dowodem i nie może być traktowane jako empiryczny fakt. Wybitny szkocki przedstawiciel filozofii empirycznej, David Hume, uważał, że nawet pewność, że jutro wstanie słońce jest czysto metafizyczną spekulacją i nie może być traktowana w kategoriach empirycznych: powtarzalność nie musi zachodzić zawsze i w każdej sytuacji.

Na zasadach wg których Piątek sugeruje Antoniemu Macierewiczowi oraz o. Tadeuszowi Rydzykowi współpracę z rosyjskimi służbami specjalnymi, oskarżony został w 1995 roku nieżyjący już premier Józef Oleksy, który rzekomo miał również pełnić rolę rosyjskiego agenta wywiadu. Tam również były następstwa czasowe, logiczne powiązania, spotkania, nawet podarunki i upominki, które Oleksy miał przyjmować od rosyjskich agentów. Przesłanki prasowego oskarżenia Oleksego wydawały się więc dużo mocniejsze niż te, które przywołuje obecnie Piątek wobec Macierewicza czy Rydzyka, tymczasem sprawa opublikowana przez tygodnik „Wprost”, za czasów pracy w nim dzisiejszych sztandarowych postaci prawicowej publicystyki, Marka Króla oraz Stanisława Janeckiego, okazał się dęta. W podobny sposób prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego oskarżali w słynnej publikacji „Życia” – „Wakacje z agentem”, inni bohaterowie polskiej prawicy, Jacek Łęcki oraz Rafał Kasprów, a później ponieśli porażkę w sądzie i nie byli w stanie tego udowodnić.

Piątek w sądach wygrywa, gdyż bazuje na oscylacjach słownych, a także fakcie, że ludzie dostają do wiadomości jedynie sentencję wyroku, zaś nie jego uzasadnienie. To duża manipulacja. Niech Piątek pokaże uzasadnienie, w który będzie otwarcie napisane, że Antoni Macierewicz oraz o. Tadeusz Rydzyk są rosyjskimi agentami,

Bez postawy krytycznej nie ma demokracji!
Wszystko to niestety świadczy o jednym, i to jest wniosek końcowy oraz fundamentalny, ale również bardzo dramatyczny całego wywodu: obydwie grupy, obydwie populacje, zarówna ta tak zwana „oświecona” popierająca PO oraz ta tak zwana „prymitywna”, „zacofana” popierająca PiS mają ogromne problemy z krytycznym myśleniem i reprezentują podobny poziom intelektualny; niestety, używając eufemizmu, dość przeciętny. Mówienie o wyższości jednych na drugimi jest złudzeniem, a także wulgarnym uproszczeniem; (gdyż) po prostu obydwa środowiska opierają się na myśleniu typowo metafizycznym, religijnym, w sensie budowania uzasadnień nieobiektywnych, a psychologicznych, wybiórczym selekcjonowaniu faktów pod z góry postawione tezy: wierzą w to w co już wcześniej uwierzyli i w co chcą nadal wierzyć, niezależnie od ewolucji procesu poznawczego.

Historia zna wiele podobnych przykładów nieuzasadnionego pretensjonalizmu czy nawet paternalizmu. Na początku pierwszych dekad XX wieku, pod wpływem odkryć etnograficznych z końca dziewiętnastego stulecia, lansowano pogląd o rzekomej wyższości „oświeconego” człowieka Zachodu nad tak zwanym „człowiekiem dzikim”, „prymitywnym”. W gruncie rzeczy u podstaw takich twierdzeń stał ewolucjonizm Karola Darwina oraz przeświadczenie o wyższej jakości struktury umysłu zachodnich ludzi. Jednym z dowodów na to miało być zjawisko mistycznego, religijnego totemu.

Aż w końcu na teren antropologii wszedł wybitny filozof strukturalista, Claude Levi-Stauss, i wszystkie te uzurpatorskie, pretensjonalne teorie, na podstawie własnych badań etnograficznych plemion w Brazylii oraz etnologicznych porównań opierających się o tysiące relacji etnograficznych innych antropologów i socjologów – zburzył niczym domek z kart, rozbił całą tą argumentację o domniemanej wyższości człowieka Zachodu w drobny mak.

Ewolucjonizm okazał się pochodną oraz potrzebą imperializmu forsowanego przez państwa kolonialne. Levi-Strauss zdefiniował go jako ideologię mającą uzasadniać imperialne, agresywne działania polityczne i wynikającą z pomieszania porządków: historycznego z funkcjonalnym, biologicznego z kulturowym, a także z uprzednio (z góry) przyjętej perspektywy.

Tak samo totem, okazał się złudzeniem, zaś francuski antropolog odkrył w nim charakter nieemocjonalny czy mistyczny, lecz intelektualny oraz odwołanie się do psychologii, podobne do tego, które w psychoanalizie stosował Sigmund Freud. Mistycyzm oraz religijność totemu była tylko pozorem, zaś głębiej kryły się nieświadome struktury intelektualne oraz wysoka, aczkolwiek intuicyjna znajomość psychologii.

Wg Levi-Straussa wyższe stadium rozwoju Zachodu, nie wynikało z lepszej jakości struktur umysłowych, lecz z relacji ze światem i z jego uwarunkowaniami. Poza tym, wyższość Zachodu jest dyskusyjna. Czy za lepiej rozwiniętego i znajdującego się na wyższym poziomie intelektualnym może uważać się ktoś, kto dąży do ekologicznej katastrofy, wszczyna wojny oraz wyzyskuje innych.

Zachód rozwija się w oparciu o dynamikę przemijania (gdzie kluczową kategorią jest czas), ludy tak zwane prymitywne w oparciu o dynamikę trwania. Są to dwie strategie, które różne społeczeństwa („dzikie” oraz „cywilizowane”) przyjęły w celu przetrwania. Która jest skuteczniejsza, nie jest sprawą oczywistą.

Misja społecznej kontroli
Piszę to wszystko, nie po ta, aby narzucić jakąś jednoznaczną czy jednowymiarową interpretację (takich ja unikam), ale po to by pokazać, jak niewiele rzeczy jest oczywistych. Piszę też, czego nie ukrywam, trochę prowokacyjnie.

Paradoksalne jest to, że niezależnie od tego co wcześniej napisałem, ze stylem dziennikarskim Tomasza Piątka w jakimś stopniu oraz sensie się zgadzam; oczywiście z dużymi zastrzeżeniami. Dziennikarz może wyjść poza reguły postępowania karnego i nie musi sztywno trzymać się – tak jak ma to miejsce w sądzie – domniemania niewinności, wobec polityków funkcjonujących w przestrzeni publicznej, może nawet pójść dalej i zastosować domniemanie winy, nie musi rozstrzygać wątpliwości na ich korzyść.

Zasada domniemania niewinności ma zastosowanie wobec obywateli (w tym również polityków) na sali sądowej, lecz w przestrzeni publicznej, w stosunku do polityków, można, a nawet powinno się stosować regułę ograniczonego zaufania oraz drążyć tematy, zadawać trudne pytania, zaś politycy mają przyjmować aktywne, ambitne linie obrony: (czyli) nie milczeć, a składać w ramach opinii publicznej wyjaśnienia (Jurgen Habermas uważa, że opinia publiczna jest rodzajem zbiorowego Trybunału) i przynajmniej uprawdopodobnić swoją niewinność.

Podstawową rolę jaką spełnia dziennikarstwo w życiu społeczno-politycznym jest funkcja społecznej kontroli, stąd właśnie media określa się jako „IV władzę”, albowiem ich zadanie polega na wnikliwym oraz zaangażowanym kontrolowaniu wszystkich pozostałych poziomów władzy. Dziennikarze więc mogą społeczeństwu powiedzieć więcej niż wymiar sprawiedliwości, zaś prawda procesowa nie mus być prawdą obiektywną czy autentyczną. Dziennikarz, kiedy istnieje taka potrzeba, powinien wyjść poza prawdę procesową.

Dlatego dobrze, że Tomasz Piątek stawia w przestrzeni publicznej kwestię agenturalnej współpracy Antoniego Macierewicza czy o. Tadeusza Rydzyka, jeżeli są niewinni wyjaśnią to, wytłumaczą stawiane zarzuty.

Osobiście nie wierzę w ich agenturalność, a bynajmniej we współpracę świadomą. Żeby świadomie współpracować z Rosjanami są na to za głupi. Rosyjski wywiad do perfekcji opanował sztukę wykorzystywania wewnętrznych konfliktów w poszczególnych krajach postsowieckich, a także nakierowywania ambicji oraz aspiracji ludzi, polityków, w sposób który pozwala realizować strategiczne cele Rosji, poruszając poczynaniami rozmaitych aktorów/marionetek, jak również wpływając na ich działania, w takiej formie, że się co do tego nie zdołają zorientować. Większość „agentów” współpracuje z rosyjskimi służbami specjalnymi nieświadomie.

Prawda leży gdzie indziej
Wartościowe dziennikarstwo nie powinno ograniczać się tylko do wymiaru empirycznego czy procesowego, bo czasami prawda znajduje się poza obszarem dowodów, ale nie faktów – dowody i fakty to nie są pojęcia synonimiczne; poza tym ważne jest o jakie fakty chodzi, w grę mogą wchodzić fakty procesowe, naukowe, psychologiczne, zdroworozsądkowe, biologiczne, fizyczne, pragmatyczne, publicystyczne, instytucjonalne, itd.

Nawet immaterializm i solipsyzm George’a Berkeleya został uznany za empiryzm, tymczasem solipsyzm Wittgensteina i redukcjonizm Russela, tudzież mistycyzm Levi-Straussa, uważane są za wybitnie wyrafinowane operacje intelektualne o podłożu empirycznym, choć od ortodoksyjnego empiryzmu odchodzą.

Tak samo dziennikarz może wyjść, w dążeniu do prawdy, poza narzędzia o charakterze empirycznym i zastosować równie skuteczne, a może nawet skuteczniejsze metody, takie jak np. fenomenologia czy hermeneutyka (Husserl, Heidegger, Gadamer), tylko, że w publikowanym tekście musi to otwarcie przyznać, uprzedzić czytelnika, iż wychodzi w poszukiwaniu prawdy poza typowe instrumenty empiryczne i poza sferę dowodów, które mogłyby zostać uwzględnione w postępowaniu karnym.

Gdy pisałem (wraz z dwoma innymi autorami) książkę „Testament Jaroszewicza. Największa zbrodnia III RP”, postawiłem również takie tezy śledcze, które w oparciu o procedury procesowe czy typowe, klasyczne narzędzia empiryczne są nie do wykazania, odwołałem się więc do hermeneutyki, ale otwarcie i uczciwie o tym zabiegu oraz o tej metodzie i potrzebach jej zastosowania, czytelników uprzedziłem, przedstawiając jej charakterystykę oraz sens.

Prawda to bardzo złożone, skomplikowane zjawisko.

Autor jest socjologiem i dziennikarzem, prowadzi własną audycję w „Halo Radio” oraz pełni funkcję redaktora naczelnego „Czasopisma Ekspertów” Fundacji FIBRE. Zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki, a także obserwacji uczestniczącej. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia oraz hermeneutyka. Jest autorem sześciu książek popularno-naukowych i w dziedzinie dziennikarstwa śledczego. Członek zarządu Fundacji FIBRE.

Prasa na ropie

Czy inwestowanie w media przez PKN Orlen ma sens? Co nafciarze mogą osiągnąć w prasie i na czym są w stanie się sparzyć?

Jerzy Mosoń: PKN Orlen ogłosił w grudniu 2020 r., że kupuje wydawnictwo Polska Press Grupa, należące do niemieckiej Verlagsgruppe Passau. Transakcja ma wielowymiarowy charakter – biznesowy ze względu na cele jakie w sprzedaży detalicznej chce osiągnąć koncern, wysoki koszt zakupu, a także wyzwanie jakim jest utrzymanie wielu redakcji w dobie koronakryzysu. Nie mniej ważny jest też aspekt polityczny tej decyzji, bo przejęcie kilkuset tytułów, w tym istotnej części mediów regionalnych wpisuje się w apele środowisk prawicowych dotyczące potrzeby repolonizacji mediów. Przeciwstawiają się im opinie szczególnie lobby lewicowo-liberalnego, które obawia się upolitycznienia mediów przejętych przez państwową spółkę. Wątpliwości mają też wydawcy, lokalnej, niezależnej prasy, której już wcześniej trudno było konkurować z Polska Press, a nowy właściciel może tę sytuację jeszcze pogorszyć.

Synergia działań
Eksperci zajmujący się inwestycjami, branża PR oraz medioznawcy zastanawiają się od kilku tygodni nad tym, w jaki sposób zakup Polska Press wpłynie na wyniki sprzedaży paliw polskiego giganta oraz jego wizerunek? Czy da się zrealizować cele, jakie deklaruje Orlen tj. „plan wzmocnienia sprzedaży detalicznej, stworzenie elastycznej, spersonalizowanej i kompleksowej oferty dla klientów, zoptymalizowanie kosztów marketingowych oraz uzyskanie dostępu do big data?” Warto w tym kontekście mieć na uwadze jeszcze jedno przejęcie Orlenu. Niedawno spółka paliwowa nabyła dystrybutora prasy Ruch S.A., co czyni zakup części mediów – tytułów prasowych znacznie bezpieczniejszą, ponieważ zarząd wydawnictwa nie będzie musiał martwić się o nadziały, nawet jeśli sprzedaż tytułów będzie okresowo spadać. Jeśli dodamy do tego fakt, że Orlen posiada także własny, choć budowany od niedawna dom mediowy Sigma Bis to ryzyko zakupu tak wielu tytułów okazuje się jeszcze niższe.

Co jest w pakiecie?
Moloch PKN Orlen przejmuje wydawcę, który w 2019 r. osiągnął przychody przekraczające 398,4 mln zł. Polska Press posiada 20 z 24 wydawanych w Polsce dzienników regionalnych oraz blisko 120 tygodników lokalnych. Zasięg prasy to 15 z 16 województw w Polsce i blisko 17.4 mln odbiorców/czytelników – tyle deklaruje Mediapanel. Do Grupy należy 500 witryn online, co czyni ją liderem polskiej sieci w obszarze informacji i publicystyki oraz w kategorii informacji lokalnych i regionalnych. Orlen przejmuje też drukarnie Grupy, które przydadzą się nie tylko jako element kontroli kosztów drukowania prasy, ale może obniżyć także dotychczasowe wydatki innych podmiotów należących do firmy tj. ulotek, faktur, katalogów.

Zagrożenia dla biznesu
Choć spółka zapewnia, że zakup Polska Press został poprzedzony analizą rynku to warto się zastanowić, czy na pewno nafciarze zdają sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń i wyzwań z jakimi będą musieli się zmierzyć jako właściciele tak wielu tytułów na bardzo trudnym rynku. Co prawda wyniki Polska Press za 2019 r. mogą napawać optymizmem, ale informują one na sytuacji sprzed pandemii koronawirusa. Rynek reklamowy w 2020 r. skurczył się; jak bardzo? – Na to pytanie odpowiedzą dane publikowane od końca stycznia. Co więcej sytuacji prasy lokalnej jest bardzo ciężka i kolejne lata na pewno tego nie zmienią. Orlen będzie musiał podjąć bardzo trudne decyzje: czy dotować deficytowe redakcje czy zdecydować się na restrukturyzację i zwolnienia? Obie decyzje mogą okazać się bardzo kosztowne, nie tylko wizerunkowo.

Co z reklamami?
Nafciarze powinni mieć też świadomość jak wyglądają przepływy finansowe w prasie regionalnej i lokalnej. Znaczna ich część zależy od sympatii samorządowców. I w tej redystrybucji środków publicznych nie pomoże ani władza centralna ani nowy dom mediowy Orlenu, bo władzę w większych i średnich miastach ma opozycja. Z kolei fundusze, którymi może operować samorząd wiejski, gdzie rządzi PiS są zbyt małe, aby zaspokoić oczekiwania wydawców lokalnych.

Orlen musi zatem spodziewać się odpływu wpływów reklamowych i to już w 2021 r. Sygnałem ostrzegawczym dla nafciarzy powinny być także zapowiedzi bojkotu nie tylko kupionej przez nich prasy, ale też korzystania ze stacji Orlen i Lotos w ramach sprzeciw wobec upolitycznienia prasy. Jeśli te groźby potwierdzą się w działaniu znacznej grupy osób Orlen stanie przed bardzo trudnymi decyzjami, łącznie z koniecznością odsprzedaży Grupy.

Pytanie: czy taka konieczność nie będzie jednocześnie szansą na tzw. ucieczkę do przodu. Jeśli bowiem za kilka lat Prawo i Sprawiedliwość przegra wybory do Parlamentu, a w rękach Orlenu pozostaną media to będą one mogły posłużyć obecnej opozycji do tworzenia własnej narracji, szkodliwej względem całej zjednoczonej prawicy.

 

Autor jest szefem Zespołu ds. Geopolityki i Polityki Zagranicznej Fundacji FIBRE. W przeszłości pełnił funkcję redaktora naczelnego magazynu „Gentleman”, a także z-ca redaktora naczelnego czasopisma Polish Market. Kierował Działem Prawnym tygodnika „Gazeta Finansowa”. Na swoim koncie ma wiele publikacji w „Rzeczpospolitej” (w której pracował), w Kwartalniku Geopolitycznym „Ambassador”, w miesięczniku „Home&Market” oraz w czasopismach prawniczych, m.in. w prestiżowym branżowym miesięczniku „Radca prawny”.Jest także reżyserem i producentem filmów.